Natura, ale która?

Determinacja papieży w krytykowaniu gender zdradza lęk przed wyzwaniem poważniejszym niż tylko „płeć kulturowa”. Kościół czeka konfrontacja religijnej wizji człowieka z wynikami rewolucji naukowej.

20.08.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Beata Zawrzel / REPORTER / EAST NEWS
/ Fot. Beata Zawrzel / REPORTER / EAST NEWS

Podobno polscy biskupi umówili się, że nie ujawnią, iż Franciszek podczas spotkania z nimi w katedrze wawelskiej mówił także o ideologii gender, i to mówił językiem jakby wprost wziętym z niedawnej wojny wywołanej głośnym listem Episkopatu z końca 2013 r. Nie chcieli znów budzić demonów. Ta godna pochwały powściągliwość została zniweczona przez Watykan. Na watykańskiej stronie w zakładce o Światowych Dniach Młodzieży 2 sierpnia ukazał się zapis rozmowy papieża.

Kanonada, której chcieli uniknąć biskupi, rozpoczęła się z nową siłą. „W tej wizji »gender« to nie jest dziedzina naukowa analizująca społeczne i kulturowe uwarunkowania związane z płcią lub polityka równości kobiet i mężczyzn w sferze zatrudnienia, płac czy opieki nad dziećmi. Papież, podobnie jak wielu polskich biskupów, twierdzi że »gender« to nauczanie dzieci, że płeć można sobie wybrać dowolnie. Fakt, iż nikt tak nie twierdzi, nie ma tu żadnego znaczenia” – napisały Agnieszka Graff i Elżbieta Korolczuk na portalu OKO.press. „Jedno słowo, by nic nie zyskać, a wszystko stracić. Gender” – skwitował słowa papieża na swoim blogu w Polityce.pl Edwin Bendyk.

Papieże i gender

Nie powinniśmy jednak być zaskoczeni. Franciszek nie pierwszy raz skrytykował gender. „Demoniczna ideologia” – tak miał odpowiedzieć na pytanie o gender zadane mu przez biskupów austriackich podczas wizyty ad limina w Watykanie w marcu 2014 r. Ujawnił to na swoim blogu biskup pomocniczy Salzburga Andreas Laun. Ale ponieważ sam jest zagorzałym wrogiem gender, niezbyt mu wówczas uwierzono.

Do bardziej stonowanych należała wypowiedź z audiencji ogólnej z 15 kwietnia 2015 r. „Zastanawiam się, czy tak zwana teoria gender nie jest także wyrazem jakiejś frustracji i rezygnacji, która ma na celu zatarcie różnicy seksualnej, ponieważ nie potrafi już z nią sobie poradzić. Usuwanie różnicy jest w rzeczywistości problemem, a nie rozwiązaniem” – powiedział wówczas Franciszek, głosząc cykl katechez o małżeństwie. Wcześniej, bo podczas styczniowej podróży na Filipiny w 2015 r., przemawiał mocniej – mówił o „ideologicznej kolonizacji rodziny”. Że ma gender na myśli, dopowiedział podczas konferencji prasowej w samolocie, gdy wracał do Rzymu. Opowiedział wówczas o przypadku argentyńskiej minister edukacji, która w latach 90. starała się o dotacje zagraniczne na budowę szkół dla ubogich. Otrzymała je, gdy zgodziła się, by w podręcznikach nauczano teorii gender. „To właśnie jest kolonizacja ideologiczna” – powiedział Franciszek i dodał: „To samo czyniły dyktatury ubiegłego wieku (…) pomyślcie o Hitlerjugend”.

Można powiedzieć, że na Wawelu papież powiedział to samo, tylko łagodniej. „Dzisiaj dzieci w szkole – właśnie dzieci! – naucza się: że każdy może wybrać sobie płeć. A dlaczego tego uczą? Ponieważ podręczniki narzucają te osoby i instytucje, które dają pieniądze. Jest to kolonizacja ideologiczna, popierana również przez bardzo wpływowe kraje. I to jest straszne” – mówił papież. Zdradził również, że rozmawiał na ten temat z Benedyktem XVI, który problem skwitował: „Wasza Świątobliwość, to epoka grzechu wobec Boga Stwórcy”.

Wypowiedzi obu papieży – narażające się na zarzut ignorowania kulturowej stereotypizacji płci prowadzącej do dyskryminacji kobiet – w istocie zdradzają niepokój i poczucie niepewności wobec przyszłości. Problem w tym, że poważne wyzwania nadchodzą nie tyle ze strony nauk humanistycznych-społecznych, takich jak gender studies (one je zaledwie szkicują i nie zawsze w sposób dostatecznie uzasadniony), ile ze strony nauk behawioralnych o twardym zapleczu empirycznym.

