Najgorszy terrorysta świata

Sąsiedzi Pakistanu, najważniejszego do niedawna – i ważnego wciąż – sprzymierzeńca Ameryki w południowej Azji, twierdzą, że to on jest najgorszym terrorystą na świecie. A nie, jak twierdzi Donald Trump, ajatollahowie z Teheranu.
w cyklu STRONA ŚWIATA

20.02.2019

Czyta się kilka minut

Protestujący na ulicach Nowego Delhi niszczą flagę Pakistanu. Do protestów doszło po samobójczym zamachu bombowym w indyjskiej części Kaszmiru 14 lutego w którym zginęło ponad 40 indyjskich żołnierzy. 17 luty 2019 r. /  / FOT. SAJJAD HUSSAIN / AFP / EASTNEWS
Protestujący na ulicach Nowego Delhi niszczą flagę Pakistanu. Do protestów doszło po samobójczym zamachu bombowym w indyjskiej części Kaszmiru 14 lutego w którym zginęło ponad 40 indyjskich żołnierzy. 17 luty 2019 r. / / FOT. SAJJAD HUSSAIN / AFP / EASTNEWS

Indie i Iran oskarżają pakistański wywiad wojskowy ISI, że sterowane przezeń organizacje terrorystyczne dokonały w zeszłym tygodniu dwóch samobójczych zamachów bombowych. W indyjskiej części Kaszmiru, w zeszły czwartek zginęło ponad 40 indyjskich żołnierzy. W irańskim Beludżystanie, dzień wcześniej (w Warszawie trwała wtedy konferencja bliskowschodnia, poświęcona relacjom Iranu z innymi krajami Bliskiego Wschodu) zginęło prawie trzydziestu strażników rewolucji. Do zamachów przyznały się ugrupowania zbrojne, mające swoje kryjówki na pakistańskim terytorium; Armia Mahometa – w Kaszmirze i Armia Sprawiedliwości – w irańskim Beludżystanie. Teheran i Delhi oskarżyły rząd w Islamabadzie o wspieranie terroryzmu i zagroziły odwetem. Indie odwołały swojego ambasadora z Islamabadu (Pakistan odwołał także swojego z Delhi), a pakistański ambasador został wezwany „na dywanik” do teherańskiego ministerstwa dyplomacji.

Odwet sąsiadów

Indyjski premier Narendra Modi pogroził, że zleceniodawcy zamachu w Kaszmirze „gorzko tego pożałują” i „słono zapłacą”. Oznajmił też, że dał swoim generałomd pełną swobodę przy podejmowaniu decyzji o „sposobie, miejscu i czasie odwetu”. „Nasi sąsiedzi są w głębokim błędzie jeśli sądzą, że dopuszczając się podobnych ataków wprowadzą u nas zamęt” – powiedział Modi. – „Pragnę też zapewnić, że państwo które stoi za zamachowcami zostanie ukarane”. Premier nie wymienił z nazwy Pakistanu, za to zrobili to po wielokroć jego ministrowie i generałowie. Gen. K.J.S Dhillon, dowódca wojsk indyjskich w Kaszmirze oświadczył, że choć nie wolno mu ujawnić żadnych szczegółów, podlegli mu wywiadowcy mają niezbite dowody na to, że zamach został „zaplanowany po pakistańskiej stronie granicy”. Minister finansów Arun Jaitley zapowiedział, że Indie sprawią, że na arenie międzynarodowej Pakistan będzie traktowany jak wyrzutek, doprowadzą do jego całkowitego ostracyzmu. Minister policji Rajnath Singh oświadczył, że Pakistan nie uniknie zemsty.

