„Nemlúcilunk” – do zobaczenia wkrótce

Mija właśnie pół roku od rozpoczęcia imprez pod szyldem projektu „Europejska Stolica Kultury”. Ale na najważniejsze wydarzenia Koszyce dopiero czekają.

18.06.2013

Czyta się kilka minut

20 stycznia 2013 r. w centrum Koszyc odbyła się ceremonia otwarcia festiwalu „Europejska Stolica Kultury 2013”, w której wzięło udział kilkadziesią tysięcy mieszkańców. / Fot. MATERIAŁY PRASOWE
20 stycznia 2013 r. w centrum Koszyc odbyła się ceremonia otwarcia festiwalu „Europejska Stolica Kultury 2013”, w której wzięło udział kilkadziesią tysięcy mieszkańców. / Fot. MATERIAŁY PRASOWE

Popołudnie, długi spacer bez celu, od przedmieść do przedmieść.

Żółte słupy trolejbusowe rozrzucone po całym mieście. Szerokie asfaltowe chodniki, o tej porze puste. Nie licząc bloków, domy i mury są tu niskie. Wystają zza nich wieże kościołów, kopuły dawnych synagog. W tle: równy mur z gęstych, śnieżnobiałych chmur, które tutaj, inaczej niż w Polsce, nie zwiastują zmiany pogody. W tym regionie, na granicy jednej z największych nizin i jednych z najwyższych gór Europy, chmury te po prostu pojawiają się i znikają. Nie muszą niczego zwiastować.

Koszyce, czerwiec. Gorąco i pięknie. W równym stopniu w zabytkowym centrum, jak i na blokowiskach, które otaczają miasto. Nawet one mają swój urok: zbudowano je na niewielkich wzgórzach w okolicy centrum, nie wycinając zieleni. Oficjalna nazwa największego z nich, położonego na zachód od centrum, brzmi „Košice–Západ”, lecz koszyczanie nazywają je po prostu: „Terase”. Na herbie dzielnicy – trzy prostokątne bloki na tle pomarańczowego słońca. Tomáš Čižmárik, rzecznik prasowy projektu „Europejska Stolica Kultury 2013”, prowadzi mnie tam boczną, asfaltową drogą, która wyprowadza nas do nowo wybudowanych biur i apartamentowców – i opowiada o bloku, w którym sam się wychowywał. – Był położony niecałe sto metrów od lasu. Wyobrażasz to sobie: osiedle bloków na skraju prawdziwego lasu? To możliwe tylko w Koszycach!

Co najmniej od stycznia Tomáš pracuje po 25 godzin na dobę, 8 dni w tygodniu. Ale i tak tam, gdzie się da, zabiera swoją małą córeczkę w wózku. – Niech widzi miasto, które się zmienia – mówi, śmiejąc się.

MAŁE I DUŻE

Dziesięć minut to niewiele czasu na poznanie miasta. Trudno nawet zwiedzić dworzec: starcza „na styk”, aby przebiec z drugiego peronu do kas i z powrotem. To smutne, ale tak właśnie dla wielu dzisiejszych trzydziestolatków z Polski wyglądały pierwsze spotkania z Koszycami. Pospieszny „Cracovia” z Krakowa do Budapesztu zatrzymywał się tu tylko na chwilę, aby wymienić lokomotywę na węgierską. Zostawało kilka minut na bieg do kas i kupienie tańszego biletu na drugą część podróży na Węgry.

Były jeszcze „Tarnovia” i „Prešovčan”, kursujące tylko do Koszyc. Z wszystkich trzech pociągów, oprócz rozsianych po wzgórzach nad miastem blokowisk, widać było jeszcze coś: piękną wieżę katedry świętej Elżbiety. Czarny kamień, oryginalną, pozłacaną kopułę.

Patrząc na nią, czuło się, że choć jest się wciąż na „swojskiej” Słowacji, to akurat miasto jest jakieś inne, jakby tworzące swój własny mikroświat.

Potem wielka woda zmyła wiadukt kolejowy pod Nowym Sączem, koleje zawiesiły połączenie i... zostało tak do dzisiaj. Na szczęście nauczyliśmy się przyjeżdżać do Koszyc; poznaliśmy inne, może nieco dłuższe, ale równie widokowe drogi. Na przykład tę prowadzącą przez Tatry, Poprad i długi tunel kolejowy przed Margecanami, w Rudawach Spiskich. Im częściej się z niego wyjeżdżało po wschodniej, koszyckiej stronie, tym bardziej się to czuło: znów jestem w Koszycach, w domu.

– Koszyce to rzeczywiście miasto „dziesięciu minut” – przyznaje Tomáš. Ale od razu dodaje, że w zupełnie innym sensie: – Tu wszędzie jest blisko – tłumaczy – całe centrum można obejść w kilkanaście minut. Chyba że masz dziecko – uśmiecha się. – Wtedy potrzebujesz około dwudziestu.