Detronizacja królowej

Przeglądając wypowiedzi doktrynalne, można odnieść wrażenie, że Urząd Nauczycielski Kościoła z dystansem podchodzi do współczesnej nauki i ignoruje jej wyniki. Tymczasem w aspiracjach do prawdy nauka (w matematyczno-empirycznym wydaniu) to jedyna konkurentka wiary i jej racjonalnej interpretacji, czyli teologii. Przy czym ich wzajemne relacje nie są symetryczne. Wiara i teologia mówią o wykraczającej poza naturę perspektywie, ale ta Boska wiedza musi być zakorzeniona w tej oto rzeczywistości. Mówią o nadprzyrodzonym powołaniu przyrodzonego człowieka i przyrodzonego świata. Potrzebują zatem naturalnego obrazu świata. A ten obraz z konieczności w największym stopniu kształtowany jest przez wyniki współczesnej nauki, gdyż to ona obecnie gwarantuje największą poznawczą solidność. Czy zatem tego chcą, czy nie, wiara i teologia muszą się pośrednio liczyć z nauką. Obraz świata zakładany przez teologię musi przynajmniej unikać ewidentnych sprzeczności z naukami przyrodniczymi, jeśli nie chcemy narażać wiary na oskarżenie o naiwność czy krzewienie przesądów. Na przykład ignorowanie ewolucyjnej historii świata i człowieka kompromituje teologię.

Taka zależność nie występuje w drugą stronę. Nauka nie potrzebuje teologii do swojego rozwoju, choć oczywiście z historycznego punktu widzenia oparta jest na biblijnym przekonaniu o racjonalności świata. Jest jednak metodologicznie samowystarczalna. Tak dzieje się od czasów nowożytnych, gdy wynaleziona została metoda matematyczno-eksperymentalna, która przyniosła nauce poznawczy sukces na niespotykaną skalę i emancypację od metafizyczno-teologicznego systemu wiedzy średniowiecznej.

To dla Kościoła było nowe doświadczenie. I ciągle – jak się wydaje – nie jest ono do końca przyswojone. W polskich periodykach teologicznych można np. znaleźć prace traktujące nauki przyrodnicze wciąż jako odmianę metafizyki – takie pomieszanie metodologiczne ma przypuszczalnie źródło właśnie w tęsknocie za złotym wiekiem teologii. Chrześcijaństwo szybko bowiem oswoiło zastaną filozofię. Stało się to możliwe, gdyż w przeciwieństwie do nauki filozofia metodologicznie nie góruje nad teologią, obie bowiem bazują na spekulacji. W średniowieczu teologia stała się królową nauk i jako taka miała decydujący wpływ na obraz świata. Utrata tej uprzywilejowanej pozycji nie była łatwa, gdyż przyzwyczajono się traktować wszelką filozofię jak „służkę” teologii (ancilla theologiae). Nie od razu zdano sobie sprawę, że dzięki nowej metodzie nauka przestaje być odmianą filozofii, i że coraz trudniej będzie wymusić na niej „służbę”. Galileusz, broniąc systemu kopernikańskiego w słynnym liście do księżnej Katarzyny Lotaryńskiej, z dużą wnikliwością, ale raczej bezskutecznie przekonywał, że królewska godność przysługuje teologii ze względu na jej przedmiot, a nie ze względu na to, że wszystkie nauki od niej pochodzą i są od niej zależne.

Prawo naturalne

Dziedziną teologii, gdzie nauka coraz więcej może mieć do powiedzenia, jest doktryna prawa naturalnego. Głosi ona, że rozum ludzki, badając naturę człowieka, jest w stanie wyprowadzić ogólne zasady moralne, które następnie powinny stanowić podstawę przy formułowaniu szczegółowych norm moralnych. Przestrzeganie tych norm pozwala osiągnąć pełnię człowieczeństwa oraz prowadzi do rozkwitu ludzkich wspólnot.

Doktryna ta była w ostatnich dziesięcioleciach krytykowana przez teologów, mimo to Kościół nigdy nie zrezygnował z jej głoszenia, a ostatnio dał bodziec do jej odnowy. Międzynarodowa Komisja Teologiczna (czyli „teologiczny poligon” Watykanu) w 2006 r. otrzymała zadanie przestudiowania możliwości przywrócenia doktrynie o prawie naturalnym dawnego miejsca w refleksji teologiczno-etycznej. Trzy lata później ukazał się dokument „W poszukiwaniu etyki uniwersalnej: nowe spojrzenie na prawo naturalne”.