Odwetem, a nawet zbrojną inwazją zagrozili Pakistanowi także jego zachodni sąsiedzi, Irańczycy. Prezydent Hassan Rouhani, również nie wymieniając Pakistanu z nazwy, obarczył winą za zamach w przygranicznym Beludżystanie „sąsiadów”, zezwalającym „terrorystom i najemnikom” na wykorzystywanie jego terytorium do zbrojnych ataków. Zagroził też, że jeśli sąsiad Iranu nie będzie w stanie samodzielnie poradzić sobie z zarazą terrorystyczną, „Iran zastrzega sobie prawo, by we właściwym czasie samemu podjąć stosowne działania”. „Główną przyczyną terroryzmu w naszej części świata” – ogłosił prezydent – „są Amerykanie i Izrael, a także pewne okoliczne kraje, żyjące z wydobycia ropy naftowej, które wspierają terrorystów pieniędzmi”.


ZOBACZ WIĘCEJ:

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. Wszystkie teksty są dostępne za darmo. CZYTAJ TUTAJ →


Przewodniczący parlamentu Ali Larijani oświadczył, że zamach w Beludżystanie został „zaplanowany na terytorium Pakistanu i z terytorium Pakistanu przeprowadzony”, a szef irańskiej dyplomacji Javad Zarif zauważył, że nie przypadkiem do ataku doszło w czasie, gdy w Europie trwał „warszawski cyrk, na którym zebrali się niektórzy poplecznicy terrorystów” (na późniejszej konferencji w Monachium oskarżył on Amerykanów o „niezdrową, patologiczną obsesję” na punkcie Iranu, a amerykańskim sojusznikom zarzucił, że „bezmyślnie jak papugi” powtarzają za Jankesami, jakoby to Iran był głównym powodem niepokojów w regionie). 

Dowódca Gwardii Rewolucyjnej gen. Mohammad Ali Jafari, którego żołnierze padli ofiarą zamachu obwieścił wprost, że został on przygotowany na terytorium Pakistanu przy współpracy wywiadów Arabii Saudyjskiej sprzymierzonych z nią Zjednoczonych Emiratów Arabskich. A także, że te ostatnie działają na zlecenie Ameryki i Izraela. „Rząd Pakistanu udziela tym kontrrewolucjonistom i wrogom islamu schronienia i wiedział, gdzie się ukrywają. Pakistan musi za to zapłacić, a cena będzie bez wątpienia wysoka” – zapowiedział generał, który jeszcze niedawno zwracał się jedynie z serdeczną prośbą do „pakistańskich braci”, by uszczelnili ze swojej strony tysiąckilometrową granicę z Iranem. Teraz zagroził, że jeśli Pakistan nie ukarze zamachowców, zrobi to za niego Iran. Zwrócił się też do prezydenta i rządzących w Teheranie ajatollahów, by dali mu wolną rękę przy wyborze sposobu odwetu.

Scenariusze Modiego

Szczególnie groźnie dla Pakistańczyków zabrzmiały pogróżki Hindusów. Premiera Modiego czekają wiosną wybory i nie może sobie pozwolić, by w oczach rodaków wypaść jako przywódca słaby, niezdecydowany. Zwłaszcza teraz, gdy po czterech latach absolutnych rządów, niespodziewanie dla wszystkich, popularność premiera zaczęła spadać, pod koniec zeszłego roku przegrał kilka wyborów stanowych i nie może już być pewnym reelekcji. Jeśli da nauczkę Pakistańczykom – wygraną będzie miał jednak zapewnioną. Modi się jednak waha nad sposobem odwetu. Gazeta „Times Of India” podała, że rozważane są wszystkie scenariusze poza zrzuceniem bomby atomowej (ma ją także Pakistan). Modi nie może uderzyć zbyt mocno, by sytuacja nie wymknęła się spod kontroli i nie doprowadziła do nowej wojny z Pakistańczykami, ale cios musi być wystarczająco spektakularny i dotkliwy, by zrobił wrażenie na Hindusach. Nie może mieć nawet pewności, że uderzenie indyjskiego wojska zakończy się powodzeniem. A gdyby miało okazać się porażką, dla Modiego oznaczać by mogło także wyborczą porażkę.

