Nadzieja kontra rozpacz

Trafiła mi ostatnio w ręce przegapiona parę lat temu mini-autobiografia Heleny Kazimirczak-Połońskiej.

19.02.2018

Czyta się kilka minut

Ta Rosjanka (urodzona w 1902 r. na Wołyniu, zmarła 90 lat później w Petersburgu) była astronomką, badaczką ruchu komet, zaś w latach 50. i 60. XX w. – pionierką wdrażania w nauce bloku wschodniego elektronicznych technik obliczeniowych. Książkę zatytułowano „Modlitwa otwiera niebo”, choć jest to raczej opowieść o tym, że modlitwa często nieba jednak nie otwiera. O najtragiczniejszym momencie jej życia – gdy w 1948 r. w jakimś koszmarnym jak z horrorów, prowincjonalnym szpitalu zakaźnym na sowieckiej Ukrainie umierał jej jedenastoletni syn – Połońska pisze, że „nie miała siły zamienić się w modlitewny płomień, płomienną strzałę, która przebiłaby Niebo”; że „czuła dotykiem duchowym, że przed Bogiem jest mur nie do przebicia, a jej modlitwa wraca do niej jak fala odbita od Nieba”.

Mały Sergiusz umiera na poszkarlatynową sepsę. W szpitalnej kostnicy nie ma nawet prześcieradła, by okryć ciało chłopca. Kładą go, nagiego, na podłodze, a matka nie przestaje robić sobie wyrzutów, że nie dość troszczyła się o jego zdrowie, pochłonięta walką o to, by synowi i mieszkającej z nimi starej matce udało się przeżyć kolejny dzień. Helena pracuje wtedy po 18 godzin dziennie, wykładając na uczelni pedagogicznej w Chersoniu. Sypia – z zegarkiem w ręku – po dwie godziny na dobę. W przerwach między wykładami biega z obiadami z uczelnianej stołówki, aby nakarmić niesamodzielną matkę.

Dyrekcja szkoły oczekuje, że katorżniczym wysiłkiem przykryje brak zaangażowania ideologicznego – Połońska otwarcie mówi, że jest wierząca. To na nią partia składa odpowiedzialność za przygotowanie odpowiedniej liczby młodzieży robotniczo-chłopskiej do studiów wyższych. Jest zmuszana do pisania i wystawiania ze studentami agitacyjnych przedstawień, wygłaszania referatów z marksizmu-leninizmu. Mimo to po śmierci Sergiusza władze informują ją, że jeśli pogrzeb będzie miał charakter religijny, straci pracę. Połońska zgadza się na świecki pogrzeb. Nabożeństwo za zmarłego odprawia się w nocy, w domu prawosławnego księdza, on też potajemnie idzie następnego dnia na grób, by dopełnić obrzędów. Połońska kończy rok akademicki, organizuje opiekę matce i załatwia sobie pracę w Instytucie Astronomii Teoretycznej Akademii Nauk ZSRR w Leningradzie, dokąd natychmiast wyjeżdża.

Po paru latach zostaje aresztowana pod zarzutem szpiegostwa. Zwolniona z kazamatów wraca na Ukrainę, wykłada w Odessie. Po śmierci Stalina wraca do Leningradu, sowieckie władze pozwalają jej wreszcie zrobić doktorat (który już raz, z wyróżnieniem, obroniła w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim – sowiecka komisja ds. tytułów naukowych uznała jednak, że taki burżuazyjny papier nie jest wiele wart).

