Najsmutniejszy pisarz świata

Chłopiec z powieści Coetzeego ma zbawić wyprany z transcendencji świat. Ale ten świat wcale nie chce być zbawiony.

19.03.2018

Czyta się kilka minut

John M. Coetzee, 2006 r. / YOSHIKO KUSANO / AP / EAST NEWS
John M. Coetzee, 2006 r. / YOSHIKO KUSANO / AP / EAST NEWS

John Maxwell Coetzee to jeden z najbardziej skrytych i ceniących sobie prywatność pisarzy współczesnych. W 2003 r. otrzymał literackiego Nobla, wcześniej dwukrotnie Nagrodę Bookera (w 1983 r. za „Życie i czasy Michaela K.”, w 1999 r. za „Hańbę”). W Sztokholmie się pojawił, ale już żadnego z Bookerów nie odebrał osobiście. „Nie jestem sobie w stanie wyobrazić niczego, co byłoby bardziej obliczone na uczynienie mnie nie-szczęśliwym” – tłumaczył. Unika wywiadów i spotkań z czytelnikami. Jeden z jego przyjaciół powiedział, że przez dekadę znajomości tylko raz widział uśmiech na twarzy pisarza.

Nic więc dziwnego, że wydana w 2014 r. obszerna biografia ­„J. M. Coetzee: A Life in Writing” autorstwa J.C. Kanneme- yera budzi zainteresowanie. Noblista po raz pierwszy opowiedział o swoim życiu – także o sprawach najtrudniejszych, jak śmierć syna, choroba córki czy rozpad małżeństwa. Odmówił tylko rozmowy o swoich książkach.

Ślady autora

Urodził się w 1940 r. w Kapsztadzie. Jego afrykanerskie nazwisko jest mylące – rodzice należeli do anglojęzycznej mniejszości. Problem tożsamości (a właściwie braku przywiązania do niej) zawsze odgrywał ogromną rolę w jego życiu. Gdy po Noblu prasa afrykanerska zaczęła go nazywać „swoim” pisarzem, stwierdził tylko, że skoro tego chcą, to im nie zabroni.

Wychowywał się w typowej rodzinie z klasy średniej. Wbrew woli ojca utrzymywał kontakty z dziećmi innych narodowości. Studiował jednocześnie literaturę angielską i matematykę na uniwersytecie w Kapsztadzie – obie skończył z wyróżnieniem. W 1962 r. zaczął pracować w londyńskiej siedzibie IBM jako programista. Po latach wspominał to doświadczenie jako najważniejszą lekcję stylistycznej pokory: cały dzień pracy i w najlepszym razie pięć nowych linijek komputerowego kodu. Kilka lat później wyjechał do USA. Tam obronił doktorat poświęcony Samuelowi Beckettowi. Co ciekawe, była to analiza stylu irlandzkiego pisarza dokonana przy pomocy komputera (przypomnijmy, że działo się to w końcówce lat 60.!). Wykładał na uniwersytecie w Buffalo, angażował się tam w protesty przeciwko wojnie w Wietnamie. W 1971 r. wrócił do RPA z prawie skończoną pierwszą powieścią, czyli „Ciemnym krajem”. W ojczyźnie kontynuował pracę wykładowcy, szybko doczekał się tytułu profesora. W 2002 r. zdecydował się opuścić RPA (między innymi z powodów politycznych) i przeprowadził się do Adelajdy w Australii, gdzie mieszka do dziś.

Coetzee wielokrotnie powtarzał, że każda opowieść jest formą autobiografii, tak samo jak każda autobiografia jest formą opowieści. Ta banalna fraza nabiera w jego przypadku nowego znaczenia. Całą prozę poprzetykał bowiem wątkami osobistymi, nie tylko trzyczęściowy cykl wprost autobiograficzny („Chłopięce lata”, „Młodość”, „Lato”). W ostatniej części cyklu uczynił siebie jedną z postaci, którą ostatecznie uśmierca – jednak większa część opowiedzianej historii pokrywa się z ustaleniami biografa.

