Nasz wewnętrzny minotaur

Utrata wewnętrznej jedności i harmonii to jeden z podstawowych skutków upadku człowieka, czyli egzystencji, która nie jest całkowicie zwrócona ku Bogu.

14.01.2013

Czyta się kilka minut

Stan ducha wielu z nas przypomina mityczne stwory: Minotaura o ludzkim ciele z głową byka, albo centaury: konie, którym górna część ludzkiego ciała zastępuje szyję i głowę; kawałki sklejone przez wyobraźnię, które tak naprawdę do siebie nie pasują – ostrzegał św. Grzegorz z Nyssy. Pisał: „Jak ciało ludzkie winno stanowić całość, tak chrześcijanin winien być w pełni sobą”.

To warunek wstępny, byśmy w ogóle myśleli o ekumenicznym pojednaniu naszych Kościołów. Nie jest bowiem możliwa jedność pomiędzy ludźmi, którzy sami wewnętrznie są podzieleni.

ROZBICIE I FAŁSZ

Nasze wewnętrzne pęknięcia są rozmaite. Łatwo je jednak przeoczyć, zwłaszcza jeśli zewnętrzna aktywność przesłania nam rzeczywisty stan naszego wnętrza. Ojcowie Kościoła i inni mistrzowie duchowi podkreślają, że utrata wewnętrznej jedności i harmonii to jeden z podstawowych skutków upadku człowieka, czyli egzystencji, która nie jest całkowicie zwrócona ku Bogu. Św. Atanazy Wielki pisał o pierwszych Rodzicach: „Odszedłszy bowiem od postrzegania jednego i bytującego, mianowicie Boga, i od pragnienia Go, odtąd w rozbieżne i cząstkowe pożądania zabrnęli”.

Istnieje więc pęknięcie, które bierze się z pragnień skierowanych ku rzeczom. Każda rzecz stworzona jest, jak mawiał Mistrz Eckhart, „tym a nie tamtym” – tylko cząstką rzeczywistości, kawałkiem dobra. Byty skończone otaczają nas ze wszystkich stron – kierując się ku jednemu, od innego się oddalamy. Co rusz natrafiamy zatem na konflikt niemożności spełnienia rozbieżnych pragnień cząstkowych. Proces ten ma miejsce nie tylko na poziomie przyziemnych przyjemności (nie można wakacji spędzić leżąc na plaży i wędrując jednocześnie po górach). Także bardziej wyrafinowane dobra mogą się wykluczać. Choćby cisza pustelni i śmiech bawiących się dzieci. Albo poczucie bezpieczeństwa, które daje życie ustabilizowane, oraz smak ryzyka i przygody, odczuwany, gdy w wolności dokonujemy w życiu radykalnej zmiany.

Istnieje inne jeszcze pęknięcie: pomiędzy tym, co o sobie myślimy, a tym, jacy naprawdę jesteśmy. Od dzieciństwa kreślimy swój autoportret – i jest on istotnym elementem naszej tożsamości. Ale ponieważ obserwatorzy z nas niezbyt przenikliwi i nigdy bezstronni – obraz to powierzchowny, często niespójny i zawsze trochę wykrzywiony. Nie ujawnia wielu cech, których widzieć w sobie nie chcemy. Przywiązujemy się jednak do stworzonego przez siebie autoportretu, ponieważ jest n a s z i gdyż umożliwia nam przynajmniej jako takie funkcjonowanie. Niechętnie przyjmujemy prawdę, która obraz ów rozbija i zmusza do większych lub mniejszych, nie przez nas zaplanowanych zmian w życiu.

PĘKNIĘTE ŻYCIE

Pęknięci wewnątrz, żyjemy w pęknięty sposób. Działamy rozdwojeni: zaangażowani w konkretną aktywność, ale jednocześnie z plączącymi się w tle wątpliwościami, czy nie lepiej by było robić co innego. Z oceniającym pytaniem: jak inni widzą mnie teraz? Z wyrzutami: dlaczego ja? dlaczego teraz? dlaczego właśnie to?

Ludzie wewnętrznie podzieleni nie mogą się w pełni spotkać. Dla pękniętego Inny jest bowiem zagrożeniem. Jest wielce prawdopodobne, że swoją wolnością zburzy misternie ułożony, lecz kruchy plan realizacji cząstkowych dążeń. Swoim sposobem bycia, swoimi poglądami, a nawet samym swoim istnieniem może wzbudzić pragnienie sprzeczne z tymi, za którymi podążam (i nie potrafię przestać). Jego spojrzenie może wydobyć z cienia prawdę niespójną z dotychczas namalowanym autoportretem. Co więcej, rozrywany sprzecznymi pragnieniami, nie mogę uniknąć frustracji – ta zaś rodzi agresję, którą muszę na kimś wyładować. Konflikt jest nieuchronny.

Jak jednak uleczyć pęknięcia, odzyskać pierwotną jedność? Nie ma na to przepisu, który można by zrealizować w pięć minut. Całe życie człowieka jest czasem danym przez Boga dla realizacji tego zadania. By zaś stać się jednością – jak niektórzy powiadają: w pełni sobą – potrzeba podjąć niemały wysiłek. Tak przynajmniej ujmuje to wielu mistrzów chrześcijańskiej duchowości.

