Nie ma poglądów, są wątpliwości

Dorota Masłowska w „Duszy światowej” jest programowo bezprogramowa i niezależna. Jest osobą skrajnie prywatną, która o życiu prywatnym mówi niewiele – najchętniej nie powiedziałaby nic.

08.10.2013

Czyta się kilka minut

Dorota Masłowska, 2012 r. / Fot. Grażyna Makara
Dorota Masłowska, 2012 r. / Fot. Grażyna Makara

Nie tak dawno Dorota Masłowska skończyła trzydzieści lat i chyba nie wypada już o niej mówić „utalentowana pisarka najmłodszego pokolenia”, choć zgrabne formułki tego typu charakteryzuje zadziwiająca długowieczność. Urodziny pisarki nieomal zbiegły się z publikacją wywiadu rzeki przeprowadzonego przez Agnieszkę Drotkiewicz – ta zbieżność wywołuje pewne sugestie. Albo Masłowskiej wydaje się, że dojrzała i chciałaby wprowadzić czytelnika w swój nowy stan, albo postanowiła raz jeszcze zawalczyć z własnym wizerunkiem. Nic z tych rzeczy.

W „Duszy światowej” pisarka przyznaje wprawdzie: „całe życie byłam rarogiem i już mi się nie chce”, snuje, to fakt, mało ekscentryczną opowieść o gotowaniu obiadów, tęsknocie za wiejskim życiem, remoncie domu nad morzem, niechęci do Facebooka, planie dnia artystki, która rano odprowadza córkę do szkoły, przez kilka godzin pisze, potem „kupuje produkty na rosół”, pichci, wypieka, ale z tych codziennych przewidywalności wyłania się przede wszystkim radykalna wizja tego, czym jest sztuka, jaka jest rola artysty.


SZANSA DLA LITERATURY

Masłowska w „Duszy światowej” jest programowo bezprogramowa i niezależna. Jest osobą skrajnie prywatną, która o życiu prywatnym mówi niewiele. Nie usiłuje za wszelką cenę spreparować jednorodnego, mocnego obrazu. Nie wymądrza się, nie ściemnia, nie serwuje niezawodnych recept na szczęście, nie udziela porad. Posługuje się osobnym, niewziętym od nikogo na kredyt językiem (balans na granicy poprawności, olśniewające w swojej dziecinnej prostocie skojarzenia) i korzysta ze świętego prawa decydowania o tym, co powiedzieć, a co przemilczeć. Ponieważ – jak sama przyznaje – nie znosi anegdoty „jako formy literackiej” i „formy towarzyskiej”, o literaturze i powołaniu artysty opowiada z poziomu najbliższej rzeczywistości. W tym tkwi uwodząca siła tej wizji, która właśnie przez swoją nie-nowoczesność, przez organiczne splątanie z osobą twórcy wydaje się ożywczym prądem zdolnym przewietrzyć nudną i zramolałą debatę.

Pierwszą serię rozmów pisarki zakończyły w sierpniu 2012 r., w styczniu dograły epilog „Pół roku później”. W tym czasie ukazała się dobrze przyjęta przez krytykę powieść „Kochanie, zabiłam nasze koty”, a Masłowska po kilku latach przerwy wróciła na okładki gazet, udzieliła kilkudziesięciu wywiadów.

Wtedy odbył się także groteskowy wodewil. Pisarka, niegdyś wciągana na sztandar lewicy, w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” wypowiedziała zdanie w rodzaju „katastrofa smoleńska to cierpienie wielu ludzi”, które zostało wycięte z kontekstu i wytłuszczone w postaci leadu – lewica oniemiała, prawica zatarła ręce. Sytuacja rodem z filmów Barei daje pewne wyobrażenie o chorobliwym stanie oblężenia pisarzy wydanych na żer ideologom różnej maści. Gdyby chodziło tylko o manipulację, o beztroskie przechwytywanie słów, nie byłoby tak strasznie – ale oni wchodzą do głowy, usztywniają wyobraźnię, sprawiają, że stawiając pojedyncze słowa, myśli się o tym, kiedy i przez kogo zostaną spożyte. A to zabija sztukę w zarodku. „Twórczość, która jest festiwalem poglądów, to coś, co mnie odstręcza. Twórczość jest przecież czymś, co wymyka się kategoryzacjom, temu, co jesteśmy w stanie stwierdzić umysłowo; twórczość zabiera cię na wycieczkę, pokazuje ci rzeczy i światy, o których istnieniu nie miałeś pojęcia, otwiera całe pokłady wiedzy, którą masz w sobie, ale do której nie miałaś dostępu. Pisanie jest pytaniem, zagadką, poszukiwaniem i wycieczką właśnie, a nie odpowiedzią. Bo odpowiedź, deklaracja jest staniem w miejscu”.

Zamiast zestawu poglądów-prefabrykatów Masłowska wybiera „dzielenie się wątpliwościami, które aktywizują wrażliwość”. Zamiast środowiskowego grzania się we własnym cieple – elementarną niezawisłość. Chce tworzyć literaturę odważną, poszukującą, rodzącą się w transie z niepewności i niemocy, zdolną wejść z czytelnikiem w „realną wspólnotę”, dać mu „metafizyczną przestrzeń”. Jest to jakaś szansa dla literatury. Zwłaszcza że Masłowska wychodzi poza starą alternatywę estetyzm – zaangażowanie.

