Najważniejsze pytanie ludzkości

Marsha Ivins, astronautka: Od 50 lat loty załogowe badają tylko naszą orbitę, najbliższe sąsiedztwo. Na własny Księżyc wysłaliśmy zaledwie kilka sond i 12 ludzi, zbadaliśmy dopiero maleńki jego obszar. Czas odkrywców wcale się nie skończył.

08.10.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. courtesy of US Embassy
/ Fot. courtesy of US Embassy

WOJCIECH BRZEZIŃSKI: Co jest najbardziej niedorzecznego w lotach kosmicznych?

MARSHA IVINS: Nie ma w nich chyba nic niedorzecznego.

A 3 dolary 50 centów, które dostajecie dziennie na drobne wydatki?

To fakt, jako pracownicy rządowi nie możemy wyjeżdżać w podróże służbowe bez delegacji. Dostawaliśmy więc dokument upoważniający do wyjazdu z Houston do Centrum Kosmicznego na Florydzie, a stamtąd... na orbitę. „Transport rządowy zapewniony, zakwaterowanie i wyżywienie zapewnione”. I rzeczywiście, na nagłe wydatki dostawaliśmy ok. dwóch dolarów dziennie.

Gdyby ktoś Pani powiedział, że za swoją pracę dostanie Pani tylko te 2 dolary dziennie – byłoby warto?

Jasne! W końcu opuściłam naszą planetę. Byłam w kosmosie. Patrzyłam, jak pode mną obraca się Ziemia. Miałam okazję zrobić coś, o czym marzy wielu ludzi, ale co zrobiły tylko 524 osoby. Coś, o czym marzyłam, odkąd skończyłam 10 lat, czego nie zamieniłabym za nic w świecie. Te dwa dolary były tylko premią.

Dlaczego akurat – odkąd skończyła Pani 10 lat?

To był rok 1961. Alan Shepard został pierwszym Amerykaninem, który usiadł na czubku rakiety i poleciał w kosmos. Nawet nie doleciał na orbitę – dopiero dwa loty później zrobił to John Glenn. Przez następnych 10 lat zawsze, kiedy startowała rakieta, kiedy lecieliśmy na Księżyc, do naszej klasy wtaczano mały czarno-biały telewizorek. Na tę chwilę szkoła zamierała, wszystko inne stawało się nieważne. To byłą inspiracja dla mnie i dla wielu astronautów z mojego pokolenia. Dorastałam, czytając fantastykę, i zawsze chciałam robić coś związanego z kosmosem.

Dzisiaj lot w kosmos to dla większości nieosiągalne marzenie, o ile trudniejszym do spełnienia musiało być w latach 60., gdy w kosmosie była tylko garstka ludzi...

I do tego samych mężczyzn, co oczywiście było problemem. To byli wyłącznie wojskowi piloci myśliwców, a w tamtych czasach wojsko nie przyjmowało kobiet-pilotów. Ale byli też inżynierami – więc poszłam do szkoły inżynierskiej. I nauczyłam się latać w wieku 15 lat. Prawo jazdy zrobiłam, żeby móc jeździć na lotnisko. Kiedy w 1978 r. NASA zaczęła przyjmować pierwsze astronautki – zgłosiłam się. Udało się po trzech próbach – w 1984 r.

W jaki sposób informują, że zostało się astronautą?

Najpierw dzwonią, żeby zaprosić na rozmowę kwalifikacyjną. Po niej kandydaci dostają telefon z informacją, czy zostali przyjęci, czy nie. Kiedy zadzwonili do mnie – nie uwierzyłam. Poczekałam do następnego dnia, żeby sprawdzić, czy moje nazwisko jest wymienione w gazecie!

Praca astronauty różniła się od Pani wyobrażeń?

Kiedy zostałam wybrana, pracowałam dla NASA już od 10 lat. Wiedziałam, na czym polega praca, jak wygląda trening. Przez cztery lata byłam inżynierem samolotu szkolnego, uczyłam pilotów lądować promem kosmicznym. Więc wiedziałam, czego się spodziewać.

Nawet, kiedy pierwszy raz usiadła Pani w zatankowanym, gotowym do startu promie?

