Moja wymarzona ojczyzna

Ziemowit Szczerek: Naprawdę nikt nie potrafi pojąć, o co nam chodzi. Dla nas, zanurzonych w tym nacjonalistycznym smogu, nie jest to aż tak widoczne, ale z zewnątrz nasza samobójcza strategia rzuca się w oczy z całą mocą.

13.05.2017

Czyta się kilka minut

Ziemowit Szczerek / Fot. Grażyna Makara
Ziemowit Szczerek / Fot. Grażyna Makara

GRZEGORZ JANKOWICZ: Boisz się Rosji i Niemiec?

ZIEMOWIT SZCZEREK: Zależy, jakiej Rosji i jakich Niemiec.

Pytam Cię o poczucie realnego zagrożenia ze strony tych dwóch państw, chodzi zatem o dzisiejszą Rosję i takież Niemcy.

Obecnych Niemiec się nie boję. Bałbym się, gdyby w wyborach zwyciężyła tam Alternatywa dla Niemiec (AfD). Co do Rosji – też chyba nie. Dopóki tam się nic nie wyrwie spod kontroli, Rosja będzie przewidywalna. Choć oczywiście nigdy nie wiadomo, co wydarzy się w bliższej i dalszej przyszłości.

Czarny scenariusz dla Niemiec?

Gdyby stały się one odpowiednikiem PiS-owskiej Polski, to mogłoby być groźnie. Chodzi o politykę opartą na egoizmie, sięganie po retorykę nacjonalistyczną. O powrót do starej koncepcji Mitteleuropy, w której nasz region miał być przede wszystkim zapleczem ekonomicznym dla Niemiec. W takim układzie opłacałoby się Niemcom trzymać ten region w klinczu, umiejętnie sterując jego poszczególnymi krajami i pogłębiając ich gospodarczy oraz polityczny niedorozwój. Ale taką politykę mogłoby wprowadzić tylko jedno ugrupowanie, czyli wspomniana AfD.

A Rosja? Jej działania – wojna na Ukrainie, kampania propagandowa, wsparcie dla ultrakonserwatywnych projektów europejskich i amerykańskich – niepokoją nawet najbardziej niewzruszonych analityków geopolitycznych.

Z pewnością mają się czego bać Ukraińcy, bo znajdują się na linii frontu. W rzeczywistości oni dopiero teraz naprawdę próbują oderwać się od rosyjskiej strefy wpływów i wybić na prawdziwą niepodległość. Konflikt na Ukrainie to w istocie walka dwóch wschodnioeuropejskich państw, z których jedno próbuje uniezależnić się od drugiego.

I Rosja naprawdę zadowoli się odzyskaniem kontroli nad swoją zachodnią flanką?

Rosja traktuje Polskę i w ogóle całą Europę Środkową tak samo jak resztę europejskiego kontynentu. Chce umacniać wpływy, ale z daleka, wyłącznie za pomocą narzędzi zdalnych, czyli politycznie.

Jakie to narzędzia?

Np. wsparcie dla skrajnie prawicowych partii, o którym już wspomniałeś. To jest gra na rozpad Unii Europejskiej. Rosja proponuje przy tym własny model integracji. W tej wizji sytuacja Polski prezentuje się najgorzej.

Dlaczego?

Bo u nas prawica gra do wspólnej bramki z innymi populistycznymi prawicowymi rządami, obniżając demokratyczne standardy i popierając narodowe egoizmy. I nie przyjmuje do wiadomości, że niezależnie od tego, czy lubi Rosję, czy nie – wspiera ją w ten sposób. Zawiera sojusze z sojusznikami Rosji, a samą Rosję nieustannie krytykuje. Cały dramat naszej obecnej polityki zagranicznej polega na tym, że za jej sprawą Polska kręci się niczym bączek: z jednej strony PiS wynosi na sztandary prawicowo-populistyczne hasła, które prezentują też AfD, Le Pen i inni. W przeciwieństwie jednak do tych ostatnich nie może zwrócić się w stronę Rosji. Dla takiego gestu nie ma miejsca w obrębie polskiej myśli prawicowej.

