Morze historii

W gdyńskim Muzeum Emigracji pracują już z przedszkolakami. Wierzą, że wychowają Polaków odpornych na ksenofobię. I że słowa „ojczyzna” narodowcy nie zarekwirowali na zawsze.

21.11.2016

Czyta się kilka minut

Maszyna parowa – ikona okresu industrializacji i... masowych migracji. / Fot. Bogna Kociumbas / MUZEUM EMIGRACJI
Maszyna parowa – ikona okresu industrializacji i... masowych migracji. / Fot. Bogna Kociumbas / MUZEUM EMIGRACJI

Miejsce akcji: cały świat. Czas: od X wieku do dziś (akcja trwa nadal). Bohaterowie: miliony mieszkańców ziem polskich.

Ich historie zaczynały się i kończyły setki, czasem tysiące kilometrów stąd. Przez Dworzec Morski w Gdyni, który w latach 1933–1988 obsługiwał pasażerów płynących do Ameryki Północnej, przewinął się zaledwie promil z milionów polskich emigrantów.

Półtora roku temu w wyremontowanym budynku, jednym z symboli przedwojennego modernizmu, zaczęło działać Muzeum Emigracji – jedyne takie w kraju.

W hallu płaskorzeźby z Piłsudskim i Mościckim. Na fasadzie biało-czerwona flaga. Ale na wystawie stałej, podczas organizowanych tu projektów, spotkań i lekcji, o Polsce mówi się inaczej niż w szkole. Nic dziwnego: scenariusz opowieści o emigracji pisał cały świat. I od świata – dziejów wojen, ale też biedy, rozwoju oraz tożsamości jego mieszkańców – nie da się tu uciec.

Z Sikorami w świat

– Innego miejsca dla tego muzeum nie brano pod uwagę – mówi zastępca dyrektora Sebastian Tyrakowski. – Choć jesteśmy placówką samorządową, ekspozycja prezentuje temat angażujący wielu Polaków. To właśnie w dawnym Dworcu Morskim, spod którego odpływały polskie transatlantyki, m.in. legendarny „Batory”, działa się historia naszej emigracji.

Gdyńskie muzeum dołączyło do podobnych, działających m.in. w Antwerpii, niemieckim Bremerhaven, kanadyjskim Halifaksie czy na nowojorskiej Ellis Island. Zorganizowano je równie efektownie jak tamte. Na wejściu: instalacja przestrzenna w kształcie globusa. Przypomina, że w świecie żyje ok. 20 mln osób pochodzenia polskiego (to muzeum, powtarza się tu często, powstało dla nich wszystkich). Dalej zaczyna się multimedialna ekspozycja, oparta na fotografiach, filmach i wspomnieniach emigrantów. Podzielona na dziesięć części wystawa stała opowiada o tysiącu lat wędrówek Polaków (emigrantką była już córka Mieszka I!), skupiając się jednak na dwóch ostatnich stuleciach. Przedstawiono rewolucję przemysłową powodującą exodus ze wsi do miast; wielką biedę, która pod koniec XIX i na początku XX wieku wygnała z ziem polskich ok. 3,5 mln ludzi (i jest zarazem jednym z najbardziej wypartych z naszej pamięci epizodów w dziejach); późniejsze tułaczki i zsyłki wojenne oraz ucieczki na Zachód z komunistycznej Polski; wreszcie: emigrację ekonomiczną po 2004 r.

Brzmi ciężko? Całość rozpisano na mniejsze głosy. I tak: przewodniczką po emigracji z przełomu XIX i XX w. jest rodzina Sikorów (jej losy to kompilacja losów wielu polskich emigrantów), z którą w 1901 r. wyruszamy z niewielkiej wsi pod Rzeszowem, by przez Kraków, Mysłowice i Bremę dotrzeć do Ameryki. Razem wchodzimy pod pokład transatlantyku, przechodzimy przez surową kontrolę na Ellis Island, śledzimy późniejsze dzieje rodziny.

