Nibylandia

W gimnazjum od razu trzeba pokazać, kto tu rządzi. Anna, matematyczka przed czterdziestką. Odpowiedziała na umieszczoną na forum nauczycielskim prośbę o wypowiedź na temat problemów wychowawczych w polskich szkołach.

05.10.2010

Czyta się kilka minut

il. Marek Tomasik /
il. Marek Tomasik /

"Akurat jestem po dyżurze, na którym trzeciogimnazjaliści lekceważyli mnie w każdy możliwy sposób - napisała. - Włącznie z popychaniem, kiedy prosiłam o opuszczenie toalety, którą okupował tłum wyrośniętych nastolatków w celu »kocenia« młodszych kolegów".

Szkoła I 

Dlaczego chce mi się to wszystko opowiadać? Mam dość. Doświadczyłam zjawiska, o którym środowisko nie chce otwarcie mówić. A nie chce, bo nikt nie ma ochoty wyjść na takiego, który sobie nie radzi. Poza tym, środowisko jest zastraszone. Wiadomo, pracy mało, a większość z nas to kobiety. Z dziećmi i kredytami na głowie. Chcę opowiedzieć swoją historię, bo chyba najwyższy czas, by mówić o tych problemach otwarcie.

O sobie powiem niewiele. Jestem w zawodzie od 10 lat. O takich jak ja mówi się, że są nauczycielami z powołania. Zaczęłam pracę jako stażystka. Uczyłam matematyki - przez moje ręce przewinęło się prawie dwieście uczniów. Nie byłam nawet w stanie zapamiętać ich imion. Klasy liczyły do 30 uczniów, praca na zmiany. Ciągle kończyłam zajęcia w okolicach 16.30, kiedy nie było już w szkole nikogo z dyrekcji, a z nauczycieli zostawały może dwie osoby. Bezimienność moich uczniów nie sprzyjała dyscyplinie.

Miasteczko na północy Polski, do którego trafiłam zaraz po studiach, liczyło ok. 10 tys. mieszkańców. Głęboka prowincja, daleko od większych aglomeracji. Wszyscy się znali, w szkole mieszanina dzieci z miasteczka i okolic wiejskich. Renoma? Trudno powiedzieć. Nowe gimnazjum, które zostało utworzone dopiero w 2000 r. Było w nim ok. 800 uczniów.

Po tym, co się działo w szkole, nieraz płakałam w toalecie. Nie ja jedna.

Sceny ze szkolnej areny

- Proszę podnieść ten papierek - zwracam się do gimnazjalisty z klasy III. Udaje, że nie słyszy. Gwiżdże. Krzyczę: - Podnieś ten papier! W odpowiedzi jeszcze głośniejszy gwizd. Obserwują go kumple spod okna, ma widownię. Śmieje się. Rzuca: - Głupia cipa! - i zbiega po schodach w dół.

Niestety, nie wiem, jak się nazywa. Przede mną jeszcze sześć godzin pracy. Pod koniec dnia wszystkie twarze zlewają mi się w jedno. I wszyscy chodzą ubrani w podobne bluzy z kapturami... Nie jestem w stanie zapamiętać twarzy chłopca.

***

Na godzinę wychowawczą przynoszę album - chcę pokazać uczniom trochę sztuki. Puszczam w obieg. Kiedy album wraca, prawie na każdym obrazie widzę domalowanego fallusa lub wulgaryzmy. Album był mój, drogi, lubiłam go. Krzyczę, że wyciągnę konsekwencje - cała klasa będzie musiała zwrócić pieniądze.

Na zebraniu rodzice stwierdzają, że skoro nie wiem, kto dokonał szkody, nie mogę wymagać, aby wszyscy płacili. Proszę o pomoc dyrekcję.

- Proszę sobie radzić - słyszę.

Dzień po zebraniu na mojej wycieraczce znajduję kupę. Chyba ludzką...

YouTube jest wszędzie

Wyśmiewanie nauczycieli, obrażanie, lekceważąca postawa to chleb codzienny nauczycieli gimnazjum. Uczniowie trudni słuchają jedynie tych nauczycieli, których z jakiegoś powodu się boją. Między bajki należy włożyć "cudowny wpływ" poprzez umoralniające gadki czy "siłę autorytetu". Spokojniejsi uczniowie najczęściej padają ofiarą tych agresywnych.

