Mołdawska symfonia

Doina Lungu: Kulturowo i językowo Mołdawia to część Rumunii, a wszystkie podziały wynikają wyłącznie z politycznych manipulacji.

26.03.2017

Czyta się kilka minut

Doina Lungu, Wieliczka, 2015 r. / Fot. Serge Zănoaga
Doina Lungu, Wieliczka, 2015 r. / Fot. Serge Zănoaga

MICHAŁ SOWIŃSKI: Czy można powiedzieć, że Twoja debiutancka powieść „Symfonia złoczyńcy” została napisana po mołdawsku?

DOINA LUNGU: Język mołdawski nie istnieje, ale dużo ludzi popełnia ten błąd. O języku mołdawskim zazwyczaj mówią prorosyjscy politycy. Społeczeństwo mołdawskie jest podzielone na dwie grupy – część proeuropejska mówi po rumuńsku, a ci bardziej zorientowani na Wschód twierdzą, że mówią po mołdawsku. Jednak oficjalnym językiem był i jest rumuński. Gdy kilkanaście lat temu do władzy doszła partia komunistyczna, zmieniła język oficjalny na mołdawski, ale ten stan utrzymał się jedynie przez kilka lat. Język mołdawski to zjawisko czysto polityczne – historycznie jesteśmy częścią Rumunii, podobnie jak nasz język.

Nie ma różnic między rumuńskim z Kiszyniowa a rumuńskim z Bukaresztu?

DL: W mowie potocznej w Mołdawii używamy dialektu języka rumuńskiego. Częściej też wplatamy rosyjskie słowa czy frazy – to efekty wieloletniej rusyfikacji. Ale swoją książkę napisałam literackim rumuńskim, takim, jakiego uczymy się w szkole. To dla mnie bardzo ważne. I nie jestem tu wyjątkiem – ten język powszechnie obowiązuje w piśmie.

Czy nie jest tak, że obserwujemy narodziny niezależnego języka mołdawskiego? Abstrahując od politycznych kontekstów.

DL: Nie wydaje mi się. Raczej staramy się – szczególnie w Kiszyniowie i innych miastach – zbliżyć się do rumuńskiego. Powiedziałabym, że proces przebiega odwrotnie – mołdawski wariant rumuńskiego zanika, bo ludzie starają się mówić jak najczystszym językiem. Kulturowo czujemy się częścią Rumunii – wszystkie podziały wynikają z politycznych manipulacji. Mam nadzieję, że nie będą się one pogłębiać, że nie powstanie osobny język.

Rusycyzmy czy inne elementy lokalnego dialektu nie pojawiają się u Ciebie nawet w dialogach?

DL: Nie, bo nigdy nie pisałam bezpośrednio o rzeczywistości, która mnie na co dzień otacza. „Symfonia złoczyńcy” dzieje się w Krakowie i Wieliczce, a kolejna książka, nad którą teraz pracuję, w Baltimore.

Nikt w Mołdawii nie pisze językiem ulicy – tym zrusyfikowanym rumuńskim?

DL: Jeśli już, to autorzy starszych pokoleń, dla których rosyjski jest ważnym punktem odniesienia. Najczęściej opisują oni sowiecką lub postsowiecką rzeczywistość, a akcje ich powieści toczą się na prowincji, więc ten specyficzny język siłą rzeczy tam się pojawia. Chociaż ostatnio młody prozaik opublikował zbiór opowiadań – miniatur z życia Mołdawii – gdzie zawarte są rozmaite pejzaże społeczne, ale też językowe. Ale ogólnie zasada jest prosta – intelektualiści w Mołdawii za wszelką cenę unikają rusycyzmów. To element dystynkcji.

A jak wygląda sytuacja współczesnej literatury rosyjskiej? Jest tłumaczona i wydawana?

DL: Bywa, ale ja wolę czytać ją w oryginale.

Znajomość rosyjskiego jest powszechna?

DL: W moim pokoleniu jeszcze tak, ale wśród dzisiejszych nastolatków już niekoniecznie. Aczkolwiek w większości instytucji, gdy aplikuje się o pracę, wymagana jest znajomość rosyjskiego.

Rozważałaś kiedyś pisanie po rosyjsku? Ten rynek jest z pewnością większy i bardziej opłacalny.

DL: Nie znam na tyle dobrze rosyjskiego, żeby swobodnie w nim pisać. To bardzo trudny język. Chociaż kiedyś rozważałam samodzielny przekład.

Jako wydawca miałaś problem ze znalezieniem tłumacza – mimo że jest w Polsce wielu wybitnych tłumaczy rumuńskich.

KAJA PUTO: To prawda, mało kto chciał się zgodzić na pracę z książką mołdawską. Wiele osób nam odmówiło, bo bało się, że mołdawska literatura może być dla nich za trudna – wbrew temu co przed chwilą mówiła Doina. Niektórzy również twierdzili, że to książka zbyt gatunkowa, że nie mają doświadczenia z thrillerami, mimo że „Symfonia złoczyńcy” to przecież gra z rozmaitymi konwencjami literackimi. Olga Bartosiewicz, która ostatecznie przetłumaczyła książkę, też początkowo obawiała się, czy podoła, bo nie miała doświadczenia z mołdawską literaturą – głównie dlatego, że do tej pory była ona nieobecna na polskim rynku.

Akcja powieści dzieje się w Wieliczce i Krakowie. To dość oryginalny pomysł...

DL: Mam problem z pisaniem o Mołdawii – nie sądzę, żebym się kiedyś na to zdecydowała.

