Nie musi być głupio

Politycy mają ekspertów za pięknoduchów. Eksperci mają polityków za ignorantów. Jakość naszej polityki jest proporcjonalna do znaczenia polskich think tanków.

04.02.2019

Czyta się kilka minut

 / ZYGMUNT JANUSZEWSKI
/ ZYGMUNT JANUSZEWSKI

Od lat słychać zewsząd narzekania na nędzę programową polskich partii politycznych. Mówi się, że same są temu winne, bo łatwiej im prowadzić politykę opartą na doraźnych, lecz chwytliwych, hasłach i konfliktach symbolicznych, niż proponować przemyślane, lecz skomplikowane rozwiązania, czy wręcz idee. To oczywiste, że partyjni spin doktorzy wolą funkcjonować w alternatywnej rzeczywistości narzuconych przez siebie narracji. Taki świat jest bardziej przewidywalny, więc łatwiej go kontrolować. W dodatku daje nadzieję na stworzenie bazy wyborców, którzy partyjną opowieść o kraju (np. Polsce w ruinie albo zielonej wyspie) uczynią częścią swojej tożsamości, wiążąc się w ten sposób mocniej z ugrupowaniem. Ich głos w kolejnych wyborach będzie partyjnych speców od komunikacji kosztował dużo mniej, łatwiej też będą wybaczali wpadki i nadużycia władzy „swoich” polityków.

Zastępowanie debaty politycznej przez szyte grubymi nićmi opowieści na dłuższą metę okazuje się bardzo kosztowne. Coraz większa część społeczeństwa, która nie odnajduje się w żadnej wielkiej, odklejonej od rzeczywistości, partyjnej narracji, zaczyna wątpić w to, że cały demokratyczny system polityczny może w jakikolwiek sposób reprezentować i załatwiać ich realne problemy. Dlatego albo wycofują się z życia publicznego, albo zamieniają w politycznych nihilistów, których główną motywacją jest wybór kogoś, kto „rozwali system”.

Merytoryczna polityka jest na krótką metę kosztowna, ale w dłuższej perspektywie się opłaca. Daje politykom większą stabilność, pozwala ludziom mającym pewne kompetencje i poglądy budować trwałe kariery w życiu publicznym. To zaś opłaca się nam wszystkim – dostajemy dzięki temu polityków bardziej kompetentnych i niezależnych od wewnątrzpartyjnych rozgrywek.

Nieobecni eksperci

Takiej polityki nie da się budować bez zaplecza eksperckiego – od tego są na świecie think tanki. W Polsce ich krajobraz jest porażająco ubogi. Konieczność przekazywania przez partie obowiązkowych kwot z subwencji na Fundusz Ekspercki nie zmieniła tego stanu rzeczy. Przy braku przejrzystości sprawozdań finansowych z wydatkowania subwencji bardzo łatwo jest za środki teoretycznie przeznaczane na zaplecze eksperckie i pracę programową kupować sobie poparcie u konkretnych środowisk.

Problemem nie są jednak wyłącznie partie. Te nie mają krótkoterminowego interesu we wsłuchiwaniu się w propozycje ekspertów, bo dużo trudniej je komunikować niż wielkie, lecz niekonkretne opowieści o kraju. W dodatku eksperci kosztują, a za te same środki można nagrodzić lojalność już przekonanych. Długoterminowy interes w solidnej, eksperckiej podstawie programowej muszą im dopiero uświadomić sami eksperci, ci zaś niestety nieszczególnie się do tego kwapią.

Dlaczego? Wywodząca się ze środowisk akademickich duża część ekspertów aktywność publiczną ogranicza do występów medialnych. Nieliczni z nich po prostu weszli do polityki. Do pośredniczenia pomiędzy światem wiedzy a życiem społecznym, w którym naukowe ustalenia można próbować wdrażać i testować, potrzeba elastyczności i pokory. Ostatecznie polityka, pisał Max Weber, jest jak żmudne wiercenie w twardych deskach. Przyzwyczajeni do myślenia na oderwanych od rzeczywistości modelach akademiccy eksperci są w gruncie rzeczy podobni do partyjnych spin doktorów – jedni i drudzy lubią kontrolować rzeczywistość, którą tworzą. Podchodzą więc do siebie bardzo podejrzliwie. Uczeni traktują ludzi odpowiedzialnych za komunikowanie linii partii jak spłycających wszystko półgłówków, spin doktorzy patrzą zaś na ekspertów jak na oderwanych od realiów pięknoduchów. A jak eksperci patrzą na polityków?


