Mit o cadillacu

MARIA THEISS, politolożka: Każda grupa, której głos słychać w debacie o polityce społecznej, za pokrzywdzoną przez socjal uważa siebie.

03.06.2019

Czyta się kilka minut

 / Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
/ Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta

MAREK RABIJ: Na początek krótka wyliczanka. „Kupieni za własne pieniądze”. „Ogłuszeni socjalem”. A nawet „pincety”.

MARIA THEISS: Wystarczy. Domyślam się, że mowa o odbiorcach programu Rodzina 500 Plus.

Przywołałem epitety z zaledwie jednej debaty dziennikarskiej zorganizowanej po ostatnich wyborach do PE. Nie dziwi Pani, że trzy lata po starcie programu nadal mówimy nie o nim, lecz o jego odbiorcach?

Nie do końca się z panem zgodzę, bo jednak doczekaliśmy się kilku zaawansowanych naukowo analiz programu zawierających także propozycje zmian jego działania, choćby raportu Instytutu Badań Strukturalnych czy badania przeprowadzonego na zlecenie Forum Obywatelskiego Rozwoju.

Natomiast w przestrzeni pozaeksperckiej narracje o programie nadal koncentrują się rzeczywiście na tych, którzy z niego korzystają, oraz na tym, czy na pomoc zasługują. Postanowiłam przyjrzeć się im dokładniej, bo od kilku lat zajmuję się badaniami tzw. obywatelstwa społecznego – czyli m.in. zbiorowymi wyobrażeniami o tym, jakie prawa i jakie obowiązki przysługują członkom wspólnoty obywateli, kto zasługuje na miano dobrego obywatela. A w debacie publicznej o 500 plus skupia się jak w soczewce kluczowy problem tzw. wzorców zasługiwania – czyli kryteriów, według których zdaniem ludzi państwo powinno udzielać pomocy obywatelom.

Niemal ośmiu na dziesięciu Polaków popiera 500 plus.

Badanie sondażowe nie przyniesie jednak odpowiedzi na pytanie, za co cenią go jego zwolennicy, a co nie podoba się w nim przeciwnikom. Nie pomoże nam także w zrozumieniu, jak tworzenie publicznego wizerunku odbiorców 500 plus bywa wykorzystywane w politycznych sporach. Dlatego prześledziłam dyskusje o 500 plus w serwisach internetowych i na kontach facebookowych największych polskich gazet codziennych: od „Gazety Wyborczej” po „Nasz Dziennik”. Dobór tytułów miał odpowiadać polaryzacji sceny politycznej i zróżnicowaniu kapitału kulturowego w społeczeństwie, nie mogłam zatem pominąć również największych tabloidów. Zebrałam bazę blisko 2,5 tys. komentarzy, z których wyodrębniłam cztery szeroko rozpowszechnione narracje o 500 plus i jego beneficjentach. Co ważne, żadnej z nich nie można przypisać wyłącznie do określonego światopoglądu politycznego.


Czytaj także: Marcin Piątkowski: Nie możemy być fiskalnym Talibanem


Pierwszą z wyodrębnionych narracji utożsamiłam z głosem „zwykłych ludzi w stanie zagrożenia”, bo opiera się ona na przekonaniu, że program jest cenną zdobyczą socjalną, która służy całemu społeczeństwu. A jeśli ktoś mu zagraża, to nieodpowiedzialni politycy, którzy zaczną go okrajać metodą salami, plasterek po plasterku, albo doprowadzą do sytuacji, w której kraju nie będzie stać na kontynuację 500 plus.

Ku mojemu zaskoczeniu często pojawiały się w niej wątki wręcz antyrządowe, np. głosy, że premier z torebką za 5 tys. zł nie wie nic o problemach przeciętnego Polaka. Równie dużym zaskoczeniem było dla mnie wyrażane często przekonanie, że dostęp do świadczenia powinien być egalitarny, i mało nutek populistycznych, grających na niechęci do bogatych beneficjentów programu. Ciekawe komentarze pojawiały się np. pod artykułami o Izabelli Łukomskiej-Pyżalskiej, poznańskiej biznes­woman, właścicielce klubu piłkarskiego, która ma też piątkę dzieci.

