Nie boję się o religię (PL)

Rocco Buttiglione: Religia w świecie dojrzewa. Rośnie sam świat. Tylko Europa niknie: demograficznie i ekonomicznie zaczyna się kurczyć. Tam, gdzie umiera religia, zanikają siły napędowe cywilizacji.

07.09.2011

Czyta się kilka minut

Michał Bardel: W ostatnich dekadach religia - chrześcijańska, ale od pewnego czasu także muzułmańska - stała się w oczach niektórych poważnym problem w procesie kształtowania Europy. Dlaczego?

Rocco Buttiglione: Trudno mi znaleźć jedną prostą przyczynę. Pamiętam czas Solidarności w Polsce, czas walki o wolność, demokrację, o Europę. Jan Paweł II mówił wówczas o chrześcijańskich korzeniach kontynentu, które wraz z tradycją grecką, rzymską i hebrajską wciąż i na nowo odgrywają ważną rolę w jego historii. To nie jest tak, że kiedyś, w wiekach średnich, byliśmy chrześcijanami. Bez chrześcijańskiego świadectwa nie byłaby możliwa bezkrwawa rozprawa z komunizmem w latach 80. ubiegłego wieku.

Chrześcijaństwo pozwoliło nam odkryć nową pragmatykę Prawdy przeciwko władzy. Totalitaryzm mówił, że to władza kształtuje prawdę. Nasza odpowiedź brzmiała: "Nie, Prawda potrafi oprzeć się władzy, jest jedyną możliwością oporu". Jednak ta Prawda nie została ostatecznie wpisana do naszej Konstytucji, a społeczeństwa europejskie zaczęły tę Konstytucję - pozbawioną historycznych korzeni - coraz głośniej podważać. Wzrosła opozycja wobec samej idei zjednoczonej Europy...

Jak można kochać Europę, która nie ma własnej twarzy? Zastanawiam się, czy istotnie problem, o którym rozmawiamy, jest w ogóle związany z religią, czy raczej z tym, że my, Europejczycy, przestaliśmy kochać Europę, ponieważ stała się już tylko instrumentem służącym zarabianiu pieniędzy.

Jeśli mamy być w Europie braćmi, musimy mieć ojca. W jednej ze strof Schillerowskiego hymnu Unii Europejskiej śpiewamy przecież (zapewne nie do końca pojmując sens tej pieśni): "Brüder über’m Sternenzelt / Muss ein lieber Vater wohnen" ("Bracie, nad namiotem z gwiazd / Mieszkać musi kochający Ojciec"). Jak inaczej moglibyśmy się nazywać braćmi? Dlaczego mielibyśmy być wobec siebie bliżsi bardziej niż wobec Chińczyków, jeśli nie dlatego, że dzielimy wspólną tradycję kulturową?

Niepokoi mnie jednak nie tylko spór o chrześcijańskie korzenie Europy, lecz także odwrót od idei Sokratejskich, które są dla naszej tożsamości równie istotne. Tradycja grecko-rzymska, z jej prymatem i posłuszeństwem wobec obiektywnej Prawdy, pojmowała wolność jako rezultat odkrycia, przyswojenia tej Prawdy. Dziś, jak się zdaje, nie potrzebujemy już takiej wolności - ta ogranicza się do wyzwolenia instynktów. Taka wolność nie służy już kształtowaniu wspólnot, czy to na poziomie rodziny, czy na poziomie narodu.

Europa wydaje się być wyjątkiem na religijnej mapie świata. W Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji obserwujemy procesy modernizacyjne, które nie skutkują upadkiem religijności. Przeciwnie, wzrasta tam zainteresowanie sprawami wiary. Co takiego ma w sobie Europa, że tak łatwo poddaje się sekularyzacji?

Właśnie - nie religia jest tu problemem. Problemem jest Europa. Czy należy się spodziewać zmierzchu cywilizacji europejskiej? Przejęcia rządów nad naszym kontynentem przez inne kultury, o silnych religijnych więzach? Bo religia w świecie dojrzewa. Rośnie sam świat. Tylko Europa niknie: demograficznie i ekonomicznie Europa zaczyna się kurczyć. Tam, gdzie umiera religia, zanikają siły napędowe cywilizacji.

Są jednak w Europie wyjątki, na przykład Włochy. Pod koniec XX stulecia mieliśmy tu do czynienia nawet z czymś w rodzaju renesansu religijności...

