Mykietyna gra z czasem

Jego sztuka funkcjonuje w świecie, który konsekwentnie usuwa sobie spod nóg twarde podłoże.

27.06.2017

Czyta się kilka minut

 / Marcin Oliva Soto / fmp
/ Marcin Oliva Soto / fmp

 

Często zastanawiam się, czy w muzyce współczesnej to nie jest już wszystko jedno, czy my weźmiemy skrzypce, dwie altówki, wiolonczelę – pytał retorycznie (i pewnie prowokacyjnie) Paweł Mykietyn w 2007 r. Komentował swój Kwartet smyczkowy, skomponowany właśnie dla Kronos Quartet – legendarnej amerykańskiej grupy. Dzieło igrające z przyzwyczajeniami słuchaczy i nawykami wykonawców paradoksalnie odwoływało się do tradycji, lecz – nie po raz pierwszy – brało ją w nawias.

Bo Mykietynowi, który ciągle się zmienia, przekracza kolejne granice, poszukuje nowych przestrzeni, brzmień, a nade wszystko bierze się za bary z czasem – naprawdę nie jest wszystko jedno.

Jak u Baumana

W swoim najnowszym utworze znów zaproponował prowokacyjną, a nade wszystko nieobojętną estetycznie, denerwującą lekturę. „Wyliczanka” świadomie łączy instrumenty kojarzone z klasyczną powagą – z gitarami elektrycznymi. W warstwie słownej – dziecięca rymowanka o „Misi, Kasi, Kon-fa-celi”. Wszystko służy niepokojącemu igraniu z czasem, równomiernemu przyspieszaniu muzycznego toku według specjalnego algorytmu. Przetwarzaniu ulegają „tematy”, które z potocznym rozumieniem niewiele mają wspólnego, bo można je odnieść albo do „rockowych groove’ów” albo „quasi-barokowej fugi”.

Świat nie do rozwikłania, splątany, pomieszany, a nade wszystko płynny, wypisz, wymaluj wprost z Baumanowskiej „płynnej ponowoczesności”. Kiedy z tej perspektywy spojrzy się na kompozycje Mykietyna, od razu staje się jasne, dlaczego nie są klarowne, dlaczego denerwują manifestacyjnym sięganiem po artefakty kojarzące się z dziecięctwem, by nie rzec: z infantylizmem. Może dlatego złoszczą, bo są jak lustro, w którym przegląda się coraz bardziej splątana rzeczywistość?

Coś zostało

O komponowaniu marzył od dziecka. W rozmowie z Konradem Mielnikiem z Radia Gdańsk opowiadał: „Pamiętam, że miałem sześć albo siedem lat i już chciałem pisać muzykę. Miałem poważny problem, żaliłem się mamie, że jak dorosnę, to wszystko będzie już wykomponowane. Mama uspokajała mnie i mówiła, że coś dla mnie zostanie”.

Zostało i zaczęło dość szybko przyciągać uwagę krytyki. Pochodzący z Oławy Mykietyn (rocznik 1971) debiutował na poważnej scenie kompozytorskiej w bardzo młodym wieku. Andrzej Chłopecki pisał o tamtym etapie jego drogi życiowej w tonie entuzjastycznym: „gdy jako osiemnastolatek pojawił się w warszawskiej klasie kompozycji Włodzimierza Kotońskiego, miał już w swym młodzieńczym dorobku wtedy właśnie ukończone lub kończone trzy utwory – Kwintet klarnetowy, »Correlatio« na dwie perkusje i smyczki oraz Koncert na dwie perkusje i orkiestrę, utwory intrygujące techniczną swobodą, ujawniające w sposób oczywisty narodziny talentu. Już następny utwór – »...choć doleciał ­Dedal...« na klarnet, wiolonczelę i fortepian, napisany w roku 1990, wszedł do repertuaru nowej polskiej muzyki, wykonywany nie tylko przez zespół przez 19-letniego Mykietyna założony”.

Talent istotnie natury samorodnej, któremu mądry Włodzimierz Kotoński stworzył sprzyjający mikroklimat do rozkwitu i okrzepnięcia. Sukcesy przyszły niemal natychmiast: debiut na „Warszawskiej Jesieni” w roku 1993 (utworem „La Strada”), utrwalony zamówieniem kompozytorskim ze strony Festiwalu – dzięki czemu powstała „Eine kleine Herbstmusik”, w 1995 r. jedna z najważniejszych premier w Warszawie.

Kunszt i prostota

Ale być może największym sukcesem początkowego okresu twórczości Mykietyna było dzieło, które stało się wręcz legendarne – „3 for 13” (1994). Utwór skomponowany na zamówienie Polskiego Radia zdobył pierwszą lokatę w kategorii młodych twórców na Międzynarodowej Trybunie Kompozytorów w Paryżu. Międzynarodowy sukces – jak najbardziej zasłużony – istotnie na tę legendę wpłynął. Jednak znacznie ważniejsza w tym kontekście jest sama materia dzieła – koncept przejrzyście prosty, a zarazem kunsztowny. „3 for 13” to kwadrans muzyki. Zrazu więcej tu ciszy niż pojedynczych, oderwanych dźwięków, składających się w przemyślnej konstrukcji w coś, co jest łudząco podobne do struktury barokowej fugi. Tyle tylko, że owa modelowa fuga stanowi raczej idealny punkt odniesienia, skojarzenie wywołane w pamięci. Uległa bowiem postmodernistycznej dekonstrukcji, fizycznie nie istnieje.

W pogoni za czasem

Podobny sukces powtórzył się w roku 2007, za sprawą Symfonii nr 2. Utwór, napisany na zamówienie Związku Kompozytorów Polskich (wpisujący się w jubileusz 60-lecia istnienia stowarzyszenia), którego prawykonanie symbolicznie podkreśliło inaugurację 50. Międzynarodowego Festiwalu „Warszawska Jesień” (21 wrześ­nia 2007 r.), niecały rok później uzyskał najwyższą punktację i tytuł „utworu rekomendowanego” w kategorii ogólnej Międzynarodowej Trybuny Kompozytorów w Dublinie. Symfonia otrzymała również Nagrodę Mediów Publicznych „Opus” w dziedzinie muzyki (2008 r.).

„Myśląc o budowie utworu, początkowo wyobrażałem sobie formę z dwiema kulminacjami i wygaśnięciem z zachowaniem zasady złotej proporcji. Wyobrażałem też sobie kształt wstęgi Möbiusa jako uprzestrzennionego wariantu tej figury” – zdradzał Mykietyn główny koncept swojego dzieła. Wstęga Möbiusa jest zapętleniem nieskończoności, więc Andrzej Chłopecki od razu spostrzegł, że koniec Symfonii „skleja się z początkiem”. Jak wypada w pełnokrwistej muzyce orkiestrowej, dzieło zaczyna się – jak u Hitchcocka – od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie. Z tym że u Mykietyna rosnące napięcie nie oznacza hałasu, epatowania masami dźwięku. Wizytówką Symfonii nr 2 zdaje się być delikatność faktury i ulotność materii (punkty węzłowe jednoczęściowej formy wyznaczają dwie kulminacje) oraz – to też ważne – odmierzanie czasu. Według kompozytora przebiega ono z zastosowaniem „permanentnego accelerando” (ożywiania), ale jest odmienne w różnych warstwach utworu, dla jednych grup szybsze, dla innych wolniejsze i przebiegające w różnych kierunkach.

Zresztą koncept gry z czasem, stopniowego, konsekwentnego przyspieszania przebiegu muzycznego zdaje się ostatnio dość istotnym czynnikiem konstrukcyjnym w utworach Mykietyna. Sprawnie działający silnik z powodzeniem napędza zarówno wspomnianą już „Wyliczankę”, jak i Koncert podwójny na dwa flety i orkiestrę symfoniczną, którego prawykonanie odbyło się w maju 2016 r. w Gdańsku.

Nie tylko układnie

Koncert podwójny wydaje się zresztą bardzo grzeczny. Klasyczne instrumenty pozostają przy swoich, od dawna przypisanych im rolach – soliści są raczej na pierwszym planie, orkiestra ich wspiera, współpraca nie wyklucza dozy współzawodnictwa. Zastanawiam się jednak, czy przypadkiem coś przez to uporządkowanie (może powinienem napisać: „grzeczne uczesanie”) nie powinno przebijać? W końcu Mykietyn od lat się zmienia. Jego sztuka funkcjonuje w świecie, który konsekwentnie usuwa sobie spod nóg twarde podłoże. Jemu przecież nie jest wszystko jedno. ©

 

Monograficzny koncert Pawła Mykietyna zabrzmi 13 lipca w Filharmonii Krakowskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „13. Festiwal muzyki polskiej