Mozart jest też Syryjczykiem

Kinan Azmeh: Dla polityków, którzy chcieliby zapobiec wielokulturowym mieszankom, mam złą wiadomość: to niemożliwe.

15.05.2016

Czyta się kilka minut

Kinan Azmeh / Fot. Materiały autora
Kinan Azmeh / Fot. Materiały autora

ARTUR ZABORSKI: Pochodzi Pan z Syrii, ale gra Pan na klarnecie, choć nie jest to instrument z Bliskiego Wschodu. Przez 15 lat kursował Pan między Nowym Jorkiem a Damaszkiem. Po wybuchu wojny domowej nie mógł Pan już wrócić do swojego kraju. Tęskni Pan?

KINAN AZMEH: Oczywiście, ale staram się uśmierzyć tę tęsknotę, łącząc się z Syrią poprzez muzykę, którą wykonuję. Mogę to robić dzięki Silk Road Ensemble, o którym opowiada film Morgana Neville’a. Od początku imponowało mi, że każdy może tu wnieść swoje doświadczenie i swoją kulturę. Odkąd wybuchła wojna w Syrii, patrzę na tę możliwość ze szczególną wdzięcznością. Muzyka, którą tworzę razem z artystami z Chin, Mongolii, Turcji czy Iranu, stanowi wypadkową wielu wpływów. W ten sposób zasypujemy podziały, ale jednocześnie promujemy własną kulturę, walczymy o swoją indywidualność.

Na stronie internetowej zespołu można przeczytać, że chcecie burzyć mury i granice. 

Wierzę, że muzyka jest w stanie wpływać na ludzi i zmieniać ich nastawienie do świata. Teraz jesteśmy w Berlinie, gdzie rozmawiamy po angielsku: pan mówi, ja słucham, potem ja mówię, pan słucha. A kiedy słuchamy muzyki, pan i ja możemy mówić w tym samym czasie, komunikować się dzięki niej na bieżąco i razem współodczuwać. Muzyka ma też moc, która wpływa na poczucie przynależności i identyfikacji. Dlatego bardzo łatwo używać jej do podsycania nastrojów nacjonalistycznych. Do tego, żeby muzyka tworzyła granice, zamiast je burzyć.

I tu jako kontrargument może pojawić się Goran Bregović, którego podczas wojny bałkańskiej słuchali i Serbowie, i Bośniacy, i Chorwaci. Jego pochodzenie etniczne nikogo wówczas nie obchodziło.

Bo muzyka Bregovicia oferowała to, za czym wszyscy tęsknili: zjednoczenie, spokój, bezpieczeństwo. Odwoływała się do korzeni regionu, a nie do konkretnej nacji. Dzięki temu, mimo kul świstających wokół, można było wyobrazić sobie, że istnieje dla tej rzeczywistości jakaś alternatywa. Że nie zawsze będzie wojna. Są różne szkoły, które mówią, po co tworzy się muzykę. Jedna z nich przekonuje, że muzyka ma dostarczyć tych emocji, których brakuje nam w codziennym życiu. Ta koncepcja jest mi chyba najbliższa. I Bregoviciowi pewnie też. Jego utwory są w stanie zjednoczyć ludzi ponad podziałami etnicznymi i religijnymi, bo ta muzyka dociera do nas na najbardziej podstawowym, instynktownym poziomie.

Tymczasem ekstremiści islamscy z IS zakazują słuchania muzyki pod groźbą okaleczenia, a nawet śmierci. 

W czasie zrywu, jakim była Arabska Wiosna, w Syrii wielu artystów wyszło na ulicę. Ludzie wykorzystywali najprostsze urządzenia, jak telefony komórkowe, by rejestrować wydarzenia. Zaczęła się tworzyć sztuka dokumentu, która nieoczekiwanie zamieniła się w fabułę. Powstawały krótkie fikcyjne historie, metaforyzujące to, w czym ludzie uczestniczyli. Dotąd tak nie było, bo ograniczała ich cenzura. Nagle poczuli się wolni. Ta wolność przełożyła się na poczucie wspólnoty, które pieczętowała muzyka. Śpiewano tradycyjne pieśni, grano tradycyjne melodie. Sztuka z Syrii zalała internet, była udostępniana na świecie za pośrednictwem mediów społecznościowych. Ci z IS właśnie w tym zobaczyli największe zagrożenie. Dlatego nie chcą, żeby ludzie słuchali muzyki, i zakazują jej wykonywania. Nie wolno nawet niczego nucić. Robią, co mogą, by zrywać więzi międzyludzkie, żeby moi rodacy nie czuli się wspólnotą. Ale Syryjczycy nigdy nie zrezygnują z muzyki.

Jak wyglądała wcześniej sytuacja w Pańskiej ojczyźnie?

Muzyka ma skomplikowany status w krajach muzułmańskich. Syria nie jest religijnym monolitem, więc tu sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż choćby w Arabii Saudyjskiej. W moim kraju żyją także przedstawiciele różnych odłamów chrześcijaństwa. Różne jest ich podejście do muzyki oraz do wielu innych dziedzin sztuki i życia. Sam wywodzę się z rodziny muzułmańskiej, w której muzyka była zawsze obecna. Do gry na klarnecie przygotowywali mnie muzułmańscy nauczyciele.

Jakiej muzyki Pana uczyli

W Syrii przecinają się tradycje muzyki islamskiej, przedislamskiej, arabskiej, chrześcijańskiej i muzyki regionu. One wszystkie współistnieją i budują syryjską tożsamość. Nie ma czegoś takiego jak kultura syryjska. Składają się na nią dziesiątki inspiracji. W XXI w. nie ma też miejsca na czystość rasy, narodu czy kultury. Różnorodność to największy skarb współczesności. Wszystkim politykom, którym wydaje się, że jest inaczej, polecałbym posłuchanie kilku muzycznych fuzji, na przykład w wykonaniu Silk Road Ensemble. Wtedy mogliby zrozumieć, na czym bazuje dziś kultura.