W muzeum można się też dowiedzieć, że Juliusz Słowacki żył w Paryżu z pieniędzy przysyłanych z kraju przez matkę – aby je pomnożyć, zainwestował m.in. w akcje kolei żelaznych. A polscy generałowie okresu II wojny światowej, którzy zostali na emigracji w Wielkiej Brytanii, musieli sami zarabiać na utrzymanie: Tadeusz Komorowski „Bór” otworzył w Londynie zakład tapicerski, Stanisław Maczek był barmanem, a Stanisław Sosabowski – magazynierem.

– W ostatniej sali przedstawiamy też imigrantów w Polsce. W naszym ciągle uzupełnianym archiwum pojawiają się też pierwsze wywiady z nimi. Chodzi o to, aby odwrócić historię, którą opowiadamy – spojrzeć na nas samych także z perspektywy przyjeżdżających do Polski – mówi Olga Blumczyńska, specjalistka ds. historii mówionej Muzeum Emigracji.

Pytania o Polskę

„Pobyłbyś ze dwa lata w Ameryce, zarobiłbyś pieniędzy, tobyś się z tej biedy wyrwał i byś był człowiekiem” – pisali w 1890 r. z Reynoldsville w Pensylwanii Franciszek i Franciszka Tychewiczowie do Macieja Rychnowskiego w Sadłowie. „Są muchy takie, że jak wieczór latają, to ślipia mają jak elektryka, tak światło bije od nich – donosili rok później swoim rodzicom w Żyrardowie Anna i Jakub Buafltowie, mieszkający w południowej Brazylii. – I ptaki są rozmaite bardzo ładne, duże i małe, i takie jak indyki, i takie co wcale fruwać nie mogą, tylko się kryją, jak zobaczą człowieka”. Emigrantka z Nowego Jorku radziła w liście krewnemu z okolic Lubicza: „Tylko bądź pokorny do granicy, a za granicą to jesteś wolny, a na okręcie toś pan. Niczego się nie bój: ani dużej wody, ani bałwanów”.

To trzy z wielu udostępnionych przez muzeum świadectw. Dziś w Gdyni powstaje też współczesne Archiwum Emigranta – każdy może spisać swoją historię i przesłać ją na ul. Polską 1 (to adres instytucji). Po opracowaniu będzie opublikowana w internecie.

Sebastian Tyrakowski: – Wiele osób odwiedza muzeum z powodów sentymentalnych; stąd przecież wypływano, tutaj żegnano, ktoś z rodziny pracował czasem w porcie czy obsłudze ruchu emigracyjnego. Od tych wizyt często zaczyna się współpraca z takimi ludźmi.

– Przeżycia emigrantów są powtarzalne, lecz ich interpretacja i wpływ na losy bardzo się różnią. Każdy z wyjeżdżających zastanawia się nad tym, czym jest dla niego Polska. Dlaczego nie wrócił? Dlaczego chce wrócić? Patriotyzm rzadko jest wyłącznie hasłem, z reguły pojawia się w kontekście głębszych przemyśleń – tłumaczy Olga Blumczyńska.

Przykładem jest projekt „Zapytaj o Polskę”, którego nazwa nawiązywała do piosenki Grzegorza Ciechowskiego. Siedemnastu emigrantów w różnym wieku poproszono, aby porozmawiali ze sobą o motywach wyjazdu i powrotu do kraju. Niektórzy skoncentrowali się na dzieciach: co to znaczy urodzić na emigracji albo wywieźć z Polski rocznego malucha? Wszystkich łączyło to, że chcieli przekazywać młodym polskość, choć zderzali się z rzeczywistością zagraniczną, np. potrzebą nauki obcego języka.

