Mundialito

Prawie 40 lat temu Urugwaj, rządzony przez dyktaturę, zdobył nieformalny tytuł piłkarskiego mistrza świata. Teraz nawet FIFA nie chce o tym pamiętać. Oto historia z uniwersalną puentą.

11.06.2018

Czyta się kilka minut

Venancio Ramos z reprezentacji Urugwaju po finałowym meczu na Mundialito. Montevideo, 10 stycznia 1981 r. / IMAGO / EAST NEWS
Venancio Ramos z reprezentacji Urugwaju po finałowym meczu na Mundialito. Montevideo, 10 stycznia 1981 r. / IMAGO / EAST NEWS

Był koniec roku 1980, gdy Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej (FIFA) – „właściciel” futbolowych mistrzostw świata – zorganizowała w Urugwaju niezwykłe rozgrywki: turniej mistrzów.

Przyjechały drużyny, które na mundialach zdobywały złoty puchar (zrezygnowała tylko Anglia), a także drużyna Holandii (wówczas dwukrotny srebrny medalista). Na słynnym Estadio Centenario w stołecznym Montevideo rywalizowało wielu słynnych piłkarzy: Argentyńczycy Diego Maradona, Daniel Passarella i Mario Kempes, Włosi Carlo Ancelotti, Claudio Gentile i Gaetano Scirea, a także Brazylijczyk Sókrates czy Niemiec Karl-­Heinz Rummenigge. Futbolowi bogowie tamtych czasów. Zawody transmitowała włoska telewizja, należąca do Silvia Berlusconiego (magnata medialnego, który w latach 90. wejdzie do włoskiej polityki).

Dziś w internetowych archiwach FIFA oraz Urugwajskiego Związku Piłki Nożnej nie ma nawet wzmianki o tym turnieju. Gole, które wtedy padły, rzadko są wspominane. Gdyby zapytać kogoś w Montevideo o tamten sukces Urugwaju – bo turniej wygrała drużyna gospodarzy – zapada kłopotliwe milczenie. Właściwie dlaczego?

Oto historia o dwuznacznych związkach między polityką, biznesem i futbolem. Warto ją przypomnieć przed mundialem w Rosji.

Rodzinne tabu

Kilka lat temu dwaj scenarzyści, Sebastián Bednarik i Andrés Varela, postanowili nakręcić film dokumentalny o „Mundialito”, jak nazwano ten turniej.

– Kiedy rozgrywano zawody, mieliśmy po pięć lat. Dziś wszyscy w Urugwaju wiedzą, że był taki turniej, ale nikt nigdy do niego nie wraca. To jak rodzinne tabu, o którym nie mówi się przy wspólnym stole – opowiada dziś Varela.

Filmowcy postanowili wrócić do demonów przeszłości: do przełomu lat 70. i 80. XX w., gdy rządy w Urugwaju przejęła wojskowa dyktatura. Na prezydenta mianowano Aparicia Méndeza, parlament rozwiązano, zawieszono prawa obywatelskie, zakazano lewicowych partii.

O urugwajskiej juncie nie mówiło się zbyt wiele – ani wtedy, ani potem. Statystyki jej ofiar – zabitych, zaginionych bez wieści, wsadzonych do więzienia – były mniejsze niż w innych krajach Ameryki Łacińskiej. Bardziej przemawiała do wyobraźni skala tego, co działo się w Argentynie lub Chile.

Z Urugwaju emigrowało wtedy, z obawy przed represjami, zaledwie (jak na warunki latynoskie) ­300-400 tys. ludzi. Tyle tylko, że było to aż 10 proc. obywateli!

Referendum legalizacyjne

Historia Urugwaju pokazuje, że piłka jest poręcznym narzędziem do promowania idei nacjonalizmu. W tym kraju imigrantów, którzy przyjechali za chlebem do Ameryki Południowej, połączyła ona klasy, języki, kultury.

Dlatego junta postanowiła wykorzystać sprawdzone metody z czasów złotej ery urugwajskiego futbolu, gdy starcia z Argentyną i Brazylią budowały narodową opowieść o wspólnym wrogu. Stąd pomysł na Mundialito.

Była jeszcze jedna okoliczność: na miesiąc przed Mundialito rozpisano – po naciskach USA – krajowe referendum.

