Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeśli ktoś miał ochotę śledzić uważnie komunikaty z różnych stron kraju, z pewnością zauważył, że niektóre z nich brzmiały bardzo alarmująco. Jesień i zima przyniosły np. suszę w górach, co zaniepokoiło branżę narciarską. Wody w potokach było tak mało (listopad 2011 był najsuchszym miesiącem w stuletniej historii pomiarów hydrologicznych prowadzonych na Podhalu), że po raz pierwszy pojawiła się realna groźba zakazu sztucznego naśnieżania stoków w tych miejscach, gdzie wymaga ono ujmowania wody z potoków. W Beskidzie Żywieckim woda uciekła z setek wyżej położonych gospodarstw. Ani wiosna ani letnie ulewy nie poprawiły na długo niekorzystnego bilansu, co świetnie widać na przykładzie Wisły, która w Warszawie zmieniła się w błotnisty rów.
Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej wydał w ubiegłym tygodniu alarmujący komunikat. Ostrzega w nim, że Polsce grozi tzw. susza hydrologiczna. Jeśli nie zacznie padać, w części kraju wystąpią problemy z pobieraniem wody z ujęć powierzchniowych, co oznacza kłopoty zarówno dla gospodarstw domowych, jak i niektórych sektorów przemysłu, chociażby energetycznego. Najbardziej zagrożone suszą jest środkowe i południowe dorzecze Wisły.
Zazwyczaj przy mnożeniu takich szczegółów pojawia się tzw. głos rozsądku, który wskazuje, że susze się zdarzały i zdarzać będą, a nam pozostaje ewentualnie modlitwa o deszcze (wersja dla wierzących) lub cierpliwe wyczekiwanie pierwszych kropli na szybie (wersja dla niewierzących). Prawda jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Suszy, owszem, nie sposób zapobiec, można jednak zmniejszyć jej intensywność. Tymczasem w Polsce robimy naprawdę wiele, by susza czyniła większe szkody. Katastrofalne błędy w zagospodarowaniu terenów górskich są tego najlepszym przykładem. Po powodziach w 1997 i 2001 r. samorządy wraz z Regionalnymi Zarządami Gospodarki Wodnej przystąpiły do masowego betonowania koryt potoków, programy małej retencji spychając na plan dalszy. Podczas ulewnych deszczy lasy górskie nie mogą więc pełnić roli naturalnej gąbki. Woda spływa z nich w błyskawicznym tempie, siejąc spustoszenie na nizinach.
Są i inne przykłady: np. coraz szczelniej zabudowywane miasta projektowane są tak, by w razie ulewy odprowadzić nadmiar deszczówki kanalizacją burzową do rzek. Jednocześnie zmniejsza się liczba terenów zielonych. Suche drzewa wzdłuż miejskich dróg w każdym właściwie dużym mieście w kraju oglądamy na własne życzenie. Ponieważ woda w mieście traktowana jest jak wróg, robimy wszystko, by ją jak najszybciej usunąć. Dlatego ulewne deszcze nie mają wpływu na obniżający się stale poziom wód gruntowych.
Przykładów jest znacznie więcej. Pokazują one, że nie jesteśmy przygotowani na coraz intensywniejsze zmiany klimatyczne i towarzyszące im zagrożenia.
Obok modlitwy o deszcz wskazana jest więc również modlitwa o nieznaną w Polsce umiejętność korzystania z deszczu nawet wtedy, gdy jest go za dużo. Z suszą, podobnie jak z powodzią, nie można wygrać. Można jedynie nauczyć się z nią żyć.