Jej odmowa współudziału nie jest ucieczką od współczesnego świata, lecz bierze się z przekonania, że realną przeszkodą na drodze do niego są między innymi gotowe idee. Kryzys rozmowy, mania internetowego narcyzmu, rozproszenie uwagi, masowa produkcja światopoglądów, urynkowienie sztuki i pułapki elitaryzmu to kolejne odsłony jednego problemu. Kolejne przeszkody do wzięcia.


MIELIZNY ROZMOWY RZEKI

Scalenie różnych cząstek doświadczenia nie byłoby możliwe, gdyby nie forma wywiadu rzeki, bardzo pojemna, dająca sporo wolności, zarazem niebezpieczna i podejrzana. Dwie osoby odgrywają rozmowę wobec siebie i wirtualnego czytelnika. Trudno zachować swobodę, gdy wypada być elokwentnym, błyskotliwym, tryskać humorem na przemian z powagą, przedstawiać siebie zajmująco, bez szarż i przesadnej skromności. Jak skoncentrować się na rozmówcy, gdy myśli nieuchronnie szybują ku gotowej książce? W jaki schemat fabularny przebrać życie? Zachować chropowatość czy wygładzać w redakcji zdania? Jeżeli wywiadu udziela pisarz, bywa jeszcze trudniej – rozmowa jako wytrych do twórczości, prosta instrukcja obsługi dla średniozaawansowanych. Wielu utknęło na podobnych mieliznach. Mądrze zrobił Gombrowicz, który po kilku nieudanych sesjach z Dominikiem de Roux samodzielnie napisał udający rozmowę „Testament”.

Masłowska i Drotkiewicz znają się na tyle dobrze, że mogło to zaszkodzić rozmowie. Przedsięwzięcie zostało jednak solidnie przemyślane, a wątpliwości związane ze sztampą konwencji stały się tematem jednego rozdziału („było takie oczekiwanie, że ta rozmowa rzeka będzie trochę grubszym i ambitniejszym numerem Vivy”).

Największą zaletą „Duszy światowej” jest wyczuwalny podczas lektury proces otwierania się rozmówczyń na siebie. Zaczyna się od falstartu, w pierwszych rozdziałach wieje nudą. Drotkiewicz zadaje długie pytania, Masłowska bez przekonania recytuje odpowiedzi. „Czym było dla ciebie doświadczenie Ameryki?”. „Wolisz wieś czy miasto?”...

Stopniowo, strona po stronie, pytanie za pytaniem, pękają lody, rozmówczynie łapią wspólny ton, wchodzą we wspólny rytm, dzięki czemu pod koniec książki może wydarzyć się fenomenalna rozmowa o „jedzeniu z pęknięciem”, w której role ulegają zatarciu – nie wiadomo już, kto tu zadaje pytania, kto udziela odpowiedzi. Jest swobodny przepływ słów i obrazów. O niczym innym Masłowska nie opowiada tak pięknie, jak o zapamiętanym z dzieciństwa smaku pierwszego hamburgera, Drotkiewicz żadnej opowieści nie wysłuchuje tak czule, współuczestnicząco. Zaczerpnięty z „Mewy” Czechowa motyw duszy światowej materializuje się na naszych oczach. Kiedy wieczorem wychodzi się z hotelu, cała ulica jest zatłoczona. Przemieszczasz się potem wśród tłumu bez celu, tu i tam, po linii łamanej, żyjesz z tłumem, stapiasz się z nim psychicznie i zaczynasz wierzyć, że w zasadzie możliwa jest jedna światowa dusza”.


WYZWANIE

Zaangażowanym krytykom, przedstawicielom opiniotwórczych ośrodków, sprofilowanych portali, czasopism – od „Gazety Polskiej” po „Krytykę Polityczną” – te rozmowy nie zasmakują. Metafizyczny ratunek dla literatury przychodzi naprawdę z niespodziewanej strony, od niespodziewanej osoby.

Można oczywiście z Masłowską polemizować i takie polemiki się pojawią. Prawdopodobnie przewiną się tam następujące liczmany: banał, eskapizm, konserwatyzm, anachronizm. Nie będą to jednak łatwe dyskusje, gdyż autorka „Wojny polskoruskiej” tak szczelnie obwarowała się w rozmowie z Drotkiewicz, że teraz, aby jej zaprzeczyć, należałoby podać w wątpliwość całe jej wielowymiarowe istnienie, literaturę razem ze słabością do syntetycznych ciast, domkiem na wsi, Panem Wojtkiem, który go remontuje i „jest bardzo żywy, bardzo bystry, bardzo aktywnie uczestniczy w rzeczywistości”, „chodzi w damskich spodniach i jako osoba nic na tym nie traci”. 


Dorota Masłowska, Agnieszka Drotkiewicz „Dusza światowa”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk literacki, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2013