Na miejscu Boga

Czy mnisi i święci z początków Kościoła czegoś mogą nas nauczyć? Przyjrzyjmy się im w Wielkim Poście – dzisiaj posłuchajmy Doroteusza z Gazy.

12.02.2018

Czyta się kilka minut

Nic cięższego, nic gorszego, często powtarzam, jak osądzać bliźniego i gardzić nim.
(Doroteusz z Gazy, VI w.)

W VI w. w okolicach dzisiejszej Gazy był sobie klasztor kierowany przez abba Seridosa. Tym, co wyróżniało ową wspólnotę pośród innych, była specyficzna struktura: mnisi mieszkali wokół eremów dwóch pustelników, Barsanufiusza i Jana, którzy kontaktowali się z otoczeniem jedynie przez listy (ich obszerny zbiór dotrwał do naszych czasów i jeszcze do niego wrócimy w najbliższych tygodniach).

Ukochanym uczniem obydwu świętych mężów był Doroteusz, pełniący w klasztorze obowiązki opiekuna chorych (tj. infirmariusza) i gości. I jak po jego mistrzach pozostała korespondencja, tak po nim obszerny zbiór nauk ascetycznych, w których poczesną rolę zajmuje problem oskarżania bliźniego. No kto jak kto, ale nasz bohater miał sporo okazji, aby o swoich braciach nie myśleć ciepło. Oddajmy mu zresztą głos:

„Wierzcie mi, że pamiętam to, co zrobił mi pewien brat, który idąc z infirmerii do kościoła za mną, lżył mnie, a ja szedłem przed nim i nie odpowiedziałem ani słowa. Kiedy się opat o tym dowiedział (nie wiem, od kogo) i chciał go ukarać, objąłem opata za nogi i błagałem: »Nie rób tego, na Boga, to ja zawiniłem, cóż winien ten brat?«. Inny znowu, czy dla wypróbowania mnie, czy z głupoty, Bóg jeden wie, przez długi czas miał zwyczaj w nocy oddawać mocz blisko mojej głowy, tak że nawet posłanie moje bywało mokre.

To znów inni bracia przychodzili w dzień i trzepali materace koło mojej celi. Widziałem takie mnóstwo pcheł dostających się do mnie, że nie mogłem nadążyć ich zabijać; były zaś one szczególnie liczne z powodu upałów. Potem, kiedy przychodziłem spać, obsiadały mnie, i chociaż zasypiałem z powodu wielkiego zmęczenia, to jednak kiedy się budziłem, miałem całe ciało pogryzione.

A nigdy żadnemu z nich nie powiedziałem »Nie rób tak« ani »dlaczego tak robisz?«. Ani też nie pamiętam, jak już mówiłem, żebym kiedy zranił kogo słowem albo zasmucił”.

Być może mnisi zazdrościli zaufania okazywanego mu przez przełożonego i obydwu pustelników, może drażniło ich jego wykształcenie... Trudno powiedzieć, Doroteusz sam nie mówi o konkretnych motywach, dodając jedynie enigmatycznie, że współbracia robili to „dla wypróbowania mnie czy z głupoty”. Równolegle jednak wielu przychodziło do niego, aby otworzyć przed nim serce – jak to się wtedy mówiło – czyli aby nie tylko wyznać grzechy, ale również polecić się mu jak doświadczonemu ojcu. Opowieści o tych relacjach należą zresztą do najbarwniejszych stron napisanych przez Doroteusza.

Nasz abba znał się na ludziach, to nie ulega wątpliwości. Doznawał od nich upokorzeń, ale jednocześnie cieszył się ich zaufaniem. Skąd zatem taki nacisk na zakaz osądzania bliźnich? Czy to ucieczka od rzeczywistości?

Doroteusz uważał, że nie jesteśmy w stanie przeniknąć intencji, myśli i serc innych ludzi. Czy to dziwne? Nie znamy dobrze własnego wnętrza i potrafimy zaskakiwać nie tylko naszych domowników, ale także samych siebie. Stąd uwaga: nie sądź bliźniego. Musimy tę myśl odczytywać w kontekście poniższego doprecyzowania.

Wedle naszego mnicha sądzenie człowieka to stawianie się na miejscu samego Boga. Doroteusz opowiada historię, jak to jeden z wielkich pustelników orzekł, że jakiś mnich jest grzesznikiem; jeszcze tej samej nocy anioł przybył do niego wraz z duszą tego człowieka oświadczając, że ów osądzony przez starca brat umarł i skoro ten już raz wydał wyrok, to teraz Bóg go pyta: czy skaże go na piekło, czy zezwoli wejść do raju. Przerażony abba zrozumiał, że zaczął wyręczać Pana Boga, i padł na twarz błagając o przebaczenie.

Osądzanie zatem, tak jak rozumie to Doroteusz, to szufladkowanie ludzi, nieodwołalne stwierdzanie, że są tacy, a nie inni, i w sumie już niczego nie można się po nich spodziewać. To trochę tak, jak gdybyśmy już za ich życia wydawali wyrok Sądu Ostatecznego. Tymczasem Doroteusz mówi: nie wiesz, kim jest drugi człowiek, jakie motywy nim kierują, czego chce. To, o czym tu mowa, wymaga dojrzałości emocjonalnej, wewnętrznej wolności od nacisku posiadania uporządkowanych spraw ze wszystkimi naokoło. Bóg czeka. My chyba też możemy.©

O. SZYMON HIŻYCKI (ur. 1980) jest opatem klasztoru benedyktynów w Tyńcu, patrologiem i badaczem początków monastycyzmu.

Czytaj także: Piotr Sikora: Popielcowa środa kochanków

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2018