Dokument ten jest ważny m.in. dlatego, że wskazuje na błędy popełniane w dotychczasowym głoszeniu doktryny prawa naturalnego. Czytamy np.: „Czasami w ciągu swojej historii teologia chrześcijańska zbyt łatwo usprawiedliwiała prawem naturalnym przekonania antropologiczne, które później okazały się być uwarunkowane kontekstem historycznym i kulturowym”. Zbyt naiwnie wierzono, że z samej definicji człowieka można a priori wydedukować precyzyjne i absolutne zasady moralne. Komisja zaleca zatem ostrożność i rozsądek w „przywoływaniu »oczywistości« zasad prawa naturalnego”. Zwłaszcza konfrontacja ogólnych zasad z konkretną sytuacją nie musi być łatwa. „Nie jest więc czymś zaskakującym – piszą watykańscy teolodzy – że zastosowanie konkretnych zasad prawa naturalnego może przyjąć różne formy w różnych kulturach”. Autorzy przypominają ewolucję poglądów na takie tematy jak niewolnictwo, pożyczka na procent, pojedynek czy kara śmierci. Ale też przekonują, że prawo naturalne może stworzyć płaszczyznę do dialogu prowadzącego do etyki uniwersalnej.

Komisja, idąc za długą tradycją, przekonuje, że człowiek spontanicznie dąży do tego, w czym znajduje pełną realizację. Za ten niosący nas dynamizm, uprzedni względem naszej woli, odpowiedzialne są podstawowe skłonności naszej ludzkiej natury. Za św. Tomaszem dokument wymienia trzy skłonności: dążenie do zachowania i rozwoju własnej egzystencji, dążenie do prokreacji oraz do poznania prawdy i życia w społeczności.

Historyczne perturbacje doktryny o prawie naturalnym przestrzegają, że pojęcie natury nie jest całkiem jednoznaczne. Łatwo popadano w tzw. biologizm, który normy moralne utożsamiał z prawami biologicznymi. Autorzy dokumentu pokazują, że naturę ludzką należy rozumieć metafizycznie (czyli szerzej niż tylko empirycznie), i choć rozpoznaje ją rozum, nie wiara, a chrześcijaństwo nie ma monopolu na „prawo naturalne”, w perspektywie wiary natura nabiera pełnego znaczenia. Człowiek jest bowiem istotą nakierowaną na zjednoczenie z Bogiem.

Kłopot z różnorodnością

O rozeznaniu zasad moralnych prawa naturalnego decyduje zatem metafizyka. Dzisiaj nie da się jej jednak budować bez uwzględnienia danych nauk empirycznych. Geneza człowieka jest ewolucyjna. To, co identyfikujemy jako duchowe, wyłania się z coraz większego ewolucyjnego komplikowania się struktur biologicznych. Z jednej strony, nie da się do tych struktur zredukować, z drugiej – nauka swoimi metodami w coraz większym stopniu pokazuje wzajemne zależności tego, co duchowe, z tym, co biologiczne. Nasza osobowość – nasze „ja” – najprawdopodobniej powstaje w procesie skomplikowanego sprzężenia zwrotnego między tymi poziomami (to jedna z proponowanych koncepcji). Jest to rzeczywistość mająca strukturę, ale kruchą, czego dowodzą różne zaburzenia psychiczne, np. schizofrenia.

W klasycznym ujęciu to, co duchowe, organizuje i dynamizuje to, co cielesne. Dusza w metafizyce arystotelesowsko-tomaszowej jest czynnikiem aktywnym, odpowiedzialnym za poszczególne władze i funkcje biernego ciała. Tego opisu nie jesteśmy już w stanie pogodzić z tym, co obecnie wiemy o człowieku. Jeśli uznać świadomość za to, co duchowe, jej relacja do ciała jest zapośredniczona przez struktury mózgowe. Nasz mózg tworzy mapę ciała i jeśli jest akurat uszkodzony w miejscu reprezentowanym przez daną część ciała, taka osoba postrzega tę cześć jako ciało obce. Jedna z teorii głosi, że źródłem psychicznej niezgody na własną płciowość w przypadku transseksualizmu jest właśnie brak w mózgu odpowiedniej reprezentacji organów płciowych.

Bardziej niż myśleliśmy skomplikowana jest także kategoria płci. Gdy Franciszek z niepokojem mówi polskim biskupom, że dzieci próbuje się dziś nauczać, iż każde z nich może sobie wybrać płeć, to (niezależnie od tego, że jest to psychicznie niemożliwe) co papież ma na myśli, mówiąc „płeć”?

Nauka bowiem patrzy dziś wnikliwiej niż potoczne podejście i rozróżnia kilka względnie niezależnych wyróżników płci. Choć większość z nas wszystkie wyróżniki ma jednego rodzaju – męskie albo żeńskie – istnieją osoby, które posiadają różne ich kombinacje. Na przykład nauka zanotowała przypadki kobiet o męskim chromosomie XY, w którym jednak nieaktywny był gen odpowiadający za męskość (gen SRY). Znane są też przypadki mężczyzn z kobiecym chromosomem XX z nieaktywnym genem odpowiadającym za kobiecość (gen RSPO1).

