Na mostku kapitańskim

Kręcone żelazne schodki były jedyną drogą, którą można było tam się dostać. Niewielki i niewysoki pokój przypominał trochę latarnię morską, a trochę mostek kapitański.

03.12.2012

Czyta się kilka minut

Jacek Woźniakowski, Kraków, 13 stycznia 1996 r. / Fot. Bogdan Krężel
Jacek Woźniakowski, Kraków, 13 stycznia 1996 r. / Fot. Bogdan Krężel

Może dlatego, że Jacek Woźniakowski – szczupły, wysportowany, o wyrazistych rysach twarzy, ze starannie przyciętą brodą skrywającą wojenną bliznę, formułujący sądy ostro i precyzyjnie – sprawiał wrażenie kogoś stworzonego do pełnienia funkcji przywódczych.


1. Pokój przy Wiślnej 12, na drugim piętrze oficyny krakowskiego Pałacu Biskupiego, był rzeczywiście punktem dowodzenia – na 20 metrach kwadratowych, przez blisko trzy dekady mieściła się redakcja wydawnictwa Znak. Tam układano ambitne plany wydawnicze, kastrowane następnie niemiłosiernie przez Departament Książki Ministerstwa Kultury (!), nim jeszcze do poszczególnych tytułów dobrała się cenzura. Poezje Miłosza wstawiano do planu od początku lat 70. i co roku były skreślane, aż przyszła wiadomość o Noblu. 40-tysięczny nakład „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” wydrukowano wtedy błyskawicznie, a kolejka do Księgarni Krakowskiej przy rogu Św. Krzyża i Św. Tomasza, gdzie sprzedawano książki Znaku, sięgała aż pod ówczesną siedzibę Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej...

Przeszkody pojawić się mogły także z innej strony. Znak chciał przyswoić Polakom dzieła najważniejszych teologów współczesnych, a tu z kolei interweniowała czasem cenzura kościelna. Jacek Woźniakowski wspominał z nieco złośliwą satysfakcją, jak musiał bronić przed księdzem-cenzorem prawowierności teologicznej „Wprowadzenia w chrześcijaństwo” ks. Josepha Ratzingera, późniejszego prefekta Kongregacji Nauki Wiary i papieża...


2. Zacząłem to wspomnienie od wydawnictwa Znak, bo stanowi ono jedno z największych dokonań Woźniakowskiego. Wydać przy takich ograniczeniach tyle ważnych książek z dziedzin tak różnych – to wymagało strategii, uporu, przebiegłości nawet, przede wszystkim zaś przekonania o sensie własnej pracy. Obok wielkich teologów – plon konkursów czytelniczych „Tygodnika”, dający niezakłamany obraz powojennego społeczeństwa. Powieści Hanny Malewskiej i „1859 dni Warszawy” Władysława Bartoszewskiego, eseje Zygmunta Kubiaka i pierwsza książka filozoficzna Józefa Tischnera. Pisma zebrane Bolesława Micińskiego, a potem wielki powrót emigrantów: Vincenza, Czapskiego, Stempowskiego. No i dzieła Karola Wojtyły. Mostek kapitański Znaku był miejscem, gdzie po raz pierwszy spotkałem Jacka Woźniakowskiego. Wcześniej czytywałem go oczywiście w „Tygodniku” i miesięczniku „Znak”, znałem już jego najważniejszą książkę – „Góry niewzruszone”, erudycyjną i niesłychanie wciągającą wędrówkę przez dzieje europejskiej kultury po schyłek wieku XVIII. Był rok 1979, Jacek – piszę tak, bo kilka lat później zaproponował mi, jak wielu innym ówczesnym młodym, bruderszaft – należał do założycieli niezależnego od władz Towarzystwa Kursów Naukowych. W Krakowie TKN wsparło niewielu: z kręgu „Tygodnika” i „Znaku” dwoje seniorów – Hanna Malewska i Antoni Gołubiew, Jan Józef Szczepański, Stanisław Rodziński, Karol Tarnowski, poza tym Henryk Wereszycki, Wisława Szymborska, Kornel Filipowicz, Adam Zagajewski. Studiowałem historię sztuki i nasze Koło Naukowe postanowiło zaprosić Woźniakowskiego z odczytem.