Szóstkę.

Wielu komentujących podkreślało, że pani Łukomskiej-Pyżalskiej 500 plus się należy tak samo jak wszystkim innym matkom wielodzietnym, a więc dobrze robi, że nie rezygnuje z tego świadczenia. Inni pisali wręcz, iż premier Morawiecki nie ma prawa oczekiwać, że zamożni zrezygnują z czegoś, co jego partia przyznała bez wyjątku wszystkim Polakom. Prawdę mówiąc, spodziewałam się tutaj zupełnie przeciwstawnych głosów.

Podobnie egalitarystyczne opinie pojawiały się też często w kontekście artykułów omawiających sytuację samotnych rodziców. Uzależnienie wypłaty od przedstawienia dowodu o zasądzonych alimentach komentujący uznawali za kombinacje rządu, próbę obniżenia liczby uprawnionych świadczeniobiorców. Niektórzy podnosili per analogiam, że niebawem rząd będzie domagać się także metryki chrztu. Proszę zwrócić uwagę, że ta narracja prawie nie zawiera wątków wykluczających, bo poza grupą zasługujących na świadczenie umieszczani są jedynie imigranci. Podział na swoich i obcych nie odpowiada jednak linii aktualnych podziałów politycznych.

Ale to by dowodziło słabości strategii PiS, który 500 plus uczynił wizytówką swojej polityki, a przecież ona jednak działa. Beata Szydło, jako twarz tego programu, z przytupem weszła do Parlamentu Europejskiego, mimo że politykiem jest raczej nijakim.

Skuteczność strategii, o której pan wspomina, widać lepiej w drugiej narracji, którą nazwałam „polskie rodziny upodmiotowione i wyciągnięte z biedy”. Beata Szydło chętnie zresztą po nią sięgała, wystarczy przypomnieć jej słynną wypowiedź o „Polkach i Polakach”, którzy przez „osiem ostatnich lat byli ignorowani” przez rządzących. Ten typ opowieści o 500 plus bazuje oczywiście na niemal bezwarunkowej aprobacie dla programu, ale jego beneficjenci są w niej raczej stroną bierną, ofiarami pozostawionymi na pastwę losu, którym pomogło dopiero państwo.

Znamienne, że paternalistyczna narracja o „wyciąganiu z biedy” równie często pojawia się w wypowiedziach twardego elektoratu PiS, jak i osób o światopoglądzie lewicowym, także w wymiarze obyczajowym. Jedni i drudzy z podobną aprobatą komentują np. „pierwsze wyjazdy nad morze” rodzin, które do tej pory spędzały wakacje w miejscu zamieszkania lub u rodziny. To „morze” pojawia się na tyle często, że można je wręcz nazwać jednym z toposów w narracji o 500 plus.

No dobrze, rodziny jadą nad morze dzięki dobremu wujowi, jakim jest wreszcie państwo. Ale gdzie w tym wszystkim ich upodmiotowienie?

W tej narracji pomoc udzielona „wyciągniętym z biedy” to akt sprawiedliwości, bo państwo ma obowiązek pomagać ludziom mającym dzieci. Beneficjentami 500 plus są nie tyle dzieci – jak w poprzedniej narracji – ile rodziny, w których się wychowują. Inwestując w dzieci, państwo nie tylko pracuje na dywidendę demograficzną, ale przede wszystkim strzeże „polskości”, bo właśnie tradycyjna wielodzietna rodzina jest gwarantem polskiego stylu życia.

W niektórych wypowiedziach pojawia się wprost wzmianka o „białej rasie”, która przetrwa wtedy, jeśli państwo zachęci Polaków do posiadania dzieci.

