Mleczna droga przez mękę

Karmisz butelką? Trujesz dziecko, jesteś leniwą, złą matką. Karmisz piersią? Szczujesz cycem. Schizofrenia laktacyjna doprowadza polskie matki do obłędu.

04.12.2017

Czyta się kilka minut

 / ISTOCK / GETTY IMAGES
/ ISTOCK / GETTY IMAGES

Kacper urodzi się za kilka miesięcy. Magda przegląda strony o macierzyństwie i trafia na artykuł: „Mleko modyfikowane to bomba z opóźnionym zapłonem. Szkodliwy wymysł człowieka, który chciał być Bogiem. Dzieci karmione mlekiem modyfikowanym są bardziej chorowite. Mają o 72 proc. większe szanse na zapalenie oskrzeli czy zapalenie płuc, o 36 proc. zwiększone ryzyko syndromu nagłej śmierci łóżeczkowej, o 19 proc. białaczki”.

Magda postanawia: żadnych mieszanek. Przecież chce dać dziecku dobry start w przyszłość. Zaraz po porodzie przystawia więc dziecko do piersi. Mały ma kłopoty z ssaniem, położne uspokajają i polecają nakładki na piersi. Gdy wychodzi z synem ze szpitala, dziecko waży 2,85 kg. Bez przerwy domaga się jedzenia, ale przy piersi złości się i płacze. Lekarze uspokajają: laktacja się unormuje za kilka dni, jeśli dziecko chce jeść, proszę karmić non stop. Magda więc karmi, dziecko płacze, ona też. Gdy syn staje się apatyczny, znów idzie z nim do lekarza. Lądują w szpitalu, ale nawet tam odradzają Magdzie mieszankę. Ma odciągać mleko laktatorem, by „rozkręcić” laktację. Maszyna jest wciąż w ruchu, ale laktacja się nie rozkręca.

– Gdy już było jasne, że trzeba podać mieszankę, czułam się jak potwór. Z drugiej strony, miałam świadomość, że przez presję na karmienie piersią omal zagłodziłam dziecko – opowiada.

Identyczną historię opisała Anna, prowadząca blog „Mamoholiczka”. Ona też szybko wpada na to, że córka się nie najada, ale lekarze i doradcy laktacyjni zapewniają, że wszystko jest w porządku. Ściskają piersi – leci pokarm, przystawiają dziecko – ssie. Radzą zamknąć się na trzy dni z dzieckiem i cały czas karmić. Kilka dni później niedożywiona dziewczynka trafia do szpitala. Przez tydzień leży pod kroplówką. Dostaje mleko modyfikowane i pierwszy raz w swoim krótkim życiu zasypia spokojnym snem. Anna, zupełnie jak Magda, płacze ze złości. Jest wściekła na „ekspertki”, które wmówiły jej, że nie dość się stara, że ma karmić za wszelką cenę, że mleko modyfikowane to zło, chemia i murowana choroba dziecka.

– Przecież przychodnie wypełnione są również dziećmi, które były karmione wyłącznie piersią, więc nie jest tak, że tylko mleko mamy gwarantuje zdrowie – rzuca Magda.

– A te na mleku modyfikowanym nie zaczęły nagle świecić w ciemności – dodaje Anna. Choć jej historia wydarzyła się kilka lat temu, uważa, że od tamtej pory nic się nie zmieniło. Może nawet jest gorzej, bo presja rośnie.

Ofiary terroru

Drugie dziecko Anna przez osiem miesięcy karmiła piersią, ale przy trzecim w ruch znów poszła butelka. – Syn był płaczliwy, „wisiał” na piersi całą dobę, tracił na wadze. Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że mam za mało mleka, ale i tak próbowałam zawalczyć – opowiada.

Walczyła też Dorota z Wrocławia. Mówi o laktacyjnym terrorze, za którym nie idzie sensowne doradztwo. – Syn nie chciał chwytać piersi, a położna się darła, że nie umiem karmić. Po sześciu dniach dziecko było wycieńczone, bo nie podawałam mu ani mieszanki, ani nawet – wszyscy mi odradzali – mleka odciągniętego z piersi – wspomina i opowiada, że zadzwoniła do poradni laktacyjnej.

– Przyjechała nawiedzona kobieta. Najpierw mówiła, że za mało się staram, potem – że za bardzo. Przywiozła laktator i kazała co trzy godziny odciągać mleko, a następnie karmić synka strzykawką. Gdy po kolejnej nieprzespanej nocy Dorota stwierdziła, że koniec: przechodzi na mieszankę, doradczyni laktacyjna potraktowała ją jak potwora.