Zaproszenie zostało przyjęte, kilka tygodni później prelegent wygłosił w salce bocznego skrzydła Collegium Maius efektowny odczyt „O dezinkarnacji [czyli odcieleśnieniu] w sztuce współczesnej”. Równie mocno jak odczyt zapamiętałem wcześniejszą wizytę na Wiślnej: sposób, w jaki zostaliśmy przyjęci, uwagę, jaką poświęcił nam przez tych kilkanaście minut gospodarz, przenikliwe spojrzenie z tającym się w nim uśmiechem. Nie wiedziałem jeszcze, że takich spotkań i rozmów będzie w przyszłości wiele – zawsze istotnych, inspirujących, odsłaniających nowe perspektywy. Bo też Jacek Woźniakowski był mistrzem konwersacji niezdawkowej, umiał ośmielić rozmówcę, stworzyć wrażenie, że to on jest w danej chwili najważniejszy. „Jacek Woźniakowski – zauważył kiedyś Artur Międzyrzecki – to również pamiętna dla wszystkich, którzy się z nim zetknęli, ludzka obecność, udzielna, z jej powidokami, pogłosem, charakterystycznym połączeniem żarliwości, uśmiechu, eleganckiej dezynwoltury, ostentacyjnej tolerancji”.


3. Ośmielić rozmówcę było trzeba – im więcej się bowiem o Jacku Woźniakowskim wiedziało, tym bardziej rosło onieśmielenie jego inteligencją i wiedzą oraz podziw dla jego dokonań. Budził respekt odwagą w formułowaniu sądów, ale też w ich rewidowaniu. Człowiek żarliwej wiary, wobec instytucji kościelnych bywał bardzo krytyczny: nie miał w sobie nic z klerykała, a o prawa świeckich toczył publicystyczne boje. W polemikach ostry i bezkompromisowy, czasem pewnie nie do końca był świadom, jak bolesne sztychy rozdziela.

Trudno też było nie pamiętać o świecie, który go ukształtował, o środowisku, w którym wyrósł. Sam tego nie podkreślał, ale czuło się, że stanowi wspaniały wykwit etosu ziemiańsko-inteligenckiego. „Sam nie miałem temperamentu ani archiwisty, ani autobiografa – pisał pod koniec życia we wstępie do „Wspomnień szczęściarza” – rozumiem jednak zobowiązanie, jakie nakłada długowieczność, nie mogę też zaprzeczyć, że wiele zawdzięczam różnym osobom z kręgu rodziny i przyjaciół, domom, w których upływało moje dzieciństwo i młodość, wojsku, wojennemu konspirowaniu, instytucjom, a zwłaszcza ludziom, z którymi pracowałem”.

Jednym z jego pradziadków po mieczu był wielki malarz Henryk Rodakowski, dziadkiem po kądzieli – Jan Gwalbert Pawlikowski, wydawca „Króla-Ducha”, właściciel zakopiańskiego Domu pod Jedlami zaprojektowanego przez Stanisława Witkiewicza, pionier działań na rzecz ochrony Tatr. Pierwsza żona Jackowego wuja, Jana Gwalberta Henryka Pawlikowskiego, autora „Bajdy o Niemrawcu”, to Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Pawlikowscy z Medyki, mecenasi kultury, zaprzyjaźnieni byli, a potem i skoligaceni z rodziną młodopolskiej poetki Maryli Wolskiej. I tak dalej, i tak dalej... Jeszcze przed wojną młody Woźniakowski poznał Józefa Czapskiego, wuja swojej przyszłej żony, Mai Plater-Zyberk, i ta znajomość, a potem przyjaźń przetrwała do śmierci malarza.

Rodzinne koneksje były jednak dla Jacka bardziej rodzajem zobowiązania niż tytułem do chwały, rodziły poczucie odpowiedzialności za to, co się w ten sposób dziedziczy w sferze duchowej i co powinno się kontynuować.