Czytaj także: Jarosław Flis: Bunt umiarkowanych


Gerald Knaus, szef think tanku European Stability Initiative, który stworzył plan relokacji uchodźców z Europy do Turcji i zatrzymania przemytu ludzi przez Morze Śródziemne, twierdzi, że podstawowy przekaz ludzi z think tanków w stronę polityków powinien brzmieć: „Wy jesteście bystrzy, a my użyteczni”. Większość polskich ekspertów uznałaby, że to ich deprecjonuje i oznacza spychanie do służebnej roli klakierów władzy. Doradzanie politykom, nawet jeśli nie oznacza szeptania do ucha konkretnego decydenta, polega na inspirowaniu debaty wokół kluczowych kwestii. Jest więc formą służby publicznej. Nie można zbudować relacji zaufania między ekspertami a politykami, jeśli ci pierwsi traktują drugich jak średnio pojętnych uczniaków. Polska klasa polityczna ma wiele za uszami, ale ostatecznie to wybrani do pełnienia funkcji publicznych politycy mają mandat od wyborców i ponoszą przed nimi odpowiedzialność polityczną. Oczekiwanie, że podchwycą każdą ideę stworzoną w gronie eksperckim, jest naiwnością i obrażaniem się na rzeczywistość.

Wiele polskich think tanków nie ma cierpliwości do wiercenia wspólnie z politykami w opornych deskach życia publicznego. Zamiast tego wolą realizować wąsko zakrojone, mało ryzykowne politycznie i nieprzebijające się do debaty publicznej projekty, budując swoją pozycję w gronie specjalistów. Dotyczy to szczególnie think tanków ekonomicznych, jak Instytut Badań Strukturalnych (IBS): prężna instytucja skupiająca grono ekspertek i ekspertów społeczno-gospodarczych młodszego pokolenia. W IBS powstały m.in. ważne opracowania szacujące poziom ubóstwa energetycznego Polaków.

Drenaż mózgów

Partie nękane przez braki kadrowe sięgają po ekspertów, proponując im stanowiska polityczne. Tym samym skłaniają do przekroczenia niezbędnej granicy dzielącej ekspertów od polityków. Utrzymywanie tego sztywnego rozgraniczenia byłoby mniej potrzebne, gdyby polska służba publiczna nie była tak upolityczniona, a profesjonalne urzędnicze stanowiska były lepiej zabezpieczone przed decydentami czyniącymi z nich polityczny łup. W obecnej sytuacji przyjęcie stanowiska politycznego przez eksperta oznacza niestety niemal zawsze, że staje się on po prostu politykiem z dorobkiem naukowym.

Dobrą ilustracją tego procesu są losy Instytutu Sobieskiego. Założony jako prawicowy, lecz niepartyjny think tank, którego misją miało być „tworzenie idei dla Polski”, stał się z czasem kuźnią kadr dla Prawa i Sprawiedliwości. Anonimowy ekspert Instytutu, cytowany w artykule Cezarego Łazarewicza opisującym historię organizacji na łamach Wirtualnej Polski, mówił: „Wszystkie siły zostały z nas wyssane. Wiedzieliśmy, że istnieje takie ryzyko, ale nie udało nam się zbudować kośćca, który utrzyma organizację po utracie potencjału, gdy wyciągną nas do władzy”.

Wysysanie sił polega jednak nie tylko na ­prostym transferze do administracji rządowej. O wiele poważniejszy problem polega na tym, że wielu specjalistów, przyjmując rządowe posady, musi poświęcić swoje ­przekonania i przyjąć poglądy zgodne z linią partii lub przynajmniej wyciszyć swój krytycyzm. W początkach działalności Instytut Sobieskiego, jak przypomina Łazarewicz, proponował wręcz libertariańskie rozwiązania gospodarcze, np. likwidację podatku dochodowego (miał zostać zastąpiony przez jednolity podatek od funduszu płac). Eksperci Instytutu postulowali też podwyższenie wieku emerytalnego, czyli rozwiązanie niezgodne z oficjalnym stanowiskiem PiS.

W tym kontekście przestaje dziwić przemiana ministra Piotra Glińskiego (który, nawiasem mówiąc, zwrócił na siebie uwagę w PiS dzięki uczestnictwu w kongresach Instytutu Sobieskiego). Z eksperta badającego rozwój polskiego społeczeństwa obywatelskiego zamienił się w polityka piętnującego w publicznych wypowiedziach wybrane organizacje społeczne jako „niewłaściwe”. W oficjalnych dokumentach utworzonego z jego inicjatywy Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego znalazła się niepoparta konkretnymi dowodami teza o oligarchizacji polskich organizacji społecznych.

Fatalna alternatywa

Zasadniczą przyczyną słabości polskich think tanków jest zatem fatalna alternatywa, na którą je skazano, w niektórych przypadkach za przyzwoleniem samych ekspertów – albo izolacja i brak politycznego znaczenia, albo wyrzeczenie się popartych wiedzą przekonań i podporządkowanie celom danego ugrupowania.

Tymczasem funkcjonowanie think tanków w krajach, gdzie potencjał organizacji doradczych i eksperckich jest o wiele większy niż Polsce, zasadza się właśnie na wielości organizacji, które nie dają się jedno­znacznie utożsamić z jedną partią. Zachowują one dystans wobec czynnych polityków, nawet jeśli mają w swoich szeregach byłych ministrów czy posłów, a jednocześnie nie ograniczają się do realizowania wąsko zakrojonych projektów finansowanych przez konkretną fundację czy firmę i służących jej interesom.

