Moi rodzice są z innego kraju

Zaczynają być tłumaczami w wieku trzech lat. Choć nawet gdy kończą szkołę, nie znają podstawowych słów.

26.03.2018

Czyta się kilka minut

 / MAGDA WOLNA
/ MAGDA WOLNA

Są takie dziecięce listy, które nigdy nie zostały wysłane.

List 1

Szanowna Pani,

była Pani moją wychowawczynią do trzeciej podstawówki. Pewnego dnia nie przyszedłem do szkoły. Nie pierwszy raz.

Czasem uciekałem sprzed drzwi, częściej byłem potrzebny rodzicom.

Tamtego dnia rano mama chciała, żebym został w domu i poszedł z nią do lekarza. Poprzedniego wieczora widziałem, jak niesie wiadro z wrzątkiem do łazienki. Ale nie spytałem, po co.

Miałem jedno zadanie: powiedzieć lekarzowi, że mamę boli brzuch.

W przychodni od razu wezwano pogotowie. Podjechał fiat kombi. Radość, bo pierwszy raz jechałem karetką. I to na nielegalu, siedząc na złożonym tylnym siedzeniu.

Potem duża sala, kilka łóżek, ustawionych jedno obok drugiego, zasłoniętych parawanami. Wszystkie zajęte. Białe kafle i płynąca po nich krew. Czyjś krzyk. Stoję tyłem, widzę jedynie twarz mamy. Kiedy nie tłumaczę, mogę ją chwycić za rękę.

Ze wszystkich pytań, poleceń i informacji lekarskich, których nie było zbyt wiele, pamiętam: „Dziecka nie udało się uratować”, potem: „Nie będziesz miał już nigdy brata ani siostry”. I jeszcze: „Mama będzie żyła”.

Chyba nie pomyślałem wtedy, że mogłaby umrzeć.

Po wszystkim mama dostaje szpitalną piżamę, a ja jej złożone w kostkę ubrania i buty. Pielęgniarka mówi: „Idź do domu”.

Idę prosto do zakładu ojca. Przez park to pięć kilometrów. Już mnie tam znają. Przychodziłem, by być tłumaczem przy rozmowie o pracę ojca, wypisywaniu zwolnienia dla niego albo odbieraniu kartek na mięso. Portier daje przepustkę. Tata jest na końcu hali, ale i tak zauważa mnie od razu. Podobnie jak ubrania mamy. Gdy je odbiera, mogę migać. Idziemy do kierownika zmiany, tłumaczę, że mama jest w szpitalu. To samo portierowi. Wracamy do niej razem.

O tamtym wydarzeniu nigdy nie rozmawiałem ani z mamą, ani z tatą. Opowiedziałem o nim wiele lat później psychologowi. I żonie, jeszcze przed ślubem.

I teraz pewnie się Pani dziwi, dlaczego piszę o tym Pani.

Bo może gdyby choć raz spytała mnie Pani o mój dom, ułożyłoby się między nami inaczej.

Opowiedziałbym Pani o pudle, które – odkąd pamiętam – stało przy moim łóżku. Było wysokie na 20 centymetrów, z czerwoną szufladą na wierzchu. To dzięki niemu, dwóm podpiętym do pudła kablom i dwóm lampkom rodzice wiedzieli, kiedy płaczę.

Opowiedziałbym o tym, że jako czterolatek byłem tłumaczem rodziców, gdy kupowali nowe mieszkanie. Pamiętam jakieś zamieszanie z odbiorem kluczy i księdza z osiedla, który nam pomagał. Jako dwunastolatek, siedząc po raz kolejny z mamą w gabinecie lekarskim, musiałem jej przekazać, że ma raka piersi.

Gdy lekarze widzieli kilkuletnie dziecko, często wypraszali mnie z gabinetu. Nie pomagało mówienie, że będę tłumaczył, że mama nie słyszy. I dopiero, gdy się orientowali, że mówienie głośniej, a nawet krzyczenie, nic nie daje, wołali mnie z powrotem. Ale tylko po to, by przekazać kilka zdań i „do widzenia”. Te kilka zdań tłumaczyłem mamie na korytarzu. Gdy o coś dopytywała, czekałem, aż wyjdzie kolejny pacjent, by wejść do gabinetu na minutę, zadać je lekarzowi, i znów przetłumaczyć jego słowa mamie na korytarzu.