– Mówiła, że inne matki walczą dłużej niż ja – wspomina Dorota i dodaje, że gdyby w porę nie oprzytomniała, dziecko zapewne skończyłoby w szpitalu. – Szpitale wypełnione są niedożywionymi niemowlętami, których mamy miały za mało pokarmu, a którym kazano przystawiać dzieci do piersi, póki laktacja się nie unormuje – mówi „mamoholiczka” Anna.

Mit Amaltei

Joanna wie, że w jej przypadku karmienie piersią może się nie udać. Od lat leczy u psychiatry chorobę dwubiegunową, leki musiała przyjmować nawet w ciąży. Niektóre substancje przenikają do mleka i mogą szkodzić dziecku. Joanna szuka więc informacji o karmieniu mieszanką. Znajduje artykuł: „Żyjemy w czasach wygody i luksusu. Dziecko, które chce być przy mamie, na jej rękach, chce również być karmione piersią non stop w pierwszych miesiącach życia. Mleko modyfikowane powstało na potrzeby sierocińców, gdzie małe dzieci po prostu umierały z braku pokarmu matki. Idąc tym tokiem myślenia, obecnie większość dzieci Zachodu to »sieroty«”.

Robi to na niej wrażenie. Ulatują jej z głowy historyczne przykłady na to, że niemowlęta nie zawsze były karmione mlekiem matki. Instytucja mamki znana przecież była już w starożytnym Egipcie. Stary Testament mówi o tym, jak córka faraona poleca wezwać żydowską mamkę do małego Mojżesza (fakt, że ostatecznie karmiła go rodzona matka, nie ma tu znaczenia). Wiadomo też, że dzieciom podawano mleko zwierzęce. Skąd wziąłby się bowiem grecki mit o Amaltei – kozie, która wykarmiła Zeusa, czy rzymskie podania o Remusie i Romulusie, pijących mleko wilczycy?

Joanna jednak o tym nie myśli. Postanawia, że za wszelką cenę będzie karmić piersią. Wbrew radom psychiatry, po porodzie nie wraca do leków. Pigułki leżą w szafce, ona karmi piersią, choć czuje się coraz gorzej. – Nie spałam w nocy, płakałam bez przerwy. Zaczęły się psychozy. Chciałam wyskoczyć z dzieckiem z okna. Bałam się, że robię mu krzywdę – wspomina łamiącym się głosem.

W końcu mąż Joanny mówi „dość”. Dzwoni do lekarki, biegnie do apteki po opakowanie mleka modyfikowanego. Joanna karmi piersią ostatni raz. Płacze z żalu i poczucia, że wyrządza dziecku krzywdę, a swoje zdrowie przedkłada nad jego potrzeby. Teraz Joanna czuje się lepiej, lecz wciąż nie poradziła sobie z wyrzutami sumienia. Otoczenie jej tego nie ułatwia.

– Pediatra niegrzecznie się dopytuje, czemu nie karmię piersią. Uspokaja się dopiero, gdy wymieniam nazwy leków, które przyjmuję. Koleżanki bez przerwy pytają, czy już postanowiłam wznowić laktację, bo przecież można. Wiedzą, że się leczę, a jednak namawiają, bym wróciła do karmienia „dla dobra dziecka” – opowiada.

Doradcy czy fanatycy?

O zaletach karmienia piersią naukowcy mówią nie od dziś. Po boomie na mleko modyfikowane, reklamowane jako najlepsze, co można dać dziecku, nastąpił „powrót do natury”. Światowa Organizacja Zdrowia zaleca, aby – jeśli to możliwe – przez pierwszych sześć miesięcy życia karmić wyłącznie piersią. Pod identycznymi zaleceniami Polskiego Towarzystwa Gastroenterologii, Hepatologii i Żywienia Dzieci podpisało się dziesięciu ekspertów, m.in. Teresa Jackowska, krajowy konsultant w dziedzinie pediatrii, i Maria Borszewska-Kornacka, prezes Polskiego Towarzystwa Neonatologicznego. Trudno się dziwić, skoro z badań wynika, że mleko matki zawiera nieprawdopodobną liczbę składników: witamin, tłuszczów, enzymów i przeciwciał, nie do podrobienia w mleku modyfikowanym. Podczas gdy w Norwegii i Danii co najmniej do 6. miesiąca 90 proc. matek karmi piersią, w Polsce wygląda to gorzej. Karmić piersią zaczyna 92 proc. matek, ale po sześciu miesiącach ten odsetek spada do 68 proc. Wyłącznie piersią – tak jak zaleca WHO – karmi nie więcej niż 9 matek na 100.

