Mój Keret

Opowiadania Kereta są niesłychanie plastyczne. Jedno zdanie i wyraźnie widzimy całą sytuację. Wiele z nich doczekało się wersji filmowych. Te krótkie filmy - zamieszczone w internecie - odtwarzają tekst często wręcz zdanie po zdaniu.

06.10.2009

Czyta się kilka minut

W czasach, kiedy hebrajski znałam na tyle, że wystarczało na zadanie pytania o ulicę, ale już nie zawsze na zrozumienie odpowiedzi, postanowiłam poprzysłuchiwać się kilku seminariom organizowanym przez Wydział Literatury Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. Jedno z nich było o izraelskim postmodernizmie. Przez szereg tygodni wpatrywałam się z natężeniem w seminaryjne miny studentów, bo z ich seminaryjnych wypowiedzi niewiele rozumiałam i mogłam się raczej oddawać studiom socjologicznym - zgadywaniu, kto skąd pochodzi, z miasta czy z kibucu, z rodziny sefardyjskiej czy aszkenazyjskiej itp. - niż literackim.

Kolejni omawiani pisarze i ciągle te same mądre miny i długie wypowiedzi. A pewnego tygodnia, pod koniec semestru - nagła zmiana atmosfery. Jak wśród gromady uczniaków - gwar, chichoty, wybuchy śmiechu i ciągłe odczytywanie fragmentów półtorastronicowego tekstu, który wszyscy mieli przed sobą. Pani profesor Ruth Karton-Blum już do końca zajęć nie udało się przywrócić akademickiego rygoru. Wychodząc, upewniłam się, czy dobrze zapamiętałam nazwisko autora opowiadania. Brzmiało Etgar Keret.

Moi izraelscy znajomi nigdy o nim nie słyszeli. Jego pierwsza i jedyna wtedy książka, tomik opowiadań "Rury", znana była w bardzo wąskich kręgach.

***

Czytanie po hebrajsku szło mi jeszcze tak słabo, że przez wiele dni, obłożona słownikami, musiałam sobie te półtorej stroniczki tłumaczyć, żeby móc je przeczytać, co wcale jeszcze nie znaczyło - zrozumieć. Cóż w tym takiego śmiesznego - ojciec narratora jakąś straszliwą techniką popełnia samobójstwo, matka, też niewesołym sposobem, ocalała z Zagłady, a sam narrator został właśnie z niezrozumiałych powodów porzucony przez dziewczynę? Poczucie humoru jakieś chyba nazbyt wyszukane...

Jak więc to się stało, że od lat czekam na kolejne książki Kereta? Dlaczego w Polsce czekają na nie ludzie młodsi ode mnie o pokolenie?

W Izraelu Keret był obrazoburczy, przed nim się tak nie pisało, nie używało wulgaryzmów ani pełnego błędów języka ulicy czy efemeryd językowych, co się lęgną w slangu wojskowym. Niemal wszyscy, a starsi zwłaszcza, byli gotowi się wzruszać, że świętego języka można teraz używać na co dzień, kupować w nim bułki i mleko, a nawet piwo, ale Literatura to jednak co innego. To oręż walki o ideały! Mówić po hebrajsku o posuwaniu panienek - proszę bardzo, ale nie mówmy, że to jest Sztuka!

I też o Kerecie raczej tak nie mówiono. Jedni uważali go za ćwierćinteligenta, który po prostu nie zna dobrze języka i dlatego nie jest w stanie dobrze w nim pisać (z hebrajskim bowiem jest taki kłopot, że człowiek bez porządnego humanistycznego wykształcenia nie ma szansy używać go poprawnie), inni z goryczą konstatowali bezideowość młodego pokolenia pisarzy, jeszcze inni wzruszali ramionami na szczeniackie silenie się na oryginalność. A tymczasem młodzi czytali! Bez większej reklamy, promocji, bez zachęty ze strony uznanej krytyki i wbrew rozpaczy dorosłych, że młodzież nie czyta już książek. Czytali, bo śmieszne, bo niepodobne do tego, co musieli czytać w szkole, bo pisane ich językiem i o ich sprawach. I powoli zmniejszało się lekceważenie dorosłych - nie dlatego, żeby w tej literaturze znajdowali coś dla siebie, tak naprawdę, to długo jeszcze nie, mimo olbrzymiej popularności Kereta, tylko nieliczni wykształceni Izraelczycy z mojego pokolenia byli w stanie docenić tę literaturę. Ale doceniali to, że ich dzieci, zwykle nie do odciągnięcia od ekranów telewizorów i komputerów, zaczęły czytać książki. A potem już widziałam, jak sławny pisarz, autor bestsellerów, który niedawno jeszcze uważał, że Keret nie zna hebrajskiego, zaprosił go jako prowadzącego spotkanie promujące jego własną książkę, oraz jak do młodego autora ustawiały się kolejki ubiegających się o wywiad dziennikarzy.

