Młot na Gowina

PO nie powinna oddawać całej prawej strony sceny politycznej Prawu i Sprawiedliwości. Byłby to błąd o skutkach trudnych do przecenienia.

04.02.2013

Czyta się kilka minut

Ten tekst nie jest analizą racji przemawiających za i przeciw wprowadzeniu w Polsce ustawy o związkach partnerskich, chociaż nie uchylę się od przedstawienia swego poglądu w tej sprawie. Przede wszystkim chcę się zająć reakcją liberalno-lewicowych publicystów na głosowanie 46 posłów PO, na czele z ministrem sprawiedliwości Jarosławem Gowinem, którzy już w pierwszym czytaniu opowiedzieli się za jej odrzuceniem. „Jak śmieli!” – tak można podsumować przeważający ton komentarzy, nagminnie stawiających konserwatystom z PO dwa zarzuty: 1. głosują tak samo jak PiS, 2. kierują się lękiem przed biskupami i proboszczami.

Pierwszy zarzut jest absurdalny: ma taką samą wartość jak zarzut, że inni posłowie PO głosują tak samo jak Ruch Palikota. Jest oczywiste, że wśród wielu sejmowych głosowań są także takie, w których głosowania większości parlamentarnej pokrywają się z głosowaniami tej czy innej części opozycji. Można i trzeba oceniać merytoryczne racje, stojące za głosowaniami, a nie to, kto z kim i przeciwko komu głosuje.

Drugi zarzut jest poważniejszy: nie można wykluczyć, że niektórzy parlamentarzyści, głosując, biorą także pod uwagę to, jak ich stanowisko będzie oceniane przez duchownych. Obecnie jednak – z różnych powodów – polityczny wpływ Kościoła jest wyraźnie mniejszy niż kilkanaście lat temu, a zarzut o uleganiu jego wpływom przez konserwatywnych parlamentarzystów ma taką samą wartość jak zarzut, że parlamentarzyści zajmujący liberalne stanowisko w kwestiach obyczajowych czynią to z obawy przed narażeniem się wpływowym mediom.

Wydaje się, że zamiast przypisywać parlamentarzystom niskie, wynikające z konformizmu intencje, właściwsze jest przyjęcie założenia, że w kwestiach moralnych i obyczajowych, dzielących społeczeństwo, ich poglądy autentycznie się różnią. W szczególności to zjawisko nie powinno dziwić w przypadku PO, która powstawała jako ugrupowanie określające się jako liberalne w sferze gospodarczej i konserwatywne w kwestiach moralnych i obyczajowych. To prawda, że w ostatnich latach oblicze ideowe Platformy ewoluowało, a właściwie zacierało się, nie oznacza to jednak, że można od niej oczekiwać, iż będzie en masse reprezentować w kwestiach obyczajowych stanowisko zbliżone do Ruchu Palikota.

„Stracicie wielu młodych nowoczesnych wyborców, jeśli nie zalegalizujecie związków partnerskich” – przestrzega PO np. Marek Beylin. Publicystę „Gazety Wyborczej” nie martwi jednak, że stając w awangardzie przemian obyczajowych w Polsce, PO może stracić konserwatywnych wyborców. A ma ich wielu.

Jak więc PO powinna zachować się wobec zróżnicowania stanowisk swych parlamentarzystów w kwestiach światopoglądowych i moralnych? Z pewnością nie powinna łamać sumień i wymuszać dyscypliny – z przyczyn zasadniczych i politycznych. Przyczyny zasadnicze są oczywiste: polityka jest grą zespołową, ale jest sfera spraw, w których politycy powinni kierować się przede wszystkim własnym sumieniem. Jestem przekonany, że należy do nich model społeczeństwa i miejsca w nim rodziny. Przyczyny polityczne są także oczywiste: PO nie powinna oddawać całej prawej strony sceny politycznej Prawu i Sprawiedliwości, byłby to błąd o skutkach trudnych do przecenienia.

A moje stanowisko w sprawie wprowadzenia instytucji związków partnerskich? Nie przekreślam pewnych racji, przemawiających za instytucjonalizacją związków homoseksualnych. Przemawiają do mnie argumenty dotyczące prawa do informacji o stanie zdrowia partnera i prawa do dziedziczenia. Jestem przekonany, że każdemu człowiekowi, bez względu na jego seksualną orientację, należny jest szacunek wynikający z przyrodzonej ludzkiej godności (dlatego nie do przyjęcia jest styl wypowiedzi posłanki Krystyny Pawłowicz z PiS o osobach homoseksualnych i transseksualnych, a wielką nieuczciwością jest stawianie z nią w jednym szeregu Jarosława Gowina, który nigdy tych osób nie obraził).

Znacznie silniej przemawiają do mnie jednak argumenty przeciwników projektów ustaw o związkach partnerskich, a przede wszystkim jeden: przypuszczenie, że związki partnerskie dla zwolenników rewolucji obyczajowej są tylko pierwszym krokiem na drodze do legalizacji małżeństw homoseksualnych i ich prawa do adopcji dzieci (pisał o tym przed tygodniem Jarosław Flis).

Taką drogę przebyła Francja. W 1999 r. rządząca nią wówczas lewica, przy niemal jednomyślnym sprzeciwie prawicy, przeforsowała ustawę o związkach partnerskich. W trakcie debaty w Zgromadzeniu Narodowym ówczesna minister sprawiedliwości Elizabeth Guigou uroczyście zapewniała, że adoptacja dzieci przez pary homoseksualne nie nastąpi i tłumaczyła, dlaczego jest to niedopuszczalne. Obecnie, po powrocie do władzy, lewica przeprowadza ustawę o legalizacji małżeństw homoseksualnych i ich prawie do adopcji dzieci. To już zupełnie inny model społeczeństwa i miejsca w nim rodziny – model, którego nie chcę dla Polski i dla Europy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2013