Próbuje się jednak utożsamiać muzykę narodową z określonymi twórcami: wiadomo, że Beethoven to tradycja niemiecka, a Mozart – austriacka.

Dla mnie Mozart jest także Syryjczykiem. On należy do wszystkich, nie tylko do Austriaków. Wszyscy z niego czerpią. Nie ma chyba miejsca na ziemi, gdzie nie byłby znany. Żal mi ludzi, którzy chcieliby zawłaszczyć jakiś obszar kultury czy danych twórców. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: uważam, że należy kultywować lokalne tradycje. Ważne jest dokumentowanie tego, co powstało, ale także rozwijanie dokonań innych.

Jak definiuje Pan swoją tożsamość?

Syria to mój dom, bo tak go definiuję – jako miejsce, gdzie dorastałem i gdzie jest moja rodzina. To miejsce, do którego wracam. Nawet nie wie pan, jaką radość sprawiła mi dziś wiadomość o tym, że w Damaszku spadł deszcz. Dzięki temu wiem, że zbiory pomidorów w tym roku będą udane. Ale jestem też ślimakiem, który przenosi ten dom ze sobą.

Na klarnecie zacząłem grać, kiedy miałem siedem lat. Wtedy wydawało mi się, że gram na instrumencie syryjskim i że gram syryjską muzykę. Kiedy byłem odrobinę starszy, myślałem, że gram muzykę bliskowschodnią na instrumencie z Bliskiego Wschodu. A potem ten krąg jeszcze bardziej się poszerzał, aż w końcu doszedłem do określania siebie po prostu jako muzyka. Tak samo było z moją przynależnością – wyszedłem od Syryjczyka, przeszedłem przez człowieka z Bliskiego Wschodu, potem ze Wschodu, aż w końcu uświadomiłem sobie, że jestem po prostu człowiekiem.

Gdybyśmy wszyscy tak myśleli, dziś nie byłoby pewnie kryzysu uchodźców pochodzących z regionu, z którego Pan się wywodzi.

Nie jestem politykiem, tylko muzykiem, który próbuje swoją muzyką inspirować ludzi i wpływać na nich. Myślę jednak, że doświadczamy dziś najbardziej okrutnej formy pozbawiania ludzi własnego miejsca do życia od czasu II wojny światowej. Najgorsze jest to, że ludzie nie potrafią tego zrozumieć i rozpatrują sytuację Syryjczyków jako fanaberię. Bierze się to stąd, że skupiamy się na uchodźcach, a nie na tym, co nimi powoduje. Gdyby media zwróciły baczniejszą uwagę na to, co dzieje się w Syrii, a politycy zastanowiliby się, jak rozwiązać tę kwestię, zamiast myśleć tylko o tym, jak powstrzymać uchodźców, wtedy sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Nie mam prawa mówić za wszystkich Syryjczyków, ale na tyle, na ile znam ich położenie, wiem, że ostatnią rzeczą, na jaką mają ochotę, jest opuszczanie ojczyzny. Stają jednak przed wyborem: ryzykować życie w kraju ogarniętym wojną albo zdecydować się na ucieczkę. Dziś świat utożsamia uchodźców z terrorystami, co pozwala mu odcinać się od Syrii. Oczywiście, jest wiele organizacji, które nie zapominają o nas i nam pomagają. Ale życzyłbym sobie, żeby realne działania Europy czy USA przyniosły wymierne skutki w zwalczaniu przemocy zbierającej w Syrii swoje żniwo. To się nie stanie, dopóki nie przypomnimy sobie, dlaczego Syryjczycy wyszli na ulicę pięć lat temu w czasie Arabskiej Wiosny.

Kto ma dziś większą siłę przekonywania: muzycy czy politycy?

Niedługo będzie się pan mógł przekonać o tym w swoim kraju. Dwa lata temu dawałem koncert w Gdańsku. Mnóstwo Polaków przyszło go posłuchać, to był bardzo wielokulturowy projekt. Od tamtego czasu baczniej przyglądam się temu, co dzieje się w Polsce. Również z tego względu, że pracuję teraz z Adamem Bałdychem nad wspólnym przedsięwzięciem, w którym spotyka się muzyka polska i syryjska. Wiele osób mówi mi, że to nie jest dobry czas na tego typu projekty. Były w Polsce przypadki napaści na muzułmanów, pobito między innymi Syryjczyka. Ale ja jestem przekonany, że to właśnie najlepszy czas i że takich wydarzeń będzie coraz więcej. Właśnie po to, by do podobnych aktów nienawiści i przemocy nie dochodziło. Dla polityków, którzy chcieliby zapobiec podobnym mieszankom, mam złą wiadomość: to niemożliwe.

KINAN AZMEH jest syryjskim klarnecistą, członkiem założonego przez Yo-Yo Ma zespołu Silk Road Ensemble, w którym grają muzycy z krajów znajdujących się na niegdysiejszym Jedwabnym Szlaku. Opowiada o tym dokument „Muzyka obcych” Morgana Neville’a, pokazywany w konkursie DocFilmMusic. Znajdzie się w nim także „Ucho wewnętrzne” Szymona Uliasza i Magdaleny Gubały – filmowy portret Mikołaja Trzaski, „Miss Sharon Jones!” Barbary Kopple czy „Melodia hałasu” Gitty Gsell.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „56. Krakowski Festiwal Filmowy