Naokoło świata po raz trzeci

Ta seria była reportażowym oknem na świat przez całą epokę po Październiku ’56. Teraz, po dziesięcioletniej przerwie, znów się ukazuje. Niepokoiłem się trochę o poziom nowych książek, po przeczytaniu kilku tytułów mogę jednak (poza jednym przypadkiem) spokojnie odetchnąć.

15.07.2009

Czyta się kilka minut

W 1956 roku, obok debiutów Białoszewskiego i Herberta, obok zaległości z literatury międzywojennej i przekładowej (Proust!), a także obok np. "Witaj, smutku" Saganki - w księgarniach pojawiły się pierwsze książki z serii "Naokoło Świata". Był to czas wielkiego otwarcia i chłonności krajowej kultury polskiej; wydawniczo-czytelnicza aktywność stanowiła jedną z form odreagowania przymusowego socrealistycznego wyposzczenia. Również na porządną literaturę reportażową i podróżniczą trzeba było czekać aż do okołopaździernikowego przełomu. Seria istniała przez lat blisko czterdzieści - i niedawno powróciła!

Stworzył ją w wydawnictwie Iskry tłumacz i reporter Zbigniew Stolarek, wraz z nim opiekę redakcyjną sprawowała Krystyna Goldbergowa. Zaczęło się od najwyższego z możliwych poziomów: pierwszym tomem cyklu "Naokoło Świata" stało się "Zdobycie Mount Everestu" Johna Hunta, relacja z (wtedy) nie tak dawnej pierwszej udanej wyprawy na Czomolungmę, przełożona przez Jana Józefa Szczepańskiego. W ciągu prawie czterech dekad istnienia serii ukazały się w niej dzieła m.in. Thora Heyerdahla, Roalda Amundsena, Karen Blixen, Ernesta Hemingwaya, Artura Lundqvista, Melchiora Wańkowicza, Wacława Korabiewicza... Jeden z tomów jest antologią poetycką, zawiera teksty powstałe wśród plemion afrykańskich, eskimoskich, indiańskich i polinezyjskich ("Czerwone oczy maski", w wyborze i tłumaczeniu Stolarka, 1962; w dawnych czasach, kiedy filologia polska bardziej przypominała studia, ten tom był w lekturach uzupełniających na wrocławskiej polonistyce).

Największym wzięciem, jak można sądzić po internetowych aukcjach, cieszą się wciąż "Komin Pokutników" Jana Długosza (1964) i dwutomowa opowieść Tadeusza Perkitnego "Okrążmy świat raz jeszcze" (1979). Maksymalnie ograniczając wybór, wskażę dwa tytuły: "Fatu Hiva" Heyerdahla (1978), znakomita, antropologiczno-paraboliczna relacja z próby odnowienia mitu powrotu do natury, oraz "Delicje ciotki Dee" (1988), olśniewające notatki Teresy Hołówki z jej pobytu na Wschodnim Wybrzeżu USA; zdaniem autorki, jest to najbardziej typowa Ameryka. Książka wręcz bezcenna ze względu na wpisany w nią portret polskiej inteligencji, formacji, niestety, zanikającej.

Kiedy seria zaczęła się ukazywać, świat był jeszcze mocno zróżnicowany, nie tylko politycznie; więcej innego, odmiennego było jeszcze do zobaczenia, do odkrycia. Niektórzy spośród autorów mocno tę różność eksponowali. Podtytuł książki "Papuasi" Tony’ego Saulniera (1967, nb. przekład Zbigniewa Bieńkowskiego) brzmi "167 dni w prehistorii". Pojawiały się także tomy zawierające relacje wcześniejsze. Inna ciekawa kwestia to Zachód opisywany przez Polaków, którzy podróżowali niedługo po Październiku. Dwie włoskie książki, "Malavitę" Mirosława Azembskiego (1960) i "Lambrettą przez Italię" Stanisława Jagielskiego (1958) warto czytać z Herbertowskim "Barbarzyńcą w ogrodzie" - traktowanym jako reportaż ze współczesnego Zachodu (a jest to jedna z lekturowych możliwości).

