Narracja o lunatykach

To niezwykłe, jaka temperatura towarzyszy dyskusjom, które przetaczają się przez Europę. Niezwykłe, gdyż chodzi o wydarzenia sprzed stu lat: I wojnę światową i pytanie, kto ponosi za nią winę.

03.03.2014

Czyta się kilka minut

Naturalnej wielkości makiety żołnierzy z okresu I wojny światowej. Verdun, Francja, 2013 r. / Fot. Herman Van Den Boom / ANZENBERGER / FORUM
Naturalnej wielkości makiety żołnierzy z okresu I wojny światowej. Verdun, Francja, 2013 r. / Fot. Herman Van Den Boom / ANZENBERGER / FORUM

Przez długi czas za oczywistą oczywistość w Europie uchodziła „wyłączna wina Niemiec i ich sojuszników” – jak zapisano, czarno na białym, w artykule 231. traktatu wersalskiego z 1919 r. Ale już wtedy wielu kwestionowało (i słusznie) tezę o wyłącznej winie Niemiec. Wtedy jednak nad debatą o winie kładł się cień polityki – rewizja „Wersalu” groziła wszak kolejną wojną (i tak się stało). Dziś, sto lat później, spór powraca. Z tą wszak różnicą, że dziś można o tym debatować bez oglądania się na groźny kontekst polityczny. Co czyni dyskusję nie tylko swobodniejszą, ale także bliższą historycznej prawdzie.

SERBIA: POMNIK PRINCIPA

Zacznijmy od Serbii: kraju, z którego wyszła iskra, przyczyna bezpośrednia. Nikt nie kwestionuje, że to strzały, które 28 czerwca 1914 r. oddał w Sarajewie bośniacki Serb i anarchista Gavrilo Princip – zabijając austro-węgierskiego następcę tronu Franciszka Ferdynanda i jego żonę – stały się sygnałem do wojny, która ogarnęła całą Europę i pół świata, niszcząc stary porządek.

Okazuje się jednak, że dzisiejsza Serbia, powstała na gruzach Jugosławii, kwestionuje wszelką historyczną odpowiedzialność. Podkreśla to zwłaszcza jej prezydent Tomislav Nikolić, zorientowany nacjonalistycznie. Nikolić energicznie odrzuca „nową próbę uczynienia z Serbii jedynego winnego”, twierdząc, że to „nieuzasadnione i bezpodstawne”.

Wygląda na to, że Serbowie są przekonani, iż muszą w tej kwestii stawiać czoło bez mała całemu światu. Jakby na przekór, na początku tego roku ogłoszono, że Princip – w oczach Serbów bojownik o wolność i bohater narodowy – zostanie wkrótce, na setną rocznicę swego brzemiennego w skutki czynu, uhonorowany pomnikiem. Stanie on w czerwcu na terenie historycznej cytadeli Kalemegdan, górującej nad Belgradem. Tajemnicą serbskich władz pozostaje, jak z taką samoświadomością historyczną zamierzają znaleźć swoją drogę do integracji z Unią Europejską – Serbia prowadzi właśnie negocjacje w sprawie członkostwa.

AUSTRIA: GŁOS WNUKA

Także w Republice Austrii – pozostałości po monarchii Habsburgów, która rozpadła się w 1918 r. – są tacy, którzy protestują przeciw tezie, jakoby winę ponosiły Austro-Węgry. Choć, inaczej niż w Serbii, protest nie ma charakteru państwowego: tu występują głównie potomkowie ówczesnego domu panującego i ich sympatycy. Ich rzecznik to Karol Habsburg-Lothringen, wnuk ostatniego władcy Austro-Węgier. Udzielił on ostatnio licznych wywiadów, w najważniejszych europejskich gazetach; protestuje w nich przeciw temu, by „wskazywać palcem na konkretne kraje”, mające ponosić winę. Gdyby, odpowiadając na zamach w Sarajewie, Austro-Węgry nie wypowiedziały wojny Serbii, wówczas i tak by ona wybuchła „w ciągu może trzech tygodni, tyle że w innym miejscu” – twierdzi Karol, były poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia austriackiej Partii Ludowej (chadeckiej). I dodaje, że podczas zbliżających się obchodów i upamiętnień nie powinno się mówić tylko o winie.