To znak nadziei. Historia zna wiele momentów, kiedy wydawało się, że chrześcijaństwo osiągnęło kres i skazane było na nieuchronną zagładę. I zawsze wówczas pojawiali się wielcy święci ludzie wyznaczający nowy punkt wyjścia. W XIII w. kimś takim był św. Franciszek, którego jeden z jego pierwszych biografów, Thomas von Celano, nazwał "Alter Christus" - "Następny Jezus". Dzięki Franciszkowi ludzie doświadczyli twórczej mocy Chrystusa, a Kościół znów się rozbudził. Już w VI w. podobną rolę odegrał św. Benedykt. Może pewnego dnia ktoś powie: "Podobnie było w XX w. z Janem Pawłem II i Europą". Historia pełna jest niespodzianek.

I dziś, jak sądzę, jesteśmy w momencie, w którym umarło stare chrześcijaństwo i w jego miejscu rodzi się nowe. Ludzie, którzy zbliżają się do chrześcijaństwa, odnajdują w tej religii odpowiedź na wyzwania nowoczesności. Zwykliśmy myśleć, że chrześcijaństwo stanowi problem, a nowoczesność rozwiązanie, ale dziś wielu młodych ludzi uważa dokładnie odwrotnie... Dlatego niepokoi mnie nie tyle przyszłość chrześcijaństwa, co przyszłość Europy.

Jeden z polskich biskupów starszego pokolenia mawiał: "Chrześcijaństwo przeżyje wszystkie historyczne katastrofy, ale może to nie być chrześcijaństwo w Polsce czy nawet w Europie".

Problem w tym, czy Polska i Europa przetrwają. Mówiąc zupełnie szczerze: jeśli nic się nie zmieni w obecnych trendach demograficznych, znikniemy. Za kilka stuleci będzie się mówić o Europejczykach, tak jak dziś mówimy o Asyryjczykach: "Był taki lud. Mieli potężne imperium... Kiedy to było? Nie pamiętam...".

***

Socjologowie zajmujący się kryzysem religijności europejskiej jako jedną z zasadniczych jego przyczyn wskazują rozdzielenie dwóch komplementarnych aspektów religijności: wiary i przynależności. Co jednak zdaje się filozoficznie niepokojące, niektórzy z nich mówią o kryzysie wiary (Daniele Harvieu-Leger), inni dostrzegają słabość w czynniku przynależności (Grace Davie). Czy Europejczycy należą do "wierzących bez przynależności", czy "przynależnych bez wiary"?

Wiara rodzi przynależność, jest opowieścią o odkrywaniu. Byłem porzucony, byłem sierotą, i naraz odkryłem ojca i matkę. Wiara stała się odkryciem, że mam rodziców i do nich przynależę. Jakże mógłbym mieć wiarę, nie czując się przynależnym?

Nasza wiara w Ojca rodzi wspólnotę. Pan i ja, obydwaj, przynależymy do Jezusa Chrystusa. Obydwaj odkrywamy naszą prawdziwą tożsamość, rozpoznając się w Nim, i tym samym jesteśmy zjednoczeni bardziej niż mąż i żona. Jak możemy mieć wiarę bez przynależenia?

Czy można przynależeć, nie posiadając wiary? Można. Można należeć do wspólnoty, do pewnej struktury socjologicznej, w której nie porusza nas żaden wewnętrzny ogień. Ale nie jest to autentyczna przynależność - można bowiem powiedzieć, że przynależność rodzi wiarę. Pascal powiadał: działaj tak, jakby Bóg istniał, a wkrótce poczujesz, że On tu jest.

Nie byłem zbyt religijnym dzieckiem. Ale wychowywałem się wśród młodych ludzi, którzy mi imponowali: chciałem być taki jak oni, żyć w grupie przyjaciół. Usłyszałem od nich: "Modlimy się. Będziesz się z nami modlił?". Odpowiedziałem: "Czemu nie?". Nie miałem pojęcia, do czego mi to potrzebne, ale usłyszałem od nich, że to ważne dla mojego człowieczeństwa. Zacząłem się modlić, i wciąż to robię. Doszedłem do religii poprzez małą, sąsiedzką wspólnotę.

Janusz Korczak notował w swoich pamiętnikach odpowiedzi dzieci ze swojego sierocińca, pytanych, dlaczego się modlą. Prawie nie było tam powodów "czysto" religijnych. Dzieci mówiły, że modlitwa je uspokaja, że czyni ich lepszymi ludźmi, że modlą się, bo inni tak robią...

Nigdy nie wierzyłem w "czystą" religię. Chrześcijaństwo nie jest czystą religią. Jest częścią życia. Religia zawsze wymieszana jest ze wszystkimi innymi aspektami życia. I gotów jestem przyznać, że ta mieszanka nie zawsze jest dobra. Znamy doskonale potworności, jakich dopuszczali się chrześcijanie, kiedy łączyli wiarę z elementami doczesności. Ale wiara musi istnieć w ciele - taka jest logika Inkarnacji. Tak powstał Kościół. Ktoś kiedyś powiedział, że Kościół jest jak wielka rzeka: w czasie powodzi rzeką płynie także padlina. Taki jest Kościół. Ale koniec końców czysta woda wypłucze te nieczystości...