Ostatnie tomy serii wydano w roku 1994. Przez trzy następne lata była ona kontynuowana w warszawskiej Muzie, również pod redakcją Goldbergowej, z tym że w zmienionej szacie graficznej i pod nową nazwą: "Dookoła Świata". Większość spośród trzydziestu wydanych tytułów stanowiły reedycje z serii wcześniejszej.

A w czerwcu zeszłego roku seria została wznowiona! Tym razem wydawcą jest Zysk i S-ka, okładki nawiązują do pięknego projektu pierwszej serii, autorstwa Janusza Grabiańskiego. W drugiej połowie lat 50., później też, takie pomysły graficzne, łączące na obwolucie tekst i obraz, były w Polsce wielce nowatorskie; obecne nawiązania stają się piękną, szacowną stylizacją. Przyznam, że niepokoiłem się trochę o poziom nowych książek, skoro dziś w roli podróżników występują nawet tzw. osobowości telewizyjne, a w przewodnikach najpierw pisze się o knajpach, a dopiero potem o zabytkach. Po przeczytaniu kilku tytułów, które się dotąd ukazały, mogę jednak (poza jednym wypadkiem) spokojnie odetchnąć; tym bardziej że są to książki nader różnie pomyślane.

***

W "Czerwonym pyle" Ma Jian, przebywający obecnie na emigracji w Londynie, wspomina Chiny z lat 80. Państwo niby się reformowało, proklamując "cztery modernizacje", zarazem jednak ogłosiło "kampanię przeciw zepsuciu duchowemu", w efekcie której milion osób aresztowano, a dwadzieścia cztery tysiące skazano na śmierć. Ma Jian miał się czego obawiać: trzydziestoletni (w 1983 roku) artysta i dysydent utrzymywał towarzyskie relacje z podobnymi sobie ludźmi. Podczas spotkań dyskutowali o polityce, sztuce i literaturze; w ich rozmowach pojawiają się zresztą niektóre tytuły i nazwiska, które w dekadach wcześniejszych ekscytowały inteligentów w Polsce.

Chcąc uniknąć, hm, coraz bardziej zacieśniającej się sytuacji społecznej (samokrytyka, przesłuchania w bezpiece, groźba więzienia, a nawet politycznego skrytobójstwa), postanawia opuścić Pekin i wyruszyć w wielką podróż po Chinach. Jego wyprawa posiada też intencje inne, egzystencjalne:

Ma Jian, przemierzając olbrzymie przestrzenie, dąży również do samopoznania. Narracja jest więc ściśle zindywidualizowana, przy czym autorowi udało się połączyć dwie perspektywy - zewnętrzną i wewnętrzną. Jego bohater jest zasadniczo kimś obcym, czy to w Pekinie, czy w stosunku do wielu mijanych po drodze grup i społeczności. Zarazem jednak, będąc Chińczykiem, nieraz w sposób wielce powściągliwy przedstawia wydarzenia żałośnie śmieszne albo wręcz przerażające - tak jakby były one czymś zwyczajnym. Oczywiście, autor emigrant, przygotowujący swoją relację już z czasowego dystansu, zdaje sobie sprawę z siły takich efektów.

Ma Jian zabrał w podróż książkę Whitmana. Tej poezji oraz plastycznym talentom chińskiego autora "Czerwony pył" zawdzięcza zapewne wiele zobaczonych i zapisanych błysków.

***

Terry Darlington proponuje zupełnie inną opowieść, pogodną i zabawną, niepozbawioną przecież (i dobrze) złośliwości. Dwojgu emerytom nie wystarczało pływanie barką mieszkalną po angielskich kanałach, postanowili więc przeprawić się na jej pokładzie przez Kanał La Manche, by następnie poznawać belgijskie i francuskie rzeki oraz żeglowne kanały, a w końcu dotrzeć do Morza Śródziemnego. Phyllis May - tak ochrzcili swoją łódź kanałową - często cumowała i państwo Darlingtonowie mogli wychodzić na ląd.