Jego oficjalnym celem było zastąpienie konstytucji z 1967 r. nową ustawą zasadniczą. W istocie jednak referendum miało być narzędziem, które pozwoliłoby juncie zalegalizować niedemokratyczne rządy. Proponowano m.in. reformę konstytucji, która polegałaby na stworzeniu jednej partii, złożonej z polityków i przedstawicieli sił zbrojnych, którzy wybraliby kandydata na prezydenta.

Celem była więc „legalna” władza autorytarna.

Idący do urn obywatele mieli otrzymywać dwie karty do głosowania: jasnobłękitną (odpowiedź na „tak”) i żółtą (odpowiedź na „nie”).

Piłka jak różdżka

Kluczem do tej historii jest zrozumienie specyfiki Urugwaju.

Kraj ten zajmuje powierzchnię równą połowie Polski, ale mieszka w nim niewiele więcej ludzi niż w województwie dolnośląskim: tylko 3,5 mln. Wciśnięty jest między dwóch gigantów (także piłkarskich): Argentynę i Brazylię.

Eduardo Galeano, słynny urugwajski pisarz i zarazem filozof futbolu (niech będzie wolno go tak określić), pisał o swojej ojczyźnie, że „piłka jest tutaj jedyną różdżką, w którą wierzą dzieci”. Istotnie to fenomen: w kraju, w którym na jednego mieszkańca przypadają trzy krowy, „hoduje” się też pokolenia gwiazd światowego formatu. Z ostatniego rozdania wspomnieć można choćby o Luisie Suárezie, Diego Godínie czy Edinsonie Cavanim.

„Inne państwa mają historię, Urugwaj ma piłkę” – to z kolei zdanie przypisywane jest trenerowi Ondino Vierze i powtarzane jak mantra. Piłka i polityka przenikają się tu intensywniej niż gdzie indziej.

Wystarczy spojrzeć na listę prezesów Urugwajskiej Federacji Piłkarskiej, a zobaczymy, jak wielu przedstawicieli dwóch kluczowych partii politycznych w XX stuleciu – Białych i Kolorowych – zasiadało na tym prestiżowym fotelu.

Aktualny prezydent kraju, 78-letni dziś Tabaré Vázquez (z wykształcenia onkolog), też był przymierzany do roli prezesa rodzimej federacji, gdy kierował stołecznym klubem Progreso.

Złota era

Wprawdzie piłkę do Urugwaju przywieźli Brytyjczycy, ale w kraju imigrantów nadano jej nowy szlif. To Urugwajczycy pierwsi zachwycili świat stylem gry zwanym pressingiem (polega na stałym naciskaniu na graczy przeciwnika), gdy na początku XX w. drużyna Urugwaju dwukrotnie wygrała Igrzyska Olimpijskie (rok 1924 i 1928). Wtedy do słowników weszło określenie „rundy olimpijskiej”, którą wykonali zwycięzcy. Do dziś Urugwaj traktuje ją jako swój wynalazek.

W złotej erze tutejszego futbolu, tj. przed wybuchem II wojny światowej, krajowa reprezentacja zagrała w 11 finałach mistrzostw Ameryki Południowej (to odpowiednik dzisiejszej Copa America). Dziewięciokrotnie rywalem była Argentyna, niewygodny sąsiad, hegemon z drugiego brzegu rzeki La Plata – te mecze miały wymiar ściśle polityczny. Z kolei w 1930 r. Urugwaj był nie tylko gospodarzem pierwszego światowego mundialu, ale w nim zatriumfował.

20 lat później w finale mundialu doszło do „Maracanazo” (brazylijskiej katastrofy): Urugwajczycy pokonali faworyzowanych Brazylijczyków – i to na „wrogim” stadionie w Rio de Janeiro. Dla Brazylii była to rzeczywiście prawdziwa katastrofa.

Tym bardziej, że gospodarze byli pewni zwycięstwa. Słynną Maracanę ozdobił napis „Hołd dla mistrzów świata”, trybuny wypełniło 200 tys. widzów (do dziś światowy rekord), a Rio było przystrojone jak na karnawał. Koszulki z napisem „Brazylia – mistrz świata 1950” sprzedały się na pniu, zeszło ponad pół miliona sztuk. W gotowości była nawet orkiestra: miała odegrać marsz triumfalny „Brazylia mistrzem”. Na przekór temu Urugwaj pokonał gospodarzy – i po raz drugi (także ostatni) wygrał mundial.

