Na wszystkich frontach

Nie ma „minuty o kulturze” w każdym serwisie informacyjnym ani stałej rubryki kulturalnej w wielu gazetach. Nikt nie pomaga widzom w dokonaniu wyboru. To wielka strata. Z MAŁGORZATĄ OMILANOWSKĄ, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, rozmawia Piotr Kosiewski

14.07.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. MKiDN
/ Fot. MKiDN

PIOTR KOSIEWSKI: Nowe wybory – o ile nie będzie przedterminowych – odbędą się jesienią 2015 r. Pozostało 15 miesięcy. Rząd nie ma już wiele czasu.

MAŁGORZATA OMILANOWSKA: Jestem świadoma ograniczeń czasowych. To wymusza przede wszystkim realizację już wyznaczonych priorytetów w zakresie edukacji, inwestycji i ochrony dziedzictwa.

I skazuje na bycie administratorem? Wybrano Panią spoza klucza partyjnego.

Nie uważam, żeby brak partyjnego zaplecza był dla mnie ograniczeniem. Więcej: liczę, że okaże się zaletą. Jestem pełnoprawnym ministrem konstytucyjnym, choć pozapartyjnym.

Z konieczności moje działania będą zdeterminowane tym, co wydarzyło się w ostatnich siedmiu latach. Był to czas inwestowania w kulturę. Powstały nowe przestrzenie, często dla całkiem nowych instytucji. Moim zadaniem jest zaprojektowanie takiego budżetu na 2015 r. (i na kolejne lata), który zapewni możliwość realizacji w tych nowych instytucjach sensownych wydarzeń kulturalnych. One nie mogą tylko zachwycać dobrą architekturą – to już się udało. Muszą przyciągać widzów. Tylko wtedy udowodnimy, że te inwestycje były konieczne.

Zgoda: nowe instytucje to sukces, lecz do ich utrzymania potrzebne są środki, a istniejące od dawna placówki skarżą się na niedofinansowanie.

Planując nowe muzea czy sale koncertowe zakładano, że ich utrzymanie będzie kosztowało. I podkreślam, ich finansowanie nie będzie odbywało się kosztem dawnych instytucji. Mamy coroczny przyrost środków na kulturę. Rząd – co jest wielkim jego osiągnięciem – jakiś czas temu zobowiązał się podnieść wydatki na kulturę z budżetu państwa do wysokości 1 proc. Te dodatkowe środki będą przeznaczone zarówno dla nowych, jak i na zwiększenie budżetu starszych instytucji. Staramy się zrównoważyć potrzeby jednych i drugich.

Ludzie kultury, w tym artyści, przestają występować w roli petentów. Zaczynają otwarcie mówić o swoich potrzebach, również finansowych.

Nie ma dobrej twórczości bez dobrze opłaconego artysty. Nie wolno też oczekiwać, że wybitni twórcy będą utrzymywać się z działań pobocznych. Artyści muszą mieć możliwość tworzenia za godne wynagrodzenie. Jednak przy ograniczonych środkach publicznych – ministerialnych i samorządowych – oraz niewielkiej skali mecenatu prywatnego i relatywnie wąskim rynku sztuki jeszcze długo nie każdy, kto uważa się za artystę, będzie mógł dobrze żyć z uprawiania sztuki. Nie przypominam sobie okresu w przeszłości, w którym wszyscy twórcy otrzymywali za swoje dzieła sowite wynagrodzenie.

To zresztą skomplikowana kwestia. Ministerstwo nadal udziela stypendiów i wprawdzie w ograniczonym zakresie, ale finansuje programy zakupu dzieł sztuki do kolekcji publicznych, zaś znaczący twórcy otrzymują wynagrodzenie za prace powstające specjalnie na wystawy (wielu wybitnych kuratorów nie ogranicza się do istniejących już dzieł, lecz zamawia nowe). Natomiast jeżeli dzieło zostało zakupione do zbiorów publicznych i jest wypożyczane na wystawę, to nie wiem, jak uzasadnić oczekiwanie, by artysta pobierał za jego wystawienie dodatkowe wynagrodzenie. Musimy zatem wyważyć proporcje między potrzebami finansowymi artystów a publicznym funkcjonowaniem ich dzieł.

Z tym problemem wiąże się szerszy: dostępności dzieł w domenie publicznej.

