Nie próbujcie tego sami

Wielu lekarzy testowało nowe leki i procedury medyczne na samych sobie, w pogoni za wiedzą lub chwałą. Jednym przyniosło to Nobla, innym – przedwczesną śmierć.

19.04.2019

Czyta się kilka minut

Dr Jonas Salk (1914–1995), wynalazca szczepionki na polio, w swoim laboratorium. Połowa lat 50. XX w. /
Dr Jonas Salk (1914–1995), wynalazca szczepionki na polio, w swoim laboratorium. Połowa lat 50. XX w. /

W „Aforyzmach” Hipokrates zawarł jeden z najpełniejszych opisów medycyny: „Życie trwa krótko, sztuka – długo, sposobność jest przelotna, doświadczenie – zawodne, ocena – trudna”. Nawet dzisiaj to główne wyzwania, z jakimi mierzą się lekarze. Życie jednego człowieka trwa zbyt krótko, by zdążyć pojąć całość sztuki medycznej, a z wiedzy zdobytej dzisiaj, często w konsekwencji śmierci pacjenta, w pełni skorzysta dopiero kolejne pokolenie lekarzy. Jednak polskie tłumaczenie tej sentencji różni się od greckiego oryginału i tłumaczenia łacińskiego, w których jest mowa nie o „zawodnym doświadczeniu”, ale o „niebezpiecznym eksperymencie” (experimentum periculosum).

Ludzie i skazańcy

Chcąc zdobyć wiedzę, w starożytności lekarz-naukowiec musiał narazić pacjenta na utratę zdrowia lub życia. Ale takie zachowanie stoi w sprzeczności z kolejną hipokratejską maksymą: „po pierwsze nie szkodzić”. W czasach, gdy medyczny eksperyment nieodzownie wiązał się z ryzykiem, problemy etyczne lekarzy-naukowców sprowadzały się do pytania o to, czy można eksperymentować na ludziach.

Dla nauki to pytanie kluczowe. W ciągu wieków filozofowie, etycy i lekarze nie chcąc hamować postępu wiedzy, manipulowali definicją człowieka wedle potrzeb. Wykluczano z tego grona osoby skazane na śmierć – czy to cywilną, czyli pozbawienie wszelkich praw, czy biologiczną. Sam eksperyment mógł być karą, a jeśli się udał, stawał się ułaskawieniem dla skazańca.

Medycyna musiała poznać, zrozumieć i zbadać. Nie było to możliwe bez ciała. Anatom potrzebował zwłok, które zdobywał raz podstępem, raz dzięki transakcji z katem, a czasem sam skazany sprzedawał swoje ciało przed egzekucją. Chirurg, by samemu nie stać się skazańcem, szukał dublerów, na których ćwiczył procedurę przed zoperowaniem wpływowych osób. W imię nauki eksperymentowano na więźniach, umysłowo chorych, prostytutkach i niewolnikach. Ciągłe modyfikacje definicji człowieka musiały doprowadzić do horroru XX w. Machina Holokaustu dostarczała niemieckim lekarzom nieludzko traktowane ciała, które można było poddać każdej, nawet najbardziej bezsensownej próbie. Skutkiem zbrodni i pseudoeksperymentów były procesy norymberskie i, co równie ważne, Kodeks norymberski, będący pierwszym międzynarodowym dokumentem dotyczącym eksperymentów medycznych. To w nim po raz pierwszy pojawia się zasada eksperymentowania na samym sobie. W przypadku doświadczenia, które zakłada uszczerbek na zdrowiu lub utratę życia, lekarz może je wykonać, jeśli on sam będzie uczestnikiem.

To pierwsza prawna wzmianka o auto­eksperymencie, jednak samo zjawisko jest dużo starsze. Doktor Allen B. Weisse w artykule „Self-Experimentation and Its Role in Medical Research” przeanalizował tę praktykę na 514 przykładach. Większość z nich dotyczyło jednej z czterech dziedzin: chorób zakaźnych, anestezjologii, fizjologii lub farmakologii. Znaleźć można wśród nich zarówno autoeksperymenty kuriozalne, jak i takie, które zaowocowały Nagrodą Nobla (w przeanalizowanej grupie Weisse znalazł aż 13 noblistów). Większość wymagała ogromnej odwagi i ciekawości bliskiej obsesji.

