Mity Okrągłego Stołu

Nie trzeba było wspólnie z komunistami pić wódki i pozwalać się przy tym filmować. Wręcz nie należało tego robić. Skutki tego błędu ciągną się do dziś: gdyby nie ta fraternizacja, dużo spokojniej dyskutowalibyśmy dziś o sukcesach i porażkach Okrągłego Stołu

04.03.2019

Czyta się kilka minut

Wyniki wyborów wywieszane na placu Konstytucji, Warszawa, czerwiec 1989 r. / CHRIS NIEDENTHAL / FORUM
Wyniki wyborów wywieszane na placu Konstytucji, Warszawa, czerwiec 1989 r. / CHRIS NIEDENTHAL / FORUM

Wdyskusjach na temat Okrągłego Stołu jak refren powraca teza, że zakulisowe rozmowy przywódców PZPR i NSZZ „Solidarność” w (umownej) Magdalence były czymś niewłaściwym, sprzeniewierzeniem się przez stronę solidarnościową „duchowi demokracji” itd. Tymczasem rozmowy te były niezbędne, aby obrady okrągłostołowe mogły przynieść sukces.

Podstolik najważniejszy

Poucza o tym teoria organizacji. Nie wypracowuje się rozwiązań w gronie 60 osób (tyle zasiadło przy samym stole), nie dochodzi się do kompromisów publicznie. Spójrzmy na Sejm (lub dowolny inny parlament): obrady plenarne służą dyskusji politycznej oraz przyjmowaniu rozwiązań legislacyjnych, ale nie – ich wypracowywaniu. To dokonuje się w mniejszych gronach: w grupach eksperckich, klubach partyjnych, komisjach parlamentarnych. W trudnych, konfliktowych sytuacjach rozwiązanie znajduje zazwyczaj Konwent Seniorów. Inaczej się po prostu nie da.

„Magdalenka” była w istocie „podstolikiem numer zero”. Tym najważniejszym, kluczowym. Ale o funkcji podobnej, co pozostałe tzw. podstoliki: miał przygotować rozwiązania, które zostaną zaakceptowane przez plenarne posiedzenie Okrągłego Stołu.

Czy to znaczy, że wszystkie te rozwiązania były trafne? Oczywiście nie. O to będziemy się wciąż spierać, o tym będą dyskutować historycy może i przez pokolenia [patrz teksty w tegorocznych numerach 5 i 7 – red.]. Ale bez tych poufnych kontaktów i obrad sukces Okrągłego Stołu, a nawet samo jego zwołanie nie byłyby możliwe.

Inna rzecz, że nie trzeba było akceptować proponowanej przez komunistów fraternizacji, wspólnie pić wódki i pozwalać się przy tym filmować. Wręcz nie należało tego robić. To było nie tylko w złym guście politycznym – to było dawaniem przeciwnikowi atutów w przyszłych rozgrywkach. Skutki tego błędu ciągną się do dziś: gdyby nie ta fraternizacja, dużo spokojniej dyskutowalibyśmy dziś o sukcesach i porażkach Okrągłego Stołu.

Wolna wola wyborców

Czerwcowe wybory 1989 r. uważamy za „częściowo wolne”. I tak niewątpliwie były one zaprojektowane. Ale czy rzeczywiście ich przebieg był tylko częściowo wolny?

W mojej komisji obwodowej (warszawskie osiedle Targówek, bloki z pokaźnym odsetkiem rodzin milicyjnych i wojskowych) 4 czerwca głosowało ok. 1200 osób na 2100 uprawnionych (spisałem te dane z protokołu wywieszonego na drzwiach komisji po zakończeniu liczenia głosów). Na trzech głównych kandydatów do mandatu „obywatelskiego” padły 964 głosy z ok. 1100 ważnych (na kandydata Solidarności: 896). Na mandaty „koalicyjne”, jak wtedy mawiano, tj. rządowe, oddawano po ok. 200-300 głosów.

W drugiej turze wzięło udział już tylko ok. 330 osób, a i to część tylko po to, aby skreślić wszystkich: na zwycięskich kandydatów PZPR padło po ok. 100 głosów (w okręgu były dwa mandaty partyjne).

Podobnie było w całym kraju. Głosujący 4 czerwca nie tylko odrzucili listę krajową jako taką (a nie tylko wszystkich kandydujących z tej listy), ale też bojkotując głosowanie na mandaty „koalicyjne”, w istocie zagłosowali przeciw obecności PZPR i jej satelitów w parlamencie w ogóle.

Frekwencja w pierwszej turze wyniosła 62 proc., ale gdyby przeliczyć ją tylko dla mandatów „koalicyjnych”, byłaby zapewne niższa od frekwencji z drugiej tury (26 proc.). Niższa, bo frekwencję w drugiej turze podniosło poparcie dla niektórych kandydatów „koalicyjnych” przez komitety obywatelskie.