Gdyby Pani o tym wszystkim wiedziała, może wtedy uniknęlibyśmy tamtej nocy na zielonej szkole. Pamięta Pani?

Dwie sale: w jednej śpią chłopcy, w drugiej dziewczynki.

– Czy mogę iść zrobić kupę? – spytałem.

– Kupę? – powtórzyła Pani.

Szmer, ktoś zaczął się śmiać.

– Tak, kupę.

W naszym domu, proszę Pani, używało się najprostszych słów. I dawało się znać, co się robi i gdzie. Bo ani mama, ani tata, ani babcia, która z nami mieszkała, nie mogli zawołać, nie mogli usłyszeć wołania.

I zanim Pani użyła nowego dla mnie słowa „ubikacja”, minęło 15 minut, śmiech chłopców zmienił się w ryk, a moja pewność w płacz. „Ubikacja” – mądre słowo.

A wie Pani, że kiedy urodziła się moja córka, od razu kupiłem książkę „Poczytaj mi mamo”? Żona mówiła, że pamięta ją z dzieciństwa. W moim domu książek nie było. Ale teraz – pierwszy raz na głos, pierwszy raz bez stresu – czytam córce o „daktylach” i „orangutanach”. Tak, moja córka zna już trudne słowa.

Może gdyby Pani o tym wszystkim wiedziała, nie dążyłaby Pani z takim uporem, by mnie przenieść do szkoły specjalnej. Nie mówiłaby Pani, że się do niczego nie nadaję. I nie wysyłałaby mnie Pani na testy sprawdzające poziom inteligencji. Uwierzyłaby Pani, że moje pierwsze wyniki z tych testów są dobre. I nie wysłałaby mnie Pani na te same testy jeszcze raz.

Może nawet spytałaby Pani, nie tyle z ciekawością, co z troską: „Arturze, w domu wszystko dobrze?”. ARTUR

List 2

Wujku,

przesyłam Ci jedną z moich rozmów z mamą. Zapisuję ją tak, jak się porozumiewałyśmy. Jak pamiętasz, moja mama, Twoja siostra, starała się do mnie mówić i odczytywać to, co ja mówię, z ruchu warg. Czasem żartowałam, że rozmawiamy „po głuchemu”. A wiesz, dziś, kiedy przypominałam sobie tę rozmowę, mówiąc bezgłośnie, znów mówiłam „po głuchemu”, a używając głosu, przechodziłam na polski.

Mama: Ty szkoła dzisiaj była? [Byłaś dzisiaj w szkole?]

Ja: Tak, już [Byłam.]

Mama: Szkoła dziś było trudno? [Czy w szkole miałaś jakieś problemy?]

Ja: Ja kłopot czyta. [Miałam kłopot z czytaniem na głos].

Mama: Ja pomaga nie umie. Może Marian pomaga. [Nie potrafię ci pomóc, może wujek Marian mógłby].

No właśnie, Wujku. Dlaczego nigdy nie mogłeś?

Przecież byłeś jedynym słyszącym krewnym mieszkającym w naszym domu.

Musiałeś wiedzieć, jak to jest, gdy trzeba napisać na kartce kilka zdań, z którymi mama mogłaby sama iść do lekarza. Jak trudne dla mnie, kilkuletniej dziewczynki, jest przetłumaczenie zdania „Boli tu, kaszle dużo, katar twardy” na „Bolą mnie stawy, kaszlę, mam gęsty katar”. Przecież biologia jest dopiero od czwartej klasy.


Czytaj także: Anna Goc: Głusza


I nigdy naprawdę nie zauważyłeś, że nie mając z kim uczyć się czytania na głos w domu, w szkole bardzo się tego boję?

A może to jest tak, jak wtedy, gdy całą rodzinę zapraszano na wesele, a mnie i moich głuchych rodziców pominięto? Bawiliśmy się z Twoim synem i naszą kuzynką. Wyobrażaliśmy sobie to wesele. Oni poszli, a ja nie. Może przez cały ten czas byliśmy gorsi od Was, słyszących.