Dziś dzieci w szkole podstawowej na lekcjach patriotyzmu szybciej dowiadują się o triumfie w Rio niż o wygranych bitwach i romantycznych bohaterach z czasów walk o niepodległość spod hiszpańskiej dominacji. Tożsamość Urugwajczyków kształtowała się bowiem na stadionach, a zwieńczeniem mitu był właśnie mecz z 1950 r.

Stąd 30 lat później tak ważny symboliczny wymiar Mundialito.

Bramkarz Rodolfo Rodriguez z Urugwaju już z pucharem. Montevideo, 10 stycznia 1981 r. / SVEN SIMON / IMAGO / EAST NEWS

Brudne pieniądze

Turniej ten, nazwany wówczas przez FIFA „Małym Pucharem Świata”, zorganizowano nie tylko 30 lat po Rio, ale też 50 lat po pierwszym światowym mundialu. Miał nawiązywać do tamtych dni chwały.

Co ciekawe, pomysł nie wyszedł od junty, lecz od biznesmenów powiązanych z Urugwajską Federacją Piłkarską.

– Główna różnica między Mundialito a mundialem z 1978 r. w Argentynie była taka, że junta argentyńska sama wymyśliła propagandową ideologię i cała organizacja była w jej rękach. Natomiast w Urugwaju to ludzie biznesu przekonali wojsko, że warto zrobić taki turniej. Bez pieniędzy nie ma rządów. Dlatego kluczem w tej historii są powiązania między brudnym biznesem, brudną polityką i brudnymi machlojkami FIFA – opowiada miejscowy historyk, zastrzegając sobie anonimowość.

Główną rolę odgrywał nieżyjący już grecki przedsiębiorca Ángelo Voulgaris (po latach skazany za związki z narkobiznesem). W Urugwaju prowadził kilka interesów, także o wątpliwej legalności. We wspomnianym dokumencie filmowym Voulgaris opowiadał np. o tym, jak za pół miliona dolarów ściągnął do Urugwaju sprzęt do transmisji w kolorze. Bo wraz z Mundialito nastał w Urugwaju czas kolorowej telewizji.

– Początkowo wojsko nie było zainteresowane, obawiano się obecności zagranicznych dziennikarzy – mówi historyk Eduardo Caetano. – Ale potem zrozumieli, jak wiele korzyści może dać turniej. Także tych wizerunkowych na świecie.

Gdy Voulgaris zaczął mieć problemy z inwestorami z USA, wraz z delegacją Urugwaju udał się do Berlusconiego. Ten kupił prawa do transmisji w Europie i dołożył się do organizacji rozgrywek. To był jego pierwszy zakup praw sportowych w Ameryce Łacińskiej i początek wielkiego imperium telewizyjnego (w internecie można dziś zobaczyć nagrania z ceremonii otwarcia imprezy czy finału).

Ważna była też rola FIFA. W filmie „Mundialito” były wieloletni przewodniczący FIFA João Havelange deklamuje przed kamerą: „Nie uprawiam polityki, tylko sport. Muszę szanować rządy, z którymi współpracuję, bez względu na to, czy są dobre, czy złe. Futbol we wszystkich krajach jest szanowany i pożądany, a ja zajmuję się futbolem”.

W przemówieniu na rozpoczęcie turnieju Havelange zwrócił się do urugwajskich oficjeli określeniem „Dobrzy ludzie” (zmarł w 2016 r., oskarżany o wielokrotne branie łapówek m.in. od piłkarskiej federacji brazylijskiej).

Żółta kartka

Filmowiec Varela: – Ekshumowaliśmy trudny temat. I okazało się, że nikt nie chce być kojarzony z juntą. A przecież przez lata ci ludzie, także z FIFA, organizowali imprezy międzynarodowe, robili biznesy w futbolu i zarabiali dużo pieniędzy. Wtedy, w 1980 r., przygotowali scenę dla władzy, która chciała propagandowego święta i legitymizacji dla swych autorytarnych działań.

Jednak zanim ruszył turniej, obywatele mieli poznać wyniki referendum.

