Na dobry koniec świata

Misterium Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa nie należy do przeszłości. Wydarza się w naszej wierze, nadziei i miłości.

14.03.2016

Czyta się kilka minut

„Stworzenie Ewy” – lewe skrzydło tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha, olej na desce, ok. 1500 r. / Fot. De Agostini / GETTY IMAGES
„Stworzenie Ewy” – lewe skrzydło tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha, olej na desce, ok. 1500 r. / Fot. De Agostini / GETTY IMAGES

Teolog powinien odznaczać się wyrazistym obliczem. Moja droga to moja przygoda z nadzieją – kochaną i dobroczynną nadzieją. Nie przeczuwałem, że powiedzie mnie ona tak daleko w nieznane; że wraz z upływem lat przyjdzie mi stać się głosicielem wielowiekowej idei uniwersalizmu nadziei powszechnego zbawienia. Kilkadziesiąt lat swojego życia poświęciłem dociekaniom nad tą nadzieją. Nie było to zadanie łatwe, ale to ono stało się moją życiową pasją. Na tej drodze spotkałem mnóstwo wierzących, którzy wraz ze mną odkrywali ze zdumieniem nowe oblicze chrześcijańskiej wiary w dobrego i miłosiernego Boga.

Nie była to przypadkowa ewolucja mojego myślenia teologicznego. Lata refleksji nad misterium paschalnym w tradycji chrześcijańskiej przygotowały grunt dla zainteresowania się niezwykłym fenomenem, jakim jest nurt tradycji głoszący od wieków nadzieję na ostateczne pojednanie wszystkich stworzeń ze Stwórcą i Zbawicielem. Niełatwo rozstać się z takim życiowym tematem. To przede wszystkim życiowe umiłowanie – temat, którego nie zgłębi się nawet w ciągu najdłuższego życia. A czas naszych dni i lat jest krótki. Bardzo krótki.

Chciałem towarzyszyć ludziom na ich życiowej drodze. Książki o nadziei, które ukazywały się z biegiem lat, były wyrazem tego pragnienia. Widziałem, jak bardzo potrzeba nam wszystkim światła nadziei, duchowego rozjaśnienia, dostrzeżenia głębszego sensu istnienia. Rzeczywistość świata niewidzialnego przekracza jednak nasze zdolności poznawcze. Jest granica tajemnicy, u progu której trzeba się zatrzymać. Można jedynie przebywać w jej pobliżu.

Pogłębiło się jednak moje przekonanie, że nadzieja woła głośniej niż lęk.

O „ranliwości” wiary i nadziei

Misterium Paschy to dramat śmiertelnego zranienia Jezusa. Rany zachował On w swoim chwalebnym ciele. Ranami legitymował się w spotkaniu ze swoimi uczniami. Niedowierzającemu Tomaszowi kazał ich dotykać. To wyraźny znak dla nas i dla naszej wiary. Potrzeba nam odwagi, aby uznać nasze rany i blizny, a nie ukrywać je lękliwie, nadrabiając pozą i maską.

Rany Jezusa są ranami naszego świata i jego dramatycznych dziejów. Są także ranami Kościoła. Dlatego właśnie nie wstydźmy się ran naszej wiary! Wiary rzeczywistej, a nie urojonej. Trzeba odwagi, aby wyznać swoją słabość. Tylko ludzie świadomi kruchości i „ranliwości” własnej wiary potrafią rozumieć ludzkie wątpliwości. Tylko oni mogą „dotykać” ran dzisiejszego świata z pokorą, cierpliwością i czułością.

Nie sposób oddzielić wiary od momentów tragicznych niepewności, cierpienia i bólu. Wierzyć to być w drodze, doświadczać także czasu upadku, poczucia winy, słabości, zmęczenia, kryzysu i milczenia Boga. W tym sensie nasza wiara zawsze pozostanie wiarą zranioną. Często zraniona jest także przez Kościół z powodu jego oporu wobec nowych idei i braku zrozumienia dla znaków czasu, których znaczenie podkreślał wielokrotnie Sobór Watykański II. Na myśl przychodzą mi również cierpienia pochodzące od Kościoła, które boleśnie dotknęły choćby przedsoborowych pionierów ekumenizmu.

