Mówić, nie walczyć

Adam Nyk, terapeuta, kierownik poradni rodzinnej MONAR w Warszawie: Komunikat "dostępne i legalne" buduje w nas poczucie bezpieczeństwa. Apteka z symbolem czerwonego krzyża daje dodatkowy komfort; idziemy do niej przecież nie po to, by pogarszać swoje zdrowie. Rozmawiał Przemysław Wilczyński

17.08.2010

Czyta się kilka minut

Rys. Mateusz Kaniewski /
Rys. Mateusz Kaniewski /

Przemysław Wilczyński: Miał Pan już pacjentów uzależnionych od dopalaczy?

Adam Nyk: - Jest ich coraz więcej. Mówią: wpadłem kilka miesięcy temu, i wszystko zaczyna się sypać. Przychodzą nie tylko ludzie młodzi. Mam w terapii nauczyciela, sprzedawcę ze sklepu z dopalaczami, i prawnika, który przestał już ogarniać rzeczywistość związaną ze swoimi klientami, chodzić systematycznie do sądu i utrzymywać rodzinę. Kilkanaście miesięcy temu mieliśmy tylko sygnały o dopalaczach, przychodzili np. zaniepokojeni rodzice. Dzisiaj każdy z nas, terapeutów pracujących w MONARZE, ma już pacjentów, którzy zgłaszają poważne kłopoty i dla których, co ważne, dopalacze są jedynymi przyjmowanymi substancjami odurzającymi, a nie dodatkiem do narkotyków. Ci ludzie coraz gorzej radzą sobie ze stresem, ich kontakt ze środowiskiem zostaje osłabiony, mają problemy z koncentracją, nasilenie depresji, stanów lękowych.

Jakie są proporcje między uzależnionymi od narkotyków a tymi, którzy zażywają legalne, ogólnodostępne substancje?

Mamy od lat ok. 5 tys. pacjentów rocznie, zmieniają się jednak właśnie proporcje. Kiedy zaczynaliśmy pod koniec lat 90., większość stanowili uzależnieni od opiatów: heroiny typu kompot polski czy brown sugar. Dzisiaj coraz więcej jest uzależnionych od narkotyków syntetycznych: amfetaminy i LSD, a także od dopalaczy i środków, od których głównie młodzież rozpoczyna swoją "karierę". Do tej ostatniej grupy należą chociażby niektóre dostępne w aptekach środki przeznaczone do leczenia infekcji.

Dopalacze i środki z pseudoefedryną łączy, poza dostępnością, jeszcze jedno: nie są w sensie ścisłym narkotykami. Czym są?

Środki z pseudoefedryną to po prostu lekarstwa, które pomagają na infekcje. Szkodzą dopiero używane w nadmiarze i niezgodnie z przeznaczeniem. Naklejka "narkotyki" przylgnęła, niesłusznie, zwłaszcza do dopalaczy. Są to różnego rodzaju środki chemiczne, które wykorzystujemy do rozmaitych celów: produkcji kosmetyków, środków ochrony roślin, bakteriobójczych, czystości. Dopalacze powstają przez wysublimowanie takich komponentów, w takich ilościach i proporcjach, że zyskują właściwości odurzające. Mogą istnieć właśnie dlatego, że składają się ze związków, które nie są zakazane. Ich wyróżnikiem jest więc to, że nie mają kompozytów bezpośrednio narkotykowych.

Czy ich nazwa nie jest myląca? Rzeczywiście mają działanie jedynie stymulujące?

Termin "dopalacze" rozszerzył swoje znaczenie. To już nie tylko dodatkowa energia, ale cała gama działań: spowalniające, wyciszające, halucynogenne itp. Gdyby na tę gamę działań spojrzeć, okaże się, że mają podobne działanie do narkotyków. W pewnym sensie są jednak bardziej niebezpieczne. Bo narkotyki znamy, wiemy, jaką mają zawartość, właściwości, są zakazane i nielegalne.

A zażywanie dopalaczy czy choćby leków z pseudoefedryną daje poczucie bezpieczeństwa. Bo skoro legalne, to na pewno bezpieczne.

