Na barkach gigantów

Prof. Jerzy Jarzębski, członek jury Nagrody Kościelskich: Literaturze nie przyznajemy już tyle miejsca w życiu, ile dawaliśmy kiedyś. Jeszcze niedawno była naszą nauczycielką życia – dziś już nie.

07.10.2014

Czyta się kilka minut

 / il. Zygmunt Januszewski
/ il. Zygmunt Januszewski

AGNIESZKA SABOR: Nagród literackich jest w Polsce całkiem sporo…

PROF. JERZY JARZĘBSKI: Tak, są też coraz bardziej atrakcyjne finansowo. Jednocześnie zaszedł proces typowy dla każdej inflacji: im więcej nagród, tym mniejszy prestiż. Przeżyły się też trochę pewne formuły. Spójrzmy na Nagrodę Nike, którą przez pierwsze lata wszyscy się interesowali – nawet ci, którzy kontestowali ją ze względów politycznych, dyskutowali o nominacjach do pierwszej „dwudziestki”, pierwszej „siódemki”. Nike była po trosze sprawą narodową: na wręczenie tej nagrody przychodził prezydent Rzeczypospolitej, uroczystość w najlepszym czasie antenowym transmitowała telewizja. To się zmieniło.

Malejący powoli prestiż nagród literackich ma związek z malejącym prestiżem literatury jako takiej. Nie przyznajemy jej już tyle miejsca w życiu, ile dawaliśmy kiedyś, przynajmniej od czasów zaborów. Jeszcze niedawno była naszą nauczycielką życia, alternatywnym ośrodkiem władztwa dusz – dziś już nie. Zdarza jej się za to brać udział w politycznych dintojrach.

Wydaje się też, że pisarze zrezygnowali z pewnych – uniwersalistycznych – tematów: metafizycznych, egzystencjalnych.

Literatura nie tyle z nich zrezygnowała, ile stała się zbyt prosta w swoich recenzjach świata. Nie widzę pisarza, który w tej dziedzinie szczególnie by mnie zachwycił. Swego czasu – w sposób bardzo ciekawy – zajmował się tą tematyką Jerzy Sosnowski. Problem w tym, że nie bardzo miał z kim dyskutować. Krytykowano go za swobodę, z jaką traktował metafizykę, a on po prostu zmagał się ze sobą. Zresztą, podobnie było z Miłoszem, niektóre kręgi widziały w nim antychrysta, aż w końcu „glejt żelazny” musiał dać poecie papież Jan Paweł II.

Wśród pisarzy średniego czy młodszego pokolenia trudno dziś znaleźć osobowości, których bagaż doświadczeń życiowych można by porównać z tym, który nieśli na barkach Czesław Miłosz, Zbigniew Herbert, Wisława Szymborska, Jan Józef Szczepański czy Julia Hartwig.

Przypomina mi się moja babcia, która do końca życia wypominała urodzonemu tuż po wojnie synowi, że ten, kto nie ma za sobą doświadczenia wojny, nigdy nie będzie dojrzały. Naprawdę?

Dojrzałość wymaga przewartościowania wartości, znalezienia się pod ścianą, przed Miłoszowym „To” (które, inaczej rozumiane, miało pierwowzór u Różewicza). Musimy stanąć w sytuacji, która będzie naprawdę wymagająca. To zdarzało się w czasach wojny czy stalinizmu. Bardzo emblematyczna wydaje się wizyta Miłosza w podkrakowskich Goszycach – tuż po Powstaniu Warszawskim. Ten literacki gwiazdor, krytykujący Powstanie i podkreślający, że nowej władzy, która przyjdzie ze swoją ideologią, trzeba będzie przyjrzeć się krytycznie, stanął wtedy naprzeciw Jana Józefa Szczepańskiego, prostego żołnierza z lasu. Pierwszy odruch każe nam stanąć po stronie Szczepańskiego, szarego polskiego żołnierza. Miłosz wydaje się zbyt nadęty. Jednak w jakimś sensie to on miał w tym momencie rację. I wkrótce potem przestał ją mieć: poeta zgodził się wyjechać do USA jako dyplomata „warszawski”, jak się wtedy mówiło (w odróżnieniu od Londynu). Potem mozolnie to odpracowywał. Warto przyjrzeć się, jak trudno jest stawać wobec historii, która naprawdę nas dotyka, która stawia prawdziwe wymagania. Teraz jest inaczej.

Z drugiej jednak strony żyjemy w czasach, w których wszystko ulega radykalnemu przewartościowaniu. Nie znajduję literatury, która analizowałaby tę zmianę.

Mam wrażenie, że kiedy już literatura zaczyna dostrzegać, że wszystko się zmieniło, rozpaczliwie próbuje powrócić do tego, co było. Symptomatyczny wydaje mi się w tym kontekście tomik poezji Przemysława Dakowicza pod tytułem „Łączka”, który nawiązuje do kwatery pomordowanych przez UB na warszawskich Powązkach. Dakowicz chciałby przywrócić model Polski – Chrystusa narodów. A to nie tak. Właśnie odkryliśmy, że nie jesteśmy niewinni. I bardzo dobrze: to z gruntu niechrześcijańskie uważać się za bezgrzesznych. Szkoda, że tego doświadczenia nie potrafiliśmy zuniwersalizować, że objawiło się niemal wyłącznie w literaturze naukowej i publicystycznej.