Olga Blumczyńska: – Z drugiej strony, poznaliśmy też człowieka, który musiał uciekać z Polski z powodów politycznych. Na „Batorego” dostał się nielegalnie. Opuszczając kraj, czuł wolność. Ostatecznie trafił do Australii. Do dziś mówi, że jedną nogą jest tu, drugą tam. O takim doświadczeniu opowiadają nawet ludzie mieszkający za granicą od lat. Ten mężczyzna powiedział, że chciał uchronić swoje córki przed podobnym rozszczepieniem. Dlatego wychował je w duchu australijskim, ale gdy dorosły, same z siebie zaczęły przyjeżdżać do Polski.

Nie dla wszystkich wyspa

Co roku, 2 maja, w Dzień Polonii i Polaków za Granicą, Muzeum Emigracji organizuje swoje święto. Opowiada Anna Ratajczak-Krajka z działu programowego:

– To długi weekend, wszystko odbywa się więc w atmosferze pikniku. Są warsztaty i gry miejskie. W tym roku skupiliśmy się na poszukiwaniu korzeni. Otworzyliśmy genealogiczne stanowiska komputerowe, dzięki którym można znaleźć swoich przodków w Ameryce. Artystka Iwona Zając stworzyła drzewo genealogiczne z liści, na których dzieci dzieliły się swoimi przemyśleniami.

Był też rowerowy przejazd przez miasto, na wzór amerykańskich parad, z balonami i paradną muzyką – a wszystko pod hasłem „Pędem do korzeni”. – Mówiliśmy o tym, że historia Polski nie dzieje się wyłącznie tutaj, ale również na całym świecie. Indywidualne losy emigrantów wplatają się w wydarzenia w krajach, w których zamieszkali. Dopiero to wszystko tworzy sieć, którą możemy nazwać historią Polski – tłumaczy Ratajczak-Krajka.

Muzeum Emigracji prowadzi również zajęcia dla szkół i przedszkoli. Dzieci z zerówki przychodzą na warsztaty „Ja mieszkam w Polsce, a Ty?”. Dla gimnazjalistów są zajęcia o dawnej Rzeczpospolitej – „Wielokulturowość to nie nowość”. Tu można się dowiedzieć, że aby być polskim patriotą, nie trzeba wcale być Polakiem. Że również za granicą można pracować na dobre imię kraju. Że jego historia to też historia naszych miejscowości i rodzin, dzieje wielokulturowych początków Polski. A biało-czerwona flaga, symbole powstań, święta narodowe czy słowo „ojczyzna” – należą do wszystkich.

– Czasem bywa trudno – przyznaje Anna Posłuszna z działu edukacji. – Pewnie nie wszyscy wychodzą z naszych zajęć otwarci i uśmiechnięci. Pamiętam zajęcia, podczas których podzieliliśmy klasę na grupy. Każda z nich dostała wyspę, na której miała zaprowadzić własne zasady. Potem grupy wymieniały się wyspami. I gdy już naszym edukatorkom udało się zbudować równościową, tolerancyjną atmosferę, ktoś wstał i powiedział: „Ale gejów na swoją wyspę nie wpuszczę!”.

– Jedna lekcja wszystkiego nie zmieni – dodaje Posłuszna: – Dlatego tak ważne jest dla nas, aby od małego edukować dzieci, wypełniać lukę, która jest coraz bardziej widoczna. Kiedy mówimy o Polakach uciekających w XIX w. przed represjami po powstaniach, zawsze odnosimy się do współczesnych tematów uchodźczych. I zdarza się słyszeć zdziwienie: „O tym nie wiedziałem”…

Dziś jak kiedyś

Marzec 1900 r. „Głos Rzeszowski” donosi: „Na dworcu w Rzeszowie siadło we czwartek w nocy kilkaset osób. Wysyła ich właściciel biura wywiadowczego Feniger. Agent poniewiera ludzi, klnie głośno. Nie było nikogo, kto by stawał w obronie znieważonych wychodźców”.

