Mniejszość trzymająca władzę

„Strajk w Poznaniu to pobudka i otucha dla wszystkich gnębionych przez komunę Polaków” – pisano w 1956 r. w liście do Polskiego Radia. Podobnych listów napłynęło kilka tysięcy: to niezwykły „sondaż” opinii na temat Poznańskiego Czerwca.

26.06.2012

Czyta się kilka minut

Demonstranci na ulicach Poznania, 18 czerwca 2056 r.; zdjęcie wykonane przez funkcjonariuszy UB miało posłużyć do identyfikacji uczestników protestu. / fot. IPN Oddział w Poznaniu
Demonstranci na ulicach Poznania, 18 czerwca 2056 r.; zdjęcie wykonane przez funkcjonariuszy UB miało posłużyć do identyfikacji uczestników protestu. / fot. IPN Oddział w Poznaniu

Sześćdziesiąt lat temu zbuntowali się robotnicy Poznania: 28 czerwca 1956 r. zginęło tam ponad 70 osób. Wbrew PRL-owskiej propagandzie, Poznański Czerwiec szybko przeszedł do ogólnonarodowej legendy. A najlepszy chyba wtedy „sondaż opinii publicznej”, pokazujący nastawienie Polaków do Czerwca 1956, pojawił się zaraz po tych wydarzeniach. To listy, które z całego kraju nadsyłano do Polskiego Radia, wtedy głównego (obok prasy) środka przekazu.


TO BYŁO POWSTANIE

„Weszliśmy na dachy i rzucaliśmy butelki z benzyną w czołgi. Kilka czołgów udało się zapalić. Miałem trzech amunicyjnych. To byli chłopcy, którzy spontanicznie się dołączali. Jak się kończyły naboje, to gdzieś biegli, nie wiem, skąd oni to brali. Zawsze się znajdowali pod ręką. Nie starsi niż 15–16 lat. Dwóch chłopaków obok mnie zostało postrzelonych. Nawet nie znałem wtedy ich imion...” – wspomina w najbliższym, środowym numerze "Tygodnika Powszechnego" Jerzy Grabus, rocznik 1933, wtedy student (a później autor opracowania „Powstanie Poznańskie 1956. Akty oskarżenia”).

Jego wspomnienie publikujemy na stronie internetowej „Tygodnika”: powszech.net/poznan56.


POZNAŃSKI „CZARNY CZWARTEK”

Wszystko zaczęło się w czwartkowy poranek, 28 czerwca, gdy robotnicy Zakładów im. Stalina (wcześniej i dziś: im. Cegielskiego) wyszli na ulice. Dołączyli do nich pracownicy innych przedsiębiorstw i przechodnie. Wkrótce pod siedzibą Miejskiej Rady Narodowej stało 100 tys. osób – co trzeba dodać: spokojnych. Ich delegacja podjęła rozmowy z przewodniczącym Rady. Żądano – bezskutecznie – przyjazdu premiera Józefa Cyrankiewicza lub I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR Edwarda Ochaba. Zdenerwowanie zgromadzonych rosło. Demonstranci dostali się do gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR i Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, które po „zwiedzeniu” opuszczono. Gdy rozeszła się nieprawdziwa pogłoska o aresztowaniu delegatów, demonstranci ruszyli do więzienia przy ul. Młyńskiej i pod budynek Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Kochanowskiego, by uwolnić aresztowanych. Jeszcze przed południem doszło do szturmu na więzienie; po jego zdobyciu (władze więzienne nie użyły broni) uwolniono wszystkich więźniów.

Natomiast przy ul. Kochanowskiego zaczęły się starcia: oblani wodą przez UB demonstranci odpowiedzieli kamieniami. Wtedy z gmachu padły strzały – i pierwsi zabici. Demonstranci, którzy zdobyli broń w więzieniu lub w komendach milicji, zaczęli ostrzeliwać budynek UB, inni obrzucali go butelkami z benzyną. Władze wprowadziły do miasta wojsko – 10 tys. żołnierzy oraz 400 pojazdów pancernych – co spowodowało jeszcze większe ofiary wśród demonstrantów. Ich liczba do dziś jest sporna: zginęły co najmniej 73 osoby (w tym 10 po stronie władz), głównie młode; najmłodszym zabitym był 12-letni Erwin Ziemniewski, a symbolem Czerwca ’56 stał się 13-letni Romek Strzałkowski. Starcia trwały do następnego poranka, ale strzały słychać było w mieście jeszcze do nocy 30 czerwca.