Niezwykle poruszający jest w tym kontekście „Mistrz z Petersburga”, napisany przez Coetzeego dwa lata po tragicznej śmierci syna, który wypadł z 11 piętra. W powieści do Petersburga przybywa zrozpaczony Fiodor Michajłowicz, by wyjaśnić okoliczności śmierci swojego pasierba, który również spadł z dużej wysokości. Elementem dodatkowo komplikującym autobiograficzną grę jest postać Elizabeth Costello, pisarki i akademiczki. Coetzee często wykorzystuje ją jako swoje porte-parole i dzieli z nią niemalże wszystkie cechy poza płcią.

Świat i opowieści

Gdyby więc spojrzeć na pisarstwo ­Coetzeego z tej perspektywy, okaże się, że nie jest on wcale autorem zamkniętym i ­skrytym. Można u niego dostrzec nawet rodzaj ekshibicjonizmu, który nakazuje niemal każde życiowe doświadczenie przekuwać w opowieść. Dlaczego?

Warto w tym miejscu przytoczyć jeszcze jedną anegdotę. Gdy w 2000 r. „The Guardian” chciał wysłać Coetzeego do Izraela, by napisał raport o sytuacji politycznej w tym kraju, spotkał się z kategoryczną odmową. „To jeden z najdziwniejszych aspektów literackiej rozpoznawalności: wyrabiasz sobie nazwisko jako pisarz, jako ten, kto wymyśla opowieści, ale ludzie nagabują cię, abyś wygłaszał przemowy na temat tego, co sądzisz o świecie” – tłumaczył Coetzee. Jakby świat i literatura były dwoma odrębnymi, niemającymi z sobą nic wspólnego bytami. Tu właśnie tkwi odpowiedź na pytanie, dlaczego ­Coetzee odmawia kontaktu ze światem. Otóż w istocie sytuacja wygląda odwrotnie – on komunikuje się z nim nieustannie, ale wyłącznie przez literaturę, którą traktuje z najwyższą powagą.

Literatura nie jest zatem żadnym uzupełnieniem czy też przetworzeniem „prawdziwego doświadczenia”. Dla Coetzeego literatura to nie medium, lecz substancja wypełniająca rzeczywistość – na tyle szczelnie, że nie ma już miejsca na odautorski komentarz. Genialnym przedstawieniem tego procesu jest eksperymentalna w formie powieść „Zapiski ze złego roku”, gdzie czytelnik zostaje skonfrontowany z trzema różnymi i często niedającymi się uzgodnić opowieściami o świecie, które jednak ze względu na specyficzną formę składu przewijają się równolegle przed jego oczami. Musimy wybierać, którą narrację przeczytamy najpierw, a którą jako uzupełnienie. To rozbicie-złączenie najpełniej oddaje to, jak Coetzee rozumie literaturę.

Jest ona dla niego całościowym i totalnym projektem, w którym nie rozróżnia się fikcji i prawdy. Nie ma tu miejsca na alegorię, która z definicji odsyła z jednego porządku znaczeń w inny. W świecie, który nie może (albo też nie chce) być zbawiony, jest to niemożliwe.

Llave maestra

Do portu w państwie bez nazwy (nie wiemy nawet, na jakim kontynencie) zawija statek pełen migrantów. Wśród nich starszy mężczyzna oraz pięcioletni chłopiec. Nie są spokrewnieni, Simon jedynie tymczasowo opiekuje się Davidem. Chłopiec miał ponoć na szyi list, który wyjaśniał jego historię, ale list podczas przeprawy zaginął. W urzędzie imigracyjnym nadano obu nową tożsamość; pozbawieni przeszłości mają zacząć nowe życie.

Oto początek „Dzieciństwa Jezusa”, powieści, której kontynuacja, czyli „Lata szkolne Jezusa”, właśnie ukazała się w polskim przekładzie. Ten Jezusowy dyptyk jest formalnie dość konwencjonalny. Pozbawiony zwrotów akcji, za to pełen długich tyrad oraz dialogów roztrząsających elementarne kwestie filozoficzne, stanowi kolejny w dorobku autora test wytrzymałościowy literatury. Dziwna i – pozornie – tajemnicza przypowieść zbiera najważniejsze wątki prozy Coetzeego, podając je w nowej, jeszcze bardziej odsłoniętej, już prawie nagiej formie.