Do mediów przedostają się tylko najbardziej spektakularne przypadki, takie jak ten ostatni z Krakowa, z gimnazjalistką, która zaatakowała nożem koleżankę, albo wtedy, gdy ktoś nagra szkolną scenkę na telefon komórkowy, a potem ją "powiesi" na YouTubie. Nasi uczniowie też nagrywali, tyle że szybko to wychwytywaliśmy i kasowaliśmy. Oczywiście po cichu, bo komu zależy na rozgłosie?

W polskich gimnazjach "zwykłe" pobicia, wyzwiska, rzucanie kamieniami na boisku w nauczyciela czy uczniów, pocięcie czyichś ubrań, drobne kradzieże to żadna rewelacja. To codzienność.

Sceny...(cd.)

II klasa gimnazjum. Uczeń wchodzi spóźniony. Jak do kawiarni, na luzie. Każę przepisać mu coś z tablicy. Niestety, staję tak nieszczęśliwie, że zasłaniam mu tekst.- Odsuń się! - krzyczy.

- Jak ty się do mnie zwracasz!

- Ty kurwo! - wstaje, popychając mnie na tablicę. Potem wychodzi, trzaskając drzwiami. W szamotaninie ze mną wypadły mu z kieszeni dwa papierosy.

Nibylandia

Zgłaszam sprawę dyrekcji. Pokazuję papierosy, opowiadam, co się wydarzyło.

- Znamy tego ucznia. Sprawa jest na policji. Na razie trzeba go znosić.

- Ale ja się go boję, pani dyrektor!

- Pani nie może się bać uczniów, jeśli pani chce pracować w szkole!

***

Dyżur.

- Proszę państwa, proszę lepiej pilnować uczniów, bo chodzą za szkołę! Proszę na to nie pozwalać! - mówi dyrektor.

Mało czasu, 10 minut - biegnę za szkołę. W klatce budynku niedaleko szkoły stoi starsza pani. - Pani, co oni wyrabiają... Na klatkę mi nasikali. I od dziecka zabrali 10 złotych. Mały do dzisiaj się boi na ulicę wyjść...

Wracam. Nie wiem, kto wyłudził pieniądze. Nie wiem, kto sikał na klatkę. Jak mam wyciągnąć konsekwencje? Co mam robić? Do dyrektorki nie pójdę. Znów usłyszę, że jestem do niczego.

Do dyrektorów

Gdybym jednak poszła, powiedziałabym pewnie tak:

"Pani dyrektor, proszę nie bać się zawalczyć o prawdę - nie taki diabeł straszny, jak go malują. W końcu co jest ważniejsze: stanowisko, wpływy i pieniądze, czy uczciwość i autentyczna troska o uczniów? Wiem, że jest Pani inteligentną kobietą, proszę spróbować odpowiedzieć na kilka pytań. Czy szkolenia, na które jesteśmy wysyłani, pomogły cokolwiek w kwestii agresji w szkole? Czy piękne apele, udział w programach - dają jakieś wyniki? Nie? To dlaczego bierzemy udział w tej farsie, czemu udajemy, że coś robimy? Wyładowuje Pani swoją frustrację na nas, obciążając nas tym, z czym sama sobie Pani nie radzi. Ktoś musi pierwszy to przyznać, ktoś musi przestać się bać, przerwać to błędne koło. I zastanowić się nad czymś, co naprawdę zadziała, a nie tylko będzie ładnie wyglądało w szkolnym dokumencie. Jakie były te szkolenia, Pani Dyrektor? Bzdurne rady, ogólniki, ładne wykresy, śliczne wprowadzenie za każdym razem: co to jest agresja, jej rodzaje, agresywne reakcje. Tyle. Gmina płaci, szkoła sobie wpisuje, że coś się robi. I do domu".