Autoeksperyment jest wygodny dla naukowca. Własny organizm mamy zawsze przy sobie, gotowy do podjęcia próby badawczej. Problemem staje się narażanie samego siebie na niebezpieczeństwo. Czy naukowiec może tak nierozważnie postępować ze swoim ciałem? Czy jest to poświęcenie usprawiedliwione? Grégoire Chamayou w dziele „Podłe ciała” zauważa, że te wątpliwości nawiązują „do klasycznych sporów filozoficznych o prawo do popełniania samobójstwa lub samookaleczania”. Przywołuje jednocześnie dwa argumenty przeciwko podejmowaniu takiej próby. Pierwszy z połowy XIX w. nazywa „argumentem arystokratycznym” – życie naukowca, lekarza jest zbyt cenne, by narażać je na niebezpieczeństwo; można przecież zastąpić je życiem więźnia. Drugi argument jest bardziej uniwersalny i wywodzi się z nauki Kościoła katolickiego, traktującej „ciało człowieka jako ziemski depozyt duszy”.

Ofiary się nie mylą

Autoeksperymenty bywały zabójcze. W 1900 r. trzech naukowców amerykańskiej armii – James Carroll, Aristides Agramonte i Jesse Lazear – umyślnie zaraziło się wirusem żółtej febry. Była to udana próba udowodnienia, że choroba, która zdziesiątkowała armię USA w trakcie wojny hiszpańsko-amerykańskiej, przenoszona jest przez komary. Ofiarą eksperymentu padł Lazear i pozostawił po sobie dokładny opis tego, jak choroba rozwijała się w jego ciele. Na żółtą febrę zmarł także włoski lekarz Eusebio Giacinto Valli, który w 1816 r. udał się w podróż do Ameryki. Tam, jak podaje Jean-Antoine-­François Ozanam, „dwudziestego pierwszego września, zobaczywszy, że jeden z żeglarzy zmarł na skutek żółtej febry, zdjął z niego koszulę, potarł nią uda, klatkę piersiową, ręce i twarz, powąchał, a następnie nagi położył się obok ciepłych jeszcze zwłok”. Nazajutrz zdiagnozowano u niego żółtą febrę, a dwa dni później zmarł.

Tragicznie zakończył się również słynny autoeksperyment studenta medycyny Daniela Carrióna (1857–1885), który chcąc udowodnić, że brodawka peruwiańska i gorączka Oroya to różne manifestacje tej samej jednostki chorobowej, wprowadził do swojego organizmu krew pacjenta z brodawką. Po kilku dniach wystąpiły objawy gorączki Oroya, na którą wkrótce potem zmarł.

Na autoeksperyment zdecydował się także Edwin Katskee, niemiecki proktolog, badający różne metody anestezji i zwalczania bólu. W 1936 r. postanowił poeksperymentować z kokainą, stosowaną w leczeniu uzależnienia od morfiny, także w okulistyce i laryngologii. Po przyjęciu bardzo dużej ilości tego narkotyku przez całą noc skrupulatnie spisywał obserwacje i objawy na ścianie swojego biura. Rano został znaleziony martwy.

Bliski śmierci bywał rumuński medyk sądowy Nicolae Minovici, który w swoim bukareszteńskim laboratorium regularnie wieszał się na linie. W eksperymentach starał się wyłapać jak najwięcej objawów niedotlenienia. Biegłość w wieszaniu się pozwoliła na publikację 200-stronicowego podręcznika traktującego w całości o tym rodzaju samobójstwa.

Dowód na bezpieczeństwo

Autoeksperyment można uznać za najmocniejszy argument w naukowej dyskusji. Lekarz własnym przykładem chce potwierdzić prawdziwość swojej tezy, zapewnić o bezpieczeństwie danej metody. Tak jak Werner Forssmann, niemiecki kardiolog, który jako pierwszy na świecie zacewnikował serce. W 1929 r. Forssmann przekonany o tym, że istnieje możliwość wprowadzenia cewnika do prawej komory serca poprzez obwodowe naczynia żylne, bez uszczerbku na zdrowiu i zagrożenia życia, wykonał taką procedurę na samym sobie. Dokonał tego wbrew szefom kliniki, wcześniej zmuszając pielęgniarkę do asysty. Dowodem skuteczności zabiegu było zdjęcie rentgenowskie cewnika w prawej komorze jego własnego serca. Sukces nie uchronił Forssmanna przed konsekwencjami niesubordynacji – został wyrzucony z pracy. Jednak 27 lat później za swoje dokonanie otrzymał Nagrodę Nobla. Jego pionierski zabieg pozwolił na rozwinięcie się kardiologii inwazyjnej i interwencyjnej, a dziś cewnikowanie serca jest podstawową metodą diagnostyczną i terapeutyczną, umożliwiającą np. założenie stentów do naczyń wieńcowych.