LISTY DO RADIA

Władze próbowały zrzucić z siebie winę. W pierwszym komunikacie, wyemitowanym w Polskim Radiu, odpowiedzialnością obarczono „agenturę imperialistyczną i reakcyjne podziemie”. Miały one rzekomo „starać się wykorzystać trudności ekonomiczne i bolączki w niektórych zakładach Poznania dla sprowokowania wystąpień przeciwko władzy ludowej”, a „rozruchy (...) miały charakter szeroko zakrojonej i starannie przygotowanej akcji prowokacyjno-dywersyjnej”. Szybko jednak władze zmieniły sposób przedstawiania Czerwca ’56: pojawiła się teoria, jakoby w Poznaniu wystąpiły dwa nurty – robotniczego rozgoryczenia i niezadowolenia oraz wrogiego wystąpienia przeciw władzy PRL.

Poznański bunt stał się oczywiście głównym tematem dyskusji w całym w kraju – świadczą o tym choćby sprawozdania na temat nastrojów społecznych sporządzane przez bezpiekę. Jednak za najlepszy probierz stosunku Polaków do Poznańskiego Czerwca można chyba uznać listy nadsyłane do Polskiego Radia. Podczas obrad VII Plenum KC PZPR w lipcu 1956 r. Włodzimierz Sokorski, przewodniczący Komitetu ds. Radiofonii „Polskie Radio”, poinformował zebranych, że z około dwóch tysięcy listów dotyczących Czerwca ’56, które nadeszły do radia, tylko 10 proc. zawierało potępienie tego buntu, podczas gdy aż 80 proc. oskarżało władze PRL „o bezduszność, biurokrację, defensywność” (Sokorski), zaś kolejnych 10 proc. było pisanych „z pozycji wrogich”. Listy nie zachowały się, niestety, w oryginale. Ale na szczęście dysponujemy tworzonymi na ich podstawie „Biuletynami” i „Biuletynami Specjalnymi” – i choć ujmowano w nich niektóre, wybrane tylko listy, materiały te, jako że przeznaczone tylko dla ograniczonego kręgu odbiorców (na czele z przywódcą PZPR), nieźle oddają ówczesny sposób postrzegania wydarzeń w stolicy Wielkopolski.

„ONI STALI SIĘ BOHATERAMI”

Poparcie dla poznańskich robotników, wyrażane w tych listach, było powszechne. „Naprawdę duma i radość rozpiera serca nasze, że nareszcie znalazł się ktoś w Polsce, kto potrafił uzewnętrznić bolączkę całej klasy robotniczej (...). Listem tym, wraz z całą załogą naszych zakładów, przyłączam się do naszych bohaterów z Poznania” – pisała osoba podpisana jako „Stały słuchacz Fali 49” (wtedy głównej audycji propagandowej!). Z kolei „Piotrkowianka” stwierdzała: „Wszyscy Polacy wstrząśnięci jesteśmy i wzruszeni bohaterstwem naszych braci z Poznania” i dodawała: „My, Polacy potrafimy wyciągnąć z tego powstania nauki na przyszłość. Poznaniacy wskazali nam drogę, którą należy kroczyć aż do zwycięstwa!”. Natomiast „Prawdziwa Polka” wyrażała nadzieję, że „strajk w Poznaniu to pobudka i otucha dla wszystkich gnębionych przez komunę Polaków”. „Odnośnie co do wypadków poznańskich, to tylko jest jeden błąd, że nie nastąpiły one wszędzie i jednocześnie, bo cóż nam pozostało, gdy zostaliśmy doprowadzeni głodowymi płacami na brzeg przepaści” – można przeczytać w liście „Byłego działacza społecznego” z Błonia. Jak pisał „Brat strajkujących robotników w Poznaniu”: „Nasze pokolenie po wieki będzie uczyć się historii, że w krwawy czwartek 28 VI 1956 r. polała się krew na poznańskim bruku (od zdrajców narodu polskiego) – krew niewinna, krew robotników w kombinezonach, żądających chleba dla swych rodzin, dla swych małych dzieci. Tej zbrodni nie zatrą w pamięci społeczeństwa żadne kłamstwa i wykręty”. Podobną opinię wyrażał „Głupi” z Jarosławia: „Dzień 28 czerwca będzie dniem wielkiej rewolucji po tylu latach niewoli komunistycznej. A ci, którzy krew swą przelali w dniu tym, stali się bohaterami i wciągnięte ich nazwiska będą do kart księgi historii Polski”.