Z perspektywy Warszawy tego nie widać, ale gdzie indziej analitycy zwracają uwagę na pewną tendencję widoczną w większości zachodnich państw – działające tam partie prawicowe jednoczą się pod egidą Rosji, bo to Putin ma obecnie narzędzia, za pomocą których można zintegrować europejską prawicę. Istnieje przecież od dawna plan „wspólnej strefy bezpieczeństwa od Władywostoku po Lizbonę”. Wyobraźmy sobie, jak w takiej strefie będzie się żyło Polsce. Prawica tnie gałąź, na której siedzimy, aż wióry lecą, choć ostrzeżenia pojawiają się zewsząd. A gdy wszyscy w końcu spadniemy, to PiS powie o tych ostrzegających jak głupek w kawale: proroki jakieś czy co?

Czy Europa może zneutralizować potencjalne zagrożenie ze strony Rosji?

Wszystko zależy od stanu Unii Europejskiej. Byliśmy niedawno o krok od przepaści, mam na myśli wybory we Francji. Jeśli Unia się rozpadnie, to może powstać następujący sojusz: Trump, Le Pen, May i Putin. Przeciwnikiem tego układu będą Niemcy – chodzi o osłabienie ich dominacji na kontynencie. Pod takim ciśnieniem politycznym mogłoby dojść do zmiany również w Niemczech. Gdyby w wyborach wygrała AfD, znów znaleźlibyśmy się w imadle między Rosją a Niemcami. Macron i Merkel muszą znaleźć nową narrację dla Europy, muszą wymyślić polityczną alternatywę. Jeśli tego nie zrobią, każdy z europejskich krajów zacznie prowadzić politykę narodowego egoizmu, która doprowadzi do rozpadu UE.

Jaki sens polityczny ma dziś idea Międzymorza?

Ta koncepcja rozpadła się, zanim powstała. Polska, jeżeli naprawdę myśli o zintegrowaniu państw środkowoeuropejskich, musi zacząć organizować świat wokół siebie inaczej, niż robi to Rosja. Bo jest tak, że Niemcy, którymi my dziś wszystkich wkoło straszymy, dysponują potężną soft power. Są megaatrakcyjne kulturowo i cywilizacyjnie. Wyszły z wojny jako kraj pokonany, ale potem odzyskały centralną pozycję. Dziś są postrzegane jako cywilizacyjny piec, do którego warto się przytulić. Rosja takim potencjałem nie dysponuje, ale co jakiś czas próbuje na siłę uszczęśliwiać narody środkowoeuropejskie, co zawsze kończy się katastrofą. Gdy Polska przekonuje do integracji kraje z naszego regionu za pomocą antyniemieckiej retoryki, stając się nacjonalistycznym, klerykalnym, konserwatywnym i autokratycznym, wybacz, ale politycznym imbecylem – staje się dla innych równie nieatrakcyjna jak Rosja. Różnica polega na tym, że my nie dysponujemy ani soft power, ani hard power, więc kończy się na pokrzykiwaniu.

Wiadomo, że polityki nie robi się wyłącznie za pomocą doraźnych środków. Być może dziś nic nam ze strony Niemiec nie grozi, ale może warto chuchać na zimne? 

Choćbyśmy nie wiem jak się postarali, żeby innym krajom środkowoeuropejskim zohydzić Niemcy, będą one postrzegane jako najatrakcyjniejsza opcja. Europa Środkowa woli lawirować między Rosją a Niemcami, zamiast podłączać się do polskich marzeń o realizacji nierealnych projektów politycznych. Musimy najpierw popracować nad atrakcyjnością, magnetyzmem, własną siłą przyciągania, a nie ręcznym przytulaniem na siłę tych czy owych.

Halford Mackinder, brytyjski geopolityk, którego często przywołuje Robert D. Kaplan, powtarzał, że jeśli kraje z tej części Europy zostaną zintegrowane, jeśli powstanie tu silny obszar polityczny, gospodarczy i kulturowy, to nie będzie kolejnej wojny światowej.

Tak. Stworzenie filaru między Zachodem i Wschodem to świetny pomysł. Ale trzeba umieć to robić przez tworzenie własnej atrakcyjności, żeby wyszło z tego coś trwałego. Mam też inne marzenie: żeby Europa Środkowa, wraz z Polską, stała się po prostu częścią Zachodu, tak jak Niemcy po II wojnie światowej albo Skandynawia czy Hiszpania kilka dekad temu. Gombrowicz mówił, że Polska stanie się Zachodem dopiero wtedy, gdy Zachód nie będzie mógł sobie siebie wyobrazić bez nas, tak jak teraz nie może sobie siebie wyobrazić bez – dajmy na to – Francji.

Kto w Europie traktuje dziś ideę Międzymorza poważnie?