Autoeksperyment jako dowód na bezpieczeństwo metody nigdzie tak się nie sprawdza, jak w dyskusji o szczepieniach. Bezpieczeństwo szczepionek frapuje społeczeństwa od samego początku wakcynologii. Za czasów Edwarda Jennera i jego pierwszej szczepionki przeciwko ospie prawdziwej, którą uzyskiwał z krowich wymion, szczepienia jawiły się jako masowy „bydlęcy eksperyment”. Wyrazem strachu były karykatury ludzi z krowimi pyskami, które miały im wyrosnąć po zaszczepieniu.

W latach 50. XX w. w Stanach Zjednoczonych wirus polio doprowadzał do paraliżu około 20 tysięcy dzieci rocznie. Intensywne prace nad szczepionką zaowocowały powstaniem kilku preparatów. Twórcą jednego z nich był amerykański lekarz Jonas Salk, który stworzył szczepionkę zawierającą zabity wirus polio. W maju 1955 r., chcąc udowodnić skuteczność i bezpieczeństwo swojej metody, zaszczepił na oczach dziennikarzy siebie, swoją żonę i trójkę dzieci. Salk stwierdził wówczas, że jego „odwaga [jest] oparta na pewności, nie brawurze, a ta pewność wynika z doświadczenia”. Wkrótce potem szczepionkę wprowadzono i rozpoczęto masowe szczepienia, które pozwoliły ograniczyć epidemię.

Autoeksperyment jako zagrywka PR-owa może służyć zwalczaniu powszechnie przyjętych praktyk. W latach 90. XX w., gdy nauka pracowała nad metodami ograniczającymi rozprzestrzenianie się wirusa HIV, część naukowców i zwolenników medycyny alternatywnej głosiła, że wirus ten wcale nie powoduje zespołu nabytego niedoboru odporności (AIDS). Jednym ze sceptyków był Robert Willner, który przez lata próbował leczyć pacjentów z AIDS terapią ozonową, za co odebrano mu prawo wykonywania zawodu lekarza. Pod koniec 1994 r. zwołał konferencję prasową. Po krótkiej przemowie i zaprezentowaniu dziennikarzom pacjenta rzekomo zakażonego HIV, wyciągnął igłę i ukłuł najpierw jego, a potem siebie. Z igłą wbitą w palec triumfalnie pozował przed kamerami przekonany, że wirus nie spowoduje u niego żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wynik tego autoeksperymentu nie jest jednak jasny, gdyż Willner zmarł na zawał serca kilka miesięcy później.

Powątpiewanie w zakaźność chorób nie jest wymysłem nowoczesności. W połowie XIX w. Pierre Frédéric Longueville pisał: „Pośród wielu faktów, które lekarz przywołuje i które świadczą przeciw zakaźności cholery, zacytuję te, które wydają mi się najważniejsze: 1. Doktor Jaehnichen z Moskwy, który inokulował sobie krew, a następnie treść wymiocin chorych na cholerę. 2. Doktor Foy z Polski, który powtórzył te próby inokulacji, a dodatkowo spróbował wymiocin (...). Tacy ludzie są chwałą tej sztuki i zasługują na nasz podziw i szacunek”. Dziś wiadomo, że przecinkowiec cholery, odkryty przez Roberta Kocha pod koniec XIX w., rozprzestrzenia się przede wszystkim poprzez wodą skażoną ludzkimi odchodami i atakuje układ pokarmowy, wywołując biegunki i znaczne odwodnienie.

Wodór w jelitach

Niektóre z historycznych autoeksperymentów mogą wydawać się dziś kuriozalne. Pomysłowi naukowcy badali wpływ prądu na przewód pokarmowy, przypinając jedną elektrodę do ust, a drugą do odbytu (Franz Karl Achard, 1753–1821), wstrzykiwali sobie radon (Hermann Blumgart, 1895–1977), pili szklankę ciężkiej wody – D2O, używanej do chłodzenia reaktorów jądrowych (Klaus Hansen), albo jak Joseph Barcroft sprawdzali zachowanie organizmu w bardzo niskiej temperaturze i wysokim ciśnieniu.

