Na ostatnim miejscu

W PRL-u Kościół był oblężoną twierdzą. W oblężonej twierdzy się nie dyskutuje i nie ma miejsca na spory. Słucha się dowódcy.

27.05.2019

Czyta się kilka minut

 / Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP
/ Fot. Maciej Zienkiewicz dla TP

Jeśli nas podzielą, to przegramy. Dlatego zaraz po wyjściu na wolność (w 1956 r.) Prymas Stefan Wyszyński zaaprobował działalność biskupów, których mógłby rozliczyć za brak lojalności. Także z obawy przed rozłamem chronił biskupa, którego Watykan mógł (powinien) pozbawić stanowiska. Zewnętrzne zagrożenie sprzyjało zwieraniu szeregów, a Prymas umiał zmobilizować masy wiernych wokół Jasnej Góry. Katolickich inteligentów trzymał na dystans, a „księży-patriotów” zmarginalizował. Miał respekt nawet u przeciwników. Twierdza, choć oblężona, nieźle funkcjonowała. Bez czołgów pozostawała siłą, z którą władza musiała się liczyć.

Przyszła wolność. Nieprzyjaciel odstąpił od twierdzy i otwarto bramy. Jedni wyszli z twierdzy, wmieszali się w tłum, by więcej nie powrócić. Inni trwali (trwają) na stanowiskach ogniowych, alarmują widząc nawet najmniejszy ruch w okolicach twierdzy, i w kierunku domniemanego zagrożenia wycelowują swoje stare armaty.

Kiedy przyszła wolność, my, ludzie Kościoła, świadomi swej roli w czasach walki, w poczuciu zwycięstwa, ze zdumieniem usłyszeliśmy krzyk, że chcemy zastąpić dyktaturę czerwonych dyktaturą czarnych. To nie było prawdą. Nie chcieliśmy żadnej dyktatury. Chcieliśmy tylko odzyskać niesprawiedliwie nam odebrane przestrzenie. Nie „dobra martwej ręki”, ale przestrzenie, z których niesłusznie nas wyrugowano: głos w debacie publicznej, swobodę pracy charytatywnej, nauczania młodzieży, wolne od cenzury i limitowanego papieru środki przekazu. Zaprawieni w walkach z komuną, byliśmy skuteczni. Choć czasem poruszaliśmy się jak słoń w składzie porcelany, to w sumie udało się odzyskać wszystko.

Myśleliśmy, że będzie dobrze, a dobrze nie jest. Może dlatego, że zniknięcie odgradzających od świata murów wystawiło nas na przeciągi idei mało chrześcijańskich i laickich pomysłów na życie. Chronił nas przed tym trochę „polski papież”. Odkąd zmarł, jesteśmy zdani na siebie.

Może jeszcze tego nie wzięliśmy pod uwagę, że Kościół nie może funkcjonować tak, jakby wszystko było po dawnemu. Powtórka z peregrynacji jasnogórskiego obrazu nie zaowocowała odnową życia religijnego, a wyobcowany ze współczesności język naszych kazań i listów pasterskich często nie trafia do nikogo. W kościele w niedzielę widzi się coraz mniej młodych ludzi. Ci młodzi zresztą często szukają kościołów, w których czują się rozumiani, i na szczęście takie kościoły znajdują. To się nazywa churching i brzmi nieco jak clubbing, czyli testowanie knajp w mieście. Jakkolwiek to brzmi, faktem pozostaje, że zjawisko to występuje coraz częściej.

Czy nagromadzony przez lata kapitał zaufania do Kościoła był tak mały, że unicestwić go mógł jeden film? Kto w potocznym odbiorze, po 30 latach wolności, jest twarzą polskiego Kościoła? Ksiądz prymas Polak czy ksiądz Rydzyk? Jak jest z zaufaniem, jeśli po filmie braci Sekielskich 54 proc. Polaków chce, by cały Episkopat podał się do dymisji?

Można było przewidzieć, że godzina próby wybije dla Kościoła w Polsce tak, jak wybiła w innych krajach. Przestępstwa kleru „przysłoniły blask Ewangelii takim mrokiem, jakiego nie znały nawet wieki prześladowań” – pisał Benedykt XVI do katolików w Irlandii w 2010 r. I nie chodzi tu o „wizerunek” instytucji, ale o istniejące w niej, a teraz tylko ujawnione, zło. Polscy biskupi w „Słowie do wiernych” (odczytanym we wszystkich kościołach 26 maja) mówią o swoim wstydzie i bólu, i o rozczarowaniu Kościołem. Ciekawe, które miejsce w rankingu społecznego zaufania zajmie po majowej projekcji filmu Kościół? Może nawet ostatnie...

Chrystus mówił apostołom: „gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu”. Wstrząs związany z filmem może nas, ludzi Kościoła, skutecznie wyleczyć z predylekcji do miejsc pierwszych. To zawinione poniżenie może być dla nas – to jest dla „personelu” Kościoła – zbawiennym przebudzeniem. ©℗


CZYTAJ TAKŻE:

TEKST TADEUSZA SŁAWKA: Po transformacji 1989 roku Kościół instytucjonalny wybrał w wielu newralgicznych sprawach milczenie. Dziś trudno mu będzie odbudować swój autorytet.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2019