Nasza wiara dojrzewa w przeżywaniu dramatu świata i poszczególnych ludzi. Jest wiarą zranioną cierpieniem i cierpliwym oczekiwaniem. Jesteśmy zranionymi pielgrzymami, wędrowcami w mroku wiary, rozjaśnianym przebłyskami nadziei. Kto dostąpi błogosławieństwa dojrzałości, jeśli nie dozna tego wszystkiego, co niesie ze sobą ludzkie istnienie? Nawet grzech może być ważną lekcją nie tylko pokory, ale głębszego zrozumienia sensu życia i nowego początku. Bóg nie lęka się ludzkiej winy. Jezus uczył: „Powiadam wam, większa jest w niebie radość z powodu tej jednej [zgubionej owcy] niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu” (por. Łk 15, 7).

„Stworzenie Ewy” – lewe skrzydło tryptyku „Ogród rozkoszy ziemskich” Hieronima Boscha, olej na desce, ok. 1500 r. /

Przeciwko zapomnieniu

Misterium Paschy trwa. Wydarza się w naszej wierze, nadziei i miłości, a te pozostają zawsze w oczekiwaniu. Dzieje się w każdym czynieniu dobra, w solidarnym podzielaniu ludzkiej niedoli, ludzkich nieszczęść i dramatów spowodowanych przez ludzkie grzechy. Dzieje się w naszym współczuciu – czuciu wespół, owej szlachetnej compassion, która staje się dzisiaj coraz wyraźniej wyzwaniem dla wszystkich religii i ludzi dobrej woli.

Misterium Paschy nie należy do przeszłości. W adhortacji „Evangelii gaudium” papież Franciszek tak pisał: „To prawda, iż wiele razy wydaje się, że Bóg nie istnieje: widzimy niesprawiedliwość, złość, obojętność i okrucieństwo, które nie ustępują. Jednak jest tak samo pewne, że pośród ciemności zaczyna zawsze wyrastać coś nowego, co wcześniej czy później przynosi owoc. Na wyrównanym polu pokazuje się znów życie, uporczywe i niezwyciężone. Jest wiele złych rzeczy, jednak dobro zawsze wraca, wyrasta i szerzy się. Codziennie w świecie rodzi się piękno, wskrzeszone i umocnione nawałnicami historii. Wartości pojawiają się ponownie w nowych formach i rzeczywiście człowiek odrodził się wiele razy z sytuacji, które wydawały się nieodwracalne. Oto siła zmartwychwstania...”.

Niestety, często zapominamy o tej właśnie sile Chrystusowej Paschy i „mocy Jego zmartwychwstania”, sławionej przez apostoła Pawła. Zapominamy również, że misterium Paschy to dramat śmiertelnego zranienia Jezusa. Dzięki wskrzeszeniu przez Ojca mocą Ducha, On „żyje po to, aby wstawiać się za nami” (Hbr 7, 25).

Wielu ludzi naszego czasu doświadcza w swoim życiu nieobecności i ukrywania się Boga. W jakiejś mierze i pewnych momentach jest to chyba doświadczenie wszystkich wierzących. Powierzchowna i płytka religijność nie jest w stanie kształtować rzeczywistej głębi doświadczenia Boga. Jego ukrywanie się wymaga z naszej, ludzkiej strony pokory i szacunku dla tajemnicy. Tak wiele tragedii i dramatów w świecie zdaje się świadczyć o milczeniu Boga, łącznie z ziemskim losem Jezusa z Nazaretu. Tak wiele grzechów w samym Kościele staje się dla niewierzących poważnym argumentem przeciwko wierze.