W otwierającym dyptyk rozdziale Simon i David trafiają do ośrodka dla migrantów i przyznany im zostaje tymczasowy pokój. Choć należy do nich, nie mogą wejść – gdzieś zagubił się klucz. Simon jednak nie poddaje się i krąży po ośrodku w poszukiwaniu rozwiązania. Jego hiszpański (to język obowiązujący w tym bezimiennym kraju) wciąż nie jest perfekcyjny, więc pyta napotkaną kobietę, czy posiada llave universal (klucz uniwersalny). Ta poprawia go – prawidłowa nazwa to llave maestra. „Nie istnieje taka rzecz jak llave universal. Gdybyśmy mieli llave universal, skończyłyby się wszystkie nasze kłopoty” – mówi Simonowi.

To nawiązanie do Kafkowskiego „Przed prawem”; zresztą Kafka patronuje prozie Coetzeego od samego początku. Kiedyś Walter Benjamin określił prozę Kafki mianem alegorii, do której zgubiono klucz. Metafora okazała się na tyle nośna, że na wiele dekad uprawomocniła te odczytania Kafki, wedle których sens jego powieści, choć obecny, pozostaje dla nas na zawsze niedostępny. Coetzee czyni z tej sytuacji zaledwie punkt wyjścia. Według niego sens istnieje, znajduje się wręcz na wyciągnięcie ręki. Problem tkwi raczej w tym, że jest go w nadmiarze i nie daje się uzgodnić.

Świat bez Boga

W tytułach obu części pojawia się imię Jezusa, ale w samej powieści go nie znajdziemy. Wzmianka o Bogu pojawia się tylko raz, jakby przypadkiem, we frazie „Bóg jeden wie”. David pyta wtedy Simona, kim jest Bóg, na co ten opowiada, że kimś zbyt odległym, aby z nim porozmawiać. Sama struktura powieści wyraźnie jednak sugeruje, że to właśnie chłopiec ma zbawić ten wyprany z transcendencji świat. Tyle że świat wcale nie chce być zbawiony. Kim zatem jest David?

Wciąż powtarza się, że to niezwykły chłopiec, obdarzony niecodzienną wyobraźnią i wrażliwością. Jego sposób postrzegania świata jest inny niż pozostałych. Simon stara się przekazać mu własne (ale też powszechnie obowiązujące) kategorie i pojęcia, lecz ten nie chce ich przyjąć. Gdy Simon próbuje nauczyć go czytać, David odrzuca alfabet i zaczyna wymyślać własne słowa i język. Odrzuca także podstawy arytmetyki – dla niego liczby nie są abstrakcyjnymi symbolami, raczej osobnymi, wiodącymi własne życie bytami.

Nauka czytania nie odbywa się na przypadkowym tekście – Simon wypożycza w tym celu dziecięcą wersję „Don Kichota”. Chłopiec w pełni utożsamia się z błędnym rycerzem i jego niezgodą na uznanie świata takim, jakim widzą go inni. David i Simon, podobnie jak Don Kichot i Sancho, są skazani na siebie. Próbują bez skutku przekonać się nawzajem co do sposobu, w jaki istnieje świat. Coetzee przywołując tę pierwszą w dziejach Zachodu powieść pokazuje, że literatura zatacza koło. Jest odbiciem naszego świata (albo odwrotnie), ale niczego nie może w nim zmienić ani naprawić.

Lata szkolne

Momentem przełomowym w życiu ­Davida jest pójście do szkoły. Odrzuca konwencjonalną wiedzę, upierając się przy swoim dziwacznym podejściu do świata symboli. Władze szkolne decydują się na drastyczny krok i wysyłają go do specjalnej placówki, gdzie ma nadrobić zaległości w nauce.