Jednocześnie stałym elementem tej narracji było przekonanie, że wstęp do społeczności świadczeniobiorców nie jest dla nikogo zamknięty: że wystarczy znaleźć odpowiedniego partnera, urodzić dzieci, opiekować się nimi, by w ten sposób zasłużyć nie tylko na 500 plus, ale też na miano „prawdziwego Polaka”.

Politycy PiS początkowo chętnie podkreślali, że 500 plus ma zwiększyć przyrost naturalny w Polsce, ale szybko wycofali się z tych obietnic, kiedy stało się jasne, że to nierealne.

W opowieściach o 500 plus ten wątek nie ma praktycznie znaczenia. O wiele częściej pojawiały się natomiast wzmianki o konfrontacji ze środowiskiem pracodawców, którzy wcześniej zatrzymywali kobiety na rynku pracy, płacąc im głodowe stawki. W ten sposób przedsiębiorcy, wspierające ich media oraz neoliberałowie walczyli, zdaniem internautów, z „polską z rodziną”.

Czy w żadnej z wymienionych dotąd narracji o 500 plus nie pojawia się choćby próba krytyki?

To jeden z elementów trzeciej opowieści: o „nierobach i patologii na socjalu”. Bardzo przypomina debaty toczące się w USA w latach 70. i 80. XX w. na temat programu wsparcia rodzin. I tam, i tu dominowało przekonanie, że beneficjenci pomocy na nią nie zasługują, bo tego typu świadczenia powinny być powiązane z aktywnością zawodową. Nie pracujesz, nie płacisz podatków, z których państwo pomaga potrzebującym – sam nie masz prawa ustawić się w kolejce po taką pomoc. W tej opowieści pokrzywdzonymi są ci, którzy muszą łożyć na socjal, ale z niego nie korzystają: single, bezdzietni, seniorzy, którym wcześniej nikt nie pomagał w wychowaniu dzieci, a teraz pewnie nikt nie pomoże również na głodowej emeryturze, bo państwo inwestuje głównie w 500 plus.


Czytaj także: Tomasz Szlendak, Arkadiusz Karwacki: Klasa dojna


Ale pokrzywdzonymi są też sami beneficjenci programu, który ich demoralizuje, utrwalając wykluczenie ekonomiczne. Stąd już blisko do wątków niemal rasistowskich: narracji o ubóstwie, które się tylko niefrasobliwie „rozmnaża” na państwowym garnuszku. Margines, patologia, postawy roszczeniowe – wszystko to jest jakby wyjęte z amerykańskiej legendy miejskiej z lat 70. o czarnoskórych „księżnych welfare”, które kursują luksusowymi cadillacami od jednego punktu pomocy społecznej do drugiego.

Nie umiem powiedzieć, z czego wynika aż taka kategoryczność opinii o beneficjentach 500 plus. Być może formułowali je w taki sposób ci, którzy awansu społecznego sami doświadczyli stosunkowo niedawno i próbowali w ten sposób uwypuklić swą nową pozycję. Z drugiej jednak strony, jak wspomniałam, w tego typu wypowiedziach pojawiają się próby oceny efektów programu i postulaty merytoryczne, aby np. wzbogacić go o kryteria dochodowe lub dokładniejszej kontroli, na co idą pieniądze z 500 plus.

Badała Pani opinie o programie w wersji jeszcze nierozszerzonej o świadczenia na pierwsze dziecko. Czy pojawił się wśród nich wątek „kiełbasy wyborczej”?

Na tym opiera się czwarta narracja: o „ciemnym ludzie kupionym przez polityków” – tak ją nazwałam trawestując słynne powiedzenie Jacka Kurskiego. 500 plus w tej opowieści ma przede wszystkich zgubny wpływ na gospodarkę, pozbawia rynek pracy elastyczności i zwiększa dług publiczny, który koniec końców wszyscy będziemy musieli kiedyś spłacić. Równie destrukcyjnie program oddziałuje na demokrację, bo jest bakszyszem dla wyborców, do tego wypłacanym z ich własnych pieniędzy.