Są oczywiście wśród wierzących, zwłaszcza młodych chrześcijan, liczni „paschalni entuzjaści”, którym wszystko może wydawać się łatwe i jasne. Przejawia się to zwłaszcza podczas dużych zgromadzeń. Jednakże ta bezkrytyczna łatwość i nieskomplikowana lekkość wiary niemal w rytmie „Alleluja” może okazać się zwodnicza i na dłuższą metę szkodliwa. Bolesnych konsekwencji takiej postawy doświadcza się często później w trudnych okolicznościach życia. Nie jest rzeczą łatwą usłyszeć spokojny i cichy głos Boga we własnym wnętrzu pośród głośnych i radosnych okrzyków. Obce wydaje się wtedy pojęcie wiary zranionej.

Nie koncentrujmy wszakże swojej uwagi jedynie na mrocznych stronach dziejów świata. W świetle wiary i nadziei możemy dostrzec w nim również obecność i działanie Bożego Ducha. On przemawia głosem sumienia także przez milczenie. Tajemnica Paschy Chrystusa obejmuje nie tylko misterium śmierci i zmartwychwstania Jezusa, ale również zstąpienie Ducha w dniu Pięćdziesiątnicy.

Ustanie śmiech niedowierzania

Wszyscy jesteśmy tylko uczniami. Dlatego tak często podkreślam wagę kategorii uczniostwa, zwłaszcza w sprawach religijnych. W obliczu Bożych tajemnic trzeba umieć w porę zamilknąć i czekać z ufnością na ich spełnienie. Chrześcijanin nie jest wyznawcą sceptycyzmu, choć i on doświadcza wątpliwości. Nie jest również człowiekiem oferującym tanie pocieszenia. Ponad „wiedzieć” przedkłada zdolność cierpliwego trwania i oczekiwania. O wielu wymiarach istnienia nie wiemy.

Trzeba umieć czekać. Nasza wiara i nadzieja mają kształt czujnego oczekiwania – nawet pośród lęku przed zawierzeniem obietnicom. Nie śmiejmy się jak Abraham i Sara, że obietnica jest zbyt wielka i zbyt niewiarygodna! Biblijna Sara nie przyznaje się do swego sceptycznego śmiechu: „zaparła się mówiąc: »Wcale się nie śmiałam« – bo ogarnęło ją przerażenie”. Być może i my dzisiaj zamknęliśmy się w swym niedowierzaniu z powodu doznanych rozczarowań. Uważamy, że wielkie oczekiwania nie są już na miejscu. Często wypieramy się także swojego śmiechu, który jest objawem lęku przed zawierzeniem.

Ten, który głosił Ewangelię nadziei, zaprosi kiedyś osobiście wszystkich: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni” (Mt 11, 28). Co znaczą te słowa? Przyjdźcie także wszyscy utrudzeni zmaganiem myśli i niepokojem serca. Wszyscy wątpiący i poszukujący. Wszyscy, którym wiara w sens życia i losów świata przychodzi z największą trudnością. Wszyscy, którzy nie potraficie uwierzyć...

„Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?” (Rdz 18, 14). To pytanie zostało postawione wszystkim pokoleniom ludzkim. Dwukształtna odpowiedź przyszła dopiero po wiekach: „Dla Boga nie ma nic niemożliwego”, „To, co jest niemożliwe u ludzi, jest możliwe u Boga” (Łk 18, 27). Bóg spełnia swoje obietnice, równie nieprawdopodobne jak sam cud Wcielenia i przyjścia Chrystusa na świat. Być może i my usłyszymy kiedyś słowa wyrzutu: „Śmialiście się z moich obietnic, wy, ludzie małej wiary. Zwiódł was duch sceptycyzmu. Baliście się zawierzenia. A oto cud się spełnił na waszych oczach”. Dopiero wtedy ustanie wielość słów i śmiech niedowierzania. Zamieni się w radość i szczęśliwy śmiech spełnienia. Nie z woli naszej ani z naszego pragnienia, ale z woli Tego, dla którego wszystko jest możliwe.

Niebo inaczej wieczne niż piekło 

W moim przekonaniu tekstów „nadziejnych” jest nieporównanie więcej w Nowym Testamencie niż tych infernalnych. Tylko nie potrafimy ich właściwie interpretować. Stale się tego uczę od mądrzejszych od siebie. Nie jestem „besserwisserem” i nie atakuję oponentów. Usiłuję jedynie uzasadniać swoją nadzieję w myśl zasady „mam nadzieję, abym zrozumiał”. Nadzieja potrzebuje zrozumienia. Zastanawiający jest sam fakt, że nurt uniwersalizmu nadziei nie wygasł w Kościele do dzisiaj, pomimo wielowiekowej marginalizacji i dominacji doktryny infernalnej.

