Msza dla kaszlących

Gdy ktoś mnie teraz będzie pytał, na czym opieram tezę o obecnym (mam nadzieję, że twórczym) kryzysie polskiego Kościoła, wskażę mu nie tylko ohydne polityczno-religijne amalgamaty czy toczone ostatnio debaty o kryzysie powołań.

06.08.2018

Czyta się kilka minut

Choć tu akurat wypada zgodzić się z tymi, którzy przytomnie zauważali w sieci: jaki „kryzys powołań”, skoro wciąż stać nas na to, by księża zajmowali się budowami, prowadzeniem firm, byli dziennikarzami, wojskowymi, leśniczymi, celnikami albo marnowali kapłaństwo na podawanie Ekscelencji teczki bądź okularów, których Ekscelencja, rzecz jasna, sam wziąć sobie nie może. Podam mu też do refleksji dwa ważne teksty, które w ubiegłym tygodniu opublikował portal aleteia.pl.

Pierwszy to przedruk poradnika „Podstawowe zasady zachowania podczas Mszy Świętej”, zredagowanego przez duszpasterzy jednej z parafii diecezji rzeszowskiej. Znalazły się w nim nie tylko rzeczy oczywiste (np. by w kościele nie korzystać z telefonów komórkowych), ale także polecenie, by w Domu Boga zrezygnować ze wszelkich zachowań ludzkich. „Ponieważ ośrodkiem zainteresowania w kościele jest Bóg, dlatego też w kościele ustają takie obowiązki towarzyskie, jak np. ukłony, witanie się. Kłanianie się znajomym lub uśmiechanie się do nich w kościele jest gorszące”. Mało tego: „Jeszcze bardziej gorszące są wszelkie przejawy męsko-damskich czułości. Pary nie powinny zatem w żadnym przypadku tulić się do siebie, dotykać, trzymać się za ręce i w jakikolwiek inny sposób okazywać swoje do siebie przywiązanie. Na to jest miejsce poza świątynią”. Osoby przeziębione i kaszlące powinny stać z tyłu kościoła itd., itp.

To zaiste nowy dogmat Kościoła, że sakrament Eucharystii zawiesza sakrament małżeństwa (skoro w czasie Eucharystii należy traktować małżonka jako obcą osobę). Wydaje się też, że jedynie przez nieuwagę nie polecono, by chorzy na epilepsję albo na serce też gromadzili się pod chórem, by ewentualnym osunięciem się na ziemię nie stać się przyczyną zgorszenia, dekoncentrując wiernych skupionych na „ośrodku zainteresowania”, czyli Bogu. Ciekawe, że ponad tysiąc lat po chrzcie Polski są w niej zakątki, do których nie dotarła jeszcze prawda, że Bóg obecny w Eucharystii to ten sam Bóg, który jest w kaszlącym i w małżonku.

W drugim z tekstów („List do rodziców, którzy zabierają na mszę swoje niesforne dzieci. W każdą niedzielę”) Anna O’Neil apeluje do rodziców takich właśnie dzieci, by się nie poddawali i nie robili sobie wakacji od kościoła do czasu, aż pociecha skończy naście lat. Pisze, że sama bała się niedziel. Na jej pociechy nie działały prośby, groźby, próby edukacji przed mszą ani sążniste bury po niej. Pisze, że ma świadomość, iż czasem nie jest w stanie „przeżyć” takiej mszy, ale daje od siebie to, co może dać: wdowi grosz, wszystko co ma. Jest.

„Bardzo często wychodzę z mszy z uczuciem, że było to kompletne fiasko. Nie byłam nawet w stanie za nią podążać, a wyszłam tak szybko, że zapomniałam przyklęknąć. Jaka ze mnie katoliczka? Jeśli czujesz się tak samo, nie zapominaj – małe dzieci lub dzieci wymagające szczególnej opieki, czy jakakolwiek sytuacja, w której się znajdujesz i która uniemożliwia ci uklęknięcie w spokoju i uważne słuchanie, to wyjątkowy rodzaj ubóstwa. I my, w naszym ubóstwie, naprawdę dajemy wszystko, co mamy, po prostu robiąc co w naszej mocy. Nawet jeśli w naszej mocy jest tylko pojawienie się w kościele”.