David szybko stamtąd ucieka, a Simon zabiera go do innego, choć bliźniaczo podobnego miasta. Tu Coetzee robi cięcie – kończy się pierwsza część poświęcona dzieciństwu Davida-Jezusa, a zaczyna się druga, poświęcona jego „latom szkolnym”. Choć fabularnie nie ma między nimi żadnej przerwy (co więcej, czytanie najnowszej powieści noblisty w oderwaniu od poprzedniej nie ma sensu), to autor zdecydował się wydać je osobno, bezpośrednią kontynuację sugerując jedynie poprzez tytuły. Zaznaczone tu przejście ma fundamentalne znaczenie – koniec wieku niewinności, w którym dopuszczalne jest funkcjonowanie w oderwaniu od rzeczywistości i początek edukacji rozumianej jako uspołecznienie, czyli wejście w sieć międzyludzkich zależności i funkcjonowanie w ramach mocno już ukonstytuowanej wspólnoty. David konsekwentnie odwleka wejście do niej, a całe napięcie powieści – szczególnie jej drugiej części – zbudowane jest właśnie na tej odmowie.

Rozwiązaniem kompromisowym okazuje się Akademia Tańca, do której ­David trafia w nowym mieście. Obowiązują w niej niekonwencjonalne metody nauczania: arytmetykę zastępuje mglista numerologia, wyrażana poprzez taniec. Chłopiec jest zachwycony, gdyż nowa nauczycielka pokazuje mu świat, który w końcu uznaje za prawdziwy. Simon pozostaje sceptyczny – próbuje zrozumieć Davida, ale nie potrafi. Ich światy już nie są w stanie się spotkać.

Bez mała 600 stron powieściowego dyptyku sprowadza się właśnie do tej sytuacji. W tym sensie obie ostatnie powieści Coetzeego są konsekwentną realizacją jego pomysłu na literaturę. Często nazywa się go pisarzem wyzbytym namiętności, operującym słowem niczym skalpelem. Istotnie, kolejne swoje fabuły coraz bardziej odziera z wszelkich ozdobników, i to zarówno na poziomie akcji, jak i emocji. Powstaje czysta, aseptyczna wręcz sceneria, w której w całej okazałości możemy zobaczyć postaci dramatu – Davida, który bez reszty chce roztopić się w świecie, oraz Simona, człowieka, który nie potrafi (lub nie chce) tego zrobić, gdyż rzeczywistość to dla niego wyłącznie symbole czegoś innego.

Gdyby na tej opozycji swoją powieść próbował zbudować ktokolwiek inny, całość osunęłaby się w nieunikniony banał. Mamy tu jednak do czynienia z prozą najwyższej próby – Coetzee już od dekad eksperymentuje z możliwościami literatury i z jej pojemnością. Każdą kolejną jego książkę można traktować jako pójście krok dalej, oczyszczanie pola dla coraz bardziej precyzyjnych inscenizacji tego, co dla niego najistotniejsze. Jezusowy dyptyk nie jest więc „powieścią intelektualną” (jak chcą niektórzy krytycy), w której explicite roztrząsane są fundamentalne kwestie, ale raczej testem tego, jak daleko intelekt i język mogą nas zaprowadzić.

Dlatego ostatecznie zarzut o brak namiętności jest nietrafiony – nie ma drugiego pisarza (przynajmniej wśród żywych), który by z taką pasją eksplorował graniczne miejsca literatury. Owo nieporozumienie może brać się z błędu utożsamiania autora z postacią Simona – czy też, szerzej, z wszystkimi bohaterami jemu podobnymi, od których roi się u Coetzee’go. Wiemy jednak, że pisarz uwielbia ogrywać figurę starego mędrca, nigdy w pełni się z nią nie identyfikując.

Nieustannie żongluje perspektywami, co sprawia, że narracja zawsze znajduje się w niemożliwym do utrzymania rozkroku. Można spojrzeć na świat oczami Simona albo ­Davida (czy też Don Kichota albo Sancha), ale nie istnieje miejsce, w którym obie te perspektywy dałyby się uzgodnić. Tylko dzięki literaturze doprowadzonej do granic wytrzymałości możliwe jest ich czasowe współistnienie. Coetzee jednak wie, że żadna ze stron sporu nie może zbawić drugiej. ©℗

J.M. Coetzee, DZIECIŃSTWO JEZUSA, Znak, Kraków 2013; LATA SZKOLNE JEZUSA, Znak, Kraków 2018; obie przeł. Mieczysław Godyń

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018