Najbardziej płakały dzieci

Ponad 60 lat minęło od zakończenia wojny, a Karolina Kozak chodzi ciągle wyprostowana. - Proszę spojrzeć - mówi - to ten młynek do maku, który zostawiła nam Hildegarda, Hildegarda Graf. 60 lat minęło, a dalej działa, nigdy się nie zepsuł.

24.05.2006

Czyta się kilka minut

Karolina Kozak /fot. G. Gnauck /
Karolina Kozak /fot. G. Gnauck /

Karolina Kozak pielęgnuje swój młynek do mielenia maku. Pielęgnuje też wspomnienia. Także o niemieckiej rodzinie, która mieszkała kiedyś w tym domu, na Dolnym Śląsku, gdzie od kilku dekad mieszka ona, Karolina. - A ten młynek to jest najlepszy w całej okolicy. Można nim mielić mak na sucho. Kobiety z całej wsi przychodzą, żeby u mnie mielić, jak chcą upiec makowiec.

Jesteśmy we wsi Pielaszkowice (dawniej Pläswitz), w dawnym powiecie Neumarkt, dziś Środa Śląska. Niedaleko Lutyni, gdzie w XVIII w. "Stary Fryc" odniósł zwycięstwo w jednej ze swych najważniejszych bitew. Pamiątkowy krzyż przed kościołem przypomina jeszcze (w języku niemieckim) o "bohaterach spod Leuthen".

Ale tamta wojna jest zamierzchłą przeszłością, folklorem. Nie jest nim za to dla tutejszych mieszkańców II wojna światowa. Ona tkwi, ciągle żywa, w ich biografiach. Podobnie jak dramatyczny okres powojenny. Także w biografii Karoliny Kozak, dziś 80-letniej.

Przyjechałem na Dolny Śląsk, aby zadać pytanie, którego nie znajdzie się w żadnym podręczniku szkolnym, ani polskim, ani niemieckim. Jak 60 lat temu Polacy, którzy przybyli tu pod przymusem z Kresów, postrzegali wysiedlenie (wypędzenie) Niemców?

Na zachód

Kontekst historyczny jest znany: gdzieś daleko, w Jałcie, w Poczdamie, zapadły decyzje o losie milionów. Wkrótce potem rzesze mrówek, zwykłych ludzi, ruszyły w drogę, najczęściej w kierunku zachodnim. Wśród tych mrówek były one: Karolina Kozak i Hildegarda Graf.

Przed domem, w ogrodzie, stoi stara studnia. Po podwórku biegają perliczki. - Proszę spojrzeć - mówi Karolina - te kwiaty kwitły tutaj jeszcze za czasów Hildegardy.

Po czym otwiera drzwi, zaprasza do środka. Z izby dobiega intensywny zapach świeżo zmielonego maku. Karolina Kozak nalewa kawy i zaczyna swoją opowieść: - Dla mnie wszystko zaczęło się latem 1945 r. Baliśmy się, że nas wymordują. Gdyby nie ten strach, straszny strach, nigdy nie odeszlibyśmy z naszej ziemi.

Ziemią rodzinną Karoliny była wieś w Galicji Wschodniej, dziś na Ukrainie, gdzie żołnierze Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA), walczący o niepodległą Ukrainę, "czyścili" (czytaj: wybijali) polskie wioski.

Tak zginął Fredzio, kolega szkolny Karoliny, zabity we własnym domu. Jego krwią upowcy napisali na ścianie: "Wynoście się na zachód!". Rodzina Karoliny (wtedy 19-latki) nie czekała na swoją kolej: spakowali wszystko, co było ważne i co mogli unieść, i załadowali do wagonu. 16 osób, trzy krowy, koń i ciężarna maciora. - Mieliśmy też drewniane skrzynki, a w nich mąkę i kaszę, także olej. I jeszcze beczułkę solonego sera, trochę masła. I w słoikach kiełbasę i smalec - Karolina wylicza dokładnie, jakby działo się to wczoraj.

