Na włoskiej fali

Dzięki włoskim zespołom przeżyłam szok. W muzyce przeszłości odnalazłam pełny zestaw współczesnych emocji. Szept i krzyk, wzruszenie i szaleństwo, piękno i brzydotę.

03.09.2013

Czyta się kilka minut

Zespół Il Giardino Armonico / Fot. Stefan Schweiger
Zespół Il Giardino Armonico / Fot. Stefan Schweiger

Dawno temu ulice naszych miast były szare, chodniki krzywe, a półki brzydkich sklepów – puste. Wyobraźmy sobie, że ówczesny przechodzień przenosi się w czasie. Stoi na tej samej ulicy 30 lat później: pod nogami równiutka kostka, wokół klomby, a w miejscu dawnego SAM-u – galeria handlowa.

Dawno temu muzykę wszystkich epok wykonywano jednakowo – wielkie orkiestry z takim samym patosem grały późnoromantyczne symfonie i barokowe concerti. Przenieśmy się zatem w przeszłość i podrzućmy do kolekcji ówczesnego melomana jedną z naszych ulubionych płyt Vivaldiego (na potrzeby eksperymentu w wersji winylowej). Znajduje ją na półce, nastawia adapter i słyszy... Il Giardino Armonico.

Co byłoby dalej? Zarówno przechodzień, jak i meloman przeżyliby podobne zdziwienie, nie mogąc umiejscowić czegoś, co było dotąd elementem ich codzienności – znajomego miejsca, kochanej muzyki. Pierwszy widział wprawdzie zadbane chodniki i kuszące luksusem sklepowe wystawy w zagranicznych filmach, nie przymierzał ich jednak nigdy do swojej ulicy. Meloman słyszał być może pierwsze zespoły instrumentów dawnych, ale nie rozpoznałby „swojego Vivaldiego”, podobnie jak przechodzień nie rozpoznałby „swojej” ulicy Marchlewskiego.


Od pierwszego słyszenia


Należę do pokolenia, które dorastało w rzeczywistości pustych sklepów i symfonicznego brzmienia muzyki baroku. Nikt nie przenosił nas w czasie i nie podkładał włoskiego dynamitu do winyli kupionych w ośrodkach kultury bratnich krajów socjalistycznych. Dojrzewaliśmy stopniowo i wytrwale, z ciekawością obserwując zmieniający się krajobraz. Przygotowywaliśmy się do transformacji, poznając „Pory roku” w wykonaniu Alice Harnoncourt, słuchając nagrań zespołów angielskich i flamandzkich. A było już w czym wybierać – Concentus Musicus Wien obchodzi właśnie 60. uro­dziny, La Petite Bande Kuijkena, The English Concert Pinnocka i Academy of Ancient Music Hogwooda są z nami od lat 40. Przecieraliśmy też uszy punk rockiem (Sex Pistols powstali w 1975 r.), można więc było przypuszczać, żeśmy gotowi na wszystko.

Pamiętam doskonale letnie popołudnie, kiedy przekonałam się, że mimo starannie odrobionych lekcji, nie mam szans wobec nadciągającej włoskiej fali. Nie jestem pewna, czy chciałam stawiać opór: i tak byłby daremny. Fala porwała mnie i wyrzuciła daleko od oswojonego świata eleganckich wykonań. W nowym miejscu nie było już bezpiecznie. Dobrze znana muzyka oszołomiła zupełnie nieznaną energią (ewentualnie znaną z angielskiego punk rocka), zaskoczyła emocjami i kolorami, których istnienia dotąd w baroku nie podejrzewałam. Szok, niedowierzanie i miłość od „pierwszego słyszenia”.

To był album Il Giardino Armonico z Vivaldim. Na okładce weneckie maski, laguna, budynki wokół placu św. Marka, na płycie m.in. „La Tempesta di Mare”, „La Notte”, „La Folia” i dwóch niezwykłych solistów: szef zespołu, flecista Giovanni Antonini, i genialny skrzypek Enrico Onofri. Nagranie z 1992 r., wydane rok później, było jednym z wielu dokonanych we współpracy z Radiem Szwajcarii Włoskiej w Lugano, w złotej dekadzie fonografii, w urodzajnych latach serii ze znaną bądź nieznaną muzyką przeszłości. Czas obfitości, kiedy wykonawstwo historyczne święciło triumfy, a scena wciąż się powiększała – Anglicy i Flamandowie sięgali po muzykę kolejnych epok, Francuzi otworzyli na oścież drzwi do niedostępnego świata francuskiego baroku. I wtedy właśnie do gry przystąpili Włosi. Idealny moment.


Uniesienie i codzienność


Przyszli na gotowe? Złośliwe pytanie. Odpowiedź twierdząca oddałaby tylko część prawdy. Pokolenie pionierów istotnie wykonało już najcięższą pracę. Przedzierało się przez traktaty, wypracowało nowe standardy interpretacyjne, oddające sprawiedliwość muzyce baroku. Na przełomie lat 80. i 90. obowiązywało szlachetne brzmienie dawnych instrumentów, faktura oczyszczona z symfonicznego ciężaru, naturalny oddech i puls muzyki, przemawiającej zrozumiałym nareszcie językiem. I to jest właśnie druga strona medalu. Spóźnieni Włosi wcale nie mieli łatwiej, bo w dobrze zagospodarowanym krajobrazie nie było już pustej przestrzeni, a przynajmniej nikt takiej pustki nie odczuwał. Co więc takiego pokazali, że nasycona Vivaldim publiczność objawiła świeży apetyt?