Charles Taylor twierdzi, że jednym z błędnych roszczeń Kościoła jest domaganie się, by wierni podążali do Boga starymi, utartymi ścieżkami. Czy rzeczywiście obowiązkiem współczesnych chrześcijan, a może jedyną drogą ratunku, jest szukanie nowych itinerariów?

Kościół w swojej misji pasterskiej jest przypisany do określonego terytorium. Wielka idea parafii pochodzi od greckiego określenia para-oikos, "blisko domu". To ważne, by Kościół był blisko ludzkich domów. Ale jak to realizować w dzisiejszej rzeczywistości? Tu, w Rzymie, wielu księży zwykło narzekać: "Młodzi ludzie nie przychodzą do naszych kościołów parafialnych". Na to inni odpowiadali: "Trzeba zatem iść tam, gdzie się młodzi ludzie spotykają, trzeba iść na Piazza Navona". Dobrze rozumiał to Jan Paweł II. Widział doskonale, jak ważną rolę pełni pielgrzymowanie w świecie, który staje się coraz bardziej nomadyczny, i zapraszał młodych ludzi: "Spotkajmy się w Santiago, spotkajmy się w Częstochowie". I tak było.

Może zatem Kościół powinien poszukać nowych dróg także jeśli chodzi o język, którym komunikuje się z młodymi Europejczykami? Być może mieszkańcy wielkich miast początku XXI w. nie rozpoznają się w narracji o pasterzach i owcach, budowanej dla starożytnych kultur pasterskich?

Tego nie wiem. Z pewnością jednak Kościół musi wsłuchiwać się w świat. Jeśli tego zaniecha, zginie. Mamy dziś naturalną skłonność do ślizgania się po powierzchni rzeczy, bez wnikania w głąb, i tę skłonność podtrzymuje w nas potężny przemysł medialny. Ale w końcu, prędzej czy później, musimy skupić się na tym, co najważniejsze: kiedy kogoś pokochamy, kiedy urodzi nam się dziecko, kiedy przyjdzie czas umierania lub odejdzie ktoś bliski. I Kościół musi być wtedy przy nas. To dla Kościoła szalenie trudne zadanie. Z jednej strony, musimy być całkowicie otwarci, z drugiej: absolutnie konsekwentni w mówieniu, co jest dobre, a co złe. I pokorni: nie udawać, że jesteśmy lepsi od innych.

To, że wiem, że jesteś w błędzie, nie czyni mnie lepszym od ciebie. Bóg dał mi łaskę odróżniania dobra od zła. To rodzi pokusę, której Kościół często ulega, schodząc na pozycje faryzejskie: upokarzania tych, którzy błądzą, upokarzania swoją rzekomą wyższością. To obraza dla ludzkiej godności, z którą młodzi ludzie słusznie nie potrafią się pogodzić.

Pamięta Pan zapewne, że swego czasu miałem wiele trudności, bo zdarzyło mi się powiedzieć, że homoseksualizm jest złem. Wciąż tak uważam. Ale to nie znaczy, że sam jestem w czymkolwiek lepszy. Jest wiele dróg grzesznego życia, ta akurat nie jest moją, ale być może te moje są o wiele gorsze. Zawsze będę wspominał słowa mojego wielkiego przyjaciela, chrześcijanina i homoseksualisty, który powiedział mi kiedyś: "Rocco, ty też jesteś grzesznikiem, najpewniej gorszym ode mnie". Odparłem wtedy: "Oczywiście. Spierałbym się, czy »najpewniej«, ale masz rację". Prawdziwa przyjaźń wymaga mówienia prawdy, która boli. Jeśli tego nie potrafię, nie jestem twoim prawdziwym przyjacielem.

***

Wróćmy do problemu wolności. We współczesnym dyskursie religijnym coraz częściej kładzie się nacisk na wyzwolenie prywatnej sfery w naszej wierze. Myśliciele tacy jak Gianni Vattimo czy Richard Rorty postulują poszerzenie tej indywidualnej sfery wolności.

Doskonale. Co to jest wolność?

Chyba wyłącznie poleganie na własnych decyzjach, bez zewnętrznego przymusu.

Niedobrze. Należę do siebie. I to jest potworne. Proszę się nad tym zastanowić: człowiek, który rzeczywiście całkowicie zależy od siebie samego, to jest przypadek ogromnie żałosny. Jak ktoś, kto twierdzi, że pies jest jego najlepszym przyjacielem. Mamy tu jakąś głęboką nieadekwatność.

