Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Problemem nie jest tylko sama aplikacja. Służy ona do tzw. śledzenia kontaktów. Przez łącze Bluetooth nasłuchuje sygnałów z innych telefonów w pobliżu i alarmuje właściciela, jeśli któryś z nich należał do osoby zarażającej covidem. Można się wtedy odizolować i przetestować, zanim samemu przekaże się wirusa dalej. Jeszcze 22 października premier Morawiecki apelował na Twitterze: „Zachęcam wszystkich do korzystania z aplikacji STOP COVID. Technologia jest w walce z epidemią naszą wielką sojuszniczką”.
Według badaczy z Oxfordu, „gdyby 80 proc. użytkowników smartfonów zainstalowało aplikację, co stanowi ok. 56 proc. populacji, pozwoliłaby ona opanować pandemię bez innych działań”. Przy mniejszej liczbie użytkowników aplikacja nie jest bezużyteczna, ale jej skuteczność jest bezpośrednio zależna od zasięgu.
Jak pod tym względem wygląda STOP COVID? Katastrofalnie. Do 14 października pobrało ją 1 029 339 osób. To pozornie dużo, ale nie znaczy nic: bo od 31 lipca do 14 października w systemie „zameldowały się” zaledwie 72 zakażone osoby. Do 27 października – 137. Według danych Ministerstwa Zdrowia mamy w Polsce obecnie niemal pół miliona zakażonych.
CZYTAJ WIĘCEJ: AKTUALIZOWANY SERWIS SPECJALNY O KORONAWIRUSIE I COVID-19 >>>
Na projekt wydano 5 mln zł. W tym 3 mln na promocję. Kuriozalną: na początku do zachwalania apki wykorzystano… trollkonta. Fałszywe profile, takie jak „prof. Krzysztof Mantucki”, wypisywały peany na cześć aplikacji i rządu – i zostały zdemaskowane niemal natychmiast. A przecież od początku jasne było, że kluczem do sukcesu aplikacji śledzącej nasze kontakty musi być zaufanie. Kto wpadł na pomysł, by walczyć o nie przy pomocy kłamstwa?
Jednak nie tylko polska aplikacja poniosła spektakularną klęskę. Nawet w dość autorytarnym Singapurze, który swoją aplikację wprowadził jako jeden z pierwszych na świecie, korzysta z niej najwyżej 25 proc. populacji. Wszędzie powody były podobne: połowa ankietowanych Singapurczyków nie pobrała aplikacji, by uniknąć śledzenia przez władze. Rządy płacą wysoką cenę za lata naruszeń prywatności swoich obywateli. Ale też przekonują się, że technologia nie jest środkiem na wszystko. Zwłaszcza w obliczu braku zaufania. ©