„DOSTRZEGLIŚMY KŁAMSTWO I FAŁSZ”

W wielu listach odrzucano komunistyczną propagandę. „Skrzywdzony Polak” pisał: „Krew zalewa człowieka słuchającego waszych plugawych słów. Walkę o chleb nazywacie prowokacją, która miała godzić w naszą praworządność socjalistyczną”. „Nie jest to namowa imperialistów zagranicznych ani rodzimej reakcji, jest to gniew ludu, bunt przeciw despotyzmowi i bezprawiu, jakie panuje w naszym kraju, jest to wołanie o chleb, o możność do życia. Te rozruchy podjęła polska partia robotnicza, ludzie pracy, członkowie PZPR” – konkludował nie podpisany nadawca ze Starego Kurowa w Zielonogórskim. Z kolei robotnik rolny z Wyrzyskiego (woj. bydgoskie) pisał: „To nie imperialiści zrobili, wy sami w to nie wierzycie, ale głód i nędza wśród klasy pracującej spowodowała ten stan, który miał miejsce w Poznaniu”. „Z tego co podaje radio i prasa wynika, że mieszkańcy m[iasta] Poznania składają się z siedmiu kategorii – mordercy, bandyci, męty społeczne, chuligani, kryminaliści, otumanieni robotnicy i robotnicy patrioci”, przy czym w propagandzie prawie wszyscy mieszkańcy Poznania „to same łotry i zbóje!” – ironizował „Stary tkacz łódzki”. Natomiast „Jeden z wielu, który był w Poznaniu” pytał retorycznie: „Przed wojną w Krakowie [w 1923 r. – GM], tak jak teraz w Poznaniu polała się krew robotnicza. Tam i tu chodziło o poprawę bytu robotnika. W Krakowie komunizm stał po stronie robotnika, w Poznaniu zaś komunizm stanął przeciw robotnikowi. W Krakowie strajk był chwalony, w Poznaniu potępiony – dlaczego?”. Takie bolesne dla przywódców PRL porównania z okresem międzywojennym były częstsze. „Fakt jest nieodwracalny: ludowe wojsko i milicja strzelali do robotników Poznania. Czy to samo w sobie nie jest tragedią? A mówiono nam, że sanacja i burżuazja strzelała do robotników. Okazuje się, że rząd i partia nasza [nie ma] nic wspólnego z klasą robotniczą, a jest aparatem ucisku i przemocy” – pisał „Ryszard z Zabrza”. Rozczarowanie komunizmem było częste. „Żyłem w okresie Polski przedwrześniowej będąc chłopcem, pamiętam doskonale lata ucisku. Sam je srogo doświadczyłem i dlatego uwierzyłem święcie, że tylko socjalizm i komunizm przyniesie wolność narodowi. Włączyłem się całym sercem do budowy zrębów socjalizmu. Dziś ja i wielu innych dostrzegliśmy kłamstwo i fałsz – tym nas karmiliście i dlatego plujemy wam i sobie w oczy” – stwierdzał nadawca ze stolicy.

„KIEDY TU WSZĘDZIE GŁÓD...”