Człowiek, który żyje pełnią życia, to ktoś, kto przynależy, ktoś oddany miłości, a nie samemu sobie. To jest tajemnica chrześcijaństwa. Kochać kogoś, poślubić kogoś, jest czymś lepszym, niż pozostać samotnym. A wolność... Doskonale to widział Charles Péguy: jaki jest cel wolności, jaki jest pożytek z wolności? Dać samego siebie innym, jako dar, jako swoisty budulec dla wspólnoty. Kto nie ma wolności, nie może siebie ofiarować innym. A taki jest sens miłości. Człowiek, który należy do swojej żony, dzieci, rodziców, braci i sióstr, Kościoła, partii, wspólnoty, narodu - taki człowiek jest o wiele szczęśliwszy i o wiele bardziej jest człowiekiem.

To jest wielkie edukacyjne zadanie: wytworzyć w młodych ludziach ten wewnętrzny pęd do poznania prawdziwej wolności, która buduje wspólnoty. A pierwszą wspólnotą jest rodzina. Musimy więc uczyć młodych, jak kochać, jak budować rodziny, jak rodzić i wychowywać dzieci. Bez tego Europa umrze ze starości.

Jak się tego uczy?

Jedną z najważniejszych spraw jest nauczenie młodych mężczyzn, jak patrzyć na kobiety. Mój przyjaciel, kapłan (dziwna rzecz, że kapłani też mogą uczyć, jak patrzyć na kobiety), powtarzał: "Musisz najpierw spojrzeć w twarz i w serce, a dopiero potem na całą resztą, która jest - bezwzględnie - także ogromnie istotna". Z seksem jest jak z wodą. O ile jest bezpieczny, to wspaniała sprawa, ale jeśli nie umiesz dobrze pływać, łatwo o wypadek. Trzeba więc uczyć młodych ludzi pływania.

Jeśli ten rodzaj nauki należy do zadań Kościoła, to wiele jeszcze wody upłynie.

Nie tylko do zadań Kościoła, także rodziny. Poznałem kiedyś wielkiego psychoanalityka, Jacques’a Lacana - nie zapomnę nigdy jednego z jego stwierdzeń: "Dziecko widzi swoją matkę oczami ojca". Dziecko uczy się patrzyć na kobiety, obserwując, jak jego matka uobecnia się w oczach ojca.

***

Jak to się stało, że w ostatnich dekadach XX w. po raz pierwszy w tak wyraźny sposób starsze pokolenie nie przekazało swojej wiary młodszemu? Niektórzy z badaczy w tym fakcie upatrują zaczynu sekularyzmu.

Kres prawdziwej religii przyniósł już wiek XIX, ale dopiero następne stulecie zastąpiło ją religią państwową, religią klas społecznych. A my, w Europie, staliśmy się wyznawcami tych religii, poświęciliśmy dla nich nasze życie, i dopuściliśmy się koszmarnych zbrodni popełnianych w ich imieniu. Zabijaliśmy dla nich. A dziś i one obumarły. Jakie zatem wartości miałoby przekazać starsze pokolenie młodszemu?

Gdybyśmy tylko mieli odwagę powiedzieć: "Tak, zgrzeszyliśmy, musimy powrócić do porzuconej przed laty Prawdy". Tymczasem, kiedy przychodzi czas naturalnego buntu młodszego pokolenia przeciw starszemu, nasze dzieci widzą u swoich rodziców niepewność - rodzice nie potrafią podjąć decyzji co do wartości, jakie powinni przekazać młodszym. A są wśród nich wartości cenne, witalne, lecz pomieszane i nieuporządkowane przez ześwieczczenie norm moralnych.

Sekularyzm nie pojawił się przedwczoraj. Przyniosła go już ateistyczna fala II wojny światowej toczonej w imię władzy. Słyszę często ten rodzaj krytyki skierowanej przeciwko Kościołowi: "W imię Boga toczone były wojny". Tak, były, i były to wojny, które przyniosły światu ogrom zła. Lecz było to bardzo dawno temu. Wojny XX w. toczono już nie w imię Boga, ale w imię człowieka - i te były najstraszliwsze w dziejach.

Rocco Buttiglione jest profesorem filozofii i nauk politycznych, znawcą myśli Karola Wojtyły. Wiceprzewodniczący Izby Deputowanych włoskiego Parlamentu, przewodniczący partii chrześcijańskich demokratów (UDC), w latach 2001-06 minister do spraw europejskich w rządzie Silvia Berlusconiego.

Pełna wersja rozmowy z Rocco Buttiglione ukaże się w języku angielskim w książce "Europe - An Unfinished Project", przygotowywanej przez Fundację Tygodnika Powszechnego oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych z okazji polskiej prezydencji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa: niedokończony projekt