Nie wszystkie ręce na pokład

Słychać coraz mocniejsze wezwania do jedności po stronie opozycji. Trzeba jednak pamiętać, że elektoraty sumują się trudniej niż politycy.

21.01.2019

Czyta się kilka minut

Włodzimierz Czarzasty, Władysław Kosiniak-Kamysz, Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka, Sejm, 2 listopada 2018 r. / MATEUSZ GROCHOCKI / EAST NEWS
Włodzimierz Czarzasty, Władysław Kosiniak-Kamysz, Grzegorz Schetyna, Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka, Sejm, 2 listopada 2018 r. / MATEUSZ GROCHOCKI / EAST NEWS

Wstrząs po tragicznej śmierci prezydenta Gdańska pozostawić może dwa ślady. Jeden dotyczy kultury politycznej – to rozbudzone nadzieje na złagodzenie rzucanych w rozgorączkowaniu oskarżeń. Drugi to utrwalenie przekonania, że stawka w obu nadchodzących w tym roku wyborach (zwłaszcza tych sejmowych jesienią) będzie większa niż zwykle. To przekonanie przekłada się z kolei na coraz dobitniej wypowiadane wezwania do jedności. Nie tyle rozumianej jako wyciszenie podziałów w łonie społeczeństwa (co zakłada zdolność do dostrzegania w drugiej stronie ludzkich cech), ile jako większa zwartość organizacyjna obu stojących naprzeciw siebie bloków. To jest zaś zdecydowanie większym wyzwaniem dla opozycji.

Apele o zjednoczenie towarzyszą polskiej polityce w zasadzie od 30 lat i w trakcie minionych trzech też ich nie brakowało. Jednak tym razem sprawa ma większe znaczenie przynajmniej z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że niedawne wybory samorządowe wysłały jednoznaczny sygnał. Umiejętność zachowania jedności daje w polityce kilka efektów. Żaden z nich nie jest jednak ostateczny i wystarczający.

Zwycięzcy konserwują system

Kwestia pierwsza: za zwycięzcę wyborów społeczna opinia uznaje tego, kto zajął pierwsze miejsce w politycznym wyścigu. Choć bywa to łudzące, to jednak niewątpliwie podnosi morale, mobilizuje aktywistów i zwolenników. To optyczne zwycięstwo pozwoliło PiS ogłosić tryumf w wyborach samorządowych, nawet jeśli realny wynik znacznie różnił się od oczekiwań, a wewnątrz partii zinterpretowano go zgoła inaczej, niż głoszono w trakcie oficjalnej konferencji.

Po drugie, bardzo praktyczna kwestia progów wyborczych. Chodzi o progi ustawowe, znane każdej osobie interesującej się polityką. Przykłady Zjednoczonej Lewicy i Partii Razem z wyborów 2015 są tu dla wszystkich sugestywnym memento. Ale ostatnie wybory przypomniały też o istnieniu progów naturalnych. Ruch Kukiza zdobył 5 proc. poparcia w skali kraju i w większości województw, ale nie uzyskał żadnego mandatu w sejmikach. Ustawowy próg wyborczy może być jedynie przypomnieniem i nazwą handlową znacznie silniejszej reguły.

Tym, co łączy obydwa te czynniki, jest system D’Hondta. Zapisana w kodeksie wyborczym formuła z dzielnikami i ilorazami odstrasza polityków i politologów. Jej logika jest jednak prosta – przy przeliczaniu głosów na mandaty zaokrąglamy wynik zawsze w górę. To zaś nagradza duże partie, a mniejsze ustawia na końcu kolejki po mandaty. Dlaczego takie rozwiązanie, przez wiele osób uznawane za niesprawiedliwe, jest w ogóle stosowane? Bo zachęca do integracji. W polityce istotnym elementem jest trwałość i stabilność rządów. Międzynarodowe badania pokazują jednoznacznie, że im więcej partnerów koalicyjnych, tym większe prawdopodobieńtwo, że rząd rozpadnie się w trakcie kadencji. To zaś zawsze oznacza spadek jakości działań władzy. Także koalicje przedwyborcze prowadzą do większej trwałości rządów niż te zawierane dopiero po ogłoszeniu wyników. Jedność jest napędzana przez lojalność, także tę wykutą w ogniu walki wyborczej. Dlatego taką metodę podziału mandatów stosuje się nie tylko w Polsce, ale i w wielu krajach, takich jak Czechy, Hiszpania czy Finlandia. Raz wprowadzony system wcale nie jest łatwo zmienić. Uwiera przegranych, ale nigdy nie boli zwycięzców, póki liczą na powtórkę sukcesu. Dlatego większość polityków zaakceptowała ten stan rzeczy i stara się do niego dostosować.

Tworzenie bloków może przynieść dodatkowe korzyści: część wyborców po prostu chce głosować na jedną z dwóch największych partii. Po części dlatego, że pragnie być po stronie zwycięzców, a po części dlatego, że nie chce dopuścić do wygranej drugiej strony. Niechęć do tych, których uważa się za większe zło, jest jedną ze składowych decyzji wyborczych. To, że wykorzystuje się tę niechęć, aby wymusić akceptację mniejszego zła – a wraz z tym nieuchronne kompromisy ideowe, a nawet akceptację pewnych patologii – to już zupełnie inna sprawa. Jednak bez takich sił polityka obejść się nie może. Nie znaczy to wcale, że siła społecznego ciążenia ku polaryzacji jest przemożna.

Premia, ale nie dla każdego

Dlatego właśnie, nie zawsze do końca świadomie, stosowane są mechanizmy nagradzające duże partie. Oznacza to tyle, że dwa ugrupowania o tym samym poparciu po połączeniu otrzymają więcej mandatów niż każde z nich startujące oddzielnie. Jednak rzecz wymaga istotnego doprecyzowania. Zyski pochodzące z łączenia partii są tym większe, im mniejsze są podmioty, które się łączą. Przekonuje o tym prosty wywód – gdyby wszystkie partie połączyły się w jedną, to na pewno nic by nie zyskały, bo pula mandatów jest przecież stała. Ta nie do końca oczywista logika sprawia, że dołączenie kolejnej partii do bloku, który przekroczył już średnią wielkość liczących się w danym kraju ugrupowań, oznacza coraz mniejsze dodatkowe korzyści. Dlatego zasada „wszystkie ręce na pokład” niekoniecznie musi być dla każdego korzystna. Głosy zwolenników każdego kolejnego ugrupowania, które miałoby się załapać na wspólną listę, kuszą. Lecz przecież wcale nie jest oczywiste, że padną na wspólną listę.


Czytaj także: W krainie awatarów - Krzysztof Mazur z Klubu Jagiellońskiego w rozmowie z Rafałem Wosiem


Badania sondażowe i wcześniejsze doświadczenia pokazują, że elektoraty sumują się czasem trudniej niż politycy. W końcu im większą część sceny politycznej chce się zagospodarować, tym większe są różnice na jej skrzydłach. Warto wspomnieć, że największe straty w 2015 r. PO poniosła wśród wyborców konserwatywnych obyczajowo, ale liberalnych gospodarczo. Niedawno do opozycyjnego obozu dołączyło istotne środowisko lewicy o dokładnie odwrotnym niż ci ludzie stanowisku na obu kluczowych osiach poglądów (ekonomicznej i obyczajowej), a to oznacza ryzyko, że na jesieni nie uda się ich przyciągnąć z powrotem do zjednoczonej opozycji. Zwłaszcza że osoba obecnego premiera i obsadzenie Jarosława Gowina na stanowisku wicepremiera przemawiają właśnie do tej grupy.

Pojawia się też drugi problem z szerokim ugrupowaniem: jak mówi porzekadło, gdy się dużo obejmuje, to się słabo ściska. Coraz trudniej jest kontrolować inicjatywy na własnych skrzydłach, czego najlepszym przykładem jest ostatnia akcja Inicjatywy Polskiej, postulującej rozdział Kościoła od państwa, jakby nie było to obowiązującym prawem. Wiadomo, że jeśli chce się wygrać, trzeba obejmować większą część sceny politycznej, ale doświadczenie historyczne wskazuje np. na AWS – gdy chęć zjednoczenia zbyt wielu nurtów grozi upadkiem całego projektu.

Wielkość potencjalnej nagrody za zjednoczenie jest też warunkowana przez liczbę partii. To, że pozostałe ugrupowania idą w rozsypkę, jest zawsze korzyścią dla największych ugrupowań. Dlatego wszystkie partie nawołują do łączenia swoich, ale i z chęcią pielęgnują podziały wśród przeciwników. Wielkość nagrody zależy też od liczby okręgów wyborczych. Zyski są największe w wyborach sejmikowych, gdyż województwa są w sumie podzielone na 86 okręgów. W wyborach sejmowych nagroda też jest potężna, bo okręgów jest 41. Jednak w najbliższych wyborach europejskich jest tylko 13 okręgów, a trzeba mieć na uwadze, że tak naprawdę okręg jest tylko jeden – mandaty dzieli się najpierw pomiędzy partiami w skali kraju. Dlatego specyfiką eurowyborów jest to, że arytmetyczna premia za zjednoczenie dotyczy tylko i wyłącznie małych ugrupowań, które startując samodzielnie mogą spaść poniżej progu wyborczego. Z punktu widzenia PO i jej dzisiejszej pozycji sondażowej, liczy się tylko zwycięstwo optyczne. Takie, które pozwoliłoby wyprzedzić PiS i pozbawić jej zwolenników przekonania o własnej wszechmocy, a tym samym dać rozpęd przed wyborami sejmowymi. Przeciw integracji przemawia to, że stawka jest względnie mała. Nie będzie się wszak bezpośrednio rozstrzygać, kto rządzi.

Kosiniak-Kamysz – nowa gwiazda

Mała stawka z punktu widzenia ugrupowań nie wyklucza tego, że jest kolosalna z perspektywy konkretnych polityków. Ponieważ mandatów jest niewiele, liczą się tu dwie grupy. Jedna to dotychczasowi europosłowie, którym szczególnie zależy na zachowaniu swojego statusu. Wybór do europarlamentu może być też formą wynagrodzenia lub zabezpieczenia polityków z ław ministerialnych (jak pokazuje przypadek PO). To stanowiska dochodowe i prestiżowe, a przy tym mniej męczące niż te, które oferuje polityka krajowa. Rodzi to silne napięcia wewnątrz partii, co z kolei utrudnia działania mające na celu zjednoczenie.

Fakt, że w eurowyborach nie rozstrzyga się, kto będzie rządził w kraju, ma znaczenie tak dla strategii liderów, jak i dla części wyborców. Polska jest przy tym ewenementem – w innych krajach niższa stawka pobudza w elektoracie chęć do eksperymentów. Sukcesy Partii Piratów czy innych ugrupowań, które nie mają szans na krajowych scenach, są tu dość częste. W Polsce do eksperymentów skłonni są raczej liderzy, zwłaszcza nowych inicjatyw. Dzieje się tak, gdyż do startu w wyborach potrzeba mniej kandydatów (zamiast 900 wystarczy ich 130), zainteresowanie mediów jest wyraźnie słabsze, nie jest też konieczne silne zakorzenienie w społecznościach lokalnych.

Takim politycznym eksperymentatorem chce zostać Robert Biedroń. Sporo liderów opinii pokłada w nim swoje nadzieje. Dzisiaj jego pozycja oznacza tylko jedną osobę, ale uzyskanie choćby kilkuprocentowego poparcia postawiłoby go w zupełnie innym świetle w trakcie negocjacji przed wyborami sejmowymi. Jednak widzieliśmy już wiele inicjatyw chcących przełamać duopol PO-PiS, spośród których zaskakująco wiele skończyło z wynikiem na poziomie 3-5 proc. Mimo to pozycja Roberta Biedronia nie jest bez znaczenia dla negocjacji wśród pozostałych graczy. Przede wszystkim dlatego, że jest on ważnym punktem odniesienia dla SLD. Kierownictwo Sojuszu ma świadomość, że Biedroń może odebrać im połowę elektoratu, jak kiedyś zrobił to Palikot. Strata połowy stanu posiadania oznaczałaby ostateczny koniec partii. W krytycznej sytuacji jest też Partia Razem, która na przestrzeni trzech lat nie zdołała się posunąć do przodu, tylko się cofnęła. Zapewne i Razem, i SLD łatwiej byłoby pójść z Biedroniem, jednak on woli raczej iść samodzielnie.

Nie tylko SLD jest pod ścianą. Nowoczesna po rozłamie jest w zasadzie skazana na współpracę. A nikt poza PO nie jest zainteresowany jej przygarnięciem. Niemniej jej los, w szczególności nieszczęsne zakończenie projektu Koalicji Obywatelskiej, to ważny punkt odniesienia dla pozostałych partnerów. W medialnych przekazach widać, że historia ta zmroziła wszystkich potencjalnych partnerów PO i coś, co wydawało się oczywiste, jest teraz traktowane jako zło konieczne. Nie ma już nawet oficjalnego entuzjazmu.

O ile sytuacja resztek Nowoczesnej jest nie do pozazdroszczenia, to pozycja ludowców jest zgoła odmienna. Pomimo strat w wyborach samorządowych PSL utrzymał stan posiadania i nic nie wskazuje, by był w zapowiadanym kryzysie. Strategia łagodzenia sporów przyniosła kilka spektakularnych efektów – na pewno jest nim pozycja sondażowego lidera Władysława Kosiniaka-Kamysza wśród kandydatów na „premiera opozycji”. Taki wynik otwiera nowy rozdział w jego kontaktach ze Schetyną, zwłaszcza w kontekście krążących już wcześniej głosów, że to premier wymarzony przez Donalda Tuska. Lider PSL przejął tym samym w opozycyjnym bloku rolę konserwatywnej kotwicy na obyczajowej osi. Jego status nowej gwiazdy polskiej polityki wspierają paradoksalnie działania PiS. Do liderów partii rządzącej dotarło po wyborach samorządowych, że ze zdobyciem samodzielnej większości może być problem. Efektem jest łagodzenie kursu wobec ludowców, bo pozostali oni jako ostatni możliwi koalicjanci.

Niezdolni do bycia w centrum

Teoretycznie takim partnerem mógłby być też Kukiz. Wybory europejskie są kluczową dla niego walką o przetrwanie. Na razie traci dotychczasowych potencjalnych sojuszników, a nie zyskuje nowych. Ewentualne porozumienie z Bezpartyjnymi Samorządowcami mogło mu dać silny impuls. W wyborach europejskich nikt z nim jednak sił nie połączy, antysystemowa konkurencja z połączonych sił Korwina i narodowców zagraża zaś nie tylko jemu, ale i PiS.

Część jego wyborców to ludzie, którzy cztery lata temu chcieli zagłosować przeciw Platformie, ale nie chcieli przy okazji popierać PiS. Zwrot PiS w stronę centrum pozwoliłby ich łatwo przejąć. Ale nie wychodzi to rządzącym zbyt dobrze, co szczególnie było widać w dniach bezpośrednio po tragedii w Gdańsku. Partia, która przez ćwierć wieku reprezentowała oburzonych na status quo, ma ogromną trudność przekształcenia się w partię sukcesu, spokoju i szacunku dla przeciwników. Prezesowi i środowisku rządowemu wciąż najłatwiej przychodzi atakowanie oponentów. Nawet taki wstrząs jak śmierć Pawła Adamowicza nie był w stanie zmienić sposobu myślenia medialnego zaplecza partii i całego szeregu aktywistów. Trudno sobie zatem wyobrazić, aby przez najbliższe dziewięć miesięcy udało się prowadzić na tym polu konsekwentną politykę. Tym bardziej że PiS sam ma kłopoty z konkurentami na własnych łowiskach. Łagodzenie sporów z UE to szansa dla polityków pokroju Korwina i narodowców. Zawieszenie sprawy ustawy aborcyjnej zawsze będzie rodzić pokusę stworzenia bardziej jednoznacznej alternatywy na odwołującej się do wskazań Kościoła prawicy.

Znany z sentencji o wojnie jako polityce prowadzonej innymi środkami Carl von Clausewitz mawiał: „Na wojnie wszystko jest proste, ale nawet najprostsze rzeczy są trudne”. Tak samo jest w polityce, zwłaszcza jeśli chodzi o łączenie sił. Nie przesądzą o nim same apele. Rzecz wymaga starannego planowania, charyzmy oraz umiejętności okiełznania indywidualnych ambicji – i swoich, i partnerów. To gra – o zupełnie nieprzewidywalnym wyniku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2019