W tym roku w Koszycach zatrzymać się jest jeszcze łatwiej. Miasto – wespół z francuską Marsylią – dzierży tytuł „Europejskiej Stolicy Kultury”. „Oj, się dzieje!” – mógłby powiedzieć Jurek Owsiak.

JĘZYK Z SERCEM

– Koszyce to nietypowy zestaw. Oto miasto, które – jako drugie co do wielkości po Bratysławie – ma duże znaczenie dla kraju. A równocześnie jest na tyle małe, że trudno owo znaczenie ubrać w ramy typowej dla ważnych metropolii powagi – mówi Juliana Sokolová, młoda pisarka i poetka, która, po ponad dekadzie za granicą, m.in. w Wielkiej Brytanii i na Bałkanach, niedawno powróciła do rodzinnych Koszyc na stałe i właśnie przygotowuje się do ślubu. – Nigdy nie miałam wątpliwości, że moje dziecko powinno wychowywać się właśnie tu.

Na wydziale sztuk pięknych Uniwersytetu w Koszycach Juliana zajmuje się filozofią sztuki. Sporo czasu poświęciła też jednak na analizę języka, którym posługują się mieszkańcy miasta. Jej zdaniem, w słowackim, który słychać tu na ulicy, ukryta jest cała przeszłość Koszyc.

– Kiedy się dobrze wsłuchać, dostrzeżemy, że nawet białe dzieci przejmują często intonację typową dla słowackich Romów. Zaś potoczna słowacczyzna jest pełna odniesień do języków naszych sąsiadów – tłumaczy Juliana, która wychowała się w dwujęzycznym domu (jej matka mówiła głównie po węgiersku). I nie o proste połączenie tu chodzi, ale, w praktyce, o inny, może bardziej serdeczny język.

– Kiedy mój tata żegnał się z kolegami po grze w piłkę, używał słowa nemlúcilunk, które jest połączeniem słowackiego czasownika lúcit sa, oznaczającego właśnie pożegnanie, oraz węgierskiej negacji nem i końcówki pierwszej osoby liczby mnogiej. Brzmi to skomplikowanie, tym bardziej że dosłownie komunikat znaczył: „tak naprawdę to się nie żegnamy, zobaczymy się przecież wkrótce”.

Kilka lat temu Juliana opublikowała w niemieckiej prasie artykuł na ten temat. Zakończyła go zdaniem: „Gdybym już musiała jakoś nazwać język, którym sama się posługuję, nazwałabym go, po prostu, koszyckim”.

SZALONY WSCHÓD

Pomimo kameralnego charakteru, Koszyce są miejskim centrum wschodniej Słowacji – przez lata najbiedniejszej, niedoinwestowanej i pozostawionej jakby samej sobie przez odległe stolice (Bratysławę, a wcześniej Pragę) części kraju. Jednak tam, „gdzie diabeł mówi dobranoc”, życie toczy się własnym tempem – a mieszkańców łączy coś więcej niż tylko zamieszkiwanie na wspólnym terenie: niepowtarzalna, wschodniosłowacka tożsamość. Czym się charakteryzuje?

– Wielu moich rodaków uważa, że Słowacja kończy się na wschodzie na tatrzańskim Popradzie – śmieje się Juliana. – A dalej zaczyna się coś, co niektórzy nazywają „szalonym Wschodem”. Kto wie, może z naszym charakterem jest nam trochę bliżej do Ukraińców?

Oprócz innego dialektu jest jeszcze jedna ważna różnica: Słowacy ze wschodu zdają się być autentycznie przywiązani do faktu, że różne kultury, języki i religie mogą współistnieć na tym samym terenie, tworząc mieszankę, której powoli zaczynają im zazdrościć inni. Aby mi to wytłumaczyć, Juliana znów żartuje: – Kiedy dwadzieścia lat temu stało się jasne, że Czechosłowacja się rozpadnie, niektórzy mieszkańcy Koszyc postulowali nawet, aby miasto ogłosiło niepodległość. Związki z Pragą – tyleż polityczne, co mentalnościowe – bywały tu silniejsze niż te z Bratysławą, a nacjonalizm rzadko kiedy porywał tłumy.

Słowa Juliany można łatwo sprawdzić... w pociągu. Odjeżdżający późnym wieczorem z Koszyc do Pragi pospieszny „Šírava” zamienia się w każdą niedzielę w jeden z ostatnich fragmentów Czechosłowacji – studenci ze wschodniej Słowacji wracają po weekendzie na uczelnie Czech i Moraw, jakby nie zauważając, że po drodze powstały jakieś granice.