Po tygodniowej podróży pociąg z wygnańcami (w ówczesnym oficjalnym języku nazywanymi "repatriantami") dotarł w pobliże Wrocławia. Tam zobaczyli pierwszych Niemców, którzy musieli nosić na rękawach opaski. Wuj oznajmił, że nie osiądą w miejscu, gdzie jest tylu Niemców, i rodzina postanowiła ruszyć z powrotem. - Wszystko jechało na zachód, tylko my chcieliśmy na wschód. Jechaliśmy sami w tym naszym wagonie, doczepialiśmy się tu i tam do różnych pociągów towarowych, które jechały w tę stronę. No i tak po czterech tygodniach dojechaliśmy z Dolnego Śląska na Górny.

Tam rodzina spędziła jesień i zimę, tylko po to, aby w lutym 1946 r. ponownie znaleźć się na Dolnym Śląsku - w Pläswitz, tam, gdzie wcześniej osiadły inne rodziny z ich galicyjskiej wsi. Przynajmniej byli wśród swoich.

Wspólnota czasu przejściowego

Rodzinie Karoliny urzędnicy przydzielili dom, na którym wisiał jeszcze wielki szyld: Lebensmittel - Hans Graf - Gemischtwaren (czyli: Hans Graf, artykuły spożywcze i mieszane). Na parterze był sklep.

Szyld ciągle wisiał, bo w domu ciągle jeszcze mieszkali Niemcy. Cóż więc robić? W takich momentach wszystko staje się prostsze. Karolina: - My zamieszkaliśmy na parterze, a na piętrze Hildegarda i jej czworo dzieci.

Gospodarowano razem. Przyzwyczajano się do siebie.

Karolina Kozak: - Nikt nikomu nie płacił czynszu. To był taki czas przejściowy.

Dobre pytanie: kto komu powinien właściwie płacić czynsz? Wątpliwe, aby ktoś zaprzątał sobie wtedy tym głowę.

Minęły dwa miesiące. Karolina wyszła za mąż za swojego Wiesława, który, rzecz jasna, przyjechał z tej samej galicyjskiej wsi. Z Niemcami z piętra byli już, można tak chyba powiedzieć, zaprzyjaźnieni. Nikt we wsi nie dziwił się, że suknię ślubną Karoliny uszyła Hildegarda. Że welon panny młodej niosła niemiecka dziewczynka. Że ślubu udzielał ksiądz-

-Niemiec, a nabożeństwo i pytania do młodożeńców tłumaczyła polska siostra zakonna.

Nawet rosyjscy żołnierze przyszli do kościoła, w końcu ślub to ślub, wydarzenie.

To obudziło wspomnienia. Karolina: - Kiedy Hildegarda zobaczyła Rosjan, jakoś zlękła się, szybko poszła do domu i zamknęła się od środka.

Wspomina: - Po ślubie zaproponowała nam, żebyśmy jako nowożeńcy wprowadzili się do jednego z tych trzech pokojów na górze, które zajmowała z dziećmi. I tak razem żyliśmy.

Ale ten czas, czas przejściowy, miał wkrótce dobiec końca. W czerwcu 1946 r. do wsi dotarło rozporządzenie: tego i tego dnia wszyscy Niemcy mają się stawić do wywózki.

Wtedy Wiesław Kozak poszedł do urzędu. Prosił, prosił, aż w końcu wyprosił przesunięcie terminu. Przynajmniej tyle, żeby Hildegarda mogła spokojnie sprzedać ostatnie towary ze sklepu, bez straty.

A potem nastał ten dzień. Wcześniej Hildegarda rozdała wszystko, czego nie mogła zabrać. Niewiele tego było. Karolina dostała młynek do mielenia maku. Pożegnanie było trudne. Dla wszystkich.

A potem ruszyli na dworzec kolejowy w sąsiedniej wsi. Tam okazało się, że pociągu nie ma. Przez tydzień Niemcy obozowali więc na dworcu. - Mój Wiesław zanosił codziennie Hildegardzie i jej dzieciom mleko i jedzenie, tak długo, jak musieli czekać na pociąg - wspomina Karolina.

Rzadki wówczas przykład człowieczeństwa? Bynajmniej, wcale nie rzadki. To, co opowiada wiekowy już Eugeniusz Guzik z sąsiedniej wsi; to, o czym powie potem ciągle radosna Helena Lach, która mieszka dwie wsie dalej - brzmi podobnie.