Nie można więc odmówić słuszności akcjom promującym naturalne karmienie ani zarzucać złych intencji osobom, które do niego namawiają. – Ale czy to znaczy, że trzeba zaszczuwać kobiety, które nie chcą albo nie mogą tego robić? – pyta Emilia, która trzy lata temu w toruńskim szpitalu urodziła córkę. Panującej tam atmosfery nie wspomina dobrze. – Nikt nie pyta, czy chcesz karmić piersią, czy nie. Położne krzyczą, każą przystawiać do piersi, obrażają cię, gdy tylko wspominasz o mieszance. „Taka z ciebie matka? Biedne to dziecko!” – opowiada. Emilia karmiła więc, choć widziała, że dziecko wypluwa pierś. Przestała, gdy córka zaczęła krwawić. – Okazało się, że ma uczulenie na moje mleko. Dałam jej mieszankę, bo nie było innego wyjścia, a i tak czułam się jak zbrodniarz – opowiada.

Nie zawsze pomagają też ci, którzy pomagać powinni. – Niektórzy doradcy laktacyjni, położne czy lekarze zachowują się jak fanatycy, nie biorąc pod uwagę indywidualnych potrzeb matki i dziecka. „Ze słusznej idei karmienia piersią można łatwo zrobić ideologię i używać ją a to do zarabiania pieniędzy, a to do dołowania i tak już zdołowanych matek” – pisze na jednym z forów dyskusyjnych młoda mama, która za wizytę laktacyjną, podczas której certyfikowana promotorka karmienia piersią na nią nakrzyczała, zapłaciła 300 zł! Ani z bloga „Mamoholiczka” bardziej się poszczęściło. – Doradczyni, do której poszłam po urodzeniu trzeciego dziecka, powiedziała, że może po prostu tak mam, że moje piersi nie są w stanie wykarmić moich dzieci i tyle. Że nie ma sensu wpędzać się w poczucie winy. Doradziła przystawianie do piersi i podawanie mleka modyfikowanego. I tak płakałam, podając synkowi butelkę, ale to był dla mnie przełom.

Dzieci bez więzi

Co z tego, skoro nietrudno o opinię, że takich doradców należałoby zwalniać, podobnie jak lekarzy i położne, które choćby zasugerują podanie mieszanki. „Podanie płynu innego niż mleko mamy zaburza pH jelit, przyczyniając się do zaburzania flory jelitowej, która potrzebuje wielu dni, a nawet tygodni wyłącznego karmienia piersią, by się odbudować. Po jednej butelce mieszanki na odbudowę potrzeba miesiąca” – czytamy w kolejnym artykule na temat laktacji.

Pod tekstem dziesiątki opinii internautek. Jedna twierdzi, że kobiety, które karmią mieszanką, są leniwe i najwidoczniej nie dojrzały do roli matki. „Moje dziecko to nie cielak, żeby jeść krowie mleko!” – rzuca druga. Kolejna jest zdania, że te, które twierdzą, że nie mają pokarmu, zmyślają. Dla innych mleko modyfikowane to pasza, a nagonka na matki niekarmiące piersią jest w porządku, bo jeśli kochają dzieci, powinny im dać to, co najlepsze.

Ilona Kostecka, prowadząca bloga „mum- andthecity”, sama doświadczyła internetowej nagonki po wpisie o karmieniu butelką. – Wypisałam wtedy kilka kategorii matek wpędzających inne kobiety w poczucie winy. Jest „ofiara” – która uważa, że w Polsce panuje raczej terror butelkowy niż laktacyjny, choć w szpitalach nikt nie gania nikogo, wciskając mu butelkę. „Cierpiętnica” – która nienawidzi karmić, ale poświęca się dla dziecka. „Kochająca”, czyli taka, która uważa, że tylko karmiąc piersią okazuje się dziecku miłość i buduje się z nim więź – wymienia, teraz już ze śmiechem.

– No więc ja okazywałam dziecku miłość, ale nie powinnam mieć z nim więzi – prycha Anna Sobczyk-Jabłońska, która synka karmiła własnym, ale odciągniętym mlekiem. Dla niej było ważne, by również tata Kornela mógł się zaangażować w karmienie syna. Gdy na spotkaniu z przyjaciółką wyciągnęła butelkę, usłyszała: „Jak to, nie karmisz piersią!?”. Gdy wyjaśniła, co i jak, koleżanka i tak znalazła powód, by jej dopiec. – Powiedziała, że nigdy nie będę mieć takiej więzi z synem, jak ona ze swoim. Minęły dwa lata, a mi ciągle jest przykro na wspomnienie tamtej rozmowy.

