Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli śni mi się łąka, to tamta, wsunięta w miasto jak chusteczka w kieszonkę na piersi.
A właśnie mi się śni – czy półśni – teraz, w Lubiążu. Za oknem stuka siekiera lub młotek i śpiewają pokryte rosą ptaki. Przez ostatnie pół godziny przejechał jeden samochód. Łąka oznacza bezpieczeństwo, ale w śnie, który śni mi się od wczesnego dzieciństwa, na jej końcu stoją wielkie, ciemnoczerwone dekoracje, wysokie płótna, które nieprzyjemnie się kołyszą, choć nie ma wiatru. Tuż za nimi zaczyna się przepaść. Ludzie przechodzą przez szczeliny między płótnami i znikają w otchłani.
Dziecko chowa w sobie swoje strachy, a dorosły chowa w sobie dziecko. Strachy są zamknięte za podwójnymi drzwiami. Ale czasem przychodzi ktoś, kto ma klucze.
W niektórych wariantach snu ciemnoczerwone płótna osadzone są na traktorach czy raczej olbrzymich kombajnach. We wsiach, do których jeździłem, pola były rozdrobnione i zobaczenie kombajnu przy pracy graniczyło z cudem. Fascynowały mnie ich wielkie koła, szerokie ramiona i światła, które zapalały się wieczorami. We śnie maszyny są jeszcze większe, nie robią jednak tyle hałasu. Przepaść nadciąga poprzedzana przez jednostajne, ciche, obojętne na wszystko mruczenie.
Czemu właśnie teraz wrócił ten obraz? Czy dlatego, że wczoraj zaparkowaliśmy na takiej łące? Czy dlatego, że za ścianą odezwał się przebudzony chłopczyk?
Chciałbym umieć opisywać. Czytaliście „Piękną Poldi” Bohumila Hrabala? Hrabal potrafił opisać hutę tak, że wydawała się pałacem, a nędzę tak, że wydawała się skarbem. Nikt tak jak on nie umiał opisać staruszków, kotów i smutnych kobiet. „Łza jak brylant błyszczała jej w pierścieniu oka. Ludzie, gdy są na dnie, wypełniają sobie oczy pięknymi przedmiotami”. Wspaniały jest (w innym opowiadaniu) obraz artysty Waleriana, który w piwnicy tworzy sztukę narodową na rządowe zamówienie, co jakiś czas wymiotując do szaflika.
„Żeby opisywać, trzeba widzieć”, mówią. Nieprawda. Rzeczy i ludzi trzeba słyszeć. Z samego widzenia nie będzie słów. Obraz musi przyjść od razu ze słowem. W kącie korytarza, w którym piszę, stoi okorowany pień drzewa. Na każdy sęk ktoś nakleił muszelkę. Obok maleńki stoliczek przykryty obrusem w pasy i dziecięce krzesełko z wyciętym w oparciu sercem. Dom się tworzy, przepoczwarza, na niedokończonym balkonie leżą rynny czekające na zamontowanie. Trzeba pozwolić rzeczom mówić.
„Nauczmy się tej drogi, która jest najkrótsza” – mówię Łukaszowi, kiedy idziemy z kwatery na festiwal. ©