Do kuratorium

W jednej ze szkół, w których pracowałam, stwierdzono, że w naszym okręgu nie jest bezpiecznie. Zwiększono nam liczbę dyżurów. Stałam nie dwie- trzy przerwy w ciągu dnia, pilnując uczniów, ale wszystkie. Jak Cerber. To jest "pomoc" kuratorium. Taka polityka spychologii. Jest źle? No to my, nauczyciele, robimy coś źle. I wtedy pracujemy więcej - za te same pieniądze.

Od kuratorium wszyscy trzymają się z daleka. Powiadamianie o problemach to tworzenie kolejnego problemu: dodatkowe kontrole, papiery, zero pomocy. Wiem, że nas kontrolują, ale to polega tylko na przeglądaniu dokumentów szkolnych. Ludzie z kuratorium są jak kosmici - odlegli, z innej galaktyki. Czasem nas nimi straszą rodzice ("Pani się uwzięła na moje dziecko, ja do kuratorium panią zaskarżę!").

Zresztą, strach cokolwiek zgłaszać, bo w razie ujawnienia, że ma się problemy wychowawcze na taką skalę, co najwyżej każą pisać "programy naprawcze", a to oznacza jedynie więcej papierkowej roboty. Czyli taki rodzaj kary dla nauczycieli i dyrekcji za to, że sobie "nie radzą". I opinia do kitu... Dlatego każdy siedzi cicho.

Sceny... (cd.)

Zastępstwo w jednej z klas gimnazjalnych. Mam wstawić parę ocen - na szybko organizuję łatwą kartkówkę. Jeden z uczniów nic nie wpisuje na kartkę, więc otrzymuje ocenę niedostateczną. Bierze kartkę, mnie ją w ręku, potem udaje, że podciera sobie nią tyłek. Wychodzi z klasy w trakcie lekcji. Otrzymuje naganę. Ma ją gdzieś.

***

Biegnę na boisko. Na środku leży chłopak, trzyma się za brzuch i płacze. Dookoła banda spoconych nastolatków. Na mój widok się rozpierzchają.

- Kto ci to zrobił?

- Potknąłem się - chłopak nie chce mówić. Boi się. Czy ja go ochronię, kiedy wyjdzie ze szkoły? Za skarżenie może oberwać jeszcze gorzej...

Policji wezwanej do szkoły udaje się jednak ustalić sprawców. Czekają w kolejce do rozmowy z dzielnicowym. Śmieją się. Jeden wychodzi.

- I co?

- Spoko, mogą się bujać, buraki.

Na drugi dzień banda spokojnie przychodzi do szkoły, rozbija się na przerwach, jak zawsze siejąc ogólny popłoch. Jeden z nich ma kuratora. Spotyka się z nim czasem, raz kurator wpadł do szkoły. Wychowawca pisze do sądu ładne raporty, w których sumiennie opisuje, jak to uczeń klął, bił innych, pijany po osiedlu chodził. I... nic.

Do ministra

Gdybym pisała list, brzmiałby pewnie jakoś tak:

Szanowna Pani Minister, praca nauczyciela wymaga osobistego zaangażowania, czasu i poświęcenia. Nie jestem w stanie dobrze pracować, jeśli każdego niemal dnia muszę produkować szkolną dokumentację. Wypełniam piękne tabelki, piszę sprawozdania, rysuję śliczne słupki. Nie bardzo wiem, po co. Pani wie? Nauczyciel w polskiej szkole na co dzień spotyka się z agresją uczniów - słowną lub fizyczną. Na co dzień interweniuje w przypadkach pobicia, wyzywania się uczniów. Zamiast zalewać nas pracą papierkową, proszę dać nam jakieś narzędzia skutecznego na uczniów oddziaływania.

Podsunę parę rozwiązań, które, moim zdaniem, mogłyby być skuteczne: czasowe zawieszenie w czynności ucznia; odizolowanie agresywnego ucznia (do tego trzeba by było zatrudnić osoby uprawnione do odstawienia »siłą« ucznia do »izolatki«); możliwość ukarania poprzez pracę przymusową (ktoś musiałby go pilnować, nauczyciela może po prostu nie posłuchać); budowa ośrodków dla uczniów sprawiających szczególne trudności wychowawcze - żebyśmy niektórych mogli tam wysyłać, niech się uczą pod specjalnym nadzorem. Chciałabym, aby w gimnazjum spacerowali barczyści ochroniarze. Dzieci (te »normalne«) byłyby bezpieczniejsze. Nauczyciele też.