Tak wyrażona wola narodu obaliła kompromis Okrągłego Stołu, który nie przewidywał oddania władzy przez PZPR. Od tej chwili konieczne było wypracowywanie nowych kompromisów: najpierw wypełnienia luki po liście krajowej, potem – powołania rządu Mazowieckiego. A ujawnienie w toku wyborów skali rzeczywistego (braku) poparcia dla PZPR stało się dla tej partii szokiem, który uruchomił proces jej destrukcji.

Prawda, że politycy – zaskoczeni i przerażeni rozwojem sytuacji – ratowali wcześniejszy kompromis, że na ponad dwa lata dostaliśmy „kontraktowy” Sejm, w którym większość posłów miała minimalną legitymację wyborczą, to rzecz inna. Ale my, wyborcy, tamtego 4 czerwca, wyraziliśmy swą wolę w sposób wolny, dla nas te wybory były wolne.

Droga w nieznane

W dyskusjach o transformacji lat 1989-90 często można usłyszeć, że polskie tempo przemian było powolne, innym krajom obalenie komunizmu zajęło mniej czasu. A także, że nasze przemiany były zanadto kompromisowe, za mało radykalne.

To pierwsze jest niewątpliwie prawdą. Ale prawdą jest też to, że byliśmy pierwsi. Nie mieliśmy żadnego przykładu, nie wiedzieliśmy, co okaże się możliwe, co zaś nie. Przecieraliśmy drogę w nieznane. Nikt nie mógł nas wesprzeć swym doświadczeniem, przykładem. Szliśmy powoli, bo taki jest los pionierów.

I cały czas obawialiśmy się reakcji Związku Sowieckiego. Ten zaś latem 1989 r. nie był wprawdzie tak silny, jak sądziliśmy, ale nie był też tak słaby, jak łatwo sądzić dziś, po jego kompromitującym upadku dwa i pół roku później. Z którego reakcją na przemiany w Polsce trzeba było się liczyć – i której nie sposób było przewidzieć.

Innym było już łatwiej: mieli przed oczami przykład Polski – kompromitacji, a później kolapsu partii komunistycznej oraz braku negatywnej reakcji Moskwy, a może wręcz jej cichego przyzwolenia na dekomunizację „imperium zewnętrznego”. Trudno się dziwić, że było im łatwiej, że transformacja ustrojowa zajęła im mniej czasu. To także po części nasza zasługa.

Warto też pamiętać, że gdy rano 4 czerwca 1989 r. szliśmy do lokali wyborczych, w Pekinie od wielu godzin lała się krew. Chiński reżim komunistyczny rzucił przeciw protestującym na placu Tiananmen wojsko, zabito co najmniej kilka tysięcy ludzi. Skalą rozlewu krwi zaszokowane było nawet kierownictwo sowieckie.

Tamtego dnia w południe usłyszałem w Dzienniku Telewizyjnym: „Nadmierny radykalizm żądań doprowadził do tragedii”. Paskudne słowa (pekińscy studenci nie byli szczególnie radykalni), za którymi stało jednak przekonanie, że nikt nie chce w Polsce rozlewu krwi, że nie można dopuścić do przemocy nawet na skalę stanu wojennego.

Czasem zastanawiam się, jak byśmy głosowali 4 czerwca, gdyby rząd Chin dokonał rzezi na Tiananmen tydzień wcześniej. Gdybyśmy już wiedzieli, co się tam stało. Nie znajduję odpowiedzi.

Byliśmy mało radykalni

To prawda, byliśmy wówczas en masse mało radykalni. Lepiej wiedzieliśmy, czego nie chcemy, niż czego chcemy. Zgodni byliśmy głównie w jednym: że nie tylko nie chcemy komunizmu, ale też nie chcemy budować nowej utopii, nowego radykalnego przewrotu. Wbrew stereotypowi Polacy – jak pokazuje historia – nigdy nie byli przesadnie skłonni do kroków radykalnych, rewolucyjnych.

W 1989 r. zbyt dużo Polaków pamiętało też jeszcze trud podnoszenia kraju z wojennej katastrofy oraz nieszczęście, jakim było „budowanie nowego społeczeństwa”, zwłaszcza w pierwszych dziesięcioleciach polskiego „realnego socjalizmu”. Zgadzaliśmy się na to, aby budować na tym, co było, przebudowywać Polskę, a nie budować ją od nowa.

Czy wszystko poszło dobrze? Z pewnością nie. Czy rewolucyjny przewrót pozwoliłby osiągnąć więcej? Może tak, może nie – nigdy się tego nie dowiemy. Czy ogólny bilans minionego trzydziestolecia jest dodatni? Moim zdaniem tak.

TADEUSZ A. OLSZAŃSKI jest politologiem, emerytowanym ekspertem Ośrodka Studiów Wschodnich im. M. Karpia. Autor książek i opracowań o historii Ukrainy oraz jej współczesności, m.in.: „Historia Ukrainy XX wieku”, „Ćwierćwiecze niepodległej Ukrainy. Wymiary transformacji”, „Ukraińskie stulecie 1914-2014. Szkice historyczne”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 10/2019