Płeć zależy nie tylko od pojedynczych genów, chromosomów, gonad, posiadania odpowiednich genitaliów czy wyglądu. Także od psychicznej identyfikacji. Kłopoty z tą ostatnią wiążą się z tak dużym cierpieniem, że osoby transseksualne często wolą odebrać sobie życie, niż żyć w ciele nieakceptowanym – Kościół jednak nadal nie uznaje płci psychologicznej. Inny problem: czy osoba o wyraźnie wykształconej płci potrafi sobie wyobrazić, jak to jest być osobą interseksualną (hermafrodytą)?

Refleksja na temat płci, dokonywana w ramach koncepcji prawa naturalnego, odwołuje się do pojęcia komplementarności – rozumiejąc przez to naturalne dopasowanie i uzupełnianie się kobiety i mężczyzny. Gdy uwzględnimy wiedzę biologiczną, pojęcie to jednak musi być zmodyfikowane. Płeć jest wynalazkiem procesu ewolucji, który przebiega przypadkowo, na zasadzie „chybił-trafił”. Trudno się spodziewać, by prowadził do idealnego dopasowania. Ze względu na nieproporcjonalne inwestycje w prokreację kobietę i mężczyznę charakteryzują różne odruchowe strategie reprodukcyjne: kobieta będzie raczej wybredna, mężczyzna – przeciwnie. Posiadają różne potrzeby i doświadczają różnych lęków (potrzeba wsparcia i lęk przed samotnym wychowywaniem u kobiety, lęk o ojcostwo – stąd potrzeba jego pewności – u mężczyzny). Inaczej przebiega u obojga także pobudzenie seksualności, czego koncepcja komplementarności nie jest w stanie wytłumaczyć, a co jest oczywiste w perspektywie ewolucyjnej. Choć mężczyzna i kobieta nie są aż tak dopasowani, najlepszą wspólną strategią życiową okazuje się trwały i wierny związek, który owo niedopasowanie jest w stanie zniwelować.

Co prawda nauka nie zna jeszcze dokładnej genezy homoseksualizmu (zwłaszcza męskiego), ale wiele na to wskazuje, że orientacja taka jest „zastana”, a nie „wybierana”. Na podstawie badań psychologicznych nie można jej utożsamiać z patologią (zaburzeniem psychicznym), a na skalach dobrostanu psychicznego homoseksualiści osiągają normalne wyniki. Odświeżona przez watykańską Międzynarodową Komisję Teologiczną koncepcja prawa naturalnego wskazuje na wagę dążenia do osiągnięcia przez człowieka pełni. Czy rzeczywiście drogą do osiągnięcia takiej pełni dla osoby homoseksualnej jest zanegowanie przez nią swojej orientacji seksualnej (czyli zdolności do kochania)?

Nowe pytania

Biologiczna podstawa metafizycznej koncepcji osoby ludzkiej okazuje się bardziej krucha i zróżnicowana w swoich odmianach, niż zakładała to klasyczna metafizyka ludzkiego bytu opierająca się na zdroworozsądkowej (starożytnej czy średniowiecznej) wiedzy o człowieku. Na terenie prawa naturalnego rodzi to nowe, ważne pytania. Jeżeli Bóg stworzył człowieka na swój obraz tylko w dwóch wersjach, jako kobietę i mężczyznę, oraz chciał, by założyli rodzinę, co z osobami niemieszczącymi się w tym biblijnym schemacie? Czy również są dziećmi Boga? Czy jedyną odpowiedzią ma być postrzeganie tych problemów przez pryzmat „epoki grzechu wobec Boga Stwórcy”?

Wojna z gender oraz zdystansowana postawa wobec nauki, nieproporcjonalna do jej osiągnięć, zdradzają zachowawczą strategię na szczytach Kościoła. Czy Kościół nie popełnia podobnego błędu, jak w reakcji na kryzys wywołany kopernikanizmem w XVI w.? Wtedy pytał, czy rzeczywiście Ziemia krąży wokół Słońca, zamiast zapobiegliwie pytać: jak zmieni się kontekst wiary i ona sama, jeśli Kopernik ma rację? Dziś – przy całej odmienności problemów – również zachowawczo i obronnie pyta: czy homoseksualizm i transpłciowość mają podłoże biologiczne, czy są naturalne? Zamiast pytać: jak zaproponować tym ludziom drogę do właściwej człowiekowi pełni i szczęścia? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2016