Na poziomie politycznym nikt. Rosja by się pewnie trochę takiego Międzymorza bała, ale widzi, że Polska po prostu jest kontrskuteczna. Trochę liczyła na Międzymorze Rumunia. Polska ma tam niezłe notowania, ale ten kraj jest poza czwórką wyszehradzką. Poza tym nie prowadzimy z Rumunią efektywnego dialogu politycznego.

Integracją zainteresowani byliby Ukraińcy, ale zniechęcają ich ambicje Polski, która chce grać pierwsze skrzypce. Symptomatyczne, że na Ukrainie polską koncepcję Międzymorza najgłośniej wspiera neonazistowski Azow. Tylko oni grają tymi samymi kartami co PiS: przeciwko Rosji, ale też przeciw zgniłemu Zachodowi. Jednak nawet oni nie chcą, żeby to właśnie Polska wodzirejowała całemu regionowi. Nikt nie chce być naszym podchujaszczym, co powinniśmy sobie wreszcie uświadomić. Są jeszcze mikre prawicowe partyjki w różnych krajach, np. bałtyckich, ale one zajmują właściwe miejsce – na marginesie życia politycznego. Tylko u nas tak się porobiło, że dziwactwo, jakim jest paranoiczno-surrealistyczna osnowa, na której wspiera się współczesny PiS, weszło do mainstreamu.

Biorąc pod uwagę historyczne uwarunkowania i geopolityczne układy z przeszłości, przynajmniej kilka państw powinno odnosić się do idei Międzymorza przychylnie, np. Węgry.

Węgry rozegrały swoją grę. Orbán nareszcie przestał być najgorszy w Europie Środkowej i jego niespełna dziesięciomilionowe państwo zdetronizowało ponad trzykrotnie większą Polskę jako przywódcę Europy Środkowej, bo Zachód z Orbánem przynajmniej jest w stanie się rzeczowo porozumieć, a z odklejonym od rzeczywistości PiS-em rozmawiać się nie da. Huntington powtarzał, że zachodni technokrata może dogadać się z każdym, nawet z radzieckim komunistą, ale z nacjonalistycznym mistykiem – nigdy. Zaiste, wielki sukces naszej polityki: dać się wyrolować mniejszemu krajowi! Poza tym podejrzewam, że Węgrzy patrzą na nas trochę jak na wariatów, bo widzą, że pomagamy im osłabić Unię, ale oni grają na bliższe kontakty z Rosją, a w efekcie – kto wie – może na jakąś rewizję traktatu w Trianon, bo to przecież jest największa bolączka węgierskiej historii i Węgrzy nigdy nie poradzili sobie mentalnie z utratą statusu dużego środkowoeuropejskiego kraju.

A jeśli chodzi o Międzymorze, to jasne: w przeszłości było kilka takich regionalnych prób integracyjnych. Rzeczpospolita Obojga Narodów była jedną z nich (choć nie do końca świadomą). Podobnie Królestwo Węgierskie, byt ponadetniczny, obejmujący cały basen karpacki. Idea Natio Hungarica zdecydowanie przekraczała granice etniczne. Ponadnarodowa była też monarchia austro-węgierska, która tuż przed upadkiem miała zmienić się w Stany Zjednoczone Europy. Na południu była z kolei Jugosławia.
Wszystkie te projekty łączyło założenie, że potrzebny jest twór wielonarodowy, jednoczący choć część regionu w większą całość.

Dlaczego wszystkie zakończyły się fiaskiem i jawią się dziś jako polityczne fantazmaty?

Bo było za późno – idea narodowa była już zbyt silna. Gdyby unifikacja Francji nie odbyła się wcześniej, to w XIX w. również mogłaby zakończyć się niepowodzeniem. Pewne procesy zostały w naszym regionie zainicjowane w złym momencie.

Ukształtowała nas idea narodowa, a potem przyszła doktryna Wilsona, czyli prawo każdego narodu do samostanowienia, i każdy zapragnął własnego państwa narodowego. Europa Środkowa wygląda tak, jakby na Zachodzie Niemcy się rozpadły na landy, Francuzi na Langwedocję, Bretanię itd., Hiszpanie na Andaluzję, Kraj Basków, Katalonię itd., Włochy na Padanię i Południe... Nie neguję w ciemno koncepcji państwa narodowego, ale musimy sobie uświadomić, że jej koszt jest potężny. W imię idei narodowej przelano w Europie niesamowitą ilość krwi, a idea ta nadal jest święta, jest tabu, jest nienaruszalna. A przecież nacjonalizm to taki sam konstrukt jak socjalizm czy feudalizm. Nacjonalistyczny bakcyl też był rozpowszechniany wśród ludu przez elity, jak w przypadku innych idei, ale jako jedyny świetnie zażarł u samych podstaw społeczeństwa. Stał się bóstwem. Nietykalnym.

Sprzeczność między powinnością narodową a impulsem integracyjnym jest dziś w Polsce bardzo silna? Da się ją znieść?

Cała polska prawica buduje swoją strategię na takich sprzecznościach. Czy mowa o Unii, czy o Międzymorzu, w dyskursie naszej prawicy zawsze pojawiają się pojęcia państw narodowych i Europy ojczyzn. Brakuje perspektywy ponadnarodowej, bez której żadna integracja nie jest możliwa. Przecież Węgrzy mają swój interes narodowy, podobnie Czesi czy Słowacy. Oni się nie boją ani Rosji, ani Niemiec. Jeszcze inaczej jest w Macedonii, skąd niedawno wróciłem. Tam krwawe zamieszki wiszą w powietrzu – kilka dni temu ludzie wtargnęli do parlamentu. Chodzi o to, że prawica nie chce oddać władzy centrystom, bo ci, jak ujmuje to narodowa prawica, spiskują z innym narodem, chcą wejść w koalicję z partią reprezentującą Albańczyków. To doskonały przykład sytuacji, w której idea narodowa, dodatkowo podkręcona energią religijną (Macedończycy są prawosławni, a Albańczycy, którzy stanowią tam dużą mniejszość, to w większości muzułmanie), uniemożliwia porozumienie. Za dużo sprzecznych ze sobą narracji. A każda aspiruje do uniwersalizmu.

U nas, czasem mam takie wrażenie, wszystko, co „niepolskie”, jest podejrzane, nie do końca normalne. Przy czym te wszystkie narracje są sztucznymi konstruktami. Ostatnio w jednym z tekstów zasugerowałem, że możemy stworzyć u nas, w Krakowie, nowe państwo, Wiślanię, bazując na przykład na odrzuceniu tysiącletniej okupacji przez Polan. Sięgniemy sobie do nie bardzo określonej tradycji Wiślan tak samo, jak Słowacy sięgnęli do podobnie odległej i nieokreślonej tradycji Wielkich Moraw, nazwiemy nasz język polski – wiślańskim, tak samo jak Bośniacy, Czarnogórcy, Serbowie i Chorwaci ponazywali ten sam język bośniackim, czarnogórskim itd. Powołamy się na celtyckie dziedzictwo, bo Celtowie byli tutaj przed Słowianami, tak samo, jak słowiańskojęzyczni Macedończycy powołują się na dziedzictwo Aleksandra. Tylko będziemy mądrzejsi i od samego początku będziemy wiedzieli, że to wyłącznie konstrukt. I będziemy mogli dowolnie go zmieniać.

Idea narodowa karmi się lękiem, a on jest w polskim społeczeństwie potężny. Podobnie jest w kilku innych krajach regionu.

Mamy tu do czynienia ze spiralą lęku. Boimy się innych, więc jeszcze bardziej okopujemy się we własnych tożsamościach narodowych, co pozwala nam urealnić nasz lęk. Przeraża nas jakieś nie do końca zdefiniowane zewnętrze, nadciągający skądinąd wróg. Problem w tym, że każde z państw naszego regionu inaczej sobie tego wroga wyobraża, więc nie możemy się zjednoczyć, żeby z nim walczyć.

Niektóre państwa lepiej się ze sobą dogadują. Ale mamy też do czynienia ze zjawiskiem przeciwnym: wydaje nam się, że pomiędzy pewnymi krajami istnieją silne więzy porozumienia i współpracy, podczas gdy nic takiego nie ma miejsca – myślę teraz o krajach bałtyckich.

Decydują o tym uwarunkowania historyczno-polityczne. Na przykład wewnątrz dawnej wspólnoty RWPG takie państwa jak NRD, Czechosłowacja i Węgry ściślej ze sobą współpracowały niż z innymi, a to dlatego, że dawniej należały do niemieckiej strefy cywilizacyjnej.

Masz rację co do państw bałtyckich. Wydaje nam się, że mają wspólną tożsamość, a tak naprawdę są to trzy zupełnie różne byty, których nawet zagrożenie ze strony Rosji nie jest w stanie ze sobą bardzo mocno zintegrować. Łotwę od Estonii dzieli wszystko, może poza aspiracją do skandynawskości, która z kolei jest słabiej widoczna na Litwie, ciągniętej w dwie strony: zarówno ku Skandynawii, jak i ku Europie Środkowej. Nawet w małym regionie nie da się stworzyć na zawołanie trwałej płaszczyzny do integracji.

Polski rząd działa na tym polu zgodnie z założoną strategią czy jak mu padnie?

Koncepcje wysuwane przez PiS, czyli kłótnia z wszystkimi sąsiadami, rozpaczliwe próby budowania Międzymorza, miałyby sens wyłącznie w obliczu ostatecznej katastrofy Europy. Jestem w stanie zrozumieć, o co im chodzi, ale nie mam pojęcia, jak zamierzają to zrobić. Prawicowi publicyści przekonują się nawzajem, że działania rządu mają sens. Żonglują mocnymi hasłami: „godność”, „wolność”. Piszą o „wstawaniu z kolan”, a padają na twarz. Ale to wszystko tylko zasłania rzeczywistość. A potrzebujemy trzeźwego oglądu świata.

Myślę zresztą, że PiS już się zorientował, jak niewiele może za pomocą Międzymorza ugrać. Nawet Kaczyński chyłkiem wycofuje się ze wszystkich międzymorskich pomysłów. W ogóle całe to „wstawanie z kolan” jest strzałem w stopę. Nie dość, że nie przydaje nam atrakcyjności, to jeszcze przy okazji rodzi się nowy stereotyp o Polsce jako nacjonalistyczno-religijnym ciemnogrodzie.

Dużo podróżujesz, przyglądasz się reakcjom ludzi w innych krajach. Czy naprawdę postrzegają nas tak źle?

Nie lubią nas przede wszystkim środkowoeuropejscy analitycy, którzy bacznie śledzą wydarzenia w regionie. Z kolei reakcje zwykłych ludzi zależą od kraju. Na Węgrzech, Słowacji czy w Czechach śmieją się z dzisiejszego polskiego nacjonalizmu, choć w pewnym momencie tradycyjny negatywny polski stereotyp zaczął się zmieniać na pozytywny. Przeciętny Węgier zna oczywiście powiedzenie, że „Polak, Węgier dwa bratanki”, ale często dodaje, że „to Polacy tak mówią”. Chorwaci, którzy do niedawna wyobrażali sobie Polskę jako część sowieckiego bloku – szarą i badziewną – zaczęli w pewnym momencie dostrzegać w nas jakiś wzór, państwo, które poradziło sobie z transformacją, weszło do Unii i efektywnie wykorzystało fundusze, ale teraz gały mają jak salaterki i zastanawiają się, co też my z tą naszą atrakcyjnością wyprawiamy. Podobnie Rumuni i Ukraińcy.

W ciągu ostatniego półtora roku pozytywny obraz rozpadł się na kawałki. Dominuje całkowita dezorientacja. Ludzie zastanawiają się, dlaczego uciekamy od Europy, kłócimy się z Niemcami i brniemy w egoizm narodowy, w dodatku głupkowato ujmowany. Naprawdę nikt nie potrafi pojąć, o co nam chodzi. Dla nas, zanurzonych w tym nacjonalistycznym smogu, nie jest to aż tak widoczne, ale z zewnątrz nasza samobójcza strategia rzuca się w oczy z całą mocą.

Zachód czeka cierpliwie?

Zachód ma nas gdzieś, rozczarował się nami. Bawią mnie niektóre memy kodowców, którzy proszą Europę, żeby na nas poczekała, że zaraz do niej wrócimy. Nikt na nas nie czeka! Europa jest przekonana, że ją oszukaliśmy, że się nażarliśmy, a teraz głośno bekając, wstajemy od stołu i odwracamy się tyłem do reszty. Zresztą Zachód nigdy się nami nie interesował. Na XVI-wiecznych mapach znanego świata widać Kalifornię i Ziemię Ognistą, a nie ma np. Ukrainy. Jesteśmy dla Zachodu ubogim, przyszywanym kuzynem, który się co chwila awanturuje. Jeśli chcemy poważnie być traktowani w zachodniej rodzinie, musimy dojrzeć. Stać się jej wyjątkowym członkiem, ale nie dlatego wyjątkowym, że jest ciągle nadąsany i pełen pretensji.

I nikt się za nami nie wstawi?

Naszym jedynym adwokatem mogą być Niemcy, bo jesteśmy ich wschodnią flanką. Poza tym to ostatni duży europejski kraj, który prowadzi misyjną, proeuropejską politykę. No, teraz jeszcze doszedł Macron, zobaczymy, co dalej. Ale jeśli chcemy uczestniczyć w politycznej grze na arenie międzynarodowej, to musimy coś dawać od siebie! A my w najlepsze uprawiamy postjałtańską martyrologię i żalimy się, że oszukują nas na dotacjach. Wszyscy wiedzą, że autostrady powstały w Polsce za unijne pieniądze! Kogo my chcemy nabrać na tę gadkę? Całe to ględzenie prawicowców o utracie suwerenności na rzecz Brukseli jest na Zachodzie odbierane jako rojenia wariata! Transformacja ustrojowa to, rzecz jasna, złożone zjawisko, pojawiają się przy jego okazji nowe problemy, o których musimy dyskutować, ale tak, by nas słuchano, a nie jak pijak, który drze się w knajpie.

Jaką politykę wobec Polski będzie prowadził Macron?

Będzie pewnie budował wspólnotę wokół takich wartości jak liberalna demokracja, prawa człowieka, praworządność, ład konstytucyjny... Ci, którzy nie zgadzają się z taką linią polityczną, a Polska i Węgry są tu w zdecydowanej opozycji, wypadną z gry. By ponownie zintegrować Unię, Macron będzie wskazywał jej wrogów, czyli Polskę. Wyrzucając nas poza nawias, upiecze dwie pieczenie na jednym ogniu – z jednej strony zintegruje Unię, z drugiej zaś zaspokoi oburzonych naszą postawą Francuzów i innych Europejczyków. Sami wystawiamy się na kopniaki!

Temat Międzymorza jest arcyciekawy z historycznego punktu widzenia, ale z Twoich wypowiedzi wynika, że jako idea polityczna jest zwietrzały. Dlaczego zatem zdecydowałeś się napisać o Międzymorzu książkę?

To jest moja wymarzona ojczyzna, mój region, po którym uwielbiam jeździć, czuję się tu świetnie. Zachód jest bez wątpienia źródłem wszystkiego, co sprawia, że życie staje się przyjemne: technologie, prawa człowieka, wolne media, wolność słowa i demokracja. Musimy mieć do tego dostęp. Ale czasem myślę sobie, że świat Międzymorza, ten cały świat od Estonii po Bułgarię, od Ukrainy po wschodnie Niemcy, z jego estetyką, nieporadnością i czasem szalonymi aspiracjami, całkowicie mi wystarcza. Mogę z niego wyjeżdżać, ale wystarcza mi za „swój”. Coraz rzadziej mam ochotę być „barbarzyńcą w ogrodzie”, ale to złudzenie, bo ten ogród, rzecz jasna, powinien być tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Trzeba go po prostu uprawiać na równi z innymi.

A nie jest tak, że Twoja fascynacja karmi się właśnie nieporadnością i nieudolnością, która charakteryzuje większość krajów środkowoeuropejskich?

Nie, nie fascynuje mnie nieudolność sama w sobie.

Nie wykluczam, że Międzymorze kiedyś powstanie, ale jego narodziny raczej będą się odbywały w tragicznych okolicznościach. Taki twór powstanie wtedy, gdy do władzy dojdą radykalni populiści. Trochę jak w wizji George’a Friedmana, w której Europa Środkowa jest doinwestowywana przez USA, aby powstała przeciwwaga dla Niemiec. To będzie jednak koniec nie tylko Polski, nie tylko naszego regionu, ale w ogóle świata, jaki znamy. ©℗

ZIEMOWIT SZCZEREK (ur. 1978) – dziennikarz i prozaik, współpracuje z „Polityką”, „Gazetą Wyborczą”, „Nową Europą Wschodnią” i „Tygodnikiem Powszechnym”. Autor książek „Siódemka”, „Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian” oraz „Rzeczpospolita Zwycięska”, współautor zbioru opowiadań „Paczka radomskich”. W 2013 r. został laureatem Paszportu „Polityki”, w 2014 r. nominowany do nagród Nike i Angelus, w 2015 r. – finalista Angelusa, w 2016 r. – finalista Nike za „Tatuaż z tryzubem”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2017