Nasz człowiek w Berlinie

Niemówiący po polsku berlińczyk należy do redakcji "Tygodnika Powszechnego" - ku wielkiej naszej satysfakcji, bo na jego tekstach można się uczyć dziennikarskiego rzemiosła: rzeczowości, kompetencji, jasności oraz zwięzłości.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Było tak - siedzieliśmy, popijając wino z Iwonną i Joachimem Trenknerami w ich domu w Berlinie. Nie wiadomo czemu, zacząłem opowiadać historię mojego życia. To długa historia, więc była opowiedziana tylko w zarysie.

Joachim, młodszy ode mnie o rok, uważnie słuchał i kiedy skończyłem, zaczął opowiadać swoją. Joachim wspomina tamten wieczór, tamtą rozmowę, a ja zarozumiale myślę, że - być może - była inspiracją jego opowieści. Wspomina, że dla niego był to "ekscytujący dialog, w którym potomek pokolenia sprawców (...) spotkał się z potomkiem pokolenia ofiar".

I dla mnie ważny był ten wieczór i ta niezwykła wymiana wspomnień oraz doświadczeń dość długiego życia mojego i Joachima Trenknera. Fascynująca konfrontacja dwóch historii, dwóch światów istniejących równolegle, w tym samym czasie, niedaleko siebie. Krańcowo różnych, a przecież niepozbawionych analogii i podobieństw. Co więcej, te drogi jakoś coraz bardziej zbliżają się do siebie. Obaj przeżyliśmy II wojnę światową jako dzieci, ale na tyle duże, by pamiętać. Młodość upłynęła nam w najlepszym z ustrojów, jemu w NRD, mnie w PRL. Obaj w latach 60. zaczęliśmy pracę dziennikarską. Obu nam się udało (mnie znacznie krócej) terminować w wolnym świecie. I teraz, pod koniec naszych dróg spotkaliśmy się w stopce redakcyjnej "Tygodnika Powszechnego". Tak, w stopce, gdyż ten niemówiący po polsku berlińczyk należy do redakcji "Tygodnika Powszechnego" - ku wielkiej naszej satysfakcji, bo na jego tekstach można się uczyć dziennikarskiego rzemiosła: rzeczowości, kompetencji, jasności oraz zwięzłości.

Widzę paralele i widzę różnice. Joachim Trenkner jest znakomitym, znanym w świecie dziennikarzem telewizyjnym i prasowym. W młodości mógł - początkowo nie było to tak trudne - opuścić NRD i rozpocząć życie w strefie zachodniej. My, to jest moja matka, rodzeństwo i ja, w tamtym czasie także mogliśmy opuścić Polskę.

Brat matki zapraszał nas do Brazylii. Mama jednak, z obawy, byśmy się nie stali apatrydami, z tej możliwości nie skorzystała, za co jestem jej do dziś głęboko wdzięczny.

***

Jeszcze o Joachimie: wyznaje, że "nie jest skłonny do zbytnich emocji". W książce jednak wielokrotnie się na swoje emocje powołuje, a mimo to sama opowieść jest rzeczowa i pozornie beznamiętna. Pozornie, bo za rzeczową narracją kryje się człowiek wrażliwy i pełen pasji. Dlatego lektura wciąga i angażuje czytelnika. Opisywanie własnych emocji bywa ryzykowne, jest zupełnie czym innym niż pisanie z pasją. Tej powściągliwości w uprawianiu dziennikarstwa nauczył się w Nowym Jorku. "Tam - wspomina - na ile to możliwe, unika się emocji. Najważniejsze są informacje i interpretacje". Taka też jest Joachima Trenknera opowieść o sobie samym, zarazem opowieść o czasach i miejscach, w których przyszło mu żyć. Historia człowieka na przełomie epok.

Tu godzi się oddać należny honor rozmówczyni Joachima Trenknera. Wywiad rzeka prowadzony przez Paulinę Gulińską-Jurgiel jest pasjonującą opowieścią o losach "zwykłego człowieka" i jednocześnie opisem epoki oglądanej z jego perspektywy. Chciałoby się powiedzieć, że znajomość materii pozwala jego rozmówczyni wydobyć z Joachima całe bogactwo doświadczeń i przemyśleń.

***

Lektura, podobnie jak w tamten berliński wieczór u Trenknerów, obudziła głęboko ukryte wspomnienia. Jak choćby to sprzed 67 lat. Słoneczny, styczniowy dzień. Pod nasz dom zajeżdża ciemny samochód osobowy. Gestapo. Jestem w pokoju rodziców. Rodzice, brat i oni dwaj. Wytworny, szczupły oficer i drugi, niższy stopniem, o chłopskich rysach, z jaskrawoczerwonymi plackami rumieńców na twarzy.