Zdeprawowane nastolatki muszą się bać kary. Brzmi niezbyt dobrze? Ale to prawda. Jeśli nie można się odwołać do ich systemu wartości, do ich ambicji (bo jej nie mają), do ich sumienia, to niby w jaki sposób mamy ich zmienić? W praktyce codziennej mamy do dyspozycji: uwagę w dzienniku, wezwanie rodziców, naganę dyrektora, obniżenie oceny z zachowania. Do trudniejszych przypadków wzywana jest policja (kradzieże, uszkodzenia ciała), ale przyjadą, pogadają i wyjeżdżają.

Teraz planuje się tworzenie zespołów nauczycielskich z pedagogiem na czele do zajmowania się »trudnymi dziećmi« lub upośledzonymi. I co? Zbierzemy się i pogadamy sobie? Jak zwykle? I coś ładnie napiszemy? A gdzie pieniądze na jakąś terapię, na dodatkowe zajęcia, gdzie planowanie zatrudniania fachowców? Może przydałyby się warsztaty psychologiczne? Takie z prawdziwego zdarzenia, które pomogłyby tym młodym, zdeprawowanym ludziom? Może trzeba zacząć uczyć rodziców, jak mają sobie radzić z własnymi dziećmi?

Co do nauczycieli, powinno się zaczynać od studiów. Powinniśmy mieć zajęcia, na których naprawdę nauczą nas, jak reagować w przypadku chamskich odzywek, braku posłuchu itp. Co mam robić ja, kobieta o głowę niższa i słabsza od mojego ucznia, który pcha mnie na ścianę i wychodzi trzaskając drzwiami? Iść na karate? Może jakieś zajęcia z resocjalizacji? Mam do czynienia z dzieciakami, które mają na swym koncie kradzieże, pobicia (ciężkie!), operują słownictwem więziennym. Jak mam sobie z nimi radzić? Jest ich mniejszość, ale są. W każdej klasie.

Mogę napisać śliczny program naprawczy, zaplanować pogadanki, mądre apele, rozwieszać na gazetkach hasła profilaktyczne. Żeby było, że szkoła »coś robi«. Ja to nazywam Nibylandią. Sztuka dla sztuki. Prowizorka, jak w noweli Mrożka »Słoń«. Tyle że kiedyś ktoś spuści z tego wszystkiego powietrze, bo tyle to jest warte, co to powietrze właśnie. Nie chcę być złym prorokiem, ale jeśli nadal będziemy produkować jedynie śliczną papierologię, będzie źle. Dojdzie do kolejnych tragedii.

Szkoła II

W pierwszej szkole nie wytrzymałam. Nie daliśmy z mężem, również nauczycielem, rady - chamstwo uczniów w ilości hurtowej nas dobiło. Wulgarne odzywki, śmiechy na korytarzu, ręce w kieszeni podczas rozmów z nami, odwracanie się w połowie zdania i odchodzenie, gwizdy, nicnierobienie na lekcjach... Mąż coraz częściej chodził na zwolnienia, ja przed niektórymi lekcjami dostawałam mdłości. Były też inne powody przeprowadzki, ale ta była główna.

Wyjechaliśmy więc do innej miejscowości. Teraz uczę w małym zespole szkół. Takim gminnym, jakich w Polsce wiele. Jest lepiej, ale dlatego, że są tylko trzy klasy gimnazjalne. Zachowują się nie lepiej, ale mniejsza ich liczba sprawia, że łatwiej to wytrzymać. Niestety, uczą się od nich dzieci z młodszych klas.

Już w klasach IV, V, VI dochodzi do bijatyk i aktów wandalizmu. Nawzajem sobie tną ubrania, kradną, obrażają, obrzucając okropnymi wyzwiskami. Najgorzej mają ci "wrażliwi" - spokojni, najczęściej dobrzy uczniowie, którzy nie potrafią się "odszczeknąć". Stają się często ofiarami klasowymi. Bicie ich, wyzywanie to radocha dla zdeprawowanych dzieci. Nie czują się winni.