Prawdopodobieństwo zbrojnego konfliktu z Indiami stało się na tyle duże, że Pakistan zwrócił się o wstawiennictwo ONZ. „Oskarża się nas choć nawet nie wszczęto jeszcze śledztwa” – poskarżył się w liście do sekretarza generalnego ONZ szef pakistańskiej dyplomacji.

Wojny o Kaszmir

Z trzech wojen jakie Indie stoczyły z Pakistanem, dwie toczyły się o Kaszmir, himalajską krainę, o którą spór przerodził się w konflikt równie długi, krwawy i trudny do rozwiązania jak palestyński. Wydzielając w 1947 roku ze swoich indyjskich posiadłości część przeznaczoną dla muzułmanów, Brytyjczycy postanowili, że te krainy, w których wyznawcy islamu stanowią większość przejdą do Pakistanu, a pozostałe utworzą okrojone, ale niepodległe Indie. Kaszmir, zamieszkany w większości przez muzułmanów, wydawał się pisany Pakistanowi, ale jego maharadża Hari Singh, sikh, zamówiony (lub zastraszony) przez Hindusów, zdecydował się przyłączyć swoje włości do Indii. Tak doszło do pierwszej wojny, która zakończyła się remisem, ze wskazaniem na Indie – Indie zajęły dwie trzecie Kaszmiru, Pakistan – jedną trzecią. 

Ani druga wojna w 1965 roku, ani trzecia z roku 1971, która wybuchła z powodu secesji Pakistanu Wschodniego, Bangladeszu, nic w sporze o Kaszmir nie zmieniła. Pakistan domaga się, by w Kaszmirze przeprowadzić plebiscyt i pozwolić jego mieszkańcom wybrać między Indiami i Pakistanem. Kaszmirczycy, których nikt, włącznie z ONZ, o zdanie nie pyta, proszą, żeby pozwolić im także wybrać niepodległość. Indie uważają, że żadne plebiscyty są niepotrzebne, ponieważ uczestnicząc w indyjskich wyborach Kaszmirczycy jednoznacznie zadeklarowali, którego państwa chcą być obywatelami.

W 1989 roku w Kaszmirze wybuchło zbrojne powstanie. Kaszmirczycy, niezadowoleni, że Indiach traktowani są po macoszemu, zbuntowali się i zażądali prawa do niepodległości. Przywództwo powstania szybko przejęli jednak silniejsi zbrojnie i wspierani przez Islamabad mudżahedini, opowiadający się za przyłączeniem Kaszmiru do Pakistanu. Do stłumienia rebelii i pacyfikacji Kaszmiru Indie posłały półmilionową armię. Od tego czasu, w strzelaninach i zamachach, zginęło ponad 70 tys. ludzi, a organizacje praw człowieka oskarżają Indie o stosowanie tortur i prześladowania ludności cywilnej. Na przełomie wieków powstanie przygasło i liczba ofiar znacznie spadła. Odkąd jednak do władzy w Delhi w 2014 roku doszedł Modi i partie hinduskich nacjonalistów, rebelia w Kaszmirze znów ożyła.

Pakistan zapewnia, że wspiera kaszmirskich powstańców politycznie i duchowo, ale nie pomaga im ani zbrojnie, ani finansowo. Hindusi uważają, że to kpiny. Twierdzą, że korzystając z wojennego chaosu w Afganistanie pakistański wywiad ISI kierował tam kaszmirskich partyzantów, by pod okiem doświadczonych afgańskich mudżahedinów szkolili w rzemiośle zarówno wojennym, jak i terrorystycznym. Odkąd po wyparciu Rosjan z Afganistanu na afgańsko-pakistańskim pograniczu rozgościli się bezrobotni dżihadyści z al-Kaidy, speców i instruktorów zarówno od partyzantki, jak terroryzmu nigdy tam nie brakowało. Po przeszkoleniu, kaszmirskich absolwentów afgańskich akademii, pakistański wywiad ISI wysyłał na wojnę do Kaszmiru. Indie uważają, że w ten sposób Pakistan szkoli, zbroi i utrzymuje terrorystów, a także wskazuje im cele do ataków.