Anglia, kawałek Belgii i Francja, opisywane ze śródlądowych punktów widzenia, byłyby wystarczającym powodem do przeczytania "Z wąskim psem do Carcassonne". Autor jest wyśmienitym obserwatorem, a co jeszcze ważniejsze, świetnie potrafi zapisać świat, głównie zresztą ten społeczny. Znaleźć można sekwencje przypominające, toutes proportions gardées, ciągi Białoszewskiego. Darlington pomyślał przy tym swoją relację jako dzieło co się zowie intertekstualne i nasycił je mnóstwem literackich aluzji, od Chaucera i Shakespeare’a, przez Rimbauda, aż do Cohena (poprzestaję na fragmenciku potencjalnego indeksu osób), dołączając na koniec spis rozszyfrowanych źródeł "Cytatów, odsyłaczy, ech" - wzorem, raz jeszcze nie przymierzając, autora "Ziemi jałowej". Prócz tego zamieścił w książce wywiad z sobą przeprowadzony przez Iana George’a, z tym że partie interlokutora również są autorstwa Darlingtona (czyżby znał on "Testament" Gombrowicza?).

***

Tiziano Terzani usłyszał kiedyś od wróżbity, że nie powinien w 1993 latać samolotem, jeśli chce uniknąć grożącej mu w tymże roku śmierci. Trochę wierząc, trochę racjonalizując, włoski reporter postanowił zastosować się do tej przepowiedni i podróżować wyłącznie lądem lub morzem. To drugie okazało się wyjątkowo trudne: transportowce raczej nie zabierają pasażerów. Niemniej Terzani przepłynął wiele mil morskich, od włoskiej La Spezia, przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski, dalej przez Ocean Indyjski aż do Singapuru. Jeśli zaś idzie o podróże lądowe, w roku 1993 był w krajach Południowo-Wschodniej Azji, Chinach, Rosji, Polsce i Niemczech. Przemieszczanie się naziemne jest zarazem poruszaniem się blisko ziemi, pozwalającym zobaczyć i doświadczyć nieporównanie więcej niż na trudno odróżnialnych trasach hotel-taksówka-lotnisko. Terzani zauważa, że większość akredytowanych w Chinach dziennikarzy oglądała wydarzenia na placu Tiananmen w 1989 roku via transmisja CNN, bez opuszczania hotelowych pokoi, oddalonych kilkaset metrów od placu.

Przystaję na Terzaniego apologię bezpośredniości - z jednym wszakże zastrzeżeniem. Otóż zbyt często zdarza mu się oglądać Azję przez filtr ideologiczny, powtarza zatem autor ubolewania nad modernizacją i opłakuje tradycję. Na szczęście dla książki i czytelnika, Terzani widzi jednak i opisuje mnóstwo świata, poza tym dzieło zyskuje na napięciu przebiegającym wewnątrz poznającego podmiotu. Z jednej więc strony wręcz uwielbia Azję z jej różnorodnymi kulturami, rad by pewnie uczestniczyć w tym wszystkim od środka - z drugiej zaś wie, że pozostaje to raczej niewykonalne.

W pewnym klasztorze spotyka rozpaczliwie ironicznego florentyńczyka, który został tybetańskim mnichem. Kiedy sam Terzani kończy rok w Laosie, w buddyjskiej samotni (prowadzonej przez dawnego agenta CIA), jego doświadczenie jest również nader dwuznaczne, z czego uczciwie i autoironicznie zdaje sprawę. Podróżując, stara się odwiedzać po drodze sławnych wróżbitów - także po to, by prowadzić systematyzujące badania nad nimi. Już na początku książki wspomina wyrocznię praktykowaną współcześnie przez Chińczyków (zwłaszcza w Azji Południowo-Wschodniej). Wyrzucają oni "w górę dwa drewienka wielkości dużej fasoli" i oczekują "na odpowiedź z niebios. Jeśli obydwa spadną wierzchem do góry, znaczy to »tak«, obydwa wierzchem do dołu - »nie«, jedno tak, drugie tak - »spróbuj raz jeszcze«". Podoba mi się ten sposób omijania logiki zerojedynkowej i przypuszczam, że Terzaniemu często drewienka spadały właśnie w trzeci sposób. I że sam już bardzo dużo wiedział.

***

Cel wyprawy Krzysztofa Schmidta był zdecydowanie scjentystyczny: przybył on na japońską wysepkę Iriomote, aby zająć się badaniem endemicznego gatunku dzikiego kota. Wśród zoologów trwają zresztą spory, czy kot z Iriomote jest osobnym gatunkiem, czy jedynie podgatunkiem. Solidna i bezpretensjonalna relacja szybko wciąga także czytelników nie parających się na co dzień biologią. Ale jest jeszcze kultura.