Wcześniej reżim był pewien wygranej w tym quasi-plebiscycie, ze względu na bardzo optymistyczne (dla niego) sondaże. Dlatego pozwolił nawet, aby liczenie głosów odbywało się jawnie, przed kamerami – pewna sukcesu junta chciała uniknąć oskarżeń o jakiekolwiek oszustwa. Tymczasem, ku zdziwieniu rządzących, 57,2 proc. obywateli zagłosowało na „nie”. W futbolowym żargonie: pokazali władzy żółtą kartkę.

Po opublikowaniu tego wyniku zupełnie innego kontekstu nabrały słowa oficjalnego hymnu Mundialito (w pierwszym wierszu nawiązującego do flagi państwowej): „Pod jednym słońcem i dziewięcioma paskami / Nasza ojczyzna będzie wspaniałym domem / Z Pucharem Świata Dajemy skarb Przyjaźni, pokoju i wolności”.

Historyk Caetano: – To był jedyny przypadek na świecie, gdzie rząd zaproponował taki plebiscyt i go przegrał. Po sondażach rządzący byli tak pewni zwycięstwa, że nie zaplanowali oszustwa. Ich przeciwnicy nie mogli uwierzyć, że wojsko nie sfałszowało wyników. Musieli spalić przygotowane już ulotki i plakaty, które potępiały oszustwo.

W nocy, która nastąpiła po dniu ogłoszenia wyników, nie wolno było świętować na ulicach. Wielu ludzi wyjechało więc w cichym proteście autami i uruchomiło wycieraczki, choć nie było deszczu.

Ale też nie było co świętować. Ówczesny partyzant i więzień junty, a potem prezydent José Mujica wspominał potem, że właśnie wtedy, w 1980 r., morale obywateli gwałtownie spadło. Mimo takiego wyniku referendum nie było widać szans na zniesienie autorytarnej władzy. Na porządku dziennym były aresztowania, kto mógł, uciekał z kraju.

Tuż po przegranym przez juntę głosowaniu zaczęły się bowiem najgorsze represje. Zakazano masowych zgromadzeń, a wszelkie imprezy, jak np. mecze lokalnych lig, były autoryzowane przez wojsko.

Władza wciąż wierzyła, że Mundialito uratuje jej twarz w świecie.

Zbiorowe katharsis

Zaczął się turniej. Urugwaj gładko wyszedł z grupy – zwyciężył 2:0 w meczach z Holandią, a potem z Włochami – i wszedł do finału. Historyk futbolu Luis Prats: – Te zwycięstwa były uczciwe, niewypaczone przez arbitrów. Ale należy pamiętać, że nasi piłkarze przez trzy miesiące przygotowywali się do turnieju, podczas gdy ich rywale byli w trakcie sezonu piłkarskiego.

Kiedy w finale reprezentacja gospodarzy pokonała 2:1 Brazylię (takim samym stosunkiem bramek jak 30 lat wcześniej na Maracanie), na trybunach zawrzało. Po ostatnim gwizdku kibice wręcz ryczeli: „Nie, nie, nie!”. Tłum zgromadzony pod stadionem krzyczał: „Tak się kończy, tak się kończy dyktatura!” .

Potem ulicami Montevideo ruszył pochód, który stał się pierwszym wielkim publicznym aktem przeciw dyktaturze. Międzynarodowa prasa relacjonowała go szerzej niż futbolowy triumf gospodarzy.

– To było katharsis dla Urugwaju – zamyśla się filmowiec Varela. – Jak mówił jeden z bohaterów naszego filmu: każdy Urugwajczyk uwierzył, że należy nam się Puchar Świata za powiedzenie „nie” dyktaturze.

W następnych latach zwolniono więźniów i przywrócono swobody obywatelskie. Ostatecznie upadek reżimu przypieczętowały w 1985 r. wolne wybory prezydenckie.

W ten sposób Mundialito, które miało być celebracją junty i jej władzy, stało się buntowniczym krzykiem niosącym kres tyranii. Krzykiem wolności. ©

SZYMON OPRYSZEK pracuje jako reporter w Ameryce Południowej. Jesienią br. ukaże się książka autorstwa jego i Marii Hawranek pt. „Wyhoduj sobie wolność”, opowiadająca o Urugwaju, który dzięki odważnym reformom stał się udanym eksperymentem społecznym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 25/2018