Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Książka robi wrażenie: czytelnik nieznający się na medycynie z przerażeniem czyta o zagubieniu przez światową medycynę podstawowej wiedzy o chorobach i o złowrogich tego konsekwencjach. Autor na potwierdzenie przytacza mnóstwo informacji o badaniach naukowych, cytuje mnóstwo autorów, których nazwiska niewiele mi mówią, ale przecież mogę ich sprawdzić w internecie. Jerzy Zięba pisze tak przekonywająco, że się zaniepokoiłem moim jesiennym szczepieniem przeciwko grypie. Zawsze to robię i nigdy nie zapadam na grypę, lecz konsekwencje...
Czytaj także: Ks. Adam Boniecki: Ufam lekarzom
Przeciw szczepieniom Jerzy Zięba występuje stanowczo, a w szczepieniu dzieci widzi narzędzie zagłady narodu. Prestiż naturoterapeuty zderza się tu z prestiżem lekarzy. W rankingu prestiżu zawód lekarza wciąż zajmuje wysoką, ósmą pozycję (71 proc.), po strażaku (87 proc.) i nauczycielu (74 proc.), a przed rolnikiem na średnim gospodarstwie (69 proc.) i księgowym (63 proc.). Czy to miejsce się utrzyma przy popularności tzw. medycyny naturalnej i powodzeniu „uzdrowicieli”?
Przykładem może być rosnący w siłę ruch antyszczepionkowy, o którym piszemy w tym tygodniu. A komputer? Któż z nas po powrocie od lekarza nie konfrontuje tego, co tam usłyszał, z „doktorem Google”? Do niedawna ciemna masa, dziś się czujemy mądrzy i kompetentni. I trzeba to uznać za fakt zrozumiały – pacjent, dla którego lekarz ma ze znanych powodów niewiele czasu, może z internetu sporo się dowiedzieć o swojej chorobie i jej leczeniu. Może się też dowiedzieć o szczepieniach, zwłaszcza noworodków i małych dzieci.
Czytaj także: Łukasz Lamża o Jerzym Ziębie i szarej strefie onkologii
Jeśli rodzic przeczyta w internecie obszerny zbiór relacji innych rodziców, którzy opowiadają o powikłaniach poszczepiennych swoich dzieci, nie uspokoją go zapewnienia, że to tylko promil, bo nikt mu nie zagwarantuje, że w tym promilu nie znajdzie się i jego dziecko. Nie przekonają go też odpowiedzi obrońców szczepień, że „ruchy antyszczepieniowe mają postawę rodem ze średniowiecza” albo że „należy ich z tymi obawami odesłać tylko do psychiatry”. Nie przekona go również argument, że „wszyscy lekarze szczepią swoje dzieci”, no bo jak ma to sprawdzić? Tymczasem słyszy rozsądny, jak się wydaje, wykład o tym, że „od jednego szczepienia do drugiego powinno upłynąć kilka miesięcy, bo organizm dziecka nie jest w żaden sposób przygotowany na atak szczepionki skojarzonej. W szczególności mózg niemowlęcia nie jest jeszcze do końca rozwinięty, tak że wszystkie obecne w organizmie bakterie i częściowo wysoce trujące nośniki szczepionek, jak np. rtęć (Thiomersal) i jej pochodne, dostają się także do niego. [Wprawdzie] mówimy o najmniejszych dawkach tych trucizn, ale kto jako terapeuta zna poważne uszkodzenia zdrowia, nie zakwalifikuje tych minimalnych ilości trucizny jako dopuszczalnych u małego dziecka”.
Znam lekarkę pracującą w dziecięcym szpitalu zakaźnym. Wiem, że o rodzicach nieszczepiących dzieci myśli jak najgorzej. Cóż, na co dzień ogląda tego skutki. Nie wiem, czy są racje w jakimś stopniu przemawiające na rzecz tych rodziców, którzy np. chcą sprawdzenia, czy ich dziecko zniesie szczepionkę. Wiem jednak, jak dramatyczne są ich obawy i jak źle się czują w bezimiennej masie, której szczepienia są aplikowane taśmowo.
Czytaj także: Łukasz Jach, Łukasz Lamża: Raport przed epidemią
Spór o szczepienia, w którym zrozumiałe emocje idą o lepsze z nauką, pokazuje, że nie zawsze wystarczy mieć rację. By budować tak potrzebny autorytet, lekarz musi nie tylko przekonywająco mówić, lecz także słuchać i nie zakładać z góry, że kontestujący to czy tamto na pewno w stu procentach są w błędzie. ©℗