Jednym z pierwszych moich zadań jako astronautki, na długo przed pierwszym lotem, było przypinanie kolegów do siedzeń w promie. Zdążyłam więc dobrze poznać te pojazdy, byłam we wnętrzach ich wszystkich. Wielu astronautów ma pierwszy kontakt z promem, gdy mają już lecieć. Kiedy przyszła moja kolej, wsiadłam, zostałam przypięta i... czekałam, czekałam, czekałam. Po trzech godzinach musieliśmy wysiąść, bo pogoda się popsuła. Szybko się nauczyłam, że najlepiej nie robić sobie przed startem wielkich nadziei, bo zawsze coś się może okazać. Ale kiedy prom zaczął wreszcie wibrować i ryczeć, pomyślałam – to jest to! Jest inaczej niż w symulatorze.

Musi być w tym element strachu.

Siedzisz na 3,5 mln kilogramów wybuchowego wodoru i tlenu. Wiesz, jakie jest ryzyko, wiesz, że wszystko może pójść bardzo źle. Ale – to i tak bardzo fajne uczucie! Szczerze mówiąc, jeździłam kolejkami górskimi, które trzęsły mną bardziej, i w których bardziej się bałam. Ale ktoś mądry kiedyś powiedział o lotach w kosmos: jeśli nie boisz się choć trochę, to znaczy, że nie rozumiesz, co się dzieje.

Widok Ziemi z kosmosu rzeczywiście zmienia człowieka?

Kiedy okrążasz świat w 90 minut – nie widzisz geopolityki. Nie widzisz granic. Widzisz zielenie, błękity, czerwienie i brązy. Widzisz piasek. Patrzysz na miejsca takie jak Bliski Wschód i myślisz: od tysiącleci ludzie mordowali się o ten spłachetek ziemi – a wygląda tak spokojnie, pięknie. Nie można nie pomyśleć: po co to wszystko? Kiedy patrzysz w przestrzeń, bez ograniczeń ziemskiej atmosfery, widzisz morze gwiazd. Nie są większe, ale jest ich o wiele więcej. I myślisz: jak bardzo nieistotni jesteśmy! Jak małe są nasze wszystkie codzienne utarczki, spory! Chciałabym wysłać naszych polityków w kosmos, razem, na pokładzie jednego pojazdu, gdzie musieliby polegać na sobie nawzajem, gdzie ich życie zależałoby od nich samych, żeby się mogli przekonać, ile tak naprawdę znaczą czyjeś przekonania, rasa czy wyznanie.

W 2009 r. aplikowało do NASA 3,5 tys. potencjalnych astronautów. Czy nie czeka ich rozczarowanie? Bez promów kosmicznych nie będą mieli wielu okazji na loty...

Nowo przyjęci zostali zatrudnieni do pracy przy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Będą mieli okazję polecieć na pół roku na stację. Nie powiedziano im, że „może będziemy mieli coś dla was za jakiś czas”. W najnowszym procesie rekrutacyjnym mamy już 6 tys. aplikacji – zainteresowanie ewidentnie nie słabnie.

Od 50 lat latamy tylko na orbitę Ziemi. Ruszymy się w końcu gdzieś dalej?

Nie. Niestety USA po raz pierwszy od powstania NASA nie mają żadnego konkretnego celu dla załogowych lotów kosmicznych. Zawsze taki mieliśmy. Polećmy na Księżyc do końca dekady, zbudujmy prom kosmiczny albo stację kosmiczną wspólnie z 15 innymi krajami – tu są pieniądze, a tu harmonogram. Mieliśmy nowy plan pięć lat temu. Mieliśmy wycofać ze służby promy, żeby zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na zupełnie nowe pojazdy mające nas zabrać na Księżyc i Marsa. Proszę, jest plan, jest data. Gdzie są pieniądze? Nigdy się nie pojawiły. Program zarzucono, a w zamian mamy teraz mgliste zapowiedzi lotów poza orbitę, bez konkretnego celu i daty.

W loty kosmiczne angażuje się biznes – może prywatni przedsiębiorcy, jak założyciel firmy SpaceX Elon Musk, mogą polecieć tam, gdzie NASA nie może?