Oczywiście zdarzały się – choć rzadkie – dowody przyjęcia tez propagandy. Np. autor listu z Przywózek (powiat Sokołów Podlaski) pisał: „Ja i miliony innych żądamy, aby prowokatorzy zajścia w Poznaniu nie znaleźli się więcej pomiędzy nami, aby więcej nie mogli burzyć tego, co zbudowaliśmy. Dla nich nie ma miejsca u nas, nie mamy dla nich przebaczenia”. Zaś mieszkaniec Piotrkowa stwierdzał: „Nie mogę się z tym pogodzić, że po jedenastu latach władzy ludowej, w czasie wielkich przemian, jakie obecnie zachodzą, i to przemian na dobre, ma miejsce taki incydent. Uważam, że jest to hańbą nie tylko dla Poznania, ale całego kraju”. Takie opinie były jednak wyjątkowe. Częstym, wręcz nieustannie powtarzającym się elementem listów, była – obok potępienia postępowania władz PRL – trudna sytuacja materialna Polaków, zwłaszcza robotników. „Urzędnik państwowy” z Dzierżoniowa oskarżał: „Warunki płacy stworzyliście takie, że 60% ludzi nie może z nich wyżyć, nie mówiąc już o odzieży czy też innych potrzebach życiowych”. Dosadniejsza była Maria z Tomaszowa Lubelskiego: „Żyje się z miesiąca na miesiąc. Oprócz skromnego bardzo wyżywienia absolutnie nie można nic kupić, a przecież z gołym tyłkiem chodzić nie można. Zwłaszcza, że widzi się pewnych uprzywilejowanych ludzi, »volksdeutschów« dzisiejszej doby, których stać i na mięso, na czereśnie i truskawki dla dzieci. Nasze dzieci tego nie widzą”. Jeszcze ostrzej postrzegał to „Członek Komunistycznej Partii Polski od 1939 r.”, który stwierdzał: „Ludzie mówią: dosyć nas towarzysze oszukujecie, a dzieci nasze z głodu konają”. A „Irka z Kutna” pytała retorycznie: „Jak to miało się nie stać w Poznaniu, kiedy to wszędzie ten głód”?

RZĄDZĄCA MNIEJSZOŚĆ

Niekiedy w listach pojawiały się żądania demokratyzacji. „Nie chcemy wojny, ale chcemy prawdziwej wolności. Chcemy chleba! Nie chcemy być wykorzystywani przez partię i rząd. Chcemy i domagamy się wolności. Chcemy, żeby obywatel ufał rządowi, ale rządowi nie temu, co po instrukcje jedzie do Moskwy” – pisano w liście sygnowanym przez „Komitet Wolnej Polski”. „Aby naprawić zło musimy szybko zmienić rząd, który nie cieszy się żadnym autorytetem w społeczeństwie, usunąć tępych ministrów, ich wujków i stryjków i innych krewnych, i przeprowadzić prawdziwe demokratyczne wybory” – sugerował „Ryszard z Zabrza”. W listach znalazły się też opisy oficjalnych wieców, organizowanych w celu potępienia „wydarzeń poznańskich”. Jeden z nich relacjonował „Reakcjonista z prowincji”: „Byłem obecny na masówce w sprawie Poznania. Na 2000 pracujących, przyszło około 100 osób. Zabrało głos dwóch pracowników umysłowych, partyjnych. Tylko dlatego przemawiali, żeby poprawić zachwianą reputację przed zarządem partyjnym. Zebranie było po godzinach pracy. Po 30 minutach milczącej masówki połowa zebranych (z liczby 100 osób) wyparowała”. I całkiem przytomnie podsumowywał: „Za rezolucją była większość, i to potwierdzono niezbicie, że mniejszość rządzi większością”.
 

GRZEGORZ MAJCHRZAK (ur. 1969 r.) jest historykiem w Biurze Edukacji Publicznej IPN, zajmuje się dziejami aparatu represji i opozycją. Ostatnio wydał tom dokumentów „»My głodujemy – my chcemy chleba«. Poznański Czerwiec 1956 w listach opublikowanych w biuletynach Polskiego Radia” (2011) i jako współredaktor: „Polskie Radio i Telewizja w stanie wojennym” (2011) oraz „Nieczysta gra. Tajne służby a piłka nożna” (2012).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2012