Nie mam nic przeciwko temu, aby te dwa nurty istniały w chrześcijaństwie. Pytam jedynie, dlaczego infernaliści tak zaciekle zwalczają nurt, który nazywam „nadziejnym”. Dlaczego tyle potępień? Choćby to z dekretu dla Jakobitów z 1442 r. unijnego Soboru Florenckiego (dekret podkreśla, że nikt z ludzi istniejących poza Kościołem katolickim nie może stać się uczestnikiem życia wiecznego – wyliczeni są poganie, Żydzi, heretycy i schizmatycy). Ilu ludzi wycierpiało z tego powodu w ciągu stuleci! No bo pedagogia strachu w wydaniu oficjalnej doktryny jest tylko na krótką metę skutecznym środkiem troski o tzw. ortodoksję, a ta jakże często przeradza się w destrukcyjne doktrynerstwo. Niszczy wiarę ludzi. I wpycha ich w niewiarę, agnostycyzm lub ateizm. Pedagogia nadziei jest trudniejsza. Wymaga bardziej dojrzałej wiary, do której trzeba wierzących wychowywać. Spojrzenie wstecz w historię chrześcijaństwa pokazuje, że pedagogia strachu przynosiła na długą metę straszliwe straty.

Wieczność nieba i piekła są jakościowo różne i dlatego zgoła nieporównywalne. Nie istnieje wieczność Gehenny rozumiana jako zła nieskończoność i trwanie bez końca. Prawosławny teolog Paul Evdokimov pisał: „Pogląd o wiecznych cierpieniach to pogląd szkolny, uproszczona teologia o charakterze pokutnym, niebiorąca pod uwagę głębi takich tekstów jak J 3, 17 i 12, 47. Nie do przyjęcia byłoby wyobrażać sobie, że obok wieczności Królestwa Bóg przygotowuje wieczność piekła, która byłaby przecież swoistą porażką Bożego planu, a więc częściowym zwycięstwem zła”.

Fot. De Agostini / GETTY IMAGES

Dobry początek i dobry koniec świata 

Przypomnijmy: Jezus z upodobaniem porównywał siebie do dobrego pasterza, który pragnie szukać „zagubionych”. Tak postępuje Ten, kto prawdziwie miłuje. Nie ma w nikim, nawet w najbardziej zatwardziałym człowieku, takiej przeszkody do zbawienia, której Bóg nie zdołałby przezwyciężyć. Dobry pasterz poszukuje zaginionej owcy, dopóki jej nie odnajdzie. Kobieta szuka zgubionej monety, aż ją znajdzie. Dobry ojciec wyczekuje powrotu zabłąkanego syna, aż ten powróci (zob. Łk 15)... Podkreślałem już, że owo krótkie ewangelijne słowo: „aż”, „dopóki nie” jest w całej Biblii jednym ze słów budzących najwięcej nadziei. Skoro Bóg jest wieczny, „aż” znaczy, że nigdy nie jest za późno. To największa nadzieja na odnalezienie zagubionych.

Bóg chciał, aby istoty rozumne dokonywały wyboru dobra w sposób wolny i nieprzymuszony. Obdarzeni wolnością, doświadczamy skutków swoich złych decyzji, często niezmiernie bolesnych i tragicznych. Nadzieja uczy, że cierpliwa miłość Boga okaże się ostatecznie zwycięska. Żaden ze zwolenników nadziei powszechnego zbawienia nie przeczy pośmiertnej egzystencji ludzi w stanie, który Pismo Święte nazywa „Gehenną”, a który później nazwano „piekłem”. Przeciwstawne stanowisko jest wyrazem nadziei, że nikt nie może dobrowolnie odrzucać Boga bez końca i na zawsze. Nadzieja woła głośniej niż lęk.