Gdyby cesarsko-królewski wnuk powiedział był, że NIE TYLKO jego przodkowie ponoszą winę za tę wojnę, wówczas trzeba byłoby przyznać mu rację. Dziś bowiem – w odróżnieniu od roku 1919 – w Europie dominować zdaje się inny konsens: że mianowicie winę ponosi nie jedno państwo bądź dwa, ale – wszystkie. Na gruncie naukowym takiej właśnie tezy bronią autorzy dwóch najważniejszych publikacji, jakie ukazały się w ostatnim czasie (a ukazało się ich w ogóle mnóstwo): Australijczyk Christopher Clark i Niemiec Herfried Münkler dowodzą, że nie ma mowy o wyłącznej winie Cesarstwa Niemieckiego i monarchii naddunajskiej.

POLITYCY-LUNATYCY

Australijczyk, wykładający w Cambridge, wydał książkę „Lunatycy: jak Europa poszła na wojnę”; praca berlińskiego politologa nosi tytuł „Wielka Wojna – świat w latach 1914-18”. W 900-stronicowym opus magnum Clark dowodzi, że wszystkie mocarstwa – Niemcy i Austro-Węgry, Brytyjczycy i Francuzi, i oczywiście carska Rosja – „stoczyły się” w tę wojnę „niczym lunatycy”, niezdolne do oceny ryzyka światowej pożogi. Clark twierdzi, że wina Niemców nie była większa niż wina Francuzów czy Rosjan, a koniec końców też Brytyjczyków.

Nic dziwnego, że książka Clarka odniosła w Niemczech wielki sukces i od miesięcy okupuje czołówki list bestsellerów: w końcu jest ona, w pewnym sensie, wyrokiem uniewinniającym – tyle że ogłoszonym z prawie stuletnim opóźnieniem.

Z kolei Münkler, wykładowca Uniwersytetu Humboldta, opowiada o „pułapce fatalizmu”: dowodzi, że ówcześni decydenci, z obu stron, fatalistycznie podporządkowali się temu, co pozornie zdawało się nieuniknione, choć mieli inne możliwości niż wojna. Münkler twierdzi, że politycy – a jeszcze bardziej wojskowi – byli przekonani, iż do wojny dojdzie, dlatego ich działania przypominały „samospełniającą się przepowiednię”. Ich brak wyobraźni i odwagi miał kosztować 20 mln ludzkich istnień.

EUROPEJSCY MILITARYŚCI

Fakt, że tezy Clarka i Münklera są dziś w mainstreamie publicznej debaty, to nowa jakość. Bo choć I wojna często była tematem namiętnych dyskusji na Zachodzie, to dominowała narracja o winie niemieckiej. Przyczynili się do tego także historycy niemieccy. I tak, na początku lat 60., Fritz Fischer wydał słynną książkę „Griff nach der Weltmacht” (Niemcy sięgają po władzę nad światem), która określiła kierunek debat na kolejne dekady. Fischer twierdził, że Niemcy robiły wszystko, by doszło do wojny; w jego narracji niemiecka historia początku XX w. była jedną wielką „opowieścią o niemieckiej pysze i niemieckiej winie”.

Z tą jednostronną tezą ostro polemizują Clark i Münkler. Ten drugi pokazuje, że militaryzm i potrząsanie szablami cechowały nie tylko Niemcy. Rosja miała większą armię, Francja większy procent wcielonych poborowych. W sierpniu 1914 r. Niemcy były wręcz kiepsko przygotowane do wojny: brakowało amunicji i żołnierzy, by przeprowadzić skuteczną ofensywę na zachodzie.