Mój szok wynikał przede wszystkim z tego, że w muzyce odległej przeszłości odnalazłam pełny zestaw współczesnych emocji. Nowe doświadczenie. W tej wizji było miejsce na szept i na krzyk, na wzruszenie i szaleństwo, na piękno i brzydotę. Prawdziwy teatr, z ulubionym efektem zaskakiwania słuchaczy – jak w szybkim montażu filmowym. Ciągłe kontrasty, muzyczny odpowiednik dzisiejszego świata. Ekstremalne tempa i zmiany dynamiki, eksperymenty dotyczące wszystkich aspektów wykonania.

Reakcje były skrajne. Pamiętam głosy oburzonych. Przypuszczam, że powodem ich gniewu było zachwianie poczucia, że świat przeszłości jest światem bezpiecznym, lustrem, w którym zawsze ładnie wyglądamy. Najwięcej kontrowersji wzbudziły chyba eksperymenty z barwą i jakością brzmienia. Dźwięk powinien być piękny, soczysty, szlachetny, gładki... tego uczymy dzieci w szkołach muzycznych. Dopuszczalnym wyjątkiem od świętej reguły jest tylko muzyka współczesna (bo o tej „nie-poważnej” raczej się nie mówi). Co słychać w tej sprawie na płycie z wenecką laguną? Znowu kontrasty – piękno i słodycz, a po chwili szmery i szpecące dla brzmienia operowanie smyczkiem. W kilkuminutowym concerto ekstaza, uniesienie i... brud codzienności. Miniatury, w których dzieje się czasem więcej niż w niejednej symfonii. Strawiński, niestety, tego nie doczekał. Nie usłyszał, jak rzekomo schematyczny styl, powtarzane tak często pomysły przeradzają się w pełną życia, wciągającą opowieść. Nie miał okazji wycofać się z cytowanej nadal opinii, że „Vivaldi napisał czterysta razy ten sam koncert”.

Sprowadzanie włoskiego fenomenu do szoku i odzyskanych emocji byłoby jednak krzywdzącym uproszczeniem. Z dzisiejszej perspektywy ważniejsze okazało się odkrycie nieskończonych możliwości tkwiących w tej muzyce. Znane utwory usłyszeliśmy na nowo, w nich zaś to, co tak miło kojarzy się z naturą śródziemnomorską. Drobiazgi i rzeczy ważne, wszystko, czego zazdroszczę i czego podrobić nie sposób, co daje dorastanie w południowym słońcu, najchętniej blisko kościoła z obrazem Caravaggia. Pewna niedbałość i nonszalancja w naturalnym obcowaniu z najdawniejszą kulturą, przerysowane gesty, skłonność do przesady, śpiewność języka i jego akcenty, wszystko, co sprawia, że zwyczajna rozmowa przemienia się w teatr.

I w taki teatr gwałtownych afektów przemienili Włosi swoją muzykę dawną. Koncerty instrumentalne, ale też utwory pisane do własnej poezji. Monteverdi i jego pełne ekspresji madrygały. Do czasu interpretacji Concerto Italiano nikt nie przewidywał, co w sobie kryją, jak wiele zależy od wykonawców wypełniających przestrzeń między dźwiękami. Nie rytm, lecz emocje tekstu decydują o przebiegu i pulsie narracji. Przestrzeń dźwiękowa w śpiewie zespołu Alessandriniego jest całkowicie wyzwolona z rygorów zwyczajnego rytmu, czasem wręcz deformowana nadmiarem ekspresji. To właśnie musiał mieć na myśli Monteverdi, dając wskazówkę, by śpiewać „w tempie uczucia”, nie zaś w tym wskazywanym ręką.


Na zawsze inaczej


20 lat temu Sigiswald Kuijken, spytany o przyszłość muzyki dawnej, odpowiedział anegdotą o pigułce wrzuconej do szklanki czystej wody. Tabletka się rozpuści, ale skład chemiczny płynu będzie już inny. Tak samo z wykonawstwem historycznym: będzie coraz mniej widoczne, ale jego wpływ na pejzaż muzyczny pozostanie trwały, bo wszyscy, bez względu na instrument, będą grać Bacha inaczej.

Miał rację. To samo można dziś powiedzieć o włoskim baroku. Monteverdi, Vivaldi, Corelli, ale też Boccherini, włoska twórczość Händla, nieznana muzyka dawnego Neapolu... Il Giardino Armonico, Concerto Italiano, Europa Galante, ­Accademia Bizantina, Cappella della Pietà de’Turchini... Długa lista, wspaniała klęska urodzaju, której doświadczamy od blisko ćwierć wieku, która pchnęła wykonawstwo na nowe tory. Tego się już nie cofnie. Polacy, Francuzi, Belgowie i Niemcy pielęgnują rozbudzony w sobie smak śródziemnomorski. Wielu rzeczy można się nauczyć, inne – całkiem nieźle naśladować. Po włoskiej rewolucji nadszedł czas stabilizacji. Zastany porządek został jednak wywrócony i nic nie będzie już takie jak dawniej.


MAGDALENA ŁOŚ jest dziennikarką Programu 2 Polskiego Radia.


Zespołu Il Giardino Armonico pod dyrekcją Giovanniego Antoniniego można będzie posłuchać m.in. podczas koncertu z muzyką Bacha i Händla, który odbędzie się 6 września o godz. 20.00 w kościele Uniwersyteckim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Wratislavia Cantans 2013