Jest też coś specjalnego w podróży samochodem z Koszyc do Bratysławy: zamiast wić się krętymi (choć wygodnymi) drogami przez słowackie góry, szybciej i wygodniej jest wciąż przejechać autostradą przez Węgry. Rozpoczęły się już wprawdzie prace nad budową nowej drogi przez południową Słowację, która znacznie skróci czas przejazdu między dwoma największymi miastami kraju. Ale kiedy się o tym rozmawia w Koszycach, gdzieś w tle, zwykle nieco nieśmiało i po którymś piwie, ktoś z reguły powie coś w rodzaju: „A właściwie to dlaczego do Bratysławy ma być krócej? Czy nie może zostać tak, jak jest?”.

W ZASIĘGU SPOTÓW

Biura projektu „Europejska Stolica Kultury 2013” mieszczą się na ostatnim piętrze wielkiego, wzniesionego w czasach komunizmu budynku w zachodniej części Koszyc, siedziby władz miasta i regionu. Z tego powodu mieszkańcy ochrzcili go kiedyś: „Biały Dom”. W pomieszczeniach i korytarzach z tamtej epoki od czterech lat trwały przygotowania do największego jak dotąd projektu, którego zadaniem jest m.in. pokazanie Koszyc całej Europie. Ale festiwal – słyszę to od każdego w „Białym Domu” – jest przede wszystkim dla mieszkańców miasta.

Christian Potrion, młody Francuz, który od wielu lat mieszka na Słowacji, jest koordynatorem projektu „SPOTs” – jednego z wielu realizowanych w ramach festiwalu „Europejska Stolica Kultury”. – Chodzi w nim o to, aby wyprowadzić kulturę z centrum na przedmieścia – wyjaśnia. – Właśnie tam, na osiedlach z wielkiej płyty, powstają nasze mini-domy kultury. Nazwaliśmy je „kulturalnymi spotami”. Są to miejsca przyjazne dla ludzi w każdym wieku, których zadaniem, oprócz promocji kultury, będzie socjalizacja mieszkańców.

Na wielu z tych osiedli mieszkają Romowie, których integracja ze społeczeństwem od lat sprawia duże problemy. Potrion tłumaczy jednak, że przygotowując „spoty” jego ludzie pilnowali, aby nie powstały miejsca „tylko dla Romów”: – Integracja będzie skuteczna tylko wtedy, jeśli wezmą w niej udział wszyscy mieszkańcy. Nie powinniśmy ich dzielić już na samym wstępie.

W sąsiednim pomieszczeniu „Białego Domu” rozwojem turystyki w Koszycach zajmuje się Peter Germuška. Słyszę od niego, że miasto nie nastawia się na gwałtowny wzrost liczby odwiedzających, choć duże nadzieje wiąże się z rozwojem połączeń z miejscowego lotniska (na razie, aby podróżować po Europie, mieszkańcy Koszyc muszą korzystać z portów lotniczych w Bratysławie i Budapeszcie). – Większość ludzi, która przyjeżdża do Koszyc z zagranicy, to biznesmeni. Chcielibyśmy dodać do tego jeszcze jedną grupę: turystów kulturalnych; takich, którzy przyjeżdżają do nas specjalnie na wybrane wydarzenia i festiwale – mówi Germuška. Jego zdaniem, są na to spore szanse: miasto kładzie nacisk na rozwój tzw. nowych mediów i sztuk wizualnych – jeśli powiodą się pierwsze kroki, za kilka lat Koszyce mogą się stać jednym z kilku miejsc spotkań najbardziej rozpoznawalnych wśród artystów i miłośników takiej sztuki.

RAZEM Z SĄSIADAMI

Na końcu korytarza, który kilka dni temu ozdobili kolorowymi origami muzycy orkiestry symfonicznej z Tokio (występowała w czasie festiwalu), spotykam Petera Neuwirtha, koordynatora współpracy regionalnej, którą ochrzczono mianem „Pentapolitany”, przypominając tym samym XV-wieczny związek miast królewskich ze Spisza i Szaryszu – Lewoczy, Bardiowa, Sabinowa, Preszowa – oraz samych Koszyc.

– Wtedy chodziło o biznes, dziś – także o kulturę. Dzięki nowej „Pentapolitanie” mieszkańcy regionu mogą poznać kulturalne dziedzictwo swojego regionu i jego twórców – tłumaczy Neuwirth, pokazując ulotki i plakaty imprez, które odbyły się dotąd w ramach projektu. A jest kogo pokazywać: od Sándora Máraiego po Mistrza Pawła z Lewoczy, twórcę słynnych ołtarzy w Bańskiej Bystrzycy, Spiskiej Sobocie i samej Lewoczy, wokół którego narosło wiele legend. Za sprawą pożaru, który w połowie XVI w.­ strawił miejskie archiwa w Lewoczy, nie są znane jego nazwisko, czas i miejsce narodzin i śmierci. Historycy dowodzą, że był związany ze słynną wówczas norymberską szkołą rzeźbiarską, a także że, być może, praktykował u samego Wita Stwosza.