Zamiast tego mamy we współczesnej literaturze polskiej sporo intymności, czasem ekshibicjonizmu.

To mogą być bardzo ciekawe książki. Życie takie, jakim jest tu i teraz, to wyzwanie dla pisarza, który w jego bezpostaciowości powinien dostrzec to, co ważne. Dlaczego źle odczytano „Kronos” Gombrowicza? Widziałem dwie interpretacje teatralne tej książki, we Wrocławiu i w Buenos Aires. Reżyserzy popełnili ten sam błąd: sądzili, że Gombrowicz się zwierza. I że trzeba ten akt zwierzenia powtórzyć. Tymczasem w „Kronosie” Gombrowicz próbuje rozpoznać, odczytać rysunek życia. W tej książce ma nam mało do powiedzenia. Mówi sam do siebie.

Skoro nie ma już wielkich, czy praca krytyka literackiego, członka jury nagród literackich nie rozczarowuje?

To nie jest tak, że nie ma dobrej literatury. Są pisarze, którzy stawiają poważne pytania – np. Stefan Chwin, który pokazuje paradoksalność historii: diabeł, chcąc zło czynić, czyni dobro – zaś zła dopuszczają się podupadłe anioły. Nie wiemy, czy to, co robimy, na dłuższą metę okaże się dobre czy złe.

Nagroda Kościelskich ma już swoją tradycję. Jak się kształtowała?

Kiedyś fundację stać było na kilka nagród rocznie. Z jednej strony obniżało to nieco jej prestiż – stawała się formą stypendium literackiego dla pisarza, który nie przekroczył 40. roku życia – z drugiej jednak, znacznie łatwiej było celować, nawet jeśli zdarzało się, że ktoś otrzymywał ją przypadkowo. Obecnie przyznajemy tylko jedną nagrodę. Kiedyś laureaci otrzymywali 3 tys. franków szwajcarskich. Można za to było kupić samochód, co zresztą zrobił Janusz Anderman. Dziś przyznajemy 7,5 tys. franków, co wcale nie stanowi sumy zbyt wysokiej. Fundacja zbiedniała – co jednak może się zmienić, od dłuższego czasu staramy się bowiem o zwrot kamienicy w Warszawie, która należała niegdyś do Kościelskich. Nie chcemy jednak powiększać sumy samej nagrody, ale wykorzystać pieniądze na promocję pisarzy.

Czy Nagroda Kościelskich przekłada się na wyniki sprzedaży książek laureatów?

Niekiedy tak, niekiedy nie. Nagroda Kościelskich przypada ostatnio – może zbyt często – twórcom niszowym. Niestety, nie mają szczęścia do niej prozaicy – ostatnim laureatem był Jacek Dukaj, którego bardzo cenię i który dzięki tej nagrodzie wyszedł z niszy, jaką jest środowisko związane z literaturą fantastyczną.

Dlaczego?

Prozę łatwiej zaatakować. Poezja jest bardziej wyraźna, krystaliczna. Działa przy tym stereotyp, wedle którego Polakom nie wychodzi proza, za to poezja – jak najbardziej. Zresztą, jury jest skomplikowaną grupą społeczną, w której funkcjonują różne światopoglądy, wrażliwości, alianse. To ma w sobie coś z polityki. Bywa, że jurorzy walczą o dwóch przeciwstawnych kandydatów i gdy krew się leje, wygrywa ktoś trzeci, niebudzący dużych kontrowersji. Dopiero potem zaczynamy się zastanawiać, dlaczego wygrał.

Mimo to Nagroda Kościelskich uformowała kilka generacji literackich.

W latach 60. była to trochę nagroda dla literatury niepodległej, dostawali ją ci, którzy mieli coś ważnego do powiedzenia o Polsce. Później nastał, moim zdaniem, najlepszy jej okres, w czym wielka zasługa Jana Błońskiego. Zdumiewająco nowoczesne spojrzenie miał też wtedy inny juror, Jacek Woźniakowski. Niemal wszyscy ważni pisarze debiutujący po 1989 r. otrzymali nagrodę Kościelskich: Jerzy Pilch, Andrzej Stasiuk, Stefan Chwin, Olga Tokarczuk, Janusz Anderman, Marcin Świetlicki, Magdalena Tulli, Tadeusz Słobodzianek…

Teraz nagrody wydają się mniej oczywiste. Zdarzyło się, że przez sito jury nie przeszli pisarze, którzy okazali się ważni: Michał Witkowski, Szczepan Twardoch, Ignacy Karpowicz, Łukasz Orbitowski. Pominięto Dorotę Masłowską i jej olśniewający debiut, „Wojnę polsko-ruską”. Nagrodę dostał wtedy Dawid Bieńkowski – pisarz wartościowy, ale który kończył właśnie 40 lat...

Tegoroczną Nagrodę Kościelskich otrzymał poeta.

To na pewno nie był błąd. Krzysztof Siwczyk to poważny poeta i dobre nazwisko, poważna kandydatura.

A gdyby udało się wprowadzić dwie kategorie i nagrodzić także prozaika, kto byłby Pana faworytem?

Z całą pewnością zagłosowałbym na „Sońkę” Karpowicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Nagroda Kościelskich 2014