***

Ale przecież nas, Polaków, ten posmak nowości nie specjalnie zajmuje. Keret po polsku nie zabrzmi obrazoburczo, choćbym stanęła na głowie i każde potoczne słowo zamieniła w przekładzie na grube przekleństwo. Język ulicy, gwara i slang są w naszej literaturze zadomowione dość solidnie. Nie zelektryzuje nas też indyferentyzm wobec syjonistycznych ideałów, bo i własne szargać jesteśmy zwyczajni. Więc na pewno nie szok i nie skandal skłania nas do zaciekawienia jego kolejnymi książkami (choć jednak odległe echa izraelskiego skandalu i u nas bywały chwytem reklamowym). Nie przyciąga nas też sława Kereta-satyryka, przez lata piszącego prześmieszne i absolutnie nieprzetłumaczalne skecze dla izraelskiej telewizji. Recepcja twórczości Kereta wiedzie u nas żywot całkowicie autonomiczny. Co więc nam się w nim tak podoba?

I tu zaczyna się kłopot, bo jest w tych króciutkich opowiadankach coś dziwnie nieuchwytnego, nieodparty komizm, połączony z osobliwą melancholią. Melancholia - rzecz niby ulotna, trudna do pokazania palcem: o, tu, w tym właśnie zdaniu, czytelnik może odczuć melancholię. A tymczasem opowiadania Kereta są niesłychanie plastyczne, jedno zdanie i wyraźnie widzimy całą sytuację. Nie przypadkiem tak wiele z nich doczekało się wersji filmowych (jest ich około czterdziestu), większość animowana. Wiele z nich można znaleźć w internecie. Te krótkie filmy odtwarzają tekst często wręcz zdanie po zdaniu.

Keret najwyraźniej myśli obrazami, sam zresztą mówi, że punktem wyjścia każdego opowiadania jest obraz. Ale właśnie obraz filmowy, ruchomy i krótki jak klip video. Z każdego niemal opowiadania nietrudno wydestylować taką maleńką scenkę, obraz, wokół którego wyobraźnia autora zaczyna zataczać coraz szersze kręgi - chłopczyk stoi przed nauczycielką na ścieżce w parku, stewardesie wpada w oko pasażer, dwaj studenci piją piwo w pubie, klawiatura komputera wystukuje podwójnie jedną literę... Banalna codzienność i nagle poprzez nią dotykamy czegoś, co poza nią wykracza, czego już wcale na co dzień nie widzimy, nie odczuwamy i o czym nie myślimy, ale właśnie teraz myśleć zaczynamy. Może nawet ci, którzy na forach internetowych polecają Kereta jako świetną, ale tylko rozrywkę... Skądinąd ciekawe jest to klasyfikowanie satyryka jako kogoś mniej zasługującego na miano pisarza, swego czasu dotknęło to u nas nawet Mrożka czy Gombrowicza - tak jakby nawias groteski i ironii nie wzbogacał przekazu, tylko czegoś mu ujmował.

Podejrzewam zresztą, że to nie wulgaryzmy, bezideowość czy pozorne niechlujstwo językowe i stylistyczne, a właśnie myślenie obrazami, kliknięciami i otwieranymi coraz to nowymi okienkami, szybki montaż, narracja nie ciągła, ale jakby skokowa, są raczej tą prawdziwą barierą, która starsze pokolenia czytelników odstręcza od lektury Kereta. Zarzut niechlujstwa jest zresztą całkowicie chybiony: konia z rzędem temu, kto wykaże, że pisząc jedno-dwustronicowe opowiadania można się obyć bez dyscypliny i skrajnej precyzji. Jak precyzyjny jest to język, widać choćby po skuteczności owego niesłychanie plastycznego narzucania wyobraźni czytelników właściwych dla konstrukcji całości obrazów. Ale widocznie to przerzucanie się od obrazu do obrazu jest właściwe dla struktur umysłowych ukształtowanych już na nowych mediach, stąd ta uderzająca pokoleniowość w percepcji jego pisarstwa.