4. W ostatnich dniach przypomniano tekst, który Stefan Kisielewski napisał na 70. urodziny Jacka Woźniakowskiego. Kisiel, biorąc za wzór doktora Watsona, który próbował sporządzić listę właściwości i zainteresowań swojego tajemniczego współmieszkańca, Sherlocka Holmesa, portretuje tam żartobliwie jubilata, wyliczając ciąg jego cech (niekiedy wzajemnie sprzecznych) i najrozmaitszych zatrudnień. Wychodzi z tego oczywiście nielichy galimatias.

„Po cóż wymieniłem bez ładu i składu tę długą listę sprzecznych walorów czy ewentualnie przywar? Zebrałem ją, by uwydatnić to, co najbardziej cenię – syntezę rzeczy na pozór przeciwnych, zebranych w jednym człowieku” – konkluduje Kisiel, chwaląc „pozorne Dziwolągi twórczego świata”. I dodaje: „Taki właśnie jest i Jacek: złożoność w nim sprzeczności i rozmaitości daje w istocie osobowość twórczą i życiową całkiem jednolitą, a przez zagadkę jedynego w swoim rodzaju złączenia różnych wektorów autentyczną, bo niepowtarzalną”.

Ułan i oficer Armii Krajowej, którego pierwszą istotną próbą literacką były powstałe jesienią 1939 roku „Zapiski z kampanii wrześniowej”. Tuż po wojnie redaktor „Głosu Anglii”, potem „Tygodnika”, a w latach 1957-59 naczelny miesięcznika „Znak”; o wydawnictwie Znak była już mowa. Absolwent krakowskiej polonistyki, doktorat obronił u Stanisława Pigonia, a habilitował się w Instytucie Sztuki PAN. Profesor historii sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (na formalną docenturę i profesurę przyszło mu czekać bardzo długo, ze względów politycznych), wykładał też w Tuluzie i Jerozolimie, a uniwersytet w belgijskim Leuven przyznał mu doktorat honorowy.

Naukowiec, krytyk, eseista, publicysta i autor reportaży, pisarz o rozpoznawalnym od razu stylu, a także tłumacz powieści Grahama Greene’a i Arnolda Bennetta. Działacz Klubu Inteligencji Katolickiej, potem wspomnianego już Towarzystwa Kursów Naukowych, członek władz PEN Clubu i dawnego Związku Literatów Polskich, jury Nagrody im. Kościelskich, a pod koniec lat 80. – Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu i pierwszy „solidarnościowy” prezydent Krakowa. Odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, a także komandorią orderu Polonia Restituta i Legią Honorową. Taternik, narciarz i redaktor „Wierchów”. A to przecież wciąż nie wszystko...


5. W pierwszym rozdziale „Zapisków kanadyjskich” – świetnej książki reportażowej, nagrodzonej w 1974 r. przez polski PEN Club i przez Radio Wolna Europa – Jacek Woźniakowski opowiada o rozmowie z woźnym w British Museum. „Kiedy zjeżdżam windą z gabinetu rycin, pyta ciekawie, co tam oglądałem. Mówię, że pejzaże akwarelowe z XVIII wieku. – Ale czyje? – dociska woźny. Wyliczam kilka nazwisk. – Oj, proszę pana – powiada – jeśli się pan nie skoncentruje na jednym artyście, to panu życia nie starczy”.

„Niestety, trafna chyba uwaga” – podsumowuje autoironicznie autor. Cóż, Jacek Woźniakowski nigdy nie skoncentrował się na „jednym artyście”, jednej sprawie, jednym spośród wielu swoich uzdolnień. Nigdy nie zamknął się w wieży z kości słoniowej, choć jak wspomina z niejakim wstydem we „Wspomnieniach szczęściarza”, w młodości miał taki właśnie projekt na życie. Nie wiem, czy kiedykolwiek tego żałował – my na pewno nie powinniśmy. Obdarzony szczodrze przez los, umiał podzielić się tymi darami. Jak napisał Kisiel: „Bez niego dotkliwie bylibyśmy ubożsi, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2012