Jeśli wpuszczamy w przestrzeń publiczną komunikat: "dostępne i legalne", rzeczywiście buduje to w nas pewne poczucie bezpieczeństwa. Skoro dorośli, państwo, nie przeciwstawiają się czemuś, to znaczy, że to coś musi być OK. Apteka, na której widzimy symbol czerwonego krzyża, daje dodatkowe bezpieczeństwo, bo idziemy przecież do niej nie po to, by pogorszyć swoje zdrowie. Oczywiście, te leki brane zgodnie z zastosowaniem i zaleceniem, pomagają. Ale jeśli bierzemy więcej, i do innego celu, jest to ogromne zagrożenie. To zresztą dotyczy nie tylko lekarstw, ale też alkoholu i wielu innych substancji.

Dostępność dopalaczy i leków z pseudoefedryną jest tym bardziej niebezpieczna, że motywacje społeczne, środowiskowe odurzania się są bardzo istotne. Cały czas się zastanawiam, dlaczego w ogóle ludzie biorą. I wychodzi mi na to, że zaczynają głównie z ciekawości. Zmienia się świadomość. Młodzież chce być bardziej bystra, zdolna, wydajna, natrafia na coraz większe wyzwania. Poza tym chce być razem z grupą. Wmyśliłem kiedyś akcję "Moda na niebranie". W specjalnej audycji Radia BIS rozmawialiśmy z ludźmi, którzy w swoich środowiskach czują się gorzej z tego powodu, że nie biorą. Tak, są tacy ludzie, jest ich masa! Kolejna przyczyna brania jest prozaiczna: ludzie dostają dokładnie taki efekt, jakiego oczekują. Oczywiście, ten efekt jest złudny, chemiczny, sztuczny. Ale jest. I ludzie, zwłaszcza młodzi, w ogóle nie zastanawiają się nad tym, co będzie później. Tym bardziej się nie zastanawiają, jeśli mają do czynienia z czymś, co jest dostępne i legalne.

A dodatkowo na co dzień otrzymują komunikaty utwierdzające w przekonaniu, że właściwie z niczym nie trzeba się zmagać samemu. Wystarczy obejrzeć jeden dziesięciominutowy blok reklam, by dowiedzieć się, że jest pigułka na wszystko...

Jak dobrze zjeść, jak dobrze wyglądać, jak nie zachorować, jak zlikwidować kłopoty z pożyciem, co zrobić z psychiką... Nawet gdy mamy kłopot z uśmiechaniem się, to jest na to odpowiednia tabletka. Jest taka reklama. Idzie pani z tacą i się wywraca, jest potwornie roztrzęsiona. Potem bierze tabletkę, i się znowu uśmiecha.

To wszystko nas "usztucznia", sprawia, że coraz rzadziej stajemy w szranki z czymś trudnym. Coraz rzadziej myślimy: "Muszę to przewalczyć, przepracować, coś z tym zrobić". Dodatkowo bywa, że trafiamy do specjalistów, których ja nazywam "farmakolekarzami". Na każdą dolegliwość, czy to psychiczną, czy fizyczną, mają odpowiedni środek. To wszystko sprawia, że mamy wrażenie, iż da się ból egzystencji ominąć. Wystarczy iść do odpowiednio opisanego korytka, i z tego korytka wyjąć sobie tabletkę.

Jak walczyć z substancjami, które są legalne, a jednocześnie ich działanie przypomina działanie narkotyków?

Użył pan słowa "walczyć", które mi nie odpowiada. Jeśli młody człowiek, zamulony od wielu lat "ziołem", mówi, że jest mu z tym dobrze, a ktoś się oburza i mówi: "Nie bierz tego, bo umrzesz", to on sobie myśli: "Jak to umrę? Czuję się świetnie, chodzę do pracy, jestem spokojny, nie kradnę, jestem znacznie lepszy od tych żuli, co proszą o pięć złotych". Jeśli ten człowiek nie dostanie alternatywy, to nie będzie chciał się podnieść. Kiedy się mówi: "Zlikwidujemy narkomanię, zamkniemy szkoły przed dilerami", to mnie taka recepta nie przekonuje.

Przypomniał mi się teraz pewien minister edukacji. Kiedy już padła ta szokująca informacja, że obejmie urząd, wygłosił exposé. Powiedział, że zlikwiduje przemoc i narkomanię w szkołach. Gdyby powiedział, że ma świadomość, jak bardzo te zjawiska są rozwinięte w szkołach, i że zrobi wszystko, by je ograniczyć, zabrzmiałoby to bardziej wiarygodnie. Gdyby powiedział, że stworzy dla tych ludzi alternatywę, że sale gimnastyczne będą po lekcjach otwarte. To nie substancje stanowią problem, tylko styl życia. Nie trzeba pytać, co ludzie biorą, tylko - dlaczego. Bo środki do odurzania zawsze jakieś się znajdą.