Tęskniłam wtedy za babcią. Moje pierwsze wspomnienia są właśnie z nią. Leżę w łóżku, w salonie. Babcia siedzi obok. Czyta mi książkę o krasnoludkach. Mam cztery lata i nagle okazuje się, że jest jeszcze jakiś inny świat. Kilka lat po tym, jak babcia zmarła, po mojej pierwszej komunii, kupiłam sobie nową książkę z bajkami. I kiedy urodziła się moja słysząca siostra, Wujku, nie musiała już liczyć na to, że słyszący krewny się nami zainteresuje. Mogłam jej czytać sama. ANNA

il. MAGDA WOLNA

List 3

Mamo,

są sprawy, o których nigdy nie rozmawiałyśmy.

Gdy pytałaś, czy się wstydzę Ciebie i taty, skłamałam, że nie.

Nie słyszałaś przecież, jak mówią: „Ty, zobacz, małpy idą”. Nie wiedziałaś, że sąsiad z dołu regularnie składał na nas skargi w administracji. A wiesz za co? Bo podobno byliśmy za głośni: za głośno przesuwaliśmy krzesła, za głośno zamykaliśmy drzwi. Za głośno żyliśmy.

Ale nie słyszałaś też, Mamo, odgłosów, które wydawał kolega taty, gdy próbował mówić. Wiesz, nazywałam je „szczekaniem”. I może dzięki tej nazwie, gdy go spotykaliśmy, łatwiej mi było stanąć z boku i udawać, że nie znam ani ojca, ani jego. Tylko potem, gdy widziałam, że tata się przed nim chwali tym, że ma słyszącą córkę, było jakoś gorzej. I jeszcze te babska: „O Jezu, jakie biedne dziecko”.

Tata. Pamiętasz, gdy urodziło się moje dziecko, przyjechał i pierwsze, co zrobił, to klasnął mu obok ucha. Jego radość, gdy zareagowało. I ten bezradny ruch rękami, gdy pokazywał nam, który to zresztą raz, że jest głuchy. Chyba nigdy się z tym nie pogodził.

Miałaś rację, byłam na Was wściekła.

O to, że zamiast grać w gumę z innymi dziećmi, musiałam iść do lekarza z młodszą siostrą. Że później, kiedy byłam w ósmej klasie, a ona w pierwszej, musiałam chodzić na jej wywiadówki i na akademie, podczas których mówiła wiersze. Że musiałam ją uczyć czytać i pisać. A może chciałam jej dać wszystko to, czego ja nie miałam?

Byłam wściekła o to, że wszystkim było wygodniej, gdy babcia, nawet jeśli przyszywana, była w pobliżu. Gdy mogła się mną zająć: nauczyć mnie mówić, czytać, powiedzieć „każdy kij ma dwa końce” albo „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. Twoja mama nigdy nie nauczyła się języka migowego. A mimo to broniłaś ją, Mamo. Nie czułaś, że traktuje nas, jakbyśmy byli gorsi. Nie mogłaś tego usłyszeć: przyjechała w odwiedziny, jedyne w roku, z lizakiem. Wiesz, co powiedziała? „Miałam dla ciebie czekoladę, ale w końcu sama ją zjadłam, bo tak dawno się nie widziałyśmy”.

Kiedyś spytałaś, czy bardziej kocham moją przyszywaną babcię, czy Ciebie. Powiedziałam wtedy prawdę.

Ale najgorsze, Mamo, było to, że ciągle się obwiniałam.

Obwiniałam się, że nie udało mi się ustalić szczegółów śmierci dziadka w Auschwitz. Wiem, że tacie bardzo na tym zależało. Dopytywał o to jeszcze przed śmiercią. Ale może byłam za mała, żeby wiedzieć, jak bardzo to jest ważne? A może coś źle zrozumiałam, źle przetłumaczyłam, pod zły adres wysłałam?

Obwiniałam się, że nie wiem, co odpowiedzieć, gdy mnie pytano: „Dziewczynko, a kto ciebie nauczył mówić?”.

Gdy rodzice koleżanek zwracali uwagę: „A dlaczego ty tak głośno jesz?”.

Gdy mama mojego chłopaka spytała: „Czy twoje dzieci też będą głuche?”.

Obwiniałam się za każdym razem, gdy uciekałam z domu, by nie musieć tłumaczyć Tobie i tacie tego, co pokazywali w telewizji. By podglądać słyszące mamy koleżanek. Uczyć się od nich, co się mówi, gdy podaje się do stołu obiad. Uwielbiałam zajęcia techniczno-praktyczne w szkole: inne dziewczyny się nudziły, a ja łapałam wszystko, co powinno się wiedzieć: jak witać gości, co odpowiedzieć na komplement, jak nakryć do stołu.

Uciekałam, by oglądać domy, w których są książki.

Obwiniam się, że uciekłam z domu na dobre. JOLA

List 4

Tato,

to był dziwny czas. Warszawa, tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego. Ilu nas tam wtedy żyło? Kilkudziesięciu trzymających się razem? Kilkuset znających się z widzenia? Od lat spotykający się w tych samych miejscach, o tej samej porze, w tym samym towarzystwie. Nieistniejąca już kawiarnia Szwajcarska przy Szpitalnej, Gong przy Rotundzie, Szampańska w Domach Towarowych Centrum Wars i Sawa.

Byliśmy pewni, jednogłośni, jak to my, głusi. I właśnie wtedy pojawiła się wiadomość: będzie wojna. O stanie wojennym nikt wśród głuchych nie mówił. Jeden drugiemu przekazywał informację: do Polski wejdą Rosjanie, będzie bieda. Trzeba uciekać.

Wielu głuchych zdecydowało się wtedy wyjechać.

W obozie dla uchodźców pod Wiedniem spotkaliśmy z mamą ponad 30 głuchych z Polski. Wszyscy uciekli z tego samego powodu.


Czytaj także: Anna Goc: Wyspa ciszy


Obóz jak obóz. Dawne koszary. Jeden wielki budynek dla mężczyzn, tuż przy wejściu, po prawej stronie. Drugi, po lewej, dla kobiet. Kilkanaście drewnianych baraków. I jeszcze jeden murowany budynek, dawny biurowiec, przydzielany rodzinom z dziećmi. Duża stołówka. Posterunek. Wszystko ogrodzone.

Od pierwszych dni się nie nudziłem. Na początku pomagałem głuchym, którzy chcieli wyjechać do USA, Kanady lub Australii. Potem pojawiło się ogłoszenie, że Norwegia przyjmie 20 głuchych z Polski.

il. MAGDA WOLNA

Przedstawiciel organizacji norweskiej był na miejscu. Nie przeszkadzało mu, że miałem 12 lat, gdy zaproponował mi bycie tłumaczem.

Przez kolejne dwa tygodnie wypełniałem formularz za formularzem. Podchodziła głucha osoba, ja migałem pytania, ona odpowiadała, ja tłumaczyłem jej odpowiedź i wpisywałem w rubryki. Tak ze 20 osób. Potem jeszcze rozmowy kwalifikacyjne – każdy z osobna, pytania bardziej szczegółowe. I wiesz, cała dwudziestka szczęśliwie wyjechała do Norwegii.

Zabrałem się za nasze dokumenty.

W Nowym Jorku, do którego trafiliśmy z mamą, musiałem się nauczyć języka angielskiego i Amerykańskiego Języka Migowego. Tutejsza Polonia głuchych jest dość duża.

Najpierw zająłem się dokumentami potrzebnymi mamie w jej nowej pracy. Potem pomagałem innym głuchym w znalezieniu dla nich zajęcia.

Tu, podobnie jak w Polsce, głusi trzymają się razem. Przed świętami przychodzą do nas, czasem nawet kilkadziesiąt osób. Mama się złości, że nie pomagam jej w przygotowaniu Wigilii.

Ja siadam przy telefonie, głusi przy stole. Podchodzą kolejno. Każdy ma w Polsce co najmniej kilka osób, do których chce zadzwonić i złożyć im życzenia. Ostatnio to nasze wspólne dzwonienie trwało osiem godzin.

Poza tym jest wiele spraw, przy których tłumaczę im na co dzień. Najtrudniej jest u lekarza, bo jeszcze nie znam dobrze angielskiego ani amerykańskiego migowego. Właściwie jedynie w sklepie mnie nie potrzebują.

Przygotowałem już wszystkie dokumenty związane z twoim przyjazdem. Czekamy tu na Ciebie. PAWEŁ

List 5

Drodzy Sąsiedzi,

w ostatnich latach każdego dnia zajmowałam się głównie tłumaczeniem.

Gdy byłam w podstawówce:

– wzywałam karetkę pogotowia do dziadka;

– pobiegłam do warsztatu samochodowego, w którym był jeden z nielicznych w okolicy telefonów, by dowiedzieć się ze szpitala, że dziadek nie żyje, a chwilę później przekazać tę informację rodzicom;

– odbierałam akt zgonu dziadka w urzędzie, o istnieniu którego nie miałam wcześniej pojęcia;

– tłumaczyłam wizyty babci u kardiologa, mamy u reumatologa, cioci u okulisty;

– z mamą chodziłam też do ginekologa; wizyty były do siebie podobne: opisywałam objawy, o których mama mówiła mi już w domu (choć przy pierwszej wizycie nie wiedziałam, czym zajmuje się ginekolog), podczas badania odwracałam się na chwilę, tłumaczyłam pytania lekarza, także typu: „Jak często dochodzi do współżycia?”, i dbałam o to, by mama wiedziała, jak zażywać lekarstwa;

– kilka razy w tygodniu odwiedzałam w szpitalu ciotkę, którą w domu nazywaliśmy też babcią, tuż po tym, jak miała zawał; jeździłam busem z Krakowa do szpitala, który był w podkrakowskiej miejscowości, zajmowało to około 20 minut w jedną stronę; w szpitalu spędzałam zwykle ponad godzinę – przekazywałam lekarzom pytania cioci, a jej lekarskie polecenia; starałam się jeździć co drugi dzień, po szkole;

– obdzwaniałam wszystkie szpitale i posterunki policji w mieście, gdy się okazało, że córka sąsiadki zaginęła;

– wysyłałam pocztę, kupowałam bilety, załatwiałam formalności związane z bieżącymi opłatami;

– tłumaczyłam rodzicom korespondencję;

– dzwoniłam w imieniu rodziców do krewnych, gdy zbliżały się uroczystości rodzinne lub święta;

– przekazywałam rodzicom zapisane na kartkach uwagi mojej wychowawczyni, tłumaczyłam je, i odpisywałam jej w imieniu rodziców;

– organizowałam pogrzeb cioci;

– byłam pośrednikiem między mamą a jej zleceniodawcami, gdy pracowała chałupniczo w domu;

– chodziłam sama do pediatry.

Dlatego teraz, drodzy głusi Sąsiedzi, chciałabym przez chwilę zająć się sobą. MARIA

List 6

Koledzy,

moja mama nigdy nie migała na ulicy. I mnie też na to nie pozwalała. Kiedy przychodziła po mnie do szkoły, uśmiechała się tylko. Na wywiadówki chodziła słysząca babcia. Ale musieliście kiedyś gdzieś usłyszeć nietypowy głos mojej mamy. I już nie odpuściliście. „Moi rodzice są z innego kraju”, powiedziałam w końcu, żebyście się odczepili.

Uwierzyliście.

A ja skłamałam. ELŻBIETA

Wszyscy podpisaliby się pod swoimi listami CODA. Co znaczy Children of Deaf Adults – Słyszące Dzieci Głuchych Rodziców.

I dziś, już jako dorośli, dopisaliby postscriptum.

PS CODA opuszczają lekcje, bo są tłumaczami dla swoich głuchych rodziców. Stają się nimi szybko, już w wieku trzech, czterech lat. Języka migowego uczą się obserwując rodziców. Języka polskiego – od słyszących krewnych, jeśli mają ich na co dzień obok. ARTUR

PS CODA są wykorzystywani jako tłumacze na salach sądowych (nawet podczas rozpraw rozwodowych), w gabinetach lekarskich, podczas spotkań terapeutycznych (także w czasie terapii grup AA), na wywiadówkach, w urzędach, banku, na weselach i pogrzebach. MARIA

PS Dyskryminacja osób głuchych – nazywanie ich „głupimi”, „małpami”, „niemowami” – to audyzm.

Audyzm dotyczy także, a może przede wszystkim, CODA. JOLA

Post Postscriptum 90 proc. głuchych małżeństw i par ma słyszące dzieci. Głuchych od urodzenia, którym nie udało się przywrócić słuchu, jest w Polsce – według różnych danych – od 50 do nawet 200 tys. Ile jest CODA? Tego nie udało się dotąd ustalić. Podobnie jak nie udało się opracować dla CODA programów wsparcia edukacyjnego i psychologicznego. Nie dostrzeżono też ich dwujęzycznego i dwukulturowego potencjału. ©℗

Imiona niektórych bohaterów na ich prośbę zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2018