Na pewno nie w ciągu następnych 10 lat. Muskowi i jego firmie trzeba oddać jedno: zrobili coś, co do tej pory udawało się wyłącznie rządom. Zbudowali własny pojazd kosmiczny, według własnych planów, i wysłali go na stację kosmiczną. Nie opracowali przy tym żadnych przełomowych technologii, ale nie szkodzi. Tylko by polecieć na Marsa potrzebujemy pojazdu o masie podobnej do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Stację budowano 10 lat, wykorzystując 37 startów promów. Każdy mógł wynieść na orbitę ok. 25 ton ładunku. Kapsuła Muska – półtorej tony. Więc proszę sobie wyobrazić, ile takich kapsuł byłoby potrzebnych do budowy wystarczająco dużego pojazdu.

Na Marsie łaziki Curiosity i Opportunity wykonują fantastyczną pracę. Teleskop Hubble’a dostarczył nam właśnie niewiarygodne zdjęcie najstarszych galaktyk tzw. ekstremalnie głębokiego pola. Wspaniałe wyniki jak na urządzenie, które ma 20 lat. Może wszystko, co chcielibyśmy zdziałać w kosmosie, mogą zrobić roboty? Może czasy Gagarina i Armstronga po prostu minęły?

To, co Spirit i Opportunity zrobiły na Marsie w pół roku, człowiek zrobiłby w 10 minut. Roboty i teleskopy przecierają szlak, docierają tam, gdzie po prostu łatwiej i bezpieczniej wysłać urządzenie. Człowiek jest bardzo kłopotliwy w utrzymaniu – wymaga tlenu, odpowiedniego ciśnienia i temperatury. Ale posiada za to najlepszy procesor na świecie: mózg. Robot zrobi zdjęcie, wyśle je na Ziemię i poczeka na decyzję, co dalej. Człowiek od razu decyduje: nudny kamień – ciekawy kamień. To my jesteśmy najdoskonalszymi badaczami, ale od 50 lat badamy tylko naszą orbitę, 600-kilometrowy fragment najbliższego sąsiedztwa. O Marsie wiemy dziś więcej niż o własnym Księżycu, gdzie wysłaliśmy tylko kilka sond i 12 ludzi! Zbadaliśmy tylko maleńki obszar wokół księżycowego równika, pewnie mniejszy niż Warszawa czy Kraków. Jeśli tam polecimy znowu – czekają nas nowe emocje i odkrycia. Czas ludzkich odkrywców wcale się nie skończył.

Chciałabym żyć w czasach, w których mogłabym odwiedzić inne systemy gwiezdne, inne galaktyki – miejsca inne niż nasza planeta. Miałam ogromne szczęście, że dane mi było zrobić to, co zrobiłam. Ale gdybym miała szansę, poleciałabym o wiele dalej.

Ale właściwie – po co?

Bo my, ludzie, jako gatunek, jesteśmy ciekawi świata. Chcemy wiedzieć, co tam jest. Istnieje też bardziej praktyczna odpowiedź: za każdym razem, kiedy próbujemy zrobić coś trudnego, musimy opracować do tego narzędzia. Sprzęt, oprogramowanie, techniki, umiejętności. To wszystko przynosi nam zyski tu, na Ziemi. Loty na Księżyc dały nam elektronikę, łączność, komputery i satelity pogodowe. Dopóki więc zadajemy pytanie: „Co tam jest?”, dopóty rozwijamy się jako ludzkość.  


Marsha Ivins, w NASA od 1974 r. jako inżynier, astronautką została w 1984 r. i pracowała do końca grudnia 2010 r., kiedy odeszła na emeryturę. Brała udział w pięciu lotach wahadłowców, w przestrzeni kosmicznej spędziła 1318 godzin, m.in. na pokładzie stacji Mir (1997) oraz przy budowie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (2001).


Wojciech Brzeziński jest dziennikarzem Polsat News, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz naukowy, reporter telewizyjny, twórca programu popularnonaukowego „Horyzont zdarzeń”. Współautor (z Agatą Kaźmierską) książki „Strefy cyberwojny”. Stypendysta Fundacji Knighta na MIT, laureat Prix CIRCOM i Halabardy rektora AON. Zdobywca… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012