Byli już tacy, którzy likwidowali prostytucję, przemoc, bezdomność, narkomanię. To są zjawiska, których nie da się zlikwidować. Można ograniczać ich zasięg, społeczne uderzenie.

Tylko jak? Dopalacze zawierają tak dużą ilość substancji, często niewiadomego pochodzenia, że gdy zakaże się jednej, powstanie inna. Ze środkami dostępnymi w aptekach też jest problem, bo one przecież większości ludzi pomagają.

Ja też nie jestem przekonany, że wpisanie wszystkich leków stanowiących potencjalne zagrożenie na listę wydawanych na receptę jest dobrym rozwiązaniem. Bo to jednak znaczne utrudnienie dla ludzi, którzy używają tych środków zgodnie z przeznaczeniem.

Ale jeśli apteka w mieście, w którym mieszka kilka tysięcy ludzi, sprzedaje kilkadziesiąt tysięcy opakowań jednego leku, to coś jest nie tak, i trzeba wprowadzić ograniczenia. Nie spodziewam się, że państwo wymyśli nagle magiczny sposób egzekwowania prawa, że odtąd wszystko będzie w porządku. Ale pewne ograniczenia na pewno utrudniłyby życie tym, którzy mają laboratoria, i przerabiają chociażby leki z pseudoefedryną na narkotyki. Wiemy, że środek może być szkodliwy, wiemy, że może uzależniać i że jest ponadnormatywnie używany. Trzeba jego sprzedaż poddać jakiejś kontroli, np. wprowadzić limity.

Są już w niektórych województwach rekomendacje inspektorów farmaceutycznych dotyczące tych limitów. Ale służą chyba tylko uspokojeniu sumień urzędników i powodują chaos: w jednych województwach zostały wydane, w innych nie. Jedni aptekarze ich przestrzegają, inni kompletnie ignorują. Może dać sobie spokój z działaniami pozornymi i albo sprzedawać je na receptę, albo powiedzieć uczciwie: większą wartością dla państwa jest wolny obrót, a pozamedyczne użycie leku to nieuchronny efekt uboczny?

Zgadzam się, że przyczyną tego chaosu jest brak odpowiednich umocowań inspektoratów farmaceutycznych. Ci inspektorzy powinni mieć możliwość faktycznego wprowadzenia limitu, a apteki powinny mieć obowiązek jego przestrzegania. Podobnie jest z dopalaczami: ich natura sprawia, że trudno się im przeciwstawić. Potrzebny jest z pewnością sprawniejszy system badania i weryfikowania tych substancji, a potem wpisywania ich na listę zakazanych.

Tyle że państwo dramatycznie wolno reaguje na zmieniającą się rzeczywistość. O wzroście sprzedaży leków z pseudoefedryną wiadomo od dawna, a ministerstwo zdrowia nie planuje zmiany ich statusu.

Zmieniają się rządy, i za każdym razem jest nowa strategia radzenia sobie z problemami. Poza tym reagujemy w Polsce głównie na alarmy, tak jak teraz w przypadku dopalaczy. Kiedy wymienia się ekipa - jak to w Polsce: wraz z urzędnikami niższego szczebla - tworzy się nowe programy. Bo tamte nie nasze, bo one ich, a oni źli.

A może mówienie o dopalaczach czy lekarstwach z pseudoefedryną jako o śmiertelnym zagrożeniu to rodzaj jakiejś narkofobii czy lekofobii?

Nie, o tych zagrożeniach trzeba mówić. Ale mówić prawdę, a nie popadać w histerię. I szybko reagować. Kiedy pojawia się nowy środek, który stanowi zagrożenie, trzeba mówić: "Uwaga!", tym bardziej gdy jest on dopuszczony do wolnego obrotu. Wiele się teraz mówi o problemach demograficznych. Musimy mieć świadomość, że efektem tego, iż coraz więcej młodych ludzi się odurza, będzie ich niezdolność do pracy w przyszłości. Bo nie będą po prostu w stanie - z powodu dolegliwości psychicznych, fizycznych, środowiskowych. Jeśli nic się nie zmieni, negatywne skutki tak szerokiej gamy ogólnodostępnych środków odurzających zobaczymy za dziesięć-piętnaście lat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2010