Dlaczego?

DL: Wielu mołdawskich autorów tak robi – wszyscy opisują trudne życie na prowincji, zmagania z rusyfikacją... Mam tego dość! Prawie cała nasza literatura opowiada o znoju i biedzie! Mołdawska literatura zdecydowanie potrzebuje odmiany. A ja od dziecka byłam fanką Stephena Kinga i H.P. Lovecrafta... A dlaczego akurat Kraków i Wieliczka? Mój bohater jest do szpiku złym człowiekiem, więc szukałam dla niego odpowiedniego miejsca. Kraków leży blisko Auschwitz – miejsca, gdzie wydarzyło się największe zło w historii. Dlatego zdecydowałam się na małą miejscowość w pobliżu.

Byłaś w Krakowie, zanim napisałaś książkę?

DL: Nie, pojechałam tam dopiero, gdy skończyłam pisać. Zrobiłam sobie nawet zdjęcie pod domem, gdzie rzekomo mieszkał mój bohater. Podczas pracy korzystałam z map Google’a i opcji Street View, żeby poznać okolicę, zainspirować się. Wszystkie nazwy miejsc i układy ulic są prawdziwe.

Nie przypadkiem „Symfonia złoczyńcy” ukazała się w nowej serii prozatorskiej „Czyli nigdzie” wydawnictwa Ha!art. Na czym polega ten projekt?

KP: Nazwa wzięła się z rzekomego cytatu z Alfreda Jarry’ego, który na premierze „Ubu króla” miał powiedzieć, że „rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”. W serii ukazują się książki o Polsce widzianej oczami obcokrajowców. Autorami mogą być imigranci dobrze znający polskie realia, ale równie dobrze pisarze, którzy postanowili o Polsce pofantazjować, tak jak było w przypadku Doiny. Polacy to naród z kompleksami, dlatego uwielbiamy słuchać tego, co sądzą o nas inni. Jednak moją ambicją jako redaktorki serii jest nie tylko zaspokojenie tej ciekawości, ale i przedstawienie nowych, odświeżających spojrzeń na nasz kraj. Od lat wewnętrzny konflikt o „polskość” rozgrywa się w naszej literaturze między biegunami wyznaczonymi przez Sienkiewicza z jednej strony i Gombrowicza z drugiej. Autorzy, którzy decydują się na osadzenie akcji swoich powieści w Polsce, często nie zdają sobie nawet z tego sprawy. Dlatego ich perspektywa jest na wagę złota, bo wpuszcza trochę świeżego powietrza w nasz lokalny zaduch.

Trudno wydaje się takie powieści w Polsce?

KP: Jak w przypadku wszystkich tłumaczeń jako wydawca (i fundacja) możemy ubiegać się o wsparcie finansowe z instytucji krajowych, europejskich czy z odpowiedników polskiego Instytutu Książki w krajach pochodzenia autorów. Na dwie pierwsze książki w serii – „Symfonię złoczyńcy” oraz „Dziesięć słów o ojczyźnie” Ołeksija Czupy udało się pozyskać wsparcie MKiDN.

Jak działa rynek wydawniczy w Mołdawii? Książki wydawane są jednocześnie u Was i w Rumunii?

DL: Zazwyczaj tak. Moje wydawnictwo niestety działa tylko w Mołdawii, czego bardzo żałuję.

A w drugą stronę? Współczesna rumuńska literatura ukazuje się na bieżąco?

DL: To zależy od popularności danego autora. Na pewno internet ułatwia transfer książek. Obecność na rumuńskim rynku jest z pewnością bardzo ważna dla pisarzy z Mołdawii – nie tylko ekonomicznie, ale też symbolicznie.

Mołdawia i Rumunia funkcjonują jako jedna przestrzeń literacka?

DL: Nie do końca. Pół roku temu założyłam portal, który promuje mołdawskich autorów. Bardzo niewielu naszych pisarzy jest znanych nawet w Rumunii – zazwyczaj kojarzy się tam jedynie kilku klasyków czytanych w szkole. Co ciekawe, w mołdawskim świecie literackim zbyt nachalna promocja książki zazwyczaj działa na jej niekorzyść. Mamy wielu blogerów i krytyków – ich zdanie najczęściej decyduje o sukcesie danego tytułu.

W Twoim przypadku było jednak inaczej.

DL: Premiera mojej książki (i związana z nią promocja) była jednym z większych tego typu wydarzeń od lat w mołdawskim świecie literackim. Musiałam jednak sama wszystko zorganizować. Ostatecznie efekty przerosły moje najśmielsze oczekiwania. Szkoda, że inni pisarze tego nie robią. ©



DOINA LUNGU (ur. 1991) jest mołdawską pisarką, redaktorką i dziennikarką. W wieku 19 lat opublikowała swój głośny debiut prozatorski „Symfonia złoczyńcy”. Stypendystka mołdawskiego Ministerstwa Kultury Narodowej. Obecnie pracuje nad drugą powieścią, która ukaże się jeszcze w tym roku.



KAJA PUTO (ur. 1990) jest dziennikarką, redaktorką i aktywistką. Specjalizuje się w tematyce Europy Wschodniej i migracyjnej. Publikuje m.in. w „Krytyce Politycznej”, „Gazecie Wyborczej”, „Nowej Europie Wschodniej” i „Polityce”. Redaktorka serii wydawniczej „Czyli nigdzie” i wiceprezeska wydawnictwa Korporacja Ha!art.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Odnalezione w tłumaczeniu (2017)