POZNANIE SIEBIE

Pojednanie się ze sobą wymaga głębszego poznania, kim się jest i czego się pragnie. Święci mnisi, których pisma znalazły się w jednym z najważniejszych duchowych „podręczników” chrześcijaństwa, zbiorze „Filokalia”, mówią o konieczności nieustannej „straży serca i umysłu”, czujnej uważności na pojawiające się w nas myśli (logismoi). Co ważne, „myśl” nie oznacza tu tylko teoretycznego pomysłu. Okazuje się bowiem, że wszelkie nasze idee, przekonania, wyobrażenia związane są z pragnieniami, niechęciami, lękami. Czujna uważność na to, co się w nas dzieje, pozwala uświadamiać sobie owe logismoi napływające do naszego umysłu i stopniowo rozpoznawać rzeczywiste tendencje wodzące nas w strony cząstkowych dóbr tego świata. Pęknięcie pomiędzy naszą samoświadomością a tym, kim rzeczywiście jesteśmy, może się powoli zabliźniać.

Konfrontacja z prawdą o sobie jest trudna. Stąd tendencja do uciekania od siebie samego w hałas rozmaitych bodźców – zarówno takich, które bombardują nas jako biernych odbiorców, jak telewizor włączony, by zagłuszyć ciszę, jak i przybierających postać bardzo angażujących, choć w gruncie rzeczy niekoniecznych, aktywności. Dlatego mistrzowie „Filokalii” wiązali czujną uważność z modlitwą, pojmowaną jako wyciszające umysł i wyostrzające wewnętrzny słuch wzywanie Bożego Imienia „przyklejonego” do naszego oddechu.

Chodzi o stan, w którym – z Bożą pomocą – nie „produkujemy” żadnych myśli i wyobrażeń, ani też nie podążamy za tymi, które same do naszej świadomości napływają. Niczego się nie chwytamy, niczego nie wypieramy. Pozostajemy raczej obserwatorami, a jedyną naszą aktywnością jest proste zwrócenie się ku Bogu – takimi, jakimi jesteśmy! – wyrażane powtarzanym wezwaniem.

BÓG, CZYLI WSZYSTKO

Ów zwrot ku Bogu jest kluczowy, gdyż – jak czytaliśmy u Atanazego Wielkiego – właśnie odwrócenie się od Niego jest podstawowym źródłem naszego wewnętrznego pęknięcia. Tylko radykalny zwrot ku Niemu może zatem pęknięcie nasze uleczyć. Nie chodzi tu przy tym o jakąś zewnętrzną zależność pomiędzy dwoma różnymi wydarzeniami. Odwrócenie się od Boga j e s t pęknięciem człowieka, zaś zwrot ku Niemu j e s t jego uleczeniem. Bóg bowiem nie jest jedną z rzeczy czy wartości, ku której może zwrócić się nasze dążenie (wybierając ją jako alternatywę dla innych dążeń). Bóg – podkreśla Mistrz Eckhart – nie jest „tym lub tamtym”.

Mówimy, że Bóg jest wszechobecny – nie można zaś tego zawężać do obecności przestrzennej. Wszechobecność Boga oznacza, że jest on w każdej rzeczy, w każdej wartości, w każdym możliwym przedmiocie ludzkiego poznania i dążenia. Zwracając się ku Bogu, nie odwracamy się od ludzi, rzeczy, spraw tego świata. Gdyby tak było, wybranie Boga – jako alternatywy wobec innych możliwych przedmiotów wyboru – pozostawiałoby człowieka pozbawionym jakiegoś dobra i przez to pozbawionym jedności.

Jakże jednak wybrać Boga, jeśli nie jest On żadnym określonym przedmiotem wyboru? Zainspirować nas może stwierdzenie anonimowego autora średniowiecznego mistycznego traktatu „Obłok niewiedzy”, który na pytanie ucznia, w jakim kierunku należy zwracać się do Boga, odpowiada: być zwróconym ku Bogu znaczy kierować się i zamieszkiwać nigdzie.

Zamieszkiwać gdzieś, w konkretnym miejscu tego świata, to wiązać swoje szczęście i spełnienie z jakimś konkretnym, tym a nie innym sposobem życia. Zamieszkać nigdzie znaczy więc rozpoznać prawdziwy sens i wartość tego, co stworzone: jako jednocześnie miejsca Bożej obecności i znaku prowadzącego dalej. Tylko tak przeżywana rzeczywistość nie rozrywa naszego ducha. Nigdzie znaczy wszędzie zarazem.

Całkowicie scalić nas może pragnienie tak wielkie, że aż w ogóle nieokreślone. Nieokreślone do tego stopnia, że nie jest to nawet nasze pragnienie – w tym sensie, że podążając za nim wyróżniamy siebie. Kluczem do zrozumienia owego nigdzie – wszędzie jest więc odkrycie, że nigdzie obejmuje przede wszystkim nas samych. Zwrócić się we wszystkim ku Bogu to zrezygnować z egocentrycznego przeżywania swojego życia. Uznać, że świat i wszystko, co w nim jest, jest Boże – nie moje. Jak mawia mój znajomy hinduski swami: widzisz kwiat – ciesz się nim; nie chowaj go jednak do własnej kieszeni. Spojrzenie, w którym nie widać patrzącego, działanie, w którym nie czuć działającego.

Naprawdę fundamentalne pęknięcie polega więc na przywiązaniu się do swojego empirycznego, małego „ja” i oddzieleniu tym samym od naszej prawdziwej, nieskończonej tożsamości, w której stanowimy jedno z Bogiem i światem, a ku której zostaliśmy stworzeni. Jak nauczał Jezus: Kto przywiązał się do swojego „ja”, ten siebie straci, kto zaś swoje „ja” odda Jemu – odzyska siebie w całości (por. J 12, 25).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2013