Jej Alma Mater był jednak uniwersytet we Lwowie. Do Warszawy przeniosła się w 1932 r., tam poznała męża, ichtiologa Leona Kazimirczaka. Po wybuchu wojny wyjechała z synem do Lwowa, do stolicy wróciła w 1944 r., gdzie rodzinę podzielił wybuch powstania warszawskiego. Połońska natychmiast rusza na poszukiwanie męża i matki. Setki kilometrów przebytych na piechotę, z poranionymi i przemarzniętymi nogami, wchodzenie do i uciekanie z obozów, przebijanie się do spalonej Warszawy, walka o cokolwiek, co można by wymienić na jedzenie. Matkę udaje się znaleźć, mąż okazuje się być zesłany na roboty do Austrii. Połońska decyduje, że weźmie udział w powojennej repatriacji do ZSRR. Sowieci rzecz jasna obiecują złote góry, na miejscu okazuje się jednak, że nie czeka nic. Gdy wydaje się, że nadludzkim wysiłkiem udało się już połączyć elementy układanki, że odtąd będzie już z górki, przychodzi kolejny kataklizm: złodzieje czyszczą mieszkanie (niewielki pokój) Połońskiej ze wszystkiego z meblami włącznie, kradną miesięczny przydział kartek żywnościowych albo kwartalną pensję, przyjęci z dobrego serca dzicy lokatorzy nie chcą się wyprowadzić, a w końcu – wszystko trawi pożar. Połońska pracuje więc w składziku na węgiel. W jednej ręce trzyma lampę naftową, drugą przewraca kartki, za biurko służy jej taboret. Nie je, żeby tylko mieć na sok ze świeżych owoców dla dziecka, nie ma kiedy wyleczyć zakażeń stale poranionych nóg.

Ta biografia to kompletny katalog nieszczęść, jakie mogą dotknąć człowieka. Pięter, warstw tragizmu samej postaci – też. Połońska w 1927 r. została pobłogosławiona przez swojego mistrza duchowego, wielkiego Sergiusza Bułgakowa, na wstąpienie w stan mniszy. Mimo to zawarła małżeństwo. Jako Rosjance w komunistycznej Polsce z pewnością nie byłoby źle, ale ona, kierowana wyższymi pobudkami (że przecież w ojczyźnie bardziej się Bogu przyda), jedzie na de facto katorgę, rozbijając przy okazji rodzinę (zapewniano ją, że mąż będzie mógł do niej dojechać, nie wpuszczono go jednak, a jej nie chciano wypuścić). W poczuciu odpowiedzialności za syna i matkę, zgadza się na gwałt zadawany przez system, który ostatecznie i tak zabiera jej tych, dla których wypruwała sobie godność i żyły. Będąc spełnionym naukowcem, do spełnienia duchowego przybliża się w drugiej połowie życia, gdy zostaje w końcu mniszką (najpierw czymś na kształt naszej świeckiej osoby konsekrowanej, monachinią w miru, mniszką w świecie). W latach 80. traci wzrok i zdolność poruszania się, co ogranicza jej aktywność w prawosławnych kręgach Leningradu (wykładała, pracowała z młodzieżą, niewidomymi, więźniami).

Połońska przez całe życie próbowała pogodzić ogień z wodą: pragnienie bycia mniszką z byciem żoną i matką, bycie chrześcijanką z byciem częścią ateistycznego systemu, bycie Rosjanką z przedwojennym polskim paszportem z byciem obywatelką ZSRR. Znamienne, że do swoich wspomnień (obejmujących lata 1944-48) Połońska postanowiła dołączyć wykład z lat 80. o św. Aleksandrze Newskim, który odpierając Krzyżaków, Litwinów i Szwedów z jednej strony, z drugiej zmuszony był kolaborować z okupującymi wtedy zalążki Rosji Mongołami, tłumacząc sobie, że tylko w ten sposób może ocalić ojczyznę i więcej ludzkich istnień.

Biografia Heleny Połońskiej przypomniała mi, że „modlitwa otwiera niebo”. Czasem wcale nie przez to, że robi nam raj na ziemi, ale pomaga znaleźć nadzieję, a nie rozpacz w konstatacji, że ziemia rajem nie jest. Że Pan, jak zauważa Połońska, każdemu stawia wymagania w zależności od jego sytuacji, możliwości, talentów (syna wdowy z Nain wskrzesza nawet bez jej prośby, młodzieńcowi, który chce iść za Nim, każe wyrzec się wszystkiego, co ma). I że życie człowieka wierzącego to nie zawsze bieg po miejsce na podium, po ideał, bo wieniec zwycięstwa odłożono zdaje się w Niebie również dla tych, których bohaterstwem było to, że udało im się ten maraton w ogóle dokończyć. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 9/2018