***

Keret podobnie funkcjonuje w kontaktach prywatnych. Opowiada tak, jak pisze. Z tego daru Kereta wiele pociechy mają dziennikarze, coraz chętniej zgłaszający się do niego po wywiady na tematy polityczne. "Mój kilkuletni syn wie doskonale, że jeśli w przedszkolu walnie kogoś łopatką, to ten ktoś mu odda wiaderkiem. To jasne jak słońce (...) - jestem pewien, że tę prawdę zna również Hamas" - wyjaśnił przed kilkoma miesiącami Pawłowi Smoleńskiemu logikę konfliktu bliskowschodniego.

Mnie szczególnie utkwiło w pamięci wyjaśnienie, jakiego mi udzielił, gdy popadłam w konflikt z pewną literacką instytucją w Izraelu, broniącą w umowie regulującej prawa i obowiązki czterech podmiotów zapisu, który nie był w interesie żadnej z zainteresowanych stron, nie wyłączając samej tej instytucji. W dwóch zdaniach opisał mi jej lokalową topografię oraz wpływ tejże na obieg informacji i opinii o prowadzonych sprawach, przenoszących się jak tsunami od biurka do biurka i zalewających coraz wyżej spiętrzonymi falami oburzonej urazy pochylone nad nimi głowy, tak że zrozumiałam beznadziejność wszelkiej argumentacji i swój brak szans na wygraną. Za to widok kokoszących się za biurkami pań do tej pory mam przed oczami, choć cała sprawa prowadzona była telefonicznie.

Nic też dziwnego, że taki sposób myślenia musiał nieuchronnie zaprowadzić Kereta do komiksu (w jednym zostałam nawet uwieczniona: na rysunku przedstawiającym owłosiony męski pośladek z wytatuowaną wstęgą i napisem na niej - "nie zabud tiebja Agnieszka"), telewizji (scenariusze i teksty pisane w pierwszych, najważniejszych latach słynnego programu satyrycznego - "Kwintet kameralny" niewątpliwie przyczyniły się do jego kolosalnego powodzenia, a stare edycje programu mimo upływu blisko dwudziestu lat do tej pory sprzedają się znakomicie na DVD) oraz kina. W kinie sukcesy odnosił natychmiastowe - już pierwszy film, do którego pisał scenariusz i którego był współreżyserem ("Malka Lev Adom") dostał w 1996 r. nagrodę na Festiwalu Filmów Studenckich w Monachium. Ostatni ("Meduzy"), wg scenariusza żony, aktorki i pisarki Shiry Geffen i wspólnie z nią reżyserowany, zdobył w Cannes nagrodę za debiut. Od wielu lat wykłada też pisanie scenariuszy na Wydziale Filmowym Uniwersytetu Telawiwskiego.

Być może w naszej sympatii dla Kereta nie jest jakoś obojętna jego polskość. Z Polski są obydwoje rodzice, matka - ocalona z warszawskiego getta, ojciec pochodzi z Kresów. Ja mam tej polskości szczególnie dużo do zawdzięczenia: po pierwsze - zostałam tłumaczem dzięki opinii jego matki i jej polskich przyjaciółek o moich pierwszych translatorskich próbach (podobno pani Orna Keret powiedziała wówczas, że zrozumiała, że jej syn jest właściwie polskim pisarzem na emigracji), a po drugie - szczególną podatność jego tekstów na polski przekład. Mam nieodparte wrażenie, że staję przed wyzwaniami dużo prostszymi niż jego tłumacze na inne języki, choć nie do końca potrafię wyjaśnić, na czym to polega - coś w szyku i rytmie zdania? No, a ten absurdalny humor - czyż nie uważamy tego za naszą narodową specjalność?!