W tej opowieści o 500 plus jego beneficjenci są pazerni lub głupi, nie rozumieją reguł, jakimi rządzi się nowoczesna gospodarka, albo cynicznie udają, że nie wiedzą, co się święci. Rząd nie ma przecież swoich pieniędzy, może jedynie rozdawać te, które zabierze podatnikom. Dla przedstawicieli klasy średniej to jasne jak słońce, a jeśli ktoś nie dostrzega tej oczywistości, to znaczy, że jest pazerny, kalkuluje krótkowzrocznie albo kwestie ekonomiczne są dla niego za trudne. Do tego dochodzi cały wachlarz haseł mających w zamiarze parodiować nazwę programu: Wenezuela plus, Srebrniki plus.

Tu każdy program socjalny jest zły, bo przejada zasoby, które mogłyby posłużyć gospodarce za paliwo. Dlatego częstym wątkiem tej narracji są postulaty ograniczenia zasięgu programu do najbardziej potrzebujących.

W tej chwili z programu korzysta 2,3 mln rodzin – i zagorzali zwolennicy PiS-u, i wierni wyborcy PO, mieszkańcy wsi i miast, biedni i bogaci. Od 1 lipca świadczenie, bez kryterium dochodowego, będzie przysługiwać także rodzicom z jednym dzieckiem, co uczyni je najbardziej egalitarnym projektem polskiej polityki od 1989 r. Powyższe narracje pokazują jednak, że 500 plus bardziej dzieli, niż łączy.

Zdaję sobie sprawę z tego, że metoda badawcza, którą obrałam, zawęża próbę wyłącznie do osób skłonnych do komentowania spraw bieżących w sieci. Daje nam więc wiedzę nie o tym, co statystyczna Pol­­ka czy Polak sądzi o programie, ale o tym, jak program dzieli i pod jakim względem łączy Polaków. Gdybyśmy chcieli ustalić w sposób ilościowy, którą z tych narracji można uznać za dominującą, trzeba by bardzo rozszerzyć analizowane źródła. Badanie, o którym rozmawiamy, traktuję więc raczej jako pierwszy etap większego projektu. Ale to nie oznacza, że za wcześnie na wnioski.

Te cztery opowieści mają wspólny mianownik. Jest nim przekonanie, że polityka społeczna w Polce jest zawsze grą o sumie zerowej. Pomoc potrzebującym nie pojawia się w żadnej z nich jako forma inwestycji w dobro wspólne, czyli coś, co się nam wszystkim opłaca. Nie myślą w ten sposób ani zwolennicy PiS, ani wyborcy Platformy, konserwatyści w sferze obyczajowej czy osoby popierające małżeństwa jednopłciowe.


Czytaj także: Przemysław Wilczyński: Zamurowane 500 plus


Gdy mowa o polityce społecznej, nagle się okazuje, że każda grupa, której głos widać w internetowej dyskusji, przedstawia siebie jako w jakiś sposób pokrzywdzoną. Jedni czują się kontrolowani i zagrożeni stratą, inni byli przez lata pokrzywdzeni przez system, jeszcze inni muszą pracować na kogoś. Wizerunek polityki społecznej, który się z tego wyłania, to zysk jednych kosztem krzywdy drugich. A to wszystko odbywa się przy współudziale państwa, które nie jest w wymiarze długoterminowym partnerem godnym zaufania.

W konstytucji zgodziliśmy się, że wspólnotą nie będzie społeczeństwo, ale naród rozumiany jako „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej”. W rezultacie konstytucja chroni każdego z nas z osobna, za to niewiele ma do powiedzenia o nas jako o społeczeństwie. Odniesienie do niego pojawia się w ustawie zasadniczej tylko raz – kiedy mowa o społecznej gospodarce rynkowej.