Kwestia bliskości

– Akt karmienia to moment bliskości mamy i dziecka, czas budowania więzi, ponieważ karmienie przebiega w intymnej atmosferze. Ale przecież bliskość z dzieckiem buduje się także podczas innych aktywności: przytulanie, czynności pielęgnacyjne, spacery. Pamiętajmy, że akt karmienia butelką, połączony z tuleniem niemowlęcia i wyrażaniem pozytywnych uczuć, zaspokaja jego potrzeby – wyjaśnia dr Marta Kotarba, pedagog i psychoterapeutka. Podkreśla jednocześnie, że karmienie piersią jest cudownym czasem, o ile przebiega bez większych trudności. – Bywa, że staje się też ogromnym wyzwaniem. W takiej sytuacji warto rozważyć za i przeciw. Co z tego, że mama jest w stanie karmić piersią, jeżeli nie ma siły na spędzenie z dzieckiem czasu, bo cierpi, czy to z powodu choroby somatycznej, czy z powodu zakłóceń w funkcjonowaniu psychicznym – zauważa.

Jej zdaniem żyjemy w kulturze zorientowanej na perfekcjonizm, a to nie sprzyja samoakceptacji. – Zewsząd bombardują nas informacje o tym, jak żyć, co myśleć, jeść i czuć. Dotyczy to także bycia mamą. Pracując z kobietami w gabinecie psychoterapeutycznym, często spotykam się z sytuacją, że nie ufają sobie i zaprzeczają własnym instynktom. W takiej sytuacji łatwo ulec radom i zaleceniom, dotyczącym m.in. karmienia piersią. Faktycznie karmienie piersią powinno się promować i wspierać mamę w tym, aby mogła karmić naturalnie, jeżeli tego chce. Ale to wsparcie nie powinno wiązać się z wywieraniem presji i wciąganiem kobiety w niebezpieczny wir poczucia obowiązku, winy, frustracji, lęków czy bezradności. Wówczas łatwo poczuć się niewystarczająco dobrą mamą – zaznacza.

Tak źle, tak niedobrze

No dobrze: załóżmy, że propagatorom karmienia naturalnego się udało i wszystkie kobiety karmią piersią. Okazuje się, że to wcale nie koniec kłopotów. Bywa, że te same osoby, które zachęcają do karmienia, krytykują sposób czy miejsce, w którym się to robi.

W restauracji nie wolno, bo to obrzydza (sic!) innym jedzenie.

W muzeum nie wolno, bo to krępuje innych gości, którzy – jak zabawnie podsumowała Brytyjka, którą poproszono o opuszczenie muzeum, gdy karmiła dziecko – akceptują nagie piersi pod warunkiem, że są z marmuru.

Nie daj Boże w kościele, nawet jeśli się akurat siedzi pod obrazem karmiącej Matki Boskiej z obnażoną piersią.

„Nie wierzę, że nie można dziecka nakarmić w domu przed wyjściem czy odciągnąć do butelki. Już bez przesady z tym »świeceniem« cyckiem. Co to za problem opuścić kościół i pójść np. do samochodu? Karmienie piersią wymaga odrobiny dyskrecji i przede wszystkim nie robi się tego przy ołtarzu, szacunek do innych wymaga schować piersi. W domu to co innego, ale karmienie przy księdzu, podczas mszy na uroczystości, jest poniżej krytyki” – twierdzi internautka zarzekająca się, że pochwala karmienie piersią, ale nie takie.

„Miejsce sakralne ma swoje prawa, trzeba nie mieć przyzwoitości, by karmić w kościele” – wtóruje jej inna dziewczyna. Kto inny jest zdania, że karmić w kościele można, ale tylko niemowlę, a dwulatka już nie.

Nie pomaga argument, że starotestamentowe matki (choćby Anna, matka Samuela) najprawdopodobniej karmiły dzieci nawet do 3. roku życia. Wrażenia nie zrobiły też słowa papieża Franciszka, który zachęcał matki dzieci chrzczonych w Watykanie, by – jeśli potrzeba – nie bały się ich nakarmić podczas mszy.

Sytuacja wygląda więc tak: karmiąca mlekiem modyfikowanym – zła matka. Karmiąca swoim, ale z butelki – zła matka. Karmiąca piersią, ale niekryjąca się z tym, albo karmiąca przez kilka lat – nie tylko zła matka, ale też ekshibicjonistka.

Doktor Kotarba radzi, by po prostu być „wystarczająco dobrą matką”. – Taką, która reaguje na potrzeby dziecka. Głodne dziecko powinno dostać pożywienie. Jeśli może dostać pierś – idealnie, jeżeli butelkę – też dobrze. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2017