My, z „niepolskiej” ziemi

W pierwszych miesiącach wojny na terenie województwa pomorskiego Niemcy zamordowali około 40 tys. ludzi, w tym większość lokalnych elit.

22.09.2009

Czyta się kilka minut

Wojciechowi i Renacie Kiedrowskim

Stolemowym dzieciom

Województwo pomorskie ze stolicą w Toruniu utworzono w sierpniu 1919 r., z ziem byłej niemieckiej prowincji Prusy Zachodnie. Niemcy nie pogodzili się z jej utratą. Ziemię zapewniającą Polsce dostęp do Bałtyku nazwali "korytarzem". Ale był to "korytarz" tylko dla tych, którzy jadąc z Berlina do Królewca, wściekali się, że muszą zabierać paszport.

"Powrót do Rzeszy"

Jesienią 1939 r. marzenia wielu Niemców się ziściły. Propagandowe zdjęcia z pomorskich miast, jak Tczew i Grudziądz, które "wróciły" do niemieckich nazw Dirschau i Graudenz, przedstawiają tłumy witające "wyzwolicieli", kobiety podające żołnierzom kwiaty i radosne dzieci. Oczywiście, zgodne ze stereotypowym wizerunkiem "rasowego" nordyka.

Ten entuzjazm nie mógł być udawany, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że fotografowie działali na zlecenie propagandy i niektóre sceny mogli aranżować. Podobna euforia zapanowała we włączonym do Rzeszy Wolnym Mieście Gdańsku, które 19 września odwiedził Hitler. Na ul. Długiej witały go tłumy wiwatującychych gdańszczan. Za to w Gdyni, zbudowanej przez Polskę w międzywojniu na kaszubskich piaskach, zastał puste ulice.

Status ziem polskich, pozostających od września 1939 r. pod władzą Niemców, nie był jednorodny. Już 8 października Hitler wydał dekret, na mocy którego zachodnią i północno-wschodnią część Polski wcielono do Rzeszy. Władze niemieckie ustanowiły tu własną administrację, tworząc Okręg Rzeszy Kraj Warty i Okręg Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie. W tym drugim pełnię władzy skupił były szef NSDAP w Wolnym Mieście, niespełna 40-letni Albert Forster. Z reszty ziem okupowanych utworzono zaś Generalne Gubernatorstwo.

"Wytępić od kołyski"

Polityka Niemców na ziemiach inkorporowanych do Rzeszy w swoim totalizmie bardziej przypominała rządy Sowietów na Kresach niż stosunki w Generalnym Gubernatorstwie. O ile w GG na niektórych szczeblach administracji zostawiono Polaków, o tyle na Pomorzu została ona całkowicie podporządkowana ludziom Forstera. Na jednym z wieców w świeżo okupowanym Wejherowie przedstawił on nader syntetycznie założenia polityki narodowościowej na podległym mu terenie, mówiąc o Polakach "Musimy ten naród wytępić od kołyski począwszy". Kościół katolicki w Polsce centralnej był szykanowany, ale jego zasadnicza substancja nie została naruszona tak drastycznie, jak w ówczesnej diecezji chełmińskiej, gdzie w ciągu całej wojny wymordowano ponad 300 księży.

Hitlerowcy traktowali Pomorze jak "ziemie odzyskane", które po 20-letnim polskim "epizodzie" wróciły do niemieckiej "macierzy". W myśl tej ideologii nie było tu miejsca na jakiekolwiek usankcjonowanie istnienia ludności polskiej czy kaszubskiej. Po krótkotrwałych próbach zaprzestano nawet wydawania polskojęzycznych "gadzinówek". Dzieci objęte obowiązkiem nauczania od 6. roku życia, mogły realizować go wyłącznie w języku niemieckim. Zabroniono nawet nadawania polskich imion. Do dziś na Pomorzu w pokoleniu "okupacyjnych" roczników można spotkać Stanisława, który wg metryki urodzenia jest "Gerhardem", czy Bogumiłę, która w dowodzie ma wpisane imię "Trauta".

W czasie, gdy w Rzeszowie lub Kielcach na ulicy Polacy rozmawiali ze sobą po polsku, za to samo "przestępstwo" w Starogardzie Gdańskim można było trafić do KL Stutthof. Ten obóz koncentracyjny funkcjonuje dziś niemal na obrzeżach polskiej pamięci historycznej i jest mało znany poza Pomorzem. Zważywszy na fakt, że utworzono go już 2 września 1939 r. i że jako pierwsi trafili do niego działacze Polonii gdańskiej, jest to paradoks - a także wyrzut sumienia i wyzwanie edukacyjne.

Krzyż Hitlera czy Chrystusa?

Polowanie na członków polskich elit rozpoczęło się na terenie Wolnego Miasta Gdańska jeszcze zanim padły pierwsze salwy ze "Schleswiga-Holsteina". Już wkrótce masowe aresztowania dotknęły pozostałych Polaków z "korytarza", w miarę postępów Wehrmachtu. Niemcy przygotowali się do zadania ze szczególną sumiennością, tworząc wcześniej listy poszukiwanych, stanowiące cenną pomoc w procesie eksterminacji. Do grup tępionych ze szczególnym zacięciem należeli też nieliczni Żydzi pomorscy i osoby chore psychicznie, które uznano za niegodny życia element, mogący zaszkodzić czystości "rasy niemieckiej". Gwoli sprawiedliwości należy dodać, że z równą zaciętością tępiono Niemców, którzy nie popierali Hitlera.

