Najpóźniej w Turynie

Życie i moralność łączy gęsty węzeł, który co krok próbujemy rozpleść, ulegając złudzeniu, że można żyć bez moralności albo - co gorsza - rozmyślać o moralności, zawieszając życie na kołku. Nieubłaganie jednak zbliża się dzień, w którym ów węzeł zaciśnie się wokół naszej szyi.

13.07.2010

Czyta się kilka minut

Przed stu laty, w dniu podobnym do dzisiejszego, Fryderyk Nietzsche wyszedł w Turynie z bramy domu numer sześć, przy ulicy Via Carlo Alberto, by się przespacerować. Może na pocztę, po listy? Niedaleko, a może w tym momencie już bardzo od niego daleko, dorożkarz męczył się z upartym koniem. Prosił go bez skutku, koń nawet nie drgnął, wreszcie dorożkarz - Giuseppe? Carlo? Ettore? - stracił cierpliwość i zaczął okładać konia batem. Nietzsche podszedł do tłumu zgromadzonego wokół dorożki, by położyć kres okrutnemu przedstawieniu szalejącego z wściekłości dorożkarza. Postawny mężczyzna z bujnymi wąsami - ku nieskrywanej radości gapiów - nagle podskoczył do dorożki i szlochając, objął konia za szyję. Gospodarz zabiera go do domu, Fryderyk przez dwa dni leży na kanapie w bezruchu, aż wreszcie wypowiada swe ostatnie słowa ("Muter, ich bin dumm"), by jako nieszkodliwy wariat, pod opieką matki i siostry, przeżyć jeszcze dziesięć lat. Co stało się z koniem, tego nie wiemy.

Ta mocno podejrzana co do swej wiarygodności historia, niczym model dramatu ludzkiego rozumu, rzuca (o ile w tych okolicznościach damy jej wiarę) nadzwyczaj wyraziste światło na dramat naszego ducha. Szatański gwiazdor filozofii życia, zachwycający przeciwnik "powszechnych ludzkich prawd", zawzięcie zaprzeczający takim pojęciom jak współczucie, przebaczenie czy dobro, mistrz niedościgniony - oto on obejmuje za szyję bitego konia? Nasuwa się niewybaczalnie prostackie, ale oczywiste w tym kontekście pytanie: Dlaczego nie dorożkarza?

Wielkie uznanie dla doktora Möbiusa, który ów wybuch wziął za zwykły przypadek ataku choroby zwanej paralysis progressiva, mającej swą przyczynę w syfilisie, którym zarażony był pacjent. My jednak, późni potomkowie, jesteśmy świadkami nieoczekiwanego odkrycia tragicznej pomyłki: po długiej i pełnej trudów walce istota Nietzschego powiedziała "nie" jego szatańskiemu w swych skutkach rozumowaniu. Thomas Mann pisze, iż pomyłka ta wynikała z faktu, że "ten subtelny wieszcz traktował życie i moralność jako pojęcia sobie przeciwstawne. Tymczasem pojęcia te są nierozłączne. Etyka jest podporą życia, a człowiek moralny jest jego prawdziwym obywatelem". To Mannowskie zdanie jest tak piękne, bezwarunkowe i szlachetne, że należałoby poświęcić chwilę i dać mu się ponieść. Nie uczynimy jednak tego - niech naszym statkiem steruje dziś turyński Nietzsche, co oznacza nie tylko inne wody, ale wymaga też innych nerwów, mówiąc metaforycznie: stalowych nerwów. Będziemy ich potrzebować, gdyż ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu dotrzemy w końcu do tego samego portu, do którego przywiodłoby nas zdanie Manna. Będziemy ich potrzebować, gdyż mimo że port jest ten sam, będziemy się czuć w nim inaczej, niż nam obiecywano.

Turyński dramat Nietzschego sugeruje, że żyć w duchu moralnego nakazu nie jest żadną zasługą, gdyż nie możemy wybrać przeciwnej możliwości. Mogę żyć wbrew nakazowi, ale tym sposobem nie uwolnię się od jego tajemniczej i nienazwanej siły, która na zawsze mnie z nim łączy. A jeśli tak postąpię i będę żył wbrew imperatywowi, z całą pewnością bez większych niespodzianek poradzę sobie z żałosnym (z powodu jego ludzkiej proweniencji) i podlegającym brutalnym ograniczeniom bytem istoty społecznej, w którym - jak mówił Nietzsche - "żyć i być niesprawiedliwym to jedno i to samo", ale nie poradzę sobie z nierozwiązywalnym konfliktem, który co pewien czas rozbudza w nas tęsknotę za sensem istnienia.

I w tym miejscu jesteśmy już między bojami wyznaczającymi port, błądząc jak ślepcy, gdyż śpiąca załoga latarni morskiej nie może nam dopomóc w manewrach i rzucaniu kotwicy w mroku, w którym natychmiast zginie nasze pytanie: Czy owa większa całość odzwierciedla wyższy sens tamtego prawa?

Stoimy więc w miejscu, nie wiedząc nic. I tylko patrzymy, jak z różnych stron powoli zbliżają się ku nam nasi towarzysze. Nie ślemy im żadnych znaków, tylko patrzymy i milczymy pełni współczucia. Wydaje się nam, że słusznie odczuwamy współczucie, i że oni też winni je odczuwać, jak nie dziś, to może jutro... albo za dziesięć... albo za trzydzieści lat.

Najpóźniej w Turynie.

Przekład Elżbieta Sobolewska

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 02 (29/2010)