Opowiadają, jak mężczyznom, którzy w 1. Armii Wojska Polskiego zdobywali Berlin, podczas gdy na Wschodzie płonęły ich chałupy, niszczone przez UPA albo przez NKWD, przydzielono tu, na Śląsku, nowe domy. Jak w tym czasie, przejściowym, mieszkali razem: Niemcy z reguły jakby wycofani, na piętrze, Polacy na parterze. Jak gospodarzyli razem. Jak polski i niemiecki koń razem ciągnęły pług. Jak razem zbierali zboże z pola.

Opowiadają też, że gdy w końcu Niemcy musieli odejść, płakali wszyscy - Polacy i Niemcy. Najgłośniej dzieci, które nie mogły zrozumieć, czemu jedne muszą jechać, a inne zostać.

Lista

Niemieccy wysiedleńcy (po niemiecku: wypędzeni) z tych okolic potwierdzają te opowieści. Tak wynika z ankiety, którą przeprowadziło muzeum w Rinteln (dawne Niemcy Zachodnie), gdzie osiadło wielu mieszkańców dawnego niemieckiego powiatu Neumarkt. W oparciu o te ankiety i we współpracy z muzeum w Środzie, muzeum w Rinteln zorganizowało na ten temat wystawę (po niej obie instytucje wydały dwujęzyczny katalog pod red. Zbigniewa Aleksego i Floriana Heidtmanna pt. "Vertreibungen / Wypędzenia 1939-1949").

Minęło 60 lat. Jakiś czas temu Karolina Kozak dostała kartkę pocztową z miejscowości Ostbevern w Dolnej Saksonii. Brigitta Bergenroth, córka Hildegardy Graf, pisze do Pielaszkowic: "Nawet jeśli wypędzenie pozostanie w nas na zawsze, to cieszymy się, że Polska weszła do Unii, że także dla Was znalazło się w niej miejsce".

A potem jeszcze kartka na Boże Narodzenie: "Cieszymy się, że także i Wy odnaleźliście nową ziemię rodzinną, i że czujecie się na niej dobrze. Przecież Wam także było ciężko wyjeżdżać z Waszej Heimat. Ja wyszłam za mąż za chłopca z Ostbevern, tu zbudowaliśmy nasz dom. Znowu mamy naszą Heimat, w której dobrze się czujemy". Na kartce bożonarodzeniowej - ołtarz z 1380 r.: Dzieciątko w stajni, z osłem i wołem. Przy stole siedzi z nami jej syn, Janusz, dyrektor szkoły. Karolina kręci głową: - No tak, dla Janusza to już jest jego ziemia rodzinna. Ale ja i Wiesław... no więc, my zawsze mieliśmy poczucie jakiejś takiej prowizorki. Prawie nic nie remontowaliśmy. Zielone regały sklepowe stały tak chyba przez 30 lat. Bo co by powiedziała Hildegarda, gdyby wróciła?

Gdyby wróciła... W każdym razie ona, Karolina Kozak, ciągle wraca do Galicji. Myślami. Do swej młodości. I do żydowskiego dziecka, zastrzelonego na poboczu, które czasem powraca w sennym koszmarze.

Kiedyś, chyba z pięć lat temu, a było to późno wieczorem, Karolina nie wytrzymała. Kiedy wszyscy zasnęli, wstała z łóżka, usiadła przy stole, wzięła papier i długopis, i spisała nazwiska wszystkich sąsiadów, jakich tylko pamiętała. Przy każdym stawiała literkę "P", jeśli był Polakiem czy Polką, albo "U", jeśli Ukraińcem czy Ukrainką. Zapisała prawie dwieście nazwisk. Jakby chciała ich raz jeszcze spotkać, ich wszystkich.

Listę zachowała.

***

Karolina Kozak wstaje, idzie do pokoju obok. Tam, gdzie kiedyś stały zielone półki sklepowe, jest dzisiaj spiżarnia. W spiżarni: świeży śląski makowiec.

- Proszę się częstować - zachęca. - Warto spróbować. Jeden posłałam już do Ostbevern.

Przełożył WP

GERHARD GNAUCK jest historykiem i politologiem (z rodziny polsko-niemieckiej: jego niemieccy dziadkowie pochodzili z Wrocławia, polscy z Podola). Korespondent "Die Welt" w Polsce i na Ukrainie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2006