Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie była to jedyna taka eksplozja wrażliwości: w ubiegłym tygodniu na Wiejskiej prześcigano się w empatii, składano deklaracje, ustalano „optymalne” świadczenia, rekonstruowano przed kamerami budżet...
Zabrakło rozmowy na temat, którego jedynie fragmentem jest protestująca w Sejmie grupa oraz eksponowany przez nią wątek finansowy. Bo problem dotyczy na równi rodziców niepełnosprawnego 10-latka, opiekunów 30-latka i chorej na alzheimera 80-latki. Wszystkich łączy nierozerwalny związek z podopiecznym, 24-godzinny etat, nieprzespane noce. A także niewystarczająca pomoc – w przypadku opiekunów niesamodzielnych dorosłych tym bardziej niewystarczająca, że w ubiegłym roku tysiące z nich utraciło świadczenia (protestowali głównie za pomocą dramatycznych maili do dziennikarzy, bo... nie byli w stanie wyjść z domów).
Powiedzmy sobie szczerze: świadczenia zawsze będą „za niskie”, a premier Tusk, obiecując podwyżki, nigdy nie zadowoli zdesperowanych protestujących do końca. Prawdziwy, bo wymagający wysiłku i strategicznej myśli problem jest gdzie indziej. W Polsce nadal brakuje systemu, który pozwoliłby opiekunom niepełnosprawnych normalnie żyć: pracować, odpoczywać, wyjeżdżać na wakacje. Nie dorobiliśmy się choćby – zapowiadanego wielokrotnie – systemu bonów, dzięki którym rodzina mogłaby zdecydować, w jakim zakresie otoczyć opieką niesamodzielnego krewnego samemu, a w jakim zwrócić się o pomoc do państwa albo sektora prywatnego.
Solidarność spod znaku „bułki i mleka” niewiele kosztuje. Trudniej – co pokazują porażki kolejnych rządów – stworzyć system, dzięki któremu wykluczeni dziś opiekunowie niepełnosprawnych wróciliby na pełnych prawach do społeczeństwa.