Zadaniem programu „Pentapolitana” jest również stworzenie regionalnych „korytarzy kultury”. – Chodzi o sieć kontaktów między miastami Pentapolitany a miejscowościami oraz instytucjami położonymi po drugiej stronie granic – wyjaśnia Neuwirth. – Zależy nam na kontaktach z Użhorodem i Mukaczewem na Ukrainie, Miszkolcem na Węgrzech, a także z Krakowem, Gorlicami, Jasłem, Krosnem i Krynicą.

W biurze Neuwirtha, na szafie z segregatorami pełnymi sprawozdań z kolejnych projektów, dostrzegam kartkę z hasłem: „Znajomość historii sprawia, że możemy żyć współczesnością”.

WIELE PRZED NAMI

Mija właśnie pół roku od rozpoczęcia imprez pod szyldem „Europejskiej Stolicy Kultury”. Ale na najważniejsze wydarzenia Koszyce dopiero czekają.

Dwa prawdopodobnie najbardziej wyczekiwane odbędą się w najbliższych tygodniach. – Chodzi o projekty, które pozostawią trwały ślad w mieście, będą czymś, co zostanie na długo po 2013 r. – wyjaśnia Tomáš Čižmárik, kiedy spacerujemy ulicą Wodną, która wyprowadza nas pod budynek zbudowanej wiele lat temu krytej pływalni. – Zależy nam na pozostawieniu miastu nowych wielkich przestrzeni – mówi Tomáš. Jest późny wieczór, ale po budynku, w którym właśnie kończy się generalny remont, kręcą się jeszcze brygady robotników.

3 lipca otwarciem wystawy brytyjskiego rzeźbiarza Tony’ego Cragga oraz Gyuli Kosicego (który wiele lat temu obrał taki artystyczny pseudonim, aby uczcić swoje rodzinne miasto) zainauguruje tu działalność Kunsthalle – Dom Sztuki. W przyszłości będą się w nim odbywać międzynarodowe wystawy i warsztaty. Uruchomienie Kunsthalle to jednak coś więcej niż tylko oddanie do użytku kolejnego miejsca wystawienniczego – to także uratowanie budynku, który, stojąc bezużyteczny przez wiele lat, niszczał. – Kiedy płynącą nieopodal rzekę Hornád skierowano do nowego koryta, statyka budynku została naruszona i nie mógł on dłużej być wykorzystywany jako publiczna pływalnia. Celem rekonstrukcji było uratowanie budynku, a przy okazji rozszerzenie jego funkcji – tłumaczy Čižmárik, który jako dziecko sam pływał jeszcze w tym basenie.

Długo zastanawiano się, jak bardzo w czasie remontu ingerować w bryłę budynku – ostatecznie zwyciężyła koncepcja pozostawienia go w oryginalniej formie, z wielką halą po dawnej pływalni (okazało się, że wewnątrz jest znakomita akustyka) przykrytą półokrągłym, walcowatym dachem, oraz z wielkimi bocznymi oknami. Nawiązano w ten sposób do głównych motywów festiwalu: wody, światła i dźwięku.

W innej części miasta kończą się prace nad drugim sztandarowym projektem spod szyldu „Europejska Stolica Kultury” – Parkiem Kultury Kasárne. Na miejscu dawnych wojskowych baraków powstaje centrum rekreacyjno-wystawiennicze, które, jak marzą autorzy projektu, stanie się wkrótce najpopularniejszym parkiem miasta. W Kasárne będą się w przyszłości odbywać happeningi sztuki współczesnej, wystawy, koncerty i projekcje filmów. To tutaj będzie miało siedzibę m.in. Centrum Promocji Kultury i Kreatywności, które ma np. umożliwiać kontakt między słowackimi a zagranicznymi artystami.

***

Julianę Sokolovą, która opowiadała mi o języku mieszkańców Koszyc i ukrytej w nim tożsamości, zapytałem jeszcze o wiersz z jej debiutanckiego tomiku („My house will have a roof”, Praga 2013), według niej najlepiej przybliżający obraz Koszyc czytelnikom „Tygodnika”.

Pokazała mi wtedy – po angielsku – wiersz o straganach na niewielkim placyku przed kościołem dominikanów, na którym codziennie wcześnie rano odbywa się niewielki targ – ten sam od wielu lat. Wiersz nosi tytuł „Silver grey alufoil” – oto jego fragment:

The silver grey alufoil
wrapping the flowers
hanging head down
at the edge of the market
infinity felt as reverberations
 of love
light refracted through the silver grey alufoil
across the marketplace
and along the long wall of the Dominican church

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Koszyce: małe wielkie miasto