Nie jestem konstytucjonalistką, ale sądzę, że to znacznie bardziej złożona sprawa. W konstytucji widzę jednak myślenie o wspólnocie obywatelskiej, jest też mowa o sprawiedliwości społecznej i prawach socjalnych, prawie do zabezpieczenia społecznego, do ochrony zdrowia i odpowiednich warunków pracy. Widać tu bardziej „prospołeczne” założenia niż w wielu zachodnich krajach.

Nie w tym tkwi problem. Od uchwalenia konstytucji w 1997 r. nasz stosunek do solidaryzmu się zmienił – i to na gorsze. W latach 90. i na początku kolejnej dekady większość Polaków wiązała biedę z czynnikami zewnętrznymi, na które ubodzy nie mieli wpływu, takimi jak restrukturyzacja gospodarki, bezrobocie czy likwidacja zakładu pracy.

Od tej pory doszło jednak do czegoś, co można nazwać prywatyzacją odpowiedzialności za wykluczenie społeczne. Dziś większość Polaków uważa, że ludzie żyjący w biedzie ponoszą winę za swoją sytuację. W badaniach CBOS jako główną przyczynę biedy respondenci najczęściej wymieniają lenistwo i brak życiowej zaradności. Na drugim miejscu pojawia się alkohol. Tego typu przekonanie rezonuje silnie także w narracjach o 500 plus, gdzie wątek zasługiwania na pomoc pojawia się częściej niż próby oceny, czemu program ma służyć.

W polityce społecznej interesuje nas przede wszystkim jej wymiar etyczno-polityczny, i to traktowany doraźnie?

Coś w tym jest. Bo proszę zauważyć, że w żadnej z wymienionych narracji o 500 plus nie pojawiła się refleksja, że poprzez wypłatę tego typu świadczenia państwo może częściowo zaniedbywać swoje obowiązki związane z tworzeniem wysokiej jakości, łatwo dostępnych usług publicznych. W duchu: nie będziemy doinwestowywać edukacji, co powinno skutkować poprawą jakości nauczania, ale dostaniecie pieniądze, za które możecie posłać dzieci na korepetycje.

Ekonomiści powiedzieliby, że w ten sposób nie usuwamy barier dla większej inkluzywności społeczeństwa, ale wręcz je wzmacniamy.

Tylko że Polakom to na razie odpowiada. Przy nadal relatywnie niskim poziomie zaufania społecznego powszechne jest przekonanie, że również państwu nie należy zbytnio ufać. Jeśli rząd chce przeznaczyć dodatkowe 500 zł na dziecko, niechaj da je mnie, rodzicowi, bo wydam je na pewno lepiej niż urzędnicy i politycy. W badaniach wartości Polacy plasują się wśród Europejczyków dziś mniej więcej pośrodku stawki społeczeństw otwartych na pomoc dla potrzebujących. Daleko nam wprawdzie do solidaryzmu w stylu skandynawskiego państwa dobrobytu, które dąży do zniwelowania nierówności, ale też nie czujemy się dobrze z indywidualizmem w stylu brytyjskim, który traktuje je jako coś naturalnego i nieuniknionego.

Skandynawski przykład może jednak stanowić dla nas punkt odniesienia, bo pokazuje, jak wiele w krajobrazie społecznym mogą zmienić dobrze działające instytucje. Jeśli tylko wokół 500 plus nie zacznie umacniać się narracja wiążąca program z tradycyjną rodziną i polskością albo polityczną korupcją, lecz raczej np. z prawem każdego dziecka do dobrych warunków życia – to widzę szansę, że polityka społeczna w Polsce zbliży się do ideału uniwersalnego, inkluzywnego obywatelstwa społecznego. ©℗

Dr hab. MARIA THEISS pracuje w Instytucie Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. Jej zainteresowania badawcze koncentrują się na problematyce społeczeństwa obywatelskiego, kapitału społecznego w polityce społecznej oraz walce z biedą i nierównościami społecznymi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 23/2019