W tym poczuciu bliskości tkwi równocześnie bardzo pociągający element egzotyki, trochę jakby inny, niespełniony wariant naszego własnego losu, opowieści z innego kontynentu, z kraju, który od kilkudziesięciu lat jest w stanie nieustannej wojny. Jak to wygląda z bliska?

***

Wiele opowiadań Kereta traktuje o wojsku, w wielu też pojawia się wątek samobójstwa. Oba motywy stały się pierwszym impulsem dla jego twórczości. Jeszcze w trakcie służby, pogrążony w traumie po samobójstwie przyjaciela z wojska, zaczął pisać, bez myśli, że zainteresuje to kogoś jeszcze, wyłącznie dla siebie. I rzeczywiście, kiedy pokazał teksty kilku kolegom, nie byli zainteresowani. Tak by może zostało, ale szczęśliwie, już na studiach (humanistycznych!), miał kłopoty z docieraniem na poranne zajęcia. Opiekun roku, szukając sposobu na wyrwanie go z rąk uniwersyteckiej sprawiedliwości (groziło mu relegowanie z uczelni), doradził mu wysłanie kilku opowiadań jakiemuś profesorowi literatury z prośbą o opinię. Profesor - wiadomo - nic złego w takiej sytuacji nie napisze, co najwyżej użyje kilku mądrych słów, jak na przykład postmodernizm, a w uczelnianej dokumentacji znajdzie się papier-podkładka, że wprawdzie..., ale jednak... Profesor tymczasem wszystkich zaskoczył i doprowadził do wydania pierwszego tomiku.

Zdumiewa mnie nazywanie Kereta przez krytykę "izraelskim Tarantino", tak jakby jego opowiadania oraz filmy ociekały krwią i gęsto w nich było od brutalności. Nie zdziwiłabym się, gdyby to po prostu któryś z recenzentów pomylił go z Orli Kastel-Blum, wymienianą często przez światową krytykę jednym tchem z Keretem, gdy mowa o rewolucjonistach izraelskiej młodej prozy (ona, owszem, na takie porównanie zasługuje), a później, jak się to zdarza, inni to porównanie powielali. Keret nie mnoży scen wojennych. Skupia się raczej na tym, co wojna robi z ludzką wrażliwością, zdolnością do empatii, jak odbija się na przyjaźni, miłości, codziennym funkcjonowaniu. I stara się w czytelnikach tę wrażliwość odkopać, przywrócić im zdolność do normalnych relacji. Zaskakiwać może wręcz dydaktyzm przenikający niektóre opowiadania (np. w "Piersiach osiemnastolatki" taksówkarz ordynarnie zaczepiający na ulicy młode dziewczyny w gruncie rzeczy próbuje odwrócić uwagę od własnych obaw o życie syna w wojsku). Ale dydaktyzmu nie ma mu się za złe, a nawet go nie zauważa, zapewne za sprawą absolutnej autentyczności, jaką tchną jego opowieści. Wierzy mu się nie tylko w relacjach z dobrze nam znanej codzienności i trochę gorzej znanych warunków odbywania służby wojskowej - w końcu w Polsce nie każdy obywatel jej podlega, ale także w opisach mąk piekielnych, spotkań z aniołami czy metamorfozy ukochanej dziewczyny w owłosionego grubasa.

Ciekawe byłoby zastanowić się, co naszą rzeczywistość tak brutalizuje, że chłoniemy tę literaturę jak jakąś odtrutkę.

Mam wrażenie, a może nadzieję, że tak jak kiedyś opowiadania Mrożka immunizowały nas na komunizm, tak teraz z opowiadań Kereta można czerpać siłę do obrony przed brakiem empatii, pewnością własnych racji, okrucieństwem i tą trucizną, którą zarażają się nieuchronnie wszystkie strony każdego morderczego konfliktu.

Polskie konflikty nie takie mordercze, ale też w arsenale środków do walki politycznej sprawdza się śmiech, który potrafi być wszak zabójczy. Opowiadanie Kereta "Jordan" (z tomiku "Rury") o agencie Mosadu, który złapał sam siebie, gorąco polecam do wykorzystania w kampanii wyborczej. Proszę zgadnąć, której stronie...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Conrad 02 (41/2009)