Na osobne wspomnienie zasługuje doktor Nicholas Senn, amerykański chirurg, który badał metody wykrywania perforacji przewodu pokarmowego w wyniku postrzału. W latach 80. XIX w. był to nie lada problem diagnostyczny. Jak podają źródła, doktor Senn w 1886 r. doodbytniczo wpompował do swojego przewodu pokarmowego kilka litrów wodoru. Wcześniej przećwiczył tę metodę na psach postrzelonych w brzuch. Jeśli kula naruszyła przewód pokarmowy, to po przyłożeniu ognia do rany ulatujący wodór powinien się zapalić. Doświadczenie Senna miało sprawdzić, czy to bezpieczna metoda diagnozy. Eksperyment się powiódł, a metoda znalazła uznanie wśród XIX-wiecznych chirurgów.

Senn miał także wszczepić sobie podskórnie fragment zmienionego nowotworowo węzła chłonnego pobranego od pacjenta. Była to jedna z wielu w historii prób zarażenia się nowotworem. Wcześniej takie wyzwanie podjął m.in. francuski dermatolog Jean-Louis-Marc Alibert. W 1808 r. zaaplikował sobie fragment raka piersi. Podobny eksperyment wykonał polski hematolog prof. Julian Aleksandrowicz. W 1957 r. dwukrotnie przetoczył sobie krew pacjenta chorego na przewlekłą białaczkę limfatyczną. Żadnemu z nich nie udało się zarazić chorobą nowotworową.

Psychonauci

Motywacją do wypróbowania medycyny na samym sobie może być także doświadczenie lekarza w obserwowaniu skutków działania, efektów i drobnych zmian, które pacjent może zignorować lub przeinaczyć. Metoda autoeksperymentu może być wówczas bardziej obiektywna, szczególnie jeśli dotyczy leków i substancji wpływających na umysł. Na taki eksperyment zdecydował się Friedrich Sertürner, który w 1804 r. wyizolował morfinę z opium. Chciał udowodnić, że substancja boga snu i marzeń sennych Morfeusza odpowiada za pożądane właściwości opium. W tym celu publicznie, wraz z trzema innymi naukowcami zażył morfinę.

Inny Niemiec – Arthur Heffter – w 1897 r. wyizolował z kaktusa zwanego jazgrzą Williamsa alkaloid – meskalinę. Związek ten oddziałując na receptory serotoninowe w mózgu wywołuje wizje i duchowe doświadczenia, zaburza percepcję rzeczywistości i powoduje synestezję. Heffter zapisywał swoje obserwacje w notatniku. Oto przykład z 23 listopada 1897 r:

„11:45 – Wzięto 0,15g chlorowodorku meskaliny. Puls z 78 na minutę do godziny 13:00 spadł do 66 na minutę. 12:06 – Uczucie ciężkiej głowy. Fotofobia. Umiarkowanie rozszerzone źrenice. (...) 13:50 Puls 72 na minutę. 14:00 – Fioletowe i zielone punkty pojawiły się w trakcie czytania na papierze. Po zamknięciu oczu pojawiają się fioletowe i zielone plamy, zlewające się, później pojawiają się wzory dywanów i sklepienia żebrowe. (...) Później widoki, hale i sceny architektoniczne (przykładowo kolumny udekorowane kwiatami)”.

To właśnie Heffter został nazwany przez pisarza Ernsta Jüngera psychonautą. Wtedy to pojęcie pojawiło się po raz pierwszy. Psychonauta to osoba, która bada na sobie działanie substancji psychoaktywnych i opisuje swoje subiektywne odczucia. Psychonautami często nie byli naukowcy czy lekarze, ale artyści i pisarze jak Aldous Huxley i Philip K. Dick. Odkrywca LSD, szwajcarski farmakolog Albert Hofmann stał się psychonautą przez przypadek. Próbował zsyntetyzować z kwasu lizergowego lek pobudzający ośrodek oddechowy i naczynioruchowy w mózgu (analeptyk). Nieumyślnie przeniósł niewielkie ilości zsyntetyzowanego LSD do ust i oka. Tyle wystarczyło, by wywołać efekt i odkryć psychodeliczne właściwości tej substancji. Przez resztę życia Hofmann bezskutecznie próbował znaleźć zastosowanie dla LSD. Psychodelik został powszechnie zakazany, pomimo tego jego twórca nazywał go „lekarstwem dla duszy”.