Dziś publiczność oczekuje dostępu do twórczości artystycznej w sieci i istnieje grupa twórców, którzy są gotowi udostępniać swoje dzieła za darmo w internecie. Ale to nigdy nie będzie i nie może być regułą.

Nie mam jednak wątpliwości, że także niektóre dzieła powstające współcześnie powinny być dostępne dla szerokiej publiczności. Dlatego został stworzony ministerialny program zakupu praw autorskich do książek, spektakli teatralnych, koncertów i filmów. Będą sukcesywnie pojawiały się w domenie publicznej i jest to zadanie Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Już dzisiaj w internecie można w dobrym wykonaniu wysłuchać każdego utworu Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego czy Witolda Lutosławskiego.

Podobnych działań będzie więcej. Stale uzupełniane są też zasoby cyfrowej biblioteki Polona. Zaś dzięki inwestowaniu w domy kultury i biblioteki oraz zapewnieniu im darmowego, szerokopasmowego internetu dostęp do tych treści mają lub za chwilę będą mieć mieszkańcy nawet najmniejszych miast i wsi. Nie oznacza to oczywiście, że w domenie publicznej znajdzie się wszystko.

W ostatnich miesiącach kultura stała się przestrzenią ostrego sporu ideologicznego. Przestaliśmy dyskutować o tym, czy ministerstwo jest potrzebne (przed laty mówiono nawet o jego likwidacji), jednak pozostaje pytanie o jego zadania.

Minister odpowiada za przestrzeganie prawa polskiego i stoi na straży części budżetu państwa przeznaczonej na kulturę. Musi zadbać, by te środki w racjonalny sposób były rozdzielane. Musi odpowiedzieć na pytanie, jaki procent tego budżetu ma iść na szkolnictwo artystyczne i edukację, jaki na ochronę dziedzictwa kulturowego i instytucje kultury, jaki na wspieranie działań artystycznych, a jaki na wspieranie działań obywatelskich i popularyzację kultury.

Pani poprzednik jakiś czas temu powiedział, że to „resort petentów, w którym albo ktoś coś ma, albo chce mieć, albo coś miał i stracił i chce odzyskać”.

To żartobliwe określenie, ale na pewno jest to ministerstwo, w którym najwięcej trzeba rozmawiać z ludźmi.

Jednak istnieje spór wokół dwóch modeli ministerstwa. Według jednych powinno ono dbać przede wszystkim o dziedzictwo, zaś twórczość współczesna, zwłaszcza eksperymentalna, powinna być pozostawiona samej sobie. Chcecie ją tworzyć, to za pieniądze prywatne. Według drugich ważna jest przede wszystkim aktualna twórczość. To, czym żyje społeczeństwo.

Nasze społeczeństwo, podobnie jak każde inne, ma bardzo zróżnicowane potrzeby. Duża grupa ludzi o konserwatywnych poglądach podziwia malarstwo Matejki, ale nie zachwyca się sztuką awangardową. Chce czytać literaturę zweryfikowaną przez czas i chodzić do teatru na klasycznie wystawione przedstawienia. Oni zwracają się ku szeroko rozumianemu dziedzictwu, uświęconemu tradycją. Są odbiorcy tzw. środka. I jest grupa oczekująca czegoś nowego, awangardowego, zmieniającego rzeczywistość. Oznacza to często akceptację dla działań artystycznych na granicy skandalu czy przyzwoitości, eksperymentalnych i niezrozumiałych dla większości społeczeństwa. Jednak to właśnie te działania są rodzajem lokomotywy, „otwieraczem oczu”. To one wszczynają dyskusje nad sprawami przemilczanymi, podważają istniejące tabu.

Polityka kulturalna państwa, niezależnie od opcji partyjnych, powinna wspierać kulturę w sposób odzwierciedlający strukturę potrzeb społecznych. Nie można preferować jednej grupy kosztem drugiej.

Ostro wypowiedziała się Pani w obronie „Golgota Picnic”.

Nie wystąpiłam ostro!

Wielu tak odebrało Pani słowa.

Moje wystąpienie było stanowcze, ale nie było konfrontacyjne, wskazywało raczej na prawa i obowiązki obu stron konfliktu.