Fakt, że mimo wszystko zarzut militaryzmu podnoszono głównie wobec Niemiec, wynika zdaniem Münklera z tego, że w społeczeństwie tym silne były tradycje wojskowe, a kluczowe decyzje podejmowali nie cywilni politycy, lecz wojskowi. W krajach demokratycznych, jak Francja czy Anglia, było na odwrót – co nie znaczy, że nie było tam militaryzmu. Na decyzjach Berlina zaciążyła dodatkowo obsesja okrążenia: lęk przed klęską w wojnie na dwóch frontach. Wyjściem miało być szybkie uderzenie na zachodzie, uprzedzające spodziewany francuski atak, aby po pobiciu Francji zwrócić się przeciw zagrożeniu rosyjskiemu. W efekcie Niemcy pomaszerowali na Francję drogą, zdawało się, szybszą: przez neutralną Belgię. Wówczas wojnę wypowiedziała Anglia, jeden z gwarantów belgijskiej neutralności.

ANGLIA: TO BYŁ BŁĄD

Równie emocjonalnie jak Niemcy, o zbliżającej się rocznicy dyskutują Brytyjczycy. Także brytyjska debata prowokuje czasem ostre tony. Gwałtowny spór na Wyspach wywołał renomowany historyk Niall Ferguson. Ten wykładowca Oksfordu i Harvardu o szkockich korzeniach twierdzi, że przystąpienie Wielkiej Brytanii do I wojny światowej było „największym błędem w [jej] nowoczesnej historii”. Ferguson przekonuje, że sytuacja międzynarodowa w 1914 r. była taka, iż – patrząc z brytyjskiego punktu widzenia – nie było bezpośredniego zagrożenia, które uzasadniałoby decyzję o wypowiedzeniu wojny Niemcom. Pomimo to – i pomimo tego, że kraj nie był gotowy do wojny – podjęto taką właśnie decyzję, o „katastrofalnych konsekwencjach” dla Imperium Brytyjskiego.

Ferguson zareagował tak na interpretację, z jaką wystąpił minister edukacji Michael Gove: na łamach „Daily Mail” Gove powtórzył tezę, iż wyłączną winę za wojnę ponosi państwo niemieckie z „jego agresywnymi i ekspansjonistycznymi celami”. Tymczasem Ferguson uważa, że przystąpienie Londynu do wojny sto lat temu było w istocie początkiem końca Wielkiej Brytanii jako globalnego mocarstwa numer jeden, gdyż wojna pochłonęła brytyjski potencjał militarny i gospodarczy.

FRANCJA: PO STAREMU

Zupełnie inaczej niż Brytyjczycy, którzy tradycyjnie z ochotą rzucają się w wir takich debat, do wielkiej rocznicy podchodzą Francuzi: ich spojrzenie na Grande Guerre jest niezmienne i proste. Dyskusji o współwinie Paryża nie ma. Jak kiedyś, także dla współczesnej Republiki Francuskiej narracja o tej wojnie, która na froncie zachodnim toczyła się głównie na francuskiej ziemi, oraz o jej niezliczonych ofiarach – to tylko i wyłącznie bohaterski epos.

A jest to opowieść, która nie tylko pielęgnuje zbiorową świadomość, ale niesie też pocieszenie w obliczu faktu, że niegdysiejsza Grande Nation nie jest już, jak wtedy, wielkim globalnym graczem. Bądź co bądź, Francja jest dziś jednak na tyle wielka, że zaprasza swego ówczesnego „wroga numer jeden”, teraz głównego sojusznika, na oficjalne obchody.

W wielu krajach Europy rok 2014 postrzegany jest w ogóle jako rok wielkich rocznic historycznych: 100 lat mija od wybuchu I wojny światowej, 75 lat od wybuchu II wojny światowej, 25 lat od upadku muru berlińskiego. Dla polityki historycznej, dla polityki pamięci, dobrym drogowskazem w tym roku mogłoby być zdanie, jakie napisał brytyjski historyk Richard Overy. Na łamach dziennika „The Guardian” stwierdził on niedawno: „W 2014 roku mądrzejszą opcją niż refleksja nad wojną mogłaby być refleksja nad pokojem”. 


PRZEŁOŻYŁ WOJCIECH PIĘCIAK

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2014