I tak, jedną z pierwszych ofiar w Wejherowie był Niemiec Franz Lidzbarski, z zawodu brukarz, którego nazwisko znalazło się na czarnej liście. Podobnie tragiczny los spotkał niektórych duchownych niemieckich, jak proboszcza z Bobowa ks. Josefa Kuchenbeckera, zamordowanego w październiku w Lesie Szpęgawskim pod Starogardem za to, że nie chciał wspierać z ambony miejscowych hitlerowców i nie "zapomniał" języka polskiego (pisałem o nim w "TP" nr 4/2007). Nie odpuścili też ks. Johannesowi Aeltermannowi, który w 1933 r. przed wyborami do gdańskiego parlamentu wydrukował własnym sumptem ulotkę z dramatycznym pytaniem "Hackenkreutz oder Christkreuz?" ("Swastyka czy krzyż Chrystusa?"). W listopadzie miejscowy Selbstschutz zamordował go we wsi Nowy Wiec pod Kościerzyną.

Selbstschutz był organizacją paramilitarną działającą nielegalnie na terenie Polski już przed wybuchem wojny. Jej przywódcą w Okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie był osobisty adiutant Himmlera, Ludolf "Bubi" von Alvensleben - osobiście odpowiedzialny za wymordowanie przez jej członków kilku tysięcy Polaków, w tym za mordy w "Dolinie Śmierci" w Bydgoszczy-Fordonie. "Bubi" zmarł w 1970 r. w wieku 69 lat w Argentynie jako wolny człowiek.

Sędzia dał słowo

Sędzia Władysław Kiedrowski był przedstawicielem pierwszego pokolenia inteligencji miejskiej w Gdyni: on i jemu podobni stworzyli to miasto. Z niczego. Z marzeń o Polsce. Pochodził z południa Kaszub, jego ojciec używał podwójnego szlacheckiego nazwiska Lew-Kiedrowski. Według rodzinnej legendy Władysław sam je "zdemokratyzował", odrzucając pierwszy człon. Jeszcze jako uczeń gimnazjum, pod zaborem pruskim, należał do tajnego Towarzystwa Tomasza Zana. Studia prawnicze ukończył już w wolnej Polsce, w Poznaniu (1921-24). W tym okresie dały o sobie znać jego zainteresowania kaszuboznawcze.

Ożenił się z Haliną Ostoją-Lniską, pochodzącą z zamożnej rodziny pomorskiej spod Kartuz. Zamieszkali w Gdyni przy ul. Tatrzańskiej 33. W ich willi można było spotkać m.in. pisarza i działacza kaszubskiego Aleksandra Majkowskiego, który dla Kaszubów jest niczym Cervantes i Dostojewski razem wzięci. Niestety, niedługo przed wybuchem wojny Halina - kobieta nie tylko piękna, ale i całkowicie zaprzeczająca ówczesnemu stereotypowi "żony przy mężu" - zmarła, osierocając Jerzego (1934), Wojciecha (1937) i Marię (1939).

Wkrótce po zdobyciu Gdyni Niemcy dokonywali masowo aresztowań mieszkańców. Niektórych, po wstępnej selekcji, zwolniono. Druga fala aresztowań zaczęła się ok. 20 października. Między jednym a drugim etapem represji część gdynian opuściła miasto, ratując życie. Sędzia Kiedrowski uzyskał pozwolenie na warunkowe widzenie z rodziną, chcąc się z nią pożegnać. Wachmanowi dał słowo honoru, że wróci do więzienia. Kaszubi mieli wówczas inne wyobrażenie o niemieckiej praworządności (życie szybko je zweryfikowało). Poza tym dla pokolenia, które Polskę wyśniło, wywalczyło i zbudowało, honor był rzeczą bezcenną.

Władysław Kiedrowski, nakłaniany przez krewnych do ucieczki, słowa dotrzymał. Wrócił do więzienia. 11 listopada 1939 r. został zamordowany w Lasach Piaśnickich pod Wejherowem. Tego samego dnia, po prawie dwutygodniowym uwięzieniu i doraźnym procesie, w Lesie Szpęgawskim pod Starogardem rozstrzelano mojego pradziada.

Szacuje się, że w pierwszych miesiącach okupacji w regionie życie straciło od 36 do 42 tys. osób. Niestety, takie miejsca jak Piaśnica, Szpęgawsk, Mniszek pod Świeciem, "Dolina Śmierci" w Fordonie, Fort VII w Toruniu, pobliska Barbarka i wiele innych nie funkcjonują w pamięci zbiorowej Polaków. Trudno się dziwić, skoro przez lata podręczniki informowały, że pierwsze egzekucje cywilów na ziemiach polskich zaczęły się w Wawrze i Palmirach w grudniu 1939 r. Ile czasu musi upłynąć, by Pomorze przestało być ziemią "niepolską"?

TOMASZ ŻUROCH-PIECHOWSKI (ur. 1974) jest historykiem, autorem wierszy i opowiadań. W "TP" opublikował m.in. biograficzny tekst o kacie Powstania Warszawskiego Erichu von dem Bachu-Zelewskim. Pracuje w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2009