Siła partyzantki

Armia Mahometa jest jedną z takich partyzantek. Powstała w 2000 roku, założona przez muzułmańskiego duchownego maulanę Masooda Azhara, pakistańskiego dżihadystę, powiązanego z al-Kaidą. Wzięty do niewoli w indyjskim Kaszmirze i uwięziony w Indiach za terroryzm, został wypuszczony na wolność w zamian za pasażerów indyjskiego samolotu, porwanego do rządzonego przez talibów Afganistanu (razem z nim uwolniony został wtedy także Ahmed Omar Said Sheik, który jesienią 2001 roku w Karaczi wziął do niewoli, zamordował i ściął Daniela Pearla, pierwszego zachodniego dziennikarza, na którym dżihadyści dokonali publicznej egzekucji przez ścięcie).

Jesienią 2001 roku, po inwazji Amerykanów na Afganistan, Armia Mahometa walczyła po stronie afgańskich talibów, a w grudniu 2001 roku dokonała terrorystycznego ataku na gmach parlamentu w Delhi (9 zabitych). Obawiając się odwetowego ataku ze strony Indii, Pakistan przerzucił wtedy wojska z granicy afgańskiej nad indyjską co ułatwiło Osamie ibn Ladinowi i niedobitkom al-Kaidy przedostanie się z Afganistanu przez graniczne góry do Pakistanu.

Zbrojne partie dżihadystów działające na afgańsko-pakistańsko pograniczu podzieliły się po 2001 roku na te, które chciały się bić wyłącznie w Afganistanie z zachodnimi wojskami i w Kaszmirze z indyjskimi, a nie podnosić ręki na Pakistan oraz takie, które za wroga uważały także pakistańskie państwo. Armia Mahometa znalazła się w tym drugim obozie i w 2003 roku dwukrotnie dokonywała – za każdym razem nieudanych – zamachów na ówczesnego prezydenta Perveza Musharrafa, który opowiedział się po stronie zachodniej koalicji w Afganistanie.

Maulana Azhar był wielokrotnie aresztowany w Pakistanie, osadzany w areszcie domowym (ponoć właśnie w nim przebywa) ale zawsze wypuszczano go „z braku dowodów”, nigdy nie został skazany. Jego Armia Mohameta też została formalnie w 2002 roku zdelegalizowana, ale wciąż działa. Dwa lata temu jej partyzanci dwukrotnie atakowali indyjskie bazy wojenne w Kaszmirze i Pendżabie (25 zabitych), a odwecie indyjskie lotnictwo zbombardowało „cele wojskowe” w pakistańskiej części Kaszmiru (Pakistan temu zaprzeczał).

Dzikie Pola Beludżów

Iran z kolei od dawna narzeka, że Pakistan pozwala, by po jego stronie tysiąckilometrowej granicy chronili się beludżyjscy partyzanci z Armii Sprawiedliwości, utrzymujący, że walczą o prawa i autonomię dla irańskich Beludżów, wyznających sunnicką odmianę islamu (ogromna większość Irańczyków jest szyitami) i mieszkających na wschodzie kraju, przy granicy, oddzielającej ich od Beludżów pakistańskich. Tamci również od lat walczą z rządem z Islamabadu o autonomię. Teheran twierdzi, że Pakistańczycy wspierają irańskich Beludżów, żeby osłabić rodzimą, beludżyjską irredentę. Bieda, bezmiar niemal bezludnego terytorium i rebelie sprawiły, że ziemie Beludżów po obu stronach granicy od lat uchodzą za Dzikie Pola, na których królują partyzanci, rabusie i przemytnicy narkotyków. 

