Mój pierwszy w chmurze

Moją pierwszą książką na czytnik Kindle był „Joseph Anton. Autobiografia” Salmana Rushdiego.

04.02.2013

Czyta się kilka minut

Pod jej wpływem uświadomiłam sobie, że trzeba notować „pierwsze razy”, bo najzwyczajniej się ich nie pamięta i nie docenia, a potem urastają do symbolicznych przełomów.


Oczywiście poza tymi „razami” najbliższymi ciału, nazwijmy je intymnymi, które większość populacji z grubsza potrafi odtworzyć. Chodzi raczej o pierwsze użycia – samochodu na paliwo gazowe, kalkulatora, komputera personalnego, pilota do telewizora, laptopa, telefonu komórkowego. Bach, użyjemy, przeleci, a po latach okazuje się, że od tamtego momentu na świecie „nic nie było takie samo”.

Co ma tu do rzeczy Rushdie, opisujący trzydziestoletnią epopeję pisarza żyjącego w cieniu fatwy? Ano to, że autobiografia, pisana w trzeciej osobie, we wcieleniu pożyczonego od Czechowa i Conrada kryptonimu „Joseph Anton”, korzysta z bardzo skrupulatnych, sprawiających wręcz wrażenie codziennych notatek w kalendarzu. Często pada tam zdanie: „zapisałem w dzienniku”, choć z rytualnych podziękowań na końcu książki dowiadujemy się, że potrzebna była także autokwerenda w archiwach i bibliotekach. Tak, sprawa walki fundamentalizmu z powieścią „Szatańskie wersety”, uznaną za sekularystyczną i obraźliwą dla islamu, obrosła komentarzami, więc Salman ma prawo czuć się Josephem, który z kolei jest Rushdiem mówiącym do Antona, i wszystko to analizować. Jego życie miesza się z historią, życiem innych, fikcją. Natomiast skromna kobieta musi nareszcie zadbać o pisanie siebie, gdyż nikt tego za nią nie zrobi, tak więc przynajmniej (postanowienie noworoczne) będę teraz zapisywać pierwsze użycia i związane z nimi drobne refleksje.

Dlaczego akurat „Joseph Anton. Autobiografia” na inaugurację czytnika? Po pierwsze dlatego, że modzie na czytanie autobiografii nie sposób nie ulec. Interesujemy się „niedyskrecjami” książkowymi jako czytelniczki i czytelnicy, badamy teorie autobiografizmu na uniwersytetach; czynimy tego typu dzieła podstawą scenariuszy filmowych, a nawet teatralnych, czego żywym i skomplikowanym przykładem jest adaptacja „Marzeń i tajemnic” Danuty Wałęsy, wystawiona na deskach Teatru Wybrzeże. Komplikacja polega tu na rozmytej podmiotowości narracji, która nie podlega żadnej refleksji, jakby otwarte mówienie, że ktoś inny niż Danuta Wałęsa siedział przy klawiaturze, było naruszeniem świętości. Pytanie w sprawie wyboru „Josepha Antona” powinno wobec tego brzmieć: dlaczego dopiero w pół roku po ukazaniu się książki ktoś taki jak ja, czyli badaczka i czytelniczka żywo zainteresowana gatunkiem, sięga po pozycję cieszącą się sporym rozgłosem i w dodatku zapoczątkowuje nią kolekcję na swojej wirtualnej chmurze?

Powody są banalne, lecz znaczące, dlatego się nimi dzielę. Dostawszy kindle’a, weszłam na strony oferujące książki w języku polskim. Oficjalne strony, ponieważ nie ściągam kopii pirackich, kierując się zasadą: nie ściągaj, skoro nie chcesz być darmo ściągana. Poza tym z pirackimi rzeczy mają się tak, że pozycje dla mnie interesujące nie są interesujące dla chomików, co pozwala mi bez wysiłku zachować niewinność.

Czyli: za pierwszym razem liczą się preferencje, dostępność i przypadek. Nie będę recenzować tej autobiografii, zanotuję natomiast drobiazgi, ważne dla mnie w tym pierwszym razie. Rushdie odnotowuje kwestie postępu technologicznego w swoim zawodzie. „To był początek 1989. Takie określenia jak pecet, laptop, Internet, Wi-Fi, sms, e-mail były albo nieznane, albo zupełnie nowe”. Widzi różnicę pomiędzy książkami pisanymi na maszynie, z wymazywanymi korektorem fragmentami i przepisywanymi w celu uzyskania „czystej kopii” stronicami. Komputer czyni ten proces bardziej płynnym, pozwala – sądzi pisarz – skupić się na tym, co stanowi istotę pisarstwa. Po drugie, w 1989 roku nieznane są oczywiste dziś środki komunikacji, co sprzyja ukrywaniu się, ale też utrudnia kontakty codzienne.

Wkraczając w erę internetu i pisania przy pomocy pierwszych edytorów tekstu, pisarz robi wciąż tradycyjne notatki, pisze listy i przekazuje innym ludziom swoje opinie „na żywo”. Stoi na krawędzi tego świata, który znamy z naszego potocznego doświadczenia, skłaniając do ponawiania pytań: „jak to było”, „kiedy napisałam pierwszy tekst na komputerze”, ”wysłałam maila” etc.?

Salman Rushdie roztrząsa także sprawę postawy autobiograficznej, powołując się na rozmowę z Dorris Lessing, piszącą swoje, wydane parę lat temu i w Polsce, wspomnienia. W rozmowie telefonicznej oboje zgadzają się, że bezkompromisowa otwartość obowiązuje przy spisywaniu własnego życia. Oboje jednak dzielą opinię o istnieniu wyraźnej granicy przebiegającej przez życie bliskich sobie osób. Rezultaty są różne, Lessing wyraźniej zaznacza tę swoją decyzję i jej motywacje, na przykład wprowadzając wątek relacji z synem. Rushdie, prawdę mówiąc, dość pokrętnie opisuje kobiety, z którymi żyje, powody rozstań i pojednań. Dba raczej o Josepha Antona niż jego bliskich. Nie oceniam tego, gdyż w ogóle trudno mi sobie wyobrazić jego życie pod presją wyroku śmierci.

Poza uzmysłowieniem mi zmian w świecie, istnienia limitów szczerości i autokrytycyzmu, pierwsza pozycja w mojej kindle-bibliotece z całą mocą odnowiła moje odczucie zasadniczej różnicy pomiędzy światem literatury anglojęzycznej a rzeczywistością „małych języków”. Kiedy mówimy o skarbach wartości będących w naszej (czytaj: polskiej) dyspozycji, w ogóle nie bierzemy pod uwagę faktu, że w świecie takie wartości jak literatura mają się nieźle, co oznacza także ich obecność ściśle ekonomiczną i wpływa na status zawodowy piszących. Uderzające są stawki za teksty, a także fakt, że pisarze spotykają się w posiadłościach, zmieniają mieszkania, utrzymują byłe i obecne rodziny; odbywają spotkania autorskie, za wstęp na które należy zapłacić. Spieszę wyjaśnić, że ta uwaga nie wynika z mojej frustracji czy naiwnej zazdrości, nie chcę powiedzieć, że oni mają coś, czego sama bym chciała, ale jednak gdy czytam, że wydanie paper-back’a jest „normalną częścią cyklu wydawniczego”, podobnie jak edycje w wielu krajach, leżakowanie książek latami, ich składowanie i wprowadzanie do obrotu, zaczynam tępo gapić się w klawiaturę komputera. Zwłaszcza po przedświątecznym przecenach tegorocznych pozycji w polskich księgarniach. Bo rzecz dotyczy nie tylko pisarza utytułowanego, w dodatku „atrakcyjnego” przez prześladowanie, ale po prostu rynku książki, rynku myśli. Oczywiście, nie każdy debiutant dochodzi do poziomu masowej edycji „w normalnej sprzedaży” ciągłej (dziś jednak w e-booku raczej niż na papierze), ale spora grupa piszących po prostu przeciętnie ma szanse żyć z literatury. To znaczy, że nie mamy do spełnienia żadnej misji cywilizacyjnej, a przeciwnie – jesteśmy na marginesie.

Jeśli pod koniec roku zalewa mnie góra przecenionych książek, wcale nie oznacza to dobrej pozycji literatury. Nawet najlepsze z nich szybko znikną, ustąpią miejsca nowościom, a ich autorzy nie zobaczą żadnego honorarium. Być może sytuację zmieni technologia, uniezależnienie od hurtowni, hipermarketów z literaturą. Musimy najpierw nawrócić się na dłuższe, niesezonowe trwanie, które trudno skojarzyć z wirtualną chmurą. Oto paradoks mojego pierwszego razu z czytnikiem, moment ważny w biografii osobistej i przełomowy dla książki – tak, także w Polsce, gdzie mamy ją za przedmiot do szybkiej konsumpcji. Chmura jako trwanie. Pierwszy raz z chmurą jako nadzieja. Co z tego będzie – nie wiadomo, może zatrucie. Notuję do sprawdzenia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2013