Najciekawsze, jak zwykle w polskim internecie, znalazło się pod tekstem. Dyskusja: „Gdy ktoś ma dzieci, które nie umieją się zachować, niech idzie na mszę dla dzieci albo pomodli się w domu”. „Ja mam szanować to, że oni mają dzieci? A kto uszanuje moje prawo do tego, by przeżyć mszę, tak jak chcę ją przeżyć?”. „Kiedyś widziałam księdza, który nie mógł się przebić przez płacz dziecka i przerwał Eucharystię!”. Bank rozbiła pani, która zasugerowała, że współczesnym rodzicom w głowach się poprzewracało, bo ona wychowała trójkę swoich dzieci, które i spały grzecznie i w ogóle były grzeczne, a ona wieczorami śpiewała im pieśni religijne oraz patriotyczne. Argument „A moje nie płaczą!” nie zostawia miejsca na dyskusję.

O’Neil pokazała mi coś, co dotąd mi umykało: jak często ja (i, sądząc z debaty, nie tylko ja) traktuję kościół jako punkt świadczenia usług religijnych, w którym egzekwuję swoje konsumenckie prawa, domagam się, by być w komfortowych warunkach obsłużonym. Ma być zgrabne kazanko, estetyczny śpiew, żadnego przewlekłego kaszlu, dzieci tylko na mszach dla dzieci. Jak ktoś chce mdleć – proszę, ale w tylnej ławce. I niech się ten mąż z żoną nie trzymają za rękę, bo ja mam moralność pani Dulskiej itd.

Czy definicja wspólnoty brzmi: „grupa, która ma szanować wszystkie moje potrzeby”? Czy może to ja powinienem się otworzyć na to, że wspólnotę chcą tworzyć ze mną również ci, których potrzeby kolidują z niektórymi moimi?

Jasne, można w kościele zrobić getta, sektory, branżowe msze: dla kaszlących, dla wydzielających przykrą woń biedaków, dla umęczonych rodziców z niespokojną progeniturą. Tyle że taki Kościół to nie matka, która zawsze przyjmie na ucztę nawet najsłabsze ze swoich licznych dzieci, lecz komendantka obozu jakiejś paramilitarnej formacji.

I taki właśnie Kościół – to Kościół w kryzysie. Oby ludzie, których napomni ksiądz – zgorszony, że się w kościele trzymają za ręce – mieli w sobie dość siły, żeby się nie pożegnać z Panem Bogiem. Rodzicom, na których ksiądz wylewał żale z ambony, dzieci w końcu dorosną, lecz ilu z nich wróci wtedy do parafii mimo publicznego upokorzenia? Ilu z nas wpuści do nieba bezdomny, który nie miał się gdzie umyć, a do kościoła przyszedł się zdrzemnąć pod okiem Kogoś, kto naprawdę go kocha, a nie tylko ma dla niego tuzin złotych rad?

„Upomnienie braterskie” – to pojęcie robi u nas dziś zawrotną karierę. Ale jest jeszcze czas, by zrozumieć, ile zupełnie nieziemskiej radości jest w otwarciu się na to, że jesteśmy wspólnotą słabych. Ubogi, słaby nie ma siły kogokolwiek upominać. Wie, że życie jest takie, iż dziś ktoś przeszkadza mnie, a jutro ja, nie chcąc tego, będę przeszkadzał komuś. Poczucie własnej siły – od biskupów do ostatniej ławki – oto czynnik odpowiedzialny za większość tych przypadków, w których ludzie omijają dziś nas, Kościół, bardzo szerokim łukiem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2018