Najsławniejszą w ostatnich latach ze zbrojnych partii działających na beludżyjskim pograniczu byli Żołnierze Allaha (Jundullah), powstali na początku stulecia i walczący o autonomię Beludżów w Iranie. Pomagał im ponoć iracki dyktator Saddam Husajn, pragnący zaszkodzić swoim nienawistnym wrogom, teherańskim ajatollahom. Beludżów wspierali też zapatrzeni w komunizm i terroryzm irańscy Mudżahedini Ludowi, utrzymankowie Saddama, którzy w czasie wojny iracko-irańskiej z lat 1980-88 wystąpili przeciwko własnej ojczyźnie (dziś Amerykanie i ich sojusznicy z Półwyspu Arabskiego próbują rehabilitować Mudżahedinów Ludowych i znów wykorzystać ich przeciwko ajatollahom). Potem Beludżowie z Jundullahu związali się z al-Kaidą i pomogli jej przywódcom (m.in. rodzinie Osamy ibn Ladina) przeprawić się bezpiecznie z Afganistanu i Pakistanu przez Iran na Półwysep Arabski. 

Żołnierze Allaha najchętniej walczyli z Irańczykami podkładając bomby i miny. W 2010 roku Irańczycy wzięli jednak do niewoli i powiesili ich przywódcę, Abdula Malika Rigiego i jego partia poszła w rozsypkę. W 2012 roku skrzyknęli się ponownie w Armię Sprawiedliwości, również sięgającą bez skrupułów po terroryzm.

Mając na głowie konflikt z Indiami, Pakistan unikał dotąd zadrażnień ze wschodnim, irańskim sąsiadem. Również Irańczycy, zaangażowani na Bliskim Wschodzie, starali się utrzymywać z Pakistańczykami poprawne stosunki i nie zwracali uwagi na antyszyickie fobie pakistańskich sunnitów (trzy czwarte ludności), przeradzające się nierzadko w pogromy (wrogowie Benazir Bhutto wytykali jej, że w jej żyłach płynęła także perska, szyicka krew, a więc nie była godna rządzić Pakistanem, ani nawet uważać się za prawdziwą Pakistankę).

Rządy Pasztunów

Do zarzutów i gróźb wschodniego (Indie) i zachodniego (Iranu) sąsiadów Pakistanu dołączył się także północny, Afganistan, nie uznający do dziś granicy z Pakistanem (Pakistańczycy grodzą ją właśnie płotem i zasiekami) i od lat narzekający, że rządzący z Islamabadu wspierają najgorszych afgańskich fanatyków, byle tylko zaszkodzić Afgańczykom i zdobyć sobie możliwość wpływania na ich przywódców. 

Pakistan uważa Afganistan za własne podwórko, strategiczną bazę, w której mógłby się bronić przed Indiami, ale z której może jest także zaatakować. Z drugiej strony Pakistańczycy widzą w Afganistanie zagrożenie dla własnego bezpieczeństwa i bytu. Pasztunowie, mieszkający zarówno w Afganistanie (ok. 10 milionów), jak w Pakistanie (ok. 20 milionów) nigdy nie uznali tzw. Linii Duranda, która wykreślona przed wiekami przez Brytyjczyków rozdzieliła ich ziemie na część afgańską i pakistańską. Ponieważ rządy w Kabulu sprawują zwykle Pasztunowie, Pakistańczycy obawiają się, że może to w końcu wywołać w ich państwie pasztuńską irredentę. Aby temu zaradzić, od połowy lat siedemdziesiątych, Pakistańczycy występowali w Afganistanie przeciwko rządom pasztuńskich królów, a kiedy monarchia została obalona wspierali zawsze te afgańskie partie (polityczne i zbrojne), które solidarność wiary stawiały ponad więzy krwi. W ten sposób pakistańskimi faworytami w Afganistanie stali się najwięksi fanatycy muzułmańscy wśród mudżahedinów, a w latach dziewięćdziesiątych – talibowie.

Dzisiejsze afgańskie władze, ustanowione przez Amerykanów, użalają się, że choć cały świat uznaje talibów za banitów i terrorystów, a Pakistan formalnie pozostaje sprzymierzeńcem Zachodu i najważniejszym sojusznikiem Ameryki w tej części Azji, udziela u siebie schronienia talibom i pomaga im w partyzanckiej wojnie jaką toczą w Afganistanie. Pakistan zarzeka się, że to nieprawda. Chcąc się jednak pochwalić dyplomatycznymi sukcesami, sami się niespodziewanie wygadali i ściągnęli kłopoty.