Wystawienie „Golgota Picnic” miało być zaledwie jednym z ponad setki wydarzeń festiwalowych, przeznaczonym dla około 400 widzów. Organizatorzy byli też świadomi, że podejmują ryzykowną decyzję. Chcieli wystawić dzieło mierzące się z trudnymi tematami, które wywołało ostrą reakcję we Francji, a stonowaną w Niemczech, gdzie ludzie, także związani z Kościołem, dostrzegli w dziele Rodriga Garcíi istotny głos na temat współczesnej kondycji człowieka.

Skoro doszło do sporu, to starałam się zrozumieć intencje organizatora i wysiłki samego twórcy oraz poznać kontekst powstania dzieła – jego autor pochodzi z Ameryki Południowej i odnosi się do uwarunkowań kulturowych odmiennych niż w Europie. Pokazanie tego spektaklu w Polsce miało pozwolić na konfrontację postaw i poglądów ludzi z innego kontynentu z naszymi, polskimi problemami.

Reakcja na samą zapowiedź wystawienia spektaklu była bardzo radykalna i niestety szybko upolityczniona. Od ministerstwa oczekiwano podjęcia działań, które zapobiegłyby wystawieniu sztuki, na co oczywiście zgody być nie mogło. Natomiast osoby, które poczuły, że mogą być potencjalnie obrażone przez ten spektakl, miały pełne prawo do wyrażenia oburzenia i demonstrowania.

Uważam np., że reakcja Krucjaty Różańcowej na wystawienie w ubiegłym roku w Zamku Ujazdowskim „Adoracji” Jacka Markiewicza była godna i wyważona: demonstracyjne odwrócenie się plecami od tego dzieła i wzniesienie modlitwy przebłagalnej do Boga. Szkoda tylko, że doszło też do aktu wandalizmu.

Nie można jednak oczekiwać od ministra kultury, że zabroni kontrowersyjnemu artyście wystawiać swe prace lub z tego powodu przestanie finansować działalność instytucji kultury. Tego minister nie chce i nie może zrobić. W świetle obowiązującego prawa artyści i organizatorzy wystaw mają prawo do wolności i swobody wypowiedzi. I są ograniczenia wynikające z zapisów tego samego prawa. Nie wolno używać mowy nienawiści. Istnieje też art. 196 o obrazie uczuć religijnych. Można z tego artykułu być ściganym prawem.

Od dyrektorów instytucji kultury, a także kuratorów i animatorów, będących beneficjentami w programach finansowanych ze środków publicznych, oczekuję namysłu, elementarnego zrozumienia dla racji drugiej strony i umiejętności podejmowania dialogu, co nie oznacza, że oczekuję działań autocenzorskich.

Zarzutem stawianym obecnej ekipie rządowej jest jej reaktywność. Wypowiedzi programowe pojawiają się dopiero w sytuacji konfliktu. Dobrym przykładem – właśnie z ministerstwa kultury – był spór o dofinansowanie muzeum przy Świątyni Opatrzności. Dopiero w tej sytuacji usłyszeliśmy coś na kształt deklaracji programowej.

Priorytety i zadania ministerstwa są znane. Wiele dzisiejszych wydatków wynika z dawniej podjętych zobowiązań i zawartych kontraktów. Nie uciekam od odpowiedzialności ani od formułowania sądów. Jednak dla mnie naczelną zasadą jest poruszanie się w obrębie prawa polskiego. Moje osobiste poglądy nie mają żadnego znaczenia.

Proszę nie oczekiwać od ministra kultury, że będzie prowadził rząd dusz i sumień tysięcy ludzi zajmujących się w Polsce kulturą. Tworzymy ramy prawne i wierzymy, że ludzie będą w nich działać, nie krzywdząc innych. Ingerencja władzy następuje tylko w przypadku ich przekraczania. Ale też szerokie granice określające przestrzeń prawną nie pozwalają zapobiec wszystkim konfliktom i pojawianiu się kontrowersji. Z taką sytuacją mieliśmy do czynienia w przypadku „Golgota Picnic”. Wiele się wydarzyło i dopiero po opadnięciu emocji będzie można ocenić, czy wszyscy zachowali się zgodnie z prawem i ze zdrowym rozsądkiem. Nie ja jednak będę sędzią w tej sprawie.

Chwalimy się nowymi instytucjami, ale decyzje np. w sprawie Muzeum Historii Polski, o które regularnie dopominają się różne środowiska, od dawna nie zapadają.

Dawno już podjęto decyzję, że jest ono potrzebne. Jednak przyszedł kryzys ekonomiczny. Są realizowane te inwestycje, które zapoczątkowano przed bankructwem banku Lehman Brothers, chociaż dziś decyzje ich dotyczące mogłyby być inne. W przypadku pozostałych, jak Muzeum Historii Polski, rzeczywistość wymusiła zweryfikowanie planów, a decyzje o ich zawieszeniu nie mają politycznego kontekstu. Wszyscy marzymy o nowej filharmonii w Krakowie, o godnej siedzibie Sinfonia Varsovia czy o Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Jednak plany zostać przykrojone na miarę naszych obecnych możliwości.

Można powiedzieć: „Teraz nie możemy”. Odłożyć projekty na przyszłość.

Jednak to oznaczałoby, że mogą nigdy nie powstać. A są potrzebne. W przypadku Muzeum Sztuki Nowoczesnej jesteśmy bliscy znalezienia rozwiązania. Myślę, że będzie to możliwe także w przypadku innych inwestycji. Musimy tylko – chociaż trzeba powiedzieć: „aż” – znaleźć środki finansowe.

W ostatniej dekadzie polscy twórcy odnoszą wielkie sukcesy i – co ważniejsze – pojawiła się publiczność wyedukowana i znająca swoje potrzeby. Decydenci i liderzy opinii publicznej nie widzą tego fenomenu.

Mam nadzieję, że to zmienię.

W jaki sposób?

Działaniami na wszystkich frontach!

Brzmi to trochę militarnie.

Mówiąc poważnie, wierzę w rolę mediów, choć mam świadomość sytuacji, w jakiej się znalazły. Zmieniający się świat, rosnąca rola przestrzeni wirtualnej, wreszcie kryzys ekonomiczny – wszystko to wymusza ich przeformatowanie. Odczuwamy negatywne skutki tych zmian, m.in. w ograniczaniu miejsca dla kultury.

Ubolewam, że nie ma „minuty o kulturze” w każdym serwisie informacyjnym ani stałej rubryki kulturalnej w wielu gazetach. W innych zaś została ona bardzo ograniczona. Np. wielu ostatnio wystawianym spektaklom teatralnym nie poświęcono ani jednej recenzji. To czyni widza bezradnym. Nikt nie pomaga mu w dokonaniu wyboru. To jest wielka strata dla kultury. Ministerstwo stara się wpływać na ten stan, finansując ze środków publicznych programy poświęcone kulturze. Jednak zmiany zachodzące w mediach spychają na margines ich funkcję misyjną i kulturotwórczą.

Według założeń reformy administracyjnej ministerstwo miało zarządzać jedynie wybraną grupą instytucji narodowych i projektować politykę kulturalną państwa. Pozostałe zostały oddane w ręce samorządu. Jednak z czasem ministerstwo zaczęło zarządzać coraz większą liczbą instytucji. I pełnić swoistą rolę bezpiecznika, ingerując w ich relacje z samorządem.

Okazało się, że nie sprawdziły się w stu procentach niektóre mechanizmy, w które wierzono przeprowadzając reformę administracyjną. Minister zaś zaczyna pełnić funkcję zaworu bezpieczeństwa. Jednak uważam, że ręczne sterowanie systemem do niczego dobrego nie doprowadzi.

Wiemy, że np. muzea martyrologiczne wymagają większej uwagi. Część z nich została kilkanaście lat temu przekazana w ręce samorządowe. Muszą – mając do dyspozycji tylko budżet lokalny – odpowiadać za instytucje często o międzynarodowej randze. Dlatego ministerstwo przejęło m.in. muzeum-obóz w Sobiborze. To pojedyncze decyzje, ale być może przyszedł czas na debatę o tym, co należy zmienić w obecnym systemie finansowania kultury. Zdarza się bowiem – ale nie jest to reguła – że niektóre samorządy podejmują decyzje bardzo krzywdzące dla instytucji kultury. Na pewno zadaniem ministra jest przekonanie lokalnych władz, zwłaszcza w małych gminach, że inwestycja w kulturę przekłada się na wskaźniki ekonomiczne.

