Na granicy życia. Felieton Zuzanny Radzik

Grzebali je pod rynną, podobno. Pradawnym zwyczajem. Do trumny wkładano różne przedmioty: żelazne nożyce, by się odcięła. Płótno, naparstek i nici, by dziergała w zaświatach dla osieroconego niemowlęcia.

23.05.2022

Czyta się kilka minut

Fot. GRAŻYNA MAKARA /
Fot. GRAŻYNA MAKARA /

Zbliżało to do pierwotnego przeznaczenia, miało ułatwić spełnienie w opiekuńczej roli. Bardziej niż z teologią nawet, kościelne zwyczaje bywały zgodne z pierwotną intuicją, że płyn, wydzieliny i krew to nieczystość. Bywało, że zwłok zmarłej w tym czasie nie wpuszczano do kościoła, w obawie przed zbezczeszczeniem świętej przestrzeni. To jednak niepokojące zjawisko, matka umierająca przy porodzie lub w połogu. Wierzono, że mogła być podatna na działanie sił nieczystych, które nie ustawało nawet po śmierci. Zakładano, że to powracająca na ziemię dusza, tęskniąca, niepokojąca, ale niegroźna.

Rodzącym, które przeżyły, organizowano po sześciu tygodniach wywód, religijny obrzęd z błogosławieństwem, którego zaniechał dopiero sobór w połowie XX w. Swoją drogą ciekawe. Zastanawiam się, czy wolę, że zwyczaj znikł, bo karmił się przekonaniem o nieczystości, czy żałuję, że nie towarzyszy teraz takim przejściom w kobiecym życiu specjalny zwyczaj i błogosławieństwo? I już katofeministyczna myśl pracuje w mojej głowie, że może nie trzeba do tego księdza i stuły, ale gdyby tak kobiety kobietom towarzyszyły i błogosławiły?

A może wywód kończył nie tyle okres nieczystości, co zamykał czas na granicy życia i śmierci? Biorąc pod uwagę wysoką śmiertelność położnic, było co świętować. Że rodzenie to rzecz niebezpieczna, nie trzeba było nikogo przekonywać. Tylko że nie było specjalnie wyboru, bo kontrolę i nad własną płodnością, i nad ciałem kobiety miały słabą.

Niejedna święta, dziewica, męczennica średniowieczna czy ascetka w głębi ducha drżała z lęku przed porodem i połogiem. Przed śmiercią, którą widziała, bo spotkała jej ciotkę, siostrę czy matkę. Wiadomo było, że się zdarza. Przed pierwszym ascetycznym zrywem Katarzyna ze Sieny straciła rodzącą siostrę. Przypadek, że głodziła się potem tak, iż zaniknęła jej miesiączka, a rodzice odpuścili wydawanie drugiej córki za mąż?

Rodzenie trudnej do skontrolowania liczby dzieci to może wtedy (czyli do całkiem niedawna) stawianie życia na szali bardziej niż wyniszczające posty. Tylko czy to już zamknięty rozdział herstorii świata? Żyjemy w czasach, gdy wiemy, że zagrożeniem dla położnic mogą być brudne ręce i narzędzia lekarzy. Umiemy zaradzić tylu sytuacjom. Więc czemu w „The Washington Post” znajduję któregoś ranka artykuł o mrożącym tytule: „Gdzie ciąża jest śmiertelnym hazardem”?

Zrobili to solidnie. Wracali do Sierra Leone parę razy, śledząc losy Susan Lebbie, siedemnastolatki, która sama została osierocona przez zmarłą przy jej porodzie matkę. Tym samym była zdana na niełaskę krewnych, naznaczona bezdomnością. Wreszcie związała się ze starszym mężczyzną, który w zamian oferował dach nad głową. Liczyła, że dzięki temu skończy szkołę. Zmarł, zostawiając ją w ciąży. Ale to nie samodzielnego macierzyństwa bała się Susan, lecz tego, czy przeżyje poród. Położna kazała jej przyjść do szpitala z krwią do transfuzji, załatwioną wśród krewnych i znajomych. Tylko że dziewczyna nie miała nawet takiego wsparcia. Wiedziała natomiast, z plakatu widzianego w klinice, że w kraju co 90 sekund umiera ciężarna kobieta. I zwyczajnie się bała.

Śmierci rodzących w Sierra Leone nie wynikają z tajemnych chorób, tylko ze zrujnowanej i zależnej od zagranicznych darczyńców służby zdrowia, przetrzebionego przez epidemię eboli personelu medycznego, biedy. Braku leków, pustych banków krwi. „The Washington Post” podkreśla, że w ciąży lub przy porodzie umiera jedna na dwadzieścia ciężarnych. Głównie z powodu utraty krwi. To jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc na ziemi, by mieć dziecko. Gorzej jest tylko w Czadzie i Sudanie.

Susan marzyła, by urodzić chłopca, bo chłopiec nie zajdzie w ciążę. Urodziła przez cesarkę małego Evana. Bóg jest łaskawy, stwierdziła. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, tego dnia szpital miał za mało krwi i leków, by jej pomóc. Po prostu miała szczęście.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Na granicy życia