– Na naszej ekspozycji, choć dotyczy ona głównie przeszłości, widać podobieństwa do sytuacji, które mają miejsce teraz, na przykład w północnej Afryce. Czasem jeden do jednego – mówi Sebastian Tyrakowski. – Przykładem jest przemysł migracyjny działający przed wiekiem: pośrednicy, oszuści, przemytnicy. A także niebezpieczeństwa związane z migracją. Bywało przecież, że Polacy pozbywali się całego majątku – byle tylko przedostać się na drugą stronę, do Ameryki.

Na wystawie i w katalogu muzeum oglądamy schemat rozmieszczenia kabin pod pokładem transatlantyków sprzed stulecia (im niżej pod pokładem, tym gorsze warunki); zdjęcie płynącego w morzu polskiego pasażera, który w 1957 r. postanowił uciec, gdy jego statek przepływał w pobliżu duńskiego Bornholmu; fotografię z ośrodka dla uchodźców w austriackim Traiskirchen, na której widać polskich uchodźców z okresu stanu wojennego (ośrodek wciąż działa, obecnie zakwaterowani są w nim głównie Syryjczycy).

Dziś, po udanej przeprawie do Włoch, afrykańskie dzieci rysują łodzie. W czasie II wojny światowej 13-letni Jerzy Tomaszek, zesłany z rodziną do Kazachstanu, zapełniał swój szkicownik rysunkami wagonów towarowych, którymi podróżował na Wschód.

Anna Posłuszna oprowadzała niedawno po wystawie grupę młodzieży z Calais we Francji: – Ich nauczycielka co chwilę mówiła: „Widzicie? Teraz to samo dzieje się u nas. Zapamiętajcie to. Zrozumcie, co przeżywa człowiek niepewny swojego losu, wyruszający w nieznane”. Grupy zagraniczne zwracają na to uwagę częściej od naszych.

– Edukacja jest potrzebna, ponieważ samo doświadczenie nie zawsze uczy empatii – dodaje Olga Blumczyńska. – Są emigranci, którzy wykazali się w życiu ogromną determinacją, przez pewien czas sami byli azylantami i nie wiedzieli, jaka będzie ich przyszłość – a mimo to nie okazują dziś postawy otwartej wobec nowych emigrantów.

Anna Ratajczak-Krajka: – Polska narracja historyczna jest skupiona na nas samych. Bywa, że takim osobom trudno jest się odnaleźć w społeczeństwie wielokulturowym, gdzie zderzają się ze sobą różne tradycje i nie ma jednej, prostej „linii”, wzdłuż której można podążać, aby czuć się dobrze. Polakom brakuje czasem umiejętności odnalezienia się w emocjach innych narodowości, które w tym czasie co my przeżywały swoje własne tragedie, których historie zazębiały się z naszą.

Goście, goście

Sebastian Tyrakowski spotyka się czasem z zarzutem, że muzeum promuje emigrację: – To nieporozumienie. Promujemy pozytywne wartości i wkład, jaki Polacy mają w budowę społeczeństw na całym świecie. Biorąc pod uwagę ludność Polski, jesteśmy w czołówce państw pod kątem rozproszenia obywateli na świecie – mówi zastępca dyrektora.

Na koniec – księga gości. „Wspaniałe! Piękne! Porywające Muzeum. Niewidziana ekspozycja, a widziałem różne na świecie” – notował we wrześniu, krótko przed swoją śmiercią, Andrzej Wajda.

Ktoś inny wpisał anonimowo: „Zamiast osiągnięć kraju i narodu chwalony jest rozpad rodzin i ucieczki z kraju”. Zastrzeżenie zgłosiła też pani Małgorzata: „Muzeum wspaniałe! (Leszek Kołakowski nie jest postacią, którą należy upamiętniać!) Bardzo proszę raz jeszcze przejrzeć osoby, które są ważne dla historii Polski”.

Jeden z kolejnych zwiedzających wykreślił po niej słowa w nawiasie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2016