Wściekłość pomijanych

Nazajutrz po zamachu w Iranie i tego samego dnia, gdy do zamachu doszło w Kaszmirze, w Islamabadzie ogłoszono, że w pakistańskiej stolicy dojdzie do kolejnych pokojowych rozmów między talibami i Amerykanami, a także, że z talibami spotka się premier Pakistanu Imran Khan, a także koronny książę z Arabii Saudyjskiej Mohammed ibn Salman, który akurat w tym czasie miał zajechać z oficjalną wizytą.

Wszystko popsuli Afgańczycy. Wściekli i zaniepokojeni, że w rozmowach o pokoju pomijani są zarówno przez talibów i Pakistańczyków, jak przez Amerykanów, Arabów i Rosjan poskarżyli się oficjalnie do ONZ. Skoro emirowie talibów znajdują się na jej „czarnej liście” osób, których nie przepuszcza się przez granicę, to spotykając się z banitami w Islamabadzie, Pakistańczycy, Amerykanie i Saudyjczycy łamią międzynarodowe sankcje – napisali Afgańczycy. A jeśli talibowie nie musieli podróżować po świecie, bo mieszkają od lat w Pakistanie, to Islamabad przyznaje się w ten sposób, że ukrywa ściganych listami terrorystów, a więc udziela im wsparcia. W rezultacie spotkanie talibów z Amerykanami, pakistańskim premierem i saudyjskim księciem (miał ponoć obiecywać talibom fortunę, byle zgodzili się na pozostawienie w Afganistanie kilku amerykańskich baz wojennych) zostało w ostatniej chwili odwołane. Jako oficjalną przyczynę podano, że z powodu podróżnych sankcji ONZ i USA, talibowie nie mogli dojechać do pakistańskiej stolicy.

Prezenty od księcia

Do Islamabadu przyjechał za to południowy sąsiad, zza Morza Arabskiego, saudyjski książę Mohammed ibn Salman. I to przyjechał z workiem prezentów. Obiecał, że jego królestwo wyda w Pakistanie dwadzieścia miliardów dolarów i jeszcze raz ocali ten kraj przed bankructwem.

Pakistańczycy i Saudyjczycy są sobie niezbędni. Bez saudyjskich petrodolarów, pakistańska gospodarka już dawno wyzionęłaby ducha, a gdyby miliony pakistańskich robotników sezonowych miały stracić miejsca zarobku w Arabii Saudyjskiej, w Pakistanie jeszcze dawniej doszłoby do rewolucji, wojny domowej, a kto wie czy nie kolejnego rozpadu państwa (w 1971 roku od zachodniej części kraju odłączył się niepodległy dziś Bangladesz). Saudyjska gospodarka znacznie gorzej radziłaby sobie bez pakistańskich robotników, a bez pakistańskich oficerów, zwłaszcza pilotów, saudyjskie wojsko nie poradziłoby sobie w ogóle. Były dowódca pakistańskiego wojska rządowego (2013-2016) gen. Raheel Sharif dowodzi m.in. wojskami arabskiej koalicji w wojnie domowej w Jemenie.

Pakistan chętnie dzierżawi żołnierzy na wojny Saudów, ale za żadne petrodolarowe skarby nie chciałby się dać wplątać w bliskowschodni konflikt między Arabią Saudyjską i Iranem, rywalizujących o pierwszeństwo w regionie i przywództwo w świecie islamu. Kiedy więc goszczący w Islamabadzie saudyjski szef dyplomacji Adel ibn Ahmed al-Jubeir odpierał irańskie oskarżenia o wspieranie terroryzmu i przekonywał – jak Trump, przyjaciel Saudów – że to Iran jest najgorszym terrorystą na świecie, pakistańscy gospodarze zachowywali powściągliwe milczenie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej