Modlitwa za Stalina

Żyję w Trzeciej czy już w Czwartej RP? W jakim kraju żyć będę po wyborach? Nie chce mi się o tym myśleć! Dzięki "Panience w PRL-u Jolanty Wachowicz-Makowskiej uciekam od męczącej mnie teraźniejszości w niedaleką przeszłość, w której nikomu nie przyszło nawet do głowy, że może żyć w ustroju innym niż socjalistyczny.

06.12.2007

Czyta się kilka minut

Urodzona w 1943 roku autorka, wieloletni redaktor "Naszego Dziecka", przywołuje znane mi, choć nie moje wspomnienia zrujnowanej Warszawy czy kołchozowych mieszkań, a zarazem przypomina doświadczenia, które były także moim udziałem. Zapach tenisówek czyszczonych pastą do zębów "Lechia", bielizny gotowanej w szarym mydle i sklepów Peweksu. Dotyk sreberek od cukierków, prostowanych starannie paznokciem i przechowywanych pieczołowicie w jakimś pudełeczku. Smak kanapek z kotletem mielonym, których od dawna nie jadłam. Dreszcz emocji podczas jedzenia lodów wciśniętych między dwa płaskie wafle - uda się je zjeść, zanim się rozpuszczą i zaczną kapać najpierw po brodzie, a potem po ubraniu? Zwykle się nie udawało.

Za sprawą Jolanty Wachowicz-Makowskiej wróciłam nagle do mego dzieciństwa, ale też spotkałam się z rzeczywistością osoby, która pisze o sobie: "Urodziłam się i wyrosłam w okresie budowania domów, tworzenia nowego świata na gruzach starego". Stary świat, opowiadany przez rodziców, odtwarzany przez nich przy pomocy przedwojennych bibelotów i wyczytany z przedwojennych powieści, budzi tęsknotę. Nowy świat przyjmowany jest przez autorkę jako coś oczywistego.

4 grudnia 1954 r. zapisała pod dyktando nauczycielki polskiego: "Cała IV B kieruje swoje myśli i najserdeczniejsze uczucia ku czołowemu oddziałowi naszej klasy robotniczej, bohaterom nowej Polski, górnikom. Jednocześnie obiecuje wcielić w życie klasy hasła górników: gorliwiej, prędzej, lepiej, więcej". Z okazji Barbórki przyrzekała wtedy w zadaniu domowym: "Gorliwiej pracować przez cały rok szkolny. Gorliwiej i sumienniej przykładać się do nauki. Prędzej i umiejętniej rozwiązywać zadania. Prędzej wychodzić z klasy na pauzę. Lepiej odrabiać lekcje. Lepiej zachowywać się podczas lekcji. Więcej uczyć się w domu". Miesiąc później streściła w punktach czytankę o Leninie i Fajreddinie: "1. Fajreddin był Turkmeńczykiem z rodu Abdałła. 2. Milczenie Fajreddina zauważył przewodniczący zjazdu W. I. Lenin. 3. Na zjeździe usta nie zamykały się delegatom przybyłym z Republik Związku Radzieckiego oprócz Fajreddina, Turkmeńczyka z pustyni Kara-

-Kum. 4. Na pustynię Kara-Kum, która cierpiała nędzę z powodu braku wody, Lenin wysłał bolszewików, którzy założyli tam sztuczne morze. 5. Fajreddin po powrocie do ojczyzny opowiadał o Leninie i zamiarze bolszewików".

Kilka miesięcy wcześniej, w marcu 1953 roku zmarł Stalin. W szkole ogłoszono żałobę. Jolanta Wachowicz jako wzorowa uczennica pełniła wartę honorową. "Stojąc pod portretem Józefa Stalina i głęboko przeżywając zarówno jego śmierć, jak i swoje wyróżnienie, przeżegnałam się pobożnie i zaczęłam odmawiać kolejno: »Ojcze nasz«, »Zdrowaś Mario«, »Pod Twoją obronę« oraz »Wieczny odpoczynek«, czyli cały repertuar znanych mi modlitw. Stojąca obok mnie równie wzorowa uczennica, nie chcąc wypaść gorzej, przyłączyła się do szeptanych modłów. Nauczyciel WF-u, który obserwował tę scenę, zaczął chichotać. Nigdy w życiu nie byłam tak zdumiona i zgorszona".

Autorka pamięta też dobrze swoje zdziwienie podczas odbywającego się latem 1955 roku w Warszawie Festiwalu Młodzieży i Studentów: "Wiedziałam z czytanek szkolnych, a także pisemek: »Świerszczyka« i »Płomyczka«, że ludzie dzielą się na dobrych, prawych i mądrych, czyli tych, którzy żyją w Związku Radzieckim i krajach demokracji ludowej, oraz na biednych, nieszczęśliwych i uciskanych przez bezwzględnych, wyrachowanych i chciwych kapitalistów zamieszkujących wszystkie pozostałe kraje. Imperialistycznych krwiopijców wyobrażałam sobie na wzór publikowanych wówczas często karykatur: ogromnych stonek, karaluchów i innych kreatur o zakrwawionych łapach oraz pałających nienawiścią i żądzą mordu w oczach. Byłam więc zaskoczona, że ci, którzy przyjechali do Warszawy z Francji, Włoch, Belgii i innych »niedobrych« krajów, wydawali się nie tylko całkiem normalni, ale i bardzo sympatyczni. W radio i gazetach tłumaczono, że są to młodzi komuniści i stąd ta ich zewnętrzna i wewnętrzna odmienność od »złych i brzydkich« kapitalistycznych współrodaków". To wtedy po raz pierwszy zaczęła wątpić, czy kategoryczny podział na "dobrych" i "niedobrych" jest słuszny.

Nie interesowała się polityką nawet wtedy, gdy w 1961 roku rozpoczęła studia na wydziale socjologii UW. "Owszem, obijały mi się o uszy nazwiska Michnika, Kuronia,

Modzelewskiego, którzy »mącili« także na naszym wydziale, ale nigdy nie próbowałam dociekać, o co im właściwie chodzi i na czym miałyby czy powinny polegać pezetpeerowskie reformy (...). Nie wiem, jak to się stało, ale studia na jednym z najbardziej »politycznych« kierunków uniwersyteckich nie ukształtowały mojego światopoglądu. Ani - jak się później okazało - większości moich kolegów". Historia przez duże "H" zastukała do jej drzwi dopiero wraz z "Solidarnością", w której działalność się zaangażowała. Ot - można powiedzieć - przeciętny życiorys zwykłego obywatela Polski Ludowej.

W tym życiorysie, niejako na marginesie, czai się jednak strach. W domu Jolanty Wachowicz długo nie mówiono o wojennej przeszłości ojca. Dopiero w 1998 roku spisał swoje wspomnienia. Jako "Doleżyński" vel "Ponowa" należał do organizacji podziemnej, walczącej z okupacją sowiecką na terenie Grodzieńszczyzny. Był poszukiwany przez NKWD i UB, nie obarczał jednak swoim lękiem najbliższych. "Lepiej (...), że w dzieciństwie bałam się Czarnego Luda, a nie ubeckich kroków na schodach" - pisze po latach z wdzięcznością jego córka.

"Panienka w PRL-u" to plastyczny opis zakończonego 18 lat temu okresu naszej historii. Historii strasznej, zabawnej, smutnej, absurdalnej, ale przede wszystkim szalenie ciekawej. Znacznie ciekawszej, niż chcieliby zwolennicy rozliczania się z nią przy pomocy teczek.

Jolanta Wachowicz-Makowska, "Panienka w PRL-u", Warszawa 2007, Czytelnik.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (43/2007)