Wyjście poza tę fatalną alternatywę nie jest oczywiście proste. Jak wynika z danych „Global Go To Think Tank Index Report 2017”, raportu oceniającego kondycję think tanków na całym świecie, sporządzanego przez zespół z uniwersytetu stanu Pensylwania, w ciągu ostatnich 12 lat zwolniło tempo powstawania nowych organizacji tego typu w Stanach Zjednoczonych i Europie, czyli regionach, gdzie działa ponad połowa think tanków z całego świata. Ponad połowa instytucji eksperckich w USA i Europie funkcjonuje przy uniwersytetach, starając się przekuć akademicką wiedzę w propozycje użyteczne dla decydentów i podnoszące jakość podejmowanych przez nich decyzji. Nie zapewnia to jednak niezależności. Tego typu instytucje mogą być pośrednio zależne od publicznych pieniędzy lub być zmuszone podporządkować się decyzjom rektora czy rady powierniczej. Są jednak niezależne od partii politycznych. A w Polsce? Niech miarą nieobecności na uniwersytetach myślenia w kategoriach wiedzy użytecznej dla strategów politycznych będzie fakt, że Uniwersytet Warszawski powołał w 2018 r. kilka „think tanków”. Tak nazwano zespoły rektorskie do spraw reformy... samego UW zgodnie z nową ustawą o szkolnictwie wyższym.


Czytaj także: Krzysztof Mazur: Dyktat awatarów


Brakuje nam dotkliwie instytucji w pełni niezależnych. Te rzecz jasna bardzo trudno sfinansować. Stoją one przed podobnymi wyzwaniami, co organizacje społeczne, które chcąc zachować niezależność, muszą wykazać się kreatywnością w fundraisingu i nie mogą ograniczyć się do startowania o granty ze środków publicznych. Sceptycy mogliby powiedzieć, że w Polsce tego typu niezależność to marzenie ściętej głowy, bo nasze życie publiczne jest na to zbyt upolitycznione, a kraj nie dość zamożny. Jak zatem wytłumaczyć fakt, że w zestawieniu najlepszych niezależnych think tanków, zawartym w przywoływanym „Global Go To Think Tank Index Report”, znalazło się kilka instytucji z biedniejszej Ukrainy, gdzie pieniądze na działalność publiczną bardzo często są politycznie znaczone, a z Polski zaledwie jedna?

Było to Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE), przodujące również w rankingu najlepszych think tanków w naszym regionie. I teraz pytanie – ile osób z grona zainteresowanych polityką i gospodarką słyszało o CASE? Ile osób czytało choćby jedno opracowanie, a ile potrafi przywołać tekst prasowy lub wystąpienie medialne eksperta z CASE? Ilu polityków pofatygowało się na choćby jedną dyskusję organizowaną przez CASE? A byłoby z czego czerpać, bo od dawna organizuje ciekawe seminaria we współpracy z mBankiem, np. poświęcone receptom na uzdrowienie polskiego systemu opieki zdrowotnej. Wydany po nich raport „Co dalej z systemem ochrony zdrowia w Polsce?” rozbija nie tylko rządową narrację na temat wynegocjowanego po strajku rezydentów projektu ustawy o „szybszym dojściu do wydatków 6 proc. na zdrowie”, ale i niektóre pomysły na pozbycie się kolejek w przychodniach dzięki opłatom za wizyty. Jeśli opozycja chciałaby walczyć z rządem PiS nie tylko za pomocą zaklęć i sloganów, ale konstruktywnych propozycji programowych, w publikacjach CASE znalazłaby dobry punkt wyjścia.

Koda

Gra toczy się również o bezpieczeństwo narodowe i fundamenty demokracji, podmywane przez działania międzynarodowych koncernów uciekających przed ciężarami fiskalnymi i odpowiedzialnością społeczną za swoje działania, a ostatnio przez zakusy niedemokratycznych państw forsujących swoje interesy.

Niedawno w Waszyngtonie wybuchł skandal, kiedy okazało się, że Brookings Institution, jeden z najważniejszych światowych think tanków, przyjmował milionowe dotacje od chińskiego koncernu ­Huawei, na który również w Polsce zaczyna się patrzeć z coraz większą podejrzliwością w związku z obawami o szpiegostwo na rzecz Pekinu. Wiele amerykańskich instytucji znalazło się w ogniu krytyki po brutalnym morderstwie dziennikarza Jamala Khashoggiego, dokonanym przez saudyjskie służby. Arabia Saudyjska tymczasem od dawna finansuje instytucje projektujące amerykańskie polityki publiczne.

Polskie think tanki, mierzące się z permanentnym niedofinansowaniem i obojętnością zarówno decydentów, jak i opinii publicznej, są w tej grze wyjątkowo łatwym celem. Organizacje społeczne, sekowane przez rządy łamiące demokratyczne standardy, dobrze wiedzą, że ochronę może zapewnić im tylko mocne poparcie społeczne. Think tanki też muszą o nie zadbać, zanim będzie na to za późno. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, historyk idei, publicysta. Szef działu Obywatele w forumIdei Fundacji im. Stefana Batorego, zajmuje się ruchami i organizacjami społecznymi oraz zagadnieniami sprawiedliwości społecznej. Należy do zespołu redakcyjnego „Przeglądu Politycznego”. Stale… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2019