Jeszcze dalej w swoich rozważaniach poszedł Jacques-Joseph Moreau de Tours, który stwierdził, że lekarz musi przeprowadzać na samym sobie eksperymenty z lekami i substancjami – i to wielokrotnie. Francuz przez lata badał działanie haszyszu. W 1845 r. pisał: „Uważam, że nie ma prawa mówić o działaniu haszyszu ten, kto nie mówi w swoim imieniu, ten, kto sam nie doświadczył jego działania i z wystarczającą do badań regularnością nie stosował tego narkotyku”.

Autoeksperymenty przyczyniły się do rozwoju medycyny, a ich autorzy zbierali najważniejsze wyróżnienia. Poza opisanym już Forssmannem Nagrodę Nobla otrzymał m.in. sir Frederick Banting, kanadyjski lekarz, który wsławił się odkryciem insuliny. W ramach badań zaaplikował sobie kilka jednostek tego hormonu. Kolejnym noblistą był Gerhard Domagk, który odkrył nową grupę antybiotyków – sulfonamidy, a sprawdzanie ich skuteczności i bezpieczeństwa rozpoczął od siebie. W najnowszej historii Nobla za ­autoeksperyment otrzymał Barry Marshall. Australijczyk chciał udowodnić związek pomiędzy bakterią Helicobacter pylori a zapaleniem błony śluzowej i wrzodami żołądka. W tym celu zarażał się bakterią, wykonywał biopsję śluzówki, leczył infekcję i znów zarażał. Za swoje badania został nagrodzony w 2005 r.

W przemowie na bankiecie po odebraniu nagrody Marshall przywołał postać Macfarlane’a Burneta – innego słynnego australijskiego noblisty. W 1951 r. Burnet zaraził się wirusem myksomatozy, chcąc udowodnić, że dla człowieka nie jest chorobotwórczy. Miało to przekonać społeczeństwo, że rozprowadzenie tego wirusa w środowisku w celu wybicia ogromnej populacji królików nie spowoduje epidemii u ludzi. Odnosząc się do tej historii, Marshall powiedział: „Pomimo tego, że Burnet wstrzyknął sobie wirusa myksomatozy króliczej, a ja zaraziłem się Helicobacter pylori, nie sugeruję aspirującym australijskim naukowcom, że ten proceder zagwarantuje im Nagrodę Nobla”.

Choć pewnie niejedna nagroda za udany autoeksperyment zostanie jeszcze przyznana. ©

Skala bólu Schmidta

Gdy mowa o poświęceniu dla nauki, trudno przebić entomologa Justina Schmidta, badacza mechanizmów obronnych błonkoskrzydłych, który w ramach obowiązków służbowych postanowił dać się użądlić 78 gatunkom owadów. Swoje doznania bólowe wyraził w postaci skali bólu Schmidta o zakresie 1-4, okraszonej obrazowymi adnotacjami. Ból poziomu pierwszego, spowodowany na przykład przez atak zwykłej mrówki, określił jako lekki, „niemal przyjemny, jak gdyby kochanka zbyt mocno ugryzła cię w płatek ucha”. Przykładowy ból poziomu drugiego, wywołany przez osę z rodzaju Vespula, był już „gorący i dymny, jak gdyby ktoś ugasił na tobie papierosa”. Na szczycie skali znalazło się użądlenie przez mrówkę Paraponera clavata, określanej w rodzimej Ameryce Południowej jako hormiga bala albo hormiga veinticuatro, czyli, kolejno, „mrówka-pocisk” albo „mrówka-dwadzieścia cztery” (bo tyle godzin trwa ból). „Czysty, intensywny, klarowny ból... jak spacerowanie po rozżarzonych węglach z trzycalowym gwoździem wbitym w piętę”.

Niecodzienne dokonanie przyniosło badaczowi Nagrodę IgNobla w 2015 r., a jego skala doczekała się też istotnych uzupełnień – w 2014 r. neurobiolog Michael L. Smith opublikował pracę dokumentującą wpływ miejsca użądlenia pszczoły na intensywność odczuwania bólu. Jak dotąd ustalenia Schmidta nie znalazły ściśle medycznych zastosowań. ©(P) ŁL

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Lekarz, popularyzator wiedzy o medycynie i jej historii. Współpracuje z „Tygodnikiem” od 2018 r. Kontakt z autorem na twitterze: twitter.com/KabalaBartek 

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2019