Mądrość Ewangelii uczy, że Bóg respektuje ludzką wolność i niepowtarzalną osobowość w najwyższym stopniu, na Jemu tylko właściwy, iście boski sposób. Nie narzuca siłą swojej woli, nie przymusza, lecz wciąż zaprasza, przekonuje i pociąga, aby wszystkich doprowadzić do ostatecznego spełnienia. A ma czym pociągać i urzekać! Sprawiają to Jego miłość, dobroć i piękno, działające od wewnątrz na umysł i serce człowieka. O boskim sposobie tego oddziaływania, bez pogwałcenia wolności, nie musimy wiedzieć wszystkiego po tej stronie życia.

Opowieść o świecie ma nie tylko dobry początek: „A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre/piękne” (Rdz 1, 31). Ma ona również obietnicę dobrego końca: „aby Bóg był wszystkim we wszystkich/wszystkim” (1 Kor 15, 28). To dopiero zdumiewający paralelizm początku i końca! Powód do wielkiej nadziei i radości. Bóg jako najbardziej twórczy, mądry, miłujący dobro i piękno Artysta wszechświata, miłuje dobrą historię i szczęśliwe zakończenie. I przewidział drogi dojścia do ocalenia wszystkich. Tak wierzę, tak ufam.

Zuchwalstwo przyzywania Chrystusa 

Pełne pogody i tęsknoty oczekiwanie bliskiego końca świata cechowało pierwotne chrześcijaństwo. Ostatnia księga Nowego Testamentu z tęsknotą przyzywa Chrystusa: „Przyjdź, Panie Jezu!”. W eucharystycznej modlitwie chrześcijan słyszymy zastanawiające słowa: „Niech przyjdzie łaska i przeminie ten świat” (Didache 10, 6). Niech przeminie! Postawa ufnego oczekiwania zatraciła się w późniejszej historii. Zanikało pogodne oczekiwanie. Zjawiło się przerażenie w obliczu nieuchronnego sądu, groźby wiecznego piekła i niepewności wiecznego losu. Chłodny umysł przesłonił rolę serca. Eschatologia stawała się coraz bardziej mroczna i surowa, zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Strach zamyka usta, paraliżuje serca, które wzdrygają się przed wypowiadaniem takiej modlitwy. Starochrześcijańskie zawołanie „Marana tha”, „Przyjdź, Panie nasz”, zostało wyparte z żywej świadomości chrześcijan.

Duchowość trwogi przed przyjściem Chrystusa widzi w przyzywaniu Go wręcz zuchwalstwo. A tymczasem modlitwa „Przyjdź” dana została na wszystkie czasy i dla wszystkich ludzi. Dla mnie samego także. Nie mogę trwać w atmosferze trwożnej prośby o zwłokę i oddalenie końca. Uczmy się patrzeć na dzieje świata z większą pogodą ducha i ufnością.

W świetle nadziei powszechnego zbawienia nauka o ostatecznych losach ludzkości i świata powinna odzyskać swoją pogodną tonację. On jest Sędzią rozumiejącym i miłującym ludzi. Nie przychodzi, aby porażać strachem, lecz aby szukać zagubionych, przemieniać, ocalać i zbawiać. Przyjdź, Panie Jezu! Marana tha! Przyjdź, Panie nasz! ©

Autor (ur. 1936) jest teologiem, ekumenistą, znawcą prawosławia. Należał do Międzynarodowej Komisji Mieszanej ds. Dialogu Teologicznego między Kościołem rzymskokatolickim a Kościołem prawosławnym. Wydał ponad 30 książek, w tym „Nadzieję zbawienia dla wszystkich” (1989), która wywołała najpoważniejszą dotychczas dyskusję w polskiej teologii. W 2010 r. uhonorowany przez „Tygodnik Powszechny” Medalem św. Jerzego.

Powyższy artykuł jest ostatnim rozdziałem książki „Nadzieja woła głośniej niż lęk”, która ukazuje się właśnie nakładem wydawnictwa Charaktery. Tytuł artykułu i lead pochodzą od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2016