Autor obserwuje przy okazji miejscowe uroczystości, nie w pełni dlań jasne. Ta niejasność okazuje się również cechą dostrzeganą w zachowaniach mieszkańców wyspy. Owszem, biorą udział w świętach, niektórzy nawet z wielkim mozołem, długo się do nich przygotowują, trudno jednak orzec, czy te rytuały (dziś wspierane przez japoński rząd) nie degradują się do roli, hm, pustoszejącego spektaklu (jak jazda królów w "Żarcie" Kundery). Schmidt nie wchodzi w rolę antropologa, niemniej sporo istotnych spraw wskazuje.

No i pozostaje jeszcze analizowany przez autora konflikt na pograniczu socjologii i przyrody. Unikatowość gatunku pociągnęła za sobą zakaz wyrębu lasów, co z kolei uniemożliwia poszerzenie terenów uprawnych... Pewien niemiecki badacz namawiał cesarza Japonii, by ten zarządził przeniesienie całej ludności wyspy gdzie indziej. Poza przykrością wykwaterowania, skończyłoby się to zapewne szybkim zanikiem oryginalnej kultury Iriomote. Krzysztof Schmidt ma więc wrażenie oglądania - i w przyrodzie, i w kulturze - czegoś, co właśnie się kończy.

***

Dwie pozostałe spośród dotąd wydanych w serii książek są wznowieniami (aczkolwiek pierwszy raz pojawiają się jako tomy "Naokoło Świata"), tak więc o nich już tylko pokrótce. Amerykański dziennikarz Bill Bryson postanowił przed powrotem do Stanów raz jeszcze objechać Wielką Brytanię, kraj, w którym spędził wiele lat. Jego relacja została pomyślana jako zabawa stereotypami, a także wykorzystanie tego modelu itineraryjnego, w którym autor wkłada maskę obcego, opisując miejscowych jako niewydarzonych dziwaków. Rzecz jasna, w "Zapiskach z małej wyspy" gra także oscylacja między amerykańskim a angielskim. Byłoby to nazbyt jednostronne, Bryson wydaje się jednak doimentnie zafascynowany Anglią. Co prawda, czasem szkodzi mu jeszcze jedna tradycja gatunkowa, której (nad)używa: kabaretowego monologisty, który chce być permanentnie zabawny. Ale to wypadki przy tradycji, nie brakuje bowiem świetnych dowcipów.

Cóż, wspomnienia (głównie) z Kuby, napisane przez Agnieszkę Budę-Rodriguez, mogą być co najwyżej przestrogą i przypomnieniem, że do literatury podróżniczej nie wystarczą jedynie ciekawe doświadczenia i jeżdżenie po świecie: potrzeba jeszcze sprawnego pióra. Tymczasem książka Budy-Rodriguez to wysoce minoderyjna kolekcja stereotypów językowych, a więc i myślowych. Efekty literackie trafiają się, tyle że wbrew woli autorki: "Niczym z taśmy filmowej wyłaniały się we śnie i na jawie obrazy subtelne, nikłe, leciutkie jak nici pajęcze, które zazębiając się, utworzyły łańcuch zdarzeń".

Szkoda, że tak zgrzytnęło na koniec, ale to na razie najnowsza książka serii.

Ma Jian, Czerwony pył. Droga przez Chiny

tłumaczył Jerzy Łoziński, na podstawie przekładu angielskiego Flory Drew;

Terry Darlington, Z wąskim psem do Carcassonne

tłumaczył Tomasz Bieroń;

Tiziano Terzani, Powiedział mi wróżbita.

Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie

tłumaczył Jerzy Łoziński;

Krzysztof Schmidt, Nozomi Nakanishi,

Iriomote - wyspa dzikich kotów;

Bill Bryson, Zapiski z małej wyspy

tłumaczył Tomasz Bieroń;

Agnieszka Buda-Rodriguez, Kuba - daleka piękna wyspa;

Poznań 2008-2009, Wydawnictwo Zysk i S-ka

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (29/2009)