Rozmowa spokojna, żadnych krzyków, pogróżek. Ten wytworny zapewnia, uspokaja, ze chodzi tylko o formalność, że ojciec ma z nimi jechać, by wyjaśnić jakieś niejasności meldunkowe. Ojciec się z nami żegna, kreśli na czołach krzyżyk, całuje, prosi, by się za niego modlić. Ogarnia mnie rozpacz. Płaczę. Wiem, że nie zobaczę go już nigdy. Po prostu wiem. Potem kilka koszmarnych dni, modlitwy, starania o uwolnienie. Daremne. Po kilku dniach nazwisko ojca na długiej liście rozstrzelanych w Warszawie. Mama mi tłumaczy, że nie wolno nienawidzić. Nienawidzić?...

Nie, skądże, nie ma we mnie nienawiści, jest tylko uparty wysiłek, żeby zapamiętać twarze tamtych dwóch. I postanowienie: ja ich kiedyś znajdę, tych Niemców morderców, którzy zabrali nam ojca. Znajdę i... co? O tym nie myślałem wtedy.

Czy Niemców nienawidziłem? Jeśli nienawiścią można nazwać poczucie odrazy, pragnienie, by zawsze już być od nich możliwie daleko, to - tak. Jeśli nienawiścią jest poczucie grozy na sam dźwięk języka niemieckiego, to - tak. Nie czułem przecież najmniejszej satysfakcji z wyroków wydanych w Norymberdze ani z odnajdywania ukrywających się po świecie zbrodniarzy hitlerowskich.

Temu, kto tego nie przeżył, pewnie trudno zrozumieć, że rany zadane przez wojnę bolą nieskończenie dłużej, niż trwa wojna. Straty materialne powodują żal, ale nie zostawiają ran. Śmierć najbliższych zadana w imię obłąkanej ideologii i z bezinteresownego okrucieństwa pozostawia rany. Tego się nie zapomina i dlatego nie przebacza się w wyniku amnezji. Pamięć się uzdrawia przez przebaczenie.

***

Jeżeli "Tygodnik Powszechny" odegrał ważną rolę w pojednaniu polsko-niemieckim, to również odegrał ją w moim pojednaniu. Nie, nie teksty drukowane w "Tygodniku", lecz spotkania z ludźmi, najpierw z tymi z Aktion Sühnezeichen, którzy w "Tygodniku" znajdowali oparcie dla swojej działalności, potem z wieloma innymi. Dużo takich spotkań. I jeszcze list biskupów polskich do biskupów niemieckich z debatą zmuszającą do przemyślenia wszystkiego od początku, wreszcie pierwsza z trzech podróży Jana Pawła II do Republiki Federalnej Niemiec (1980).

Drogi Joachimie, kiedy tak opowiadaliśmy sobie nawzajem nasze dzieje, byłem już wyleczony z tkwiącej we mnie wiele lat odrazy, by nie powiedzieć: wstrętu do Niemców. Takie to niby proste i oczywiste, że urazów nie można przenosić ze zbrodniarzy na cały naród. Wiem, niestety z własnego doświadczenia, że jednak można i że to może być silniejsze nawet od wpojonych w dzieciństwie zasad chrześcijańskich.

Lekarstwem jest spotkanie i przyjaźń z konkretnymi ludźmi, ich twarze, ich dzieje. Tak też rodzi się przyjaźń między narodami. Nie przez "towarzystwa przyjaźni", ale przez konkretne przyjaźnie konkretnych ludzi z konkretnymi ludźmi, także przez Twoją opowieść o chłopcu z Turyngii, który snuje ją dziś, będąc już starszym panem, mającym za sobą w istocie podobne do naszych młode lata w NRD.

Więzi między narodami - cóż, zakończenie musi zabrzmieć nieco wzniośle, nie umiem tego powiedzieć inaczej - tworzy się przez budowanie więzi między ludźmi. Budowanie to trudne, a materiał delikatny. Łatwo i szybko można je zniszczyć i dlatego wciąż trzeba się o nie troszczyć. Dziękuję Joachimie, bowiem ta opowieść i Wasze z Iwonną życie, w tym także Twoja obecność w naszej Redakcji, jest tym budowaniem i troską o jego trwanie.

Tekst jest wstępem do książki Joachima Trenknera "Niemieckie lustro", która właśnie ukazała się nakładem PWN. Rozmowy z bohaterem przeprowadziła Paulina Gulińska-Jurgiel.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011