Sceny... (cd.)

Dyżur. Na przerwie chłopak podchodzi do młodszej dziewczyny. Przewraca ją na ziemię, kładzie się na niej i przy aplauzie "widowni" złożonej z kolegów udaje ruchy frykcyjne. Bohater. Nauczyciel interweniuje. Chłopak u dyrekcji, rodzice w szkole. Pogadali, pogadali i tyle. Matka bezradna.

- Co ja mogę zrobić?

- Może pani mu zabroni korzystać z komputera? Musi mieć jakąś karę!

- Chyba pani zwariowała... Przecież on nam żyć nie da bez komputera... Na młodszym się wyżyje...

***

Uczeń otrzymał ocenę niedostateczną za odpowiedź ustną. Rzuca we mnie skórką od banana. Akurat ta mokra strona trafia w moje okulary. Wpisuję mu uwagę do zeszytu uwag. Wyśmiewa mnie. Ojciec, wezwany do szkoły, wyraża zdziwienie, że z powodu takiej "pierdoły" go pofatygowano.

Do siebie

Tak, ja też popełniam błędy. Jak każdy. Po 10 latach pracy stwierdzam, że nie jestem w stanie nauczyć gimnazjalisty dobrego zachowania. Jeśli chce być chamski - będzie taki. Nie mam na to wpływu. Owszem, lepiej sobie radzę, wiem, co powiedzieć, szybciej wyczuwam, czego może się taki człowiek bać czy na co zareagować bardziej pozytywnie. Z pewnością łatwiej mi zapanować nad klasą niż 10 lat temu. Niemniej, tym nauczycielom, którzy stwierdzą, że radzącemu sobie nauczycielowi nie zdarzają się opisane przeze mnie przypadki, powiem: nie wierzę wam.

Mój największy błąd? Chyba taki, że byłam od początku miła, kulturalna i nie chciałam na dzieci krzyczeć. Myślałam, że dotrę do nich "po dobroci". A w gimnazjum od razu trzeba pokazać, kto tu rządzi. Jeśli ktoś tego nie ma "w naturze", wypracowanie nowych cech zajmie trochę czasu, zdrowia i nerwów. Trzeba być silnym, czasem ostrym, do bólu konsekwentnym, nie bać się pogróżek uczniów, nie ulegać szantażowi.

Oddziaływać "normalnie" można tylko na tę młodzież, która dysponuje sumieniem, jakimiś ambicjami, wartościami moralnymi - wtedy możemy się do czegoś odwołać. To nabywa się w domu, w swoim środowisku, szkoła może jedynie wzmacniać te pozytywne wartości i postawy. Co do pozostałych, nic nie dadzą żadne "mów cicho, bądź konsekwentna". Trzeba się wydrzeć, zastraszyć, czasem niektórzy się boją.

Dlaczego nie prosiłam o pomoc, nie zgłaszałam problemów? Na policję przypadki przemocy szkolnej nauczyciel zgłasza w porozumieniu z dyrekcją. A dyrekcja policję zawiadamia wyjątkowo niechętnie, bo to psuje wizerunek szkoły, a poza tym... niewiele daje.

Kuratorium i inne organizacje nie wchodziły i nie wchodzą w rachubę. Mieszkałam i mieszkam w małym miasteczku. Gdyby się wydało, że "donoszę" na dyrekcję, wyleciałabym z pracy. Albo sama się z niej "wypisała" - nie wytrzymałabym atmosfery ostracyzmu. Czy ktoś wtedy zatrudniłby osobę z moją opinią?

Wiadomo, co mówią ludzie o tym nieszczęsnym nauczycielu, na którego głowę nałożono kosz od śmieci. Że widocznie nie nadawał się do tej pracy. A ja wiem, że wielu nauczycieli ma z tym problem. Wszyscy się nie nadają?

Imię, nazwisko, a także miejsca pracy bohaterki tekstu pozostają do wiadomości redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2010