Wzrost kapitału kulturowego społeczeństwa jest elementem decydującym o wielu wskaźnikach makro- i mikroekonomicznych. Trzeba zatem skłaniać samorządowców do myślenia w dłuższej, a nie doraźnej perspektywie. Bo inaczej liczy się tylko event, na tle którego można się sfotografować.

A czy uda się wprowadzić przejrzystość w mianowaniu szefów instytucji kultury?

W pana pytaniu brzmi przekonanie, że konkursy są panaceum na wszelkie zło.

Na pewno to sposób na ograniczenie np. partyjniactwa. Media stale piszą o kolejnych konfliktach wokół obsady tej czy innej instytucji.

Ale czy konkurs to zawsze najlepsze rozwiązanie? Konkurs, co do zasady, jest transparentny i obiektywny. I z reguły się sprawdza. Jednak rzeczywistość pokazuje, że nie zawsze tak jest. Jego wynik zależy od obiektywności jury, a przy jego powoływaniu zawsze mamy do czynienia z grą różnych grup interesów. Trzeba o tym pamiętać. W Polsce są środowiska – zajmujące się sztuką współczesną czy muzyką – dla których udział w konkursie jest czymś oczywistym. W innych panują bardziej tradycyjne przekonania. Osoby mające wysokie kompetencje uważają, że powinny zostać zauważone, zaś start w konkursie i potencjalna przegrana wpłynie negatywnie na ich wizerunek. Trzeba zmienić tę sytuację, ale muszę liczyć się z istniejącymi uwarunkowaniami.

Nie wykluczam też, że uda się opracować nowy model wyłaniania kandydatów na stanowiska dyrektorskie, podobny do tych, jakie stosuje się w wielu krajach Europy, gdzie funkcjonuje system nominacji, jak przy Oscarze.

Podczas wręczenia Pani nominacji Donald Tusk powiedział: „Drażni nas brzydota w ładzie przestrzennym, czasami w życiu publicznym”. Pozostańmy skromnie przy pierwszej części.

Ład przestrzenny nie leży w kompetencjach mojego resortu, ale nie czuję się zwolniona z obowiązku kształtowania prawa, które wprowadzałoby jakieś kryteria. Dużą zmianą może być wdrożenie prezydenckiej inicjatywy o ochronie krajobrazu. Zaczynamy prace nad nowelizacją ustawy o ochronie zabytków, zakładającą podporządkowanie służb konserwatorskich generalnemu konserwatorowi. Ważna będzie także przygotowywana specjalna ustawa o rewitalizacji miast.

Jednak powiem przekornie: gdyby 38 milionów mieszkańców chciało ładu przestrzennego, to on dawno zostałby wprowadzony. Tymczasem Polacy odczuwają potrzebę zbudowania na swojej działce domu marzeń, koniecznie o niepowtarzalnym kształcie: dom hobbita sąsiaduje z zamkiem królewny Śnieżki. Niestraszne im wszelkie ograniczenia co do wysokości, szerokości czy koloru zabudowy. I mocno buntują się przeciwko wprowadzaniu rygorystycznych zasad kształtowania przestrzeni, chociaż one dobrze sprawdzają się w wielu innych krajach.

Coś się jednak zmienia, np. ludzie są już zmęczeni reklamami.

Oczywiście. I podziwiam Kraków, który zdołał oczyścić Stare Miasto z reklam. Zmierzamy w dobrym kierunku, ale musimy być świadomi, że konieczny jest długi i mozolny proces edukacji kulturalnej. Systemem zakazowo-nakazowym niewiele zdziałamy.


MAŁGORZATA OMILANOWSKA jest profesorem historii sztuki, ukończyła też studia podyplomowe w Szkole Głównej Handlowej (finanse i podatki). Zajmuje się badaniami nad historią architektury XIX i XX w. Opublikowała m.in. monografię wybitnego warszawskiego architekta Stefana Szyllera oraz „Atlas zabytków architektury w Polsce”. Od 1985 r. związana z Instytutem Sztuki PAN, od 2006 r. wykłada na Uniwersytecie Gdańskim – w latach 2008-12 kierowała tamtejszym Instytutem Historii Sztuki. W styczniu 2012 r. została wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego. 17 czerwca br. objęła funkcję ministra.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014