Moja ukochana galeria

Zdarza się, że bezdomny,widząc księdza, poprosi o coś do zjedzenia. Wtedy siadamy przy stoliku i z tekturowych talerzy zajadamy kurczaka z grilla. Kiedy się nie ma własnego domu, miło posiedzieć w czystym, kulturalnym wnętrzu.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Przez jednych lubiane, przez innych pogardzane lub nawet zwalczane - istnieją i jest ich coraz więcej. Galerie handlowe wpisały się w nasz krajobraz szybko i skutecznie. Socjologowie pochylają się nad nimi jako zjawiskiem społecznym i pytają: czym są? Zwykły bywalec takich pytań nie zadaje. Z reguły każda galeria natychmiast, od dnia otwarcia, przyciąga tłumy.

Jako bywalec jednej tylko, nie chcę się wypowiadać o galeriach w ogóle. Nie wiem, jak się mają moje doświadczenia do doświadczeń innych. Ja moją galerię lubię i piszę o niej jako o zjawisku pozytywnym.

Elegancką sylwetkę mojej galerii mogę oglądać z balkonu trzeciego piętra kamienicy, w której mieszkam. Tak, elegancką. Kilka lat temu wyrosła w centrum miasta, w miejscu samoobsługowego baru-mordowni, niechlujnego baraku-dworca PKS z błotnistym, ogrodzonym zardzewiałą siatką placem. Ten obszar, tchnący smutkiem i beznadzieją życia w PRL-u, był wizytówką obłażącego z tynków i powoli kruszącego się miasta. Wyrosła dokładnie taka, jak ją przedstawiały plakaty na płotach okalających plac budowy, kiedy transformacja tej przestrzeni wydawała się nieziszczalnym snem. Dziś wrosła w panoramę miasta. Równe chodniki wokół niej, drzewa, sam budynek, są tak dalece normalne, że nawet kłótnie o to, czy szpeci stylową zabudowę miasta, jakoś zgasły.

Moja galeria została wkomponowana w strukturę dworca. Można z niej przejść na perony, a więc przez galerię (windą lub schodami) można wygodnie wydostać się do miasta. Po trosze jest poczekalnią. Więcej nawet: duże przestrzenie korytarzy, wygodne ławki, butiki, których starannie udekorowane wystawy można oglądać przez wielkie, nieskazitelnie czyste szyby, łagodna muzyka sprawiają, że po trosze stała się ta moja galeria międzynarodowym salonem. Nie ma w sobie nic ze smutku poczekalni dworcowej.

Galeria jest otwarta dla wszystkich. Nie widziałem, by straż kogoś z niej wyrzucała. Jest więc także schronieniem dla bezdomnych. Zwłaszcza w zimie. Siedzą na ławkach, tak jak ci, którzy się zmęczyli zakupami albo umówili się tu na randkę. Prawda, nie są to bezdomni, którzy doszli do dna abnegacji, ale plastikowe torby, ubranie i sposób, w jaki siedzą, pozwalają ich rozpoznać. Być może nie wiedzą, że są rozpoznawalni, i siedzą z poczuciem bycia jak inni. Pojadają, czasem dyskretnie drzemią. Zdarza się, że widząc księdza, poproszą o coś do zjedzenia. Wtedy razem idziemy, siadamy przy stoliku i razem z tekturowych talerzy zajadamy kurczaka z grilla. Kiedy się nie ma własnego domu, miło posiedzieć w czystym, kulturalnym wnętrzu.

Nawet jeśli galerie traktuje się wyłącznie jako miejsce łatwych zakupów, nie jest to miejsce anonimowe. Jest na spożywczym młody człowiek, kasjer, który czekając na uruchomienie czytnika karty, zawsze zdąży zamienić ze mną kilka słów na temat najnowszego numeru "Tygodnika". Kawiarnie, restauracje zawsze są pełne ludzi. Wymarzone miejsce spotkań.

Sławny w naszym mieście ksiądz, wychodzący z Ewangelią do ludzi, których nie ma w kościele, w Wielkim Poście przytaszczył przed moją galerię konfesjonał i sam w nim usiadł. Pan Jezus powiedział: "idźcie na cały świat i głoście", a nie czekajcie, aż do was przyjdą - więc poszedł. Kolejki do konfesjonału nie było, ale może komuś to dało do myślenia. Spotkałem kiedyś mojego dość nietypowego parafianina, który zatopiony w modlitwie stał nieruchomo w najbardziej ruchliwym miejscu galerii, trzymając w wyciągniętej dłoni różaniec. Podszedłem. Wyjaśnił, że się modli, bo ktoś się tu musi modlić. Zauważyłem, że nikt specjalnie na niego nie zwracał uwagi.

Galerie nazwano "świątyniami konsumpcji". Konsumpcja kurczaka z grilla jest, jak na świątynię, całkiem tania, a "liturgia" konsumpcji bardzo prosta. Butiki z kosztownymi przedmiotami nie są zatłoczone, w księgarniach wiele osób czyta książki, na które brak im pieniędzy.

Pokonanie odległości od mojej galerii do mojego kościoła zabiera pięć minut. Wiele rodzin po niedzielnej Mszy idzie do galerii na zakupy, na obiad czy żeby pochodzić i pogapić się na rzeczy, których pewnie nigdy nie kupią. Czy walka, aby "dzień święty święcić" zamknięciem galerii w niedzielę, nie jest skazana na przegraną? Pracę w nich można potraktować jako usługi konieczne, jak pracę na kolei, w szpitalu, w restauracji, w kinie czy teatrze. Że zagrożenie rodziny? Wspólne zakupy mogą ją integrować bardziej, aniżeli wspólne patrzenie w telewizor.

Chociaż (podobno) do galerii uczęszcza więcej ludzi, aniżeli do